HomeHistoriaNieznane Polesie – zakończenie

Nieznane Polesie – zakończenie

Publikujemy zakończenie relacji naszego czytelnika Mikołaja Sienkiewicza z Berezy o jego wycieczce etnograficznej w okolice Zielonej Góry. Poprzednie odcinki relacji opublikowaliśmy 30 maja i 10 czerwca.

Zapraszamy do lektury:

„Niech, niech na Polesie,
Tę piosenkę echo, echo niesie
Do kochanej tej Berezy
Gdzie mój dziadek, ojciec leży…

Zespół "Mycielinianki" z Mycielina, fot.: rzg.pl

Zespół „Mycielinianki” z Mycielina, fot.: rzg.pl

Smutna pieśń zespołu kobiecego „Mycielinianki” chwyta za duszę. Ostatnie nasze spotkanie w takim samym Domu Poleskim, ale już bez muzeum, lecz z salą sportową, we wsi Mycielin.

Mieszkańcy Mycielina są potomkami repatriantów wyłącznie z Berezy i okolic – Marianowa, Uhlan, Dziahelca, Siehniewicz, Pieszczanki, Zdzitowa, Podosia, w okolicy wciąż nazywają ich bereziakami. Nazwiska zgromadzonych w Domu Poleskim ludzi też są nasze: Marek Poźniak, Regina Poźniak-Wieczorko, Maria Jarowicz-Bogusz, Regina Hołowko-Wierchowiec, Jadwiga Marczenia-Jarowicz, Jadwiga Jarowicz-Cegielnik, Kazimiera Sawczuk-Hołowko i Waldemar Hołowko – sołtys wsi.

O wsi stało się głośno dzięki zespołowi, który śpiewa poleskie piosenki.

Zespół "Mycielinianki"

Zespół „Mycielinianki”

– Zaczęłyśmy śpiewać za namową miejscowego księdza i w 1999 roku założyłyśmy „Mycielinianki” – z zapałem opowiada pani Regina Poźniak-Wieczorko. – Występowałyśmy na początku w białych bluzach i czarnych spódnicach. Później zdecydowałyśmy jednak: skoro pochodzimy z Polesia, to i piosenki powinnyśmy śpiewać te, które śpiewały nasze babcie. Poza tym u każdej w domowym kufrze znalazła się poleska spódnica, a więc ubrałyśmy się w stroje z naszych stron. Pojechałyśmy na jeden festiwal, kolejny, nawet brałyśmy udział w festynach międzynarodowych. Nasze piosenki i nasze stroje – nikt takich nie miał – cieszyły się dużą popularnością. „Śpiewajcie nasze”- słyszałyśmy od ludzi. Dwóch naszych przyjaciół – poeta i muzyk – napisali nam piosenkę o Berezie – „Żal Polesia”. Z tą piosenką zajmowałyśmy pierwsze miejsca. Gdyby żyła moja mama, to płakałaby, słuchając jej. Ale piosenki poleskie z ciekawością słuchają nasi wnukowie, ich też to interesuje.

Przedstawicielka najmłodszego pokolenia przesiedleńców z Berezy w stroju poleskim, fot.: rzg.pl

Przedstawicielka najmłodszego pokolenia przesiedleńców z Berezy podczas jednej z imprez o tematyce poleskiej , fot.: rzg.pl

Marek Poźniak poważnie interesuje się ojczyzną przodków:

– Bardzo interesuje mnie Polesie. Póki żyli dziadkowie, to opowiadali mi co nieco i były to bardzo interesujące historie. Dziadek Kucharczyk opowiadał, że jego rodzina nie została wysłana na Sybir, tylko dlatego, że wybuchła wojna. Dziadek Poźniak opowiadał, że kiedy spróbowano go zabrać do Armii Czerwonej, to odmówił, powołując się na to, że nie jest Rosjaninem, lecz Polakiem, Poleszukiem. Wysłali go wtedy do Wojska Polskiego. Ojczyzna przodków bardzo mnie interesowała, a teraz interesuje jeszcze bardziej. Propaganda twierdziła, że na Polesiu panowała bieda. Teraz jest dostęp do literatury przedwojennej. Jedna amerykańska podróżniczka uczestniczyła w konferencji w Warszawie w 1936 roku. Dowiedziała się ona wówczas, że w Polsce jest miejsce, gdzie kobiety są zgrabne i piękne, a ludzie żyją w zgodzie z naturą. Zwiedziła ona cały świat, bywała w Amazonii, ale po tym, jak zwiedziła Polesie, wydała album ze zdjęciami i była zachwycona tym, że w Europie jest taka kraina. Nie mogłem zrozumieć, kiedy dziadek opowiadał, że woda rozlała się po horyzont. Byłem tam w 1987 roku, już po melioracji, i nie mogłem tego sobie wyobrazić. Skąd brała się woda? Było to dla mnie zagadką aż do momentu, kiedy zobaczyłem przedwojenną mapę. Wtedy wszystko stało się jasne. Całe Polesie praktycznie to były bagna. A w wielu miejscach ludzie mogli się przemieszczać tylko w zimie, po lodzie. Miesiąc temu zmarła moja babcia, pochodząca z Marianowa. Ja urodziłem się już tutaj, ale ciągnie mnie tam, do krainy moich przodków.

Marek pyta mnie, czy obecnie w Twierdzy Brzeskiej upamiętniona jest obrona twierdzy w 1939 roku? Jego dziadkowie – Kucharczyk i Wierchowiec – służyli w Twierdzy Brzeskiej i bronili jej wówczas przed Niemcami. W 1987 roku, podczas wycieczki po twierdzy Marek zadawał to pytanie przewodnikowi. Tamten niczego nie umiał odpowiedzieć. Zaspokajam ciekawość Marka, mówiąc, ze obecnie istnieje już w twierdzy ekspozycja o obronie z 1939 roku.

Potem Marek zmienia temat rozmowy na gastronomiczny, i pyta, czy u nas obecnie robią słoninę. Podczas pobytu na Białorusi udało mu się ją spróbować: „Lepszej słoniny w życiu nie jadłem! Czegoś takiego w sklepie nie kupisz!” A potem sam częstował przyjaciół słoniną zrobioną według poleskiego przepisu. Byli zachwyceni i doszli do wniosku, że była lepsza od białej czekolady. Marek zaskakuje orientacją w szczegółach: słoninę należy robić z domowej, opalonej palnikiem, świni.

Potomkowie repatriantów dobrze znają i lubią kuchnię przodków i przerywając jeden drugiemu wymieniają: nalewki, kumpiaki (wędliny z biodrówki – red.), tołkanica ze skraweczkami, kwaśne mleko, ziarno lnu – to także nasza poleska tradycja, obecnie w Polsce też robią olej lniany.

– Na Boże Narodzenie musi być kisiel owsiany – kontynuuje Marek. – Babcia opowiadała, jak owies mełli jeszcze młyńskimi kamieniami i kisili kisiel. Stąd wyrażenie „dziesiąta woda po kisielu”.

Potem biesiadnicy wspominają także inne, znajome z dzieciństwa wyrazy: obroć (uprząż –red.), busieł (bocian –red.), derkacz (miotła –red.)… Do dziś przechowują jakieś rzeczy, które stały się już relikwiami – kaczałko (prostownica do lnu –red.), bijanka (maselnica-red.), ale dużo z tego już przepadło, gdyż te rzeczy chętnie kupowali kolekcjonerzy.

Ludzie wspominają, jak tutaj zadomawiali się i mieszkali, faktycznie, jak wspólnota pierwotna. Żniwa, wykopki ziemniaków – wszystko robili razem, sąsiad pomagał sąsiadowi. Swego ziarna repatrianci nie mieli. Ale znalazły się tutaj pola zasiane przez Niemców. I chociaż był październik, udało się zebrać i zboże, i buraki, i ziemniaki.

Jedna z kobiet opowiada słyszaną od rodziców historię o ich wyjeździe do Polski:

– Siedzimy już w pociągu, wkrótce odjeżdżamy, a tu biegnie jakaś ciotka: „Ojej, zaczekajcie! Niosę wam masło!”. Inna baba biegnie – niesie nam jeszcze gorący chleb na drogę. Ludzie nie wiedzieli dokąd jedziemy, co na nas czeka i czy będziemy mieli co zjeść. Pozostający współwieśniacy byli prawosławni. A katolików spisali i – do widzenia. Ale we wsi wszyscy byliśmy swoi. I prawosławni nieśli dla nas najlepsze rzeczy, wymieniali je na nasze stare: „Bierzcie lepszą skrzynię, bo wasza słaba jest”. Dawali ziarno, jedzenie. Wieźliśmy ze sobą i gołębi, i królików, i świnie.

Wszyscy pochodzimy z rodzin rolniczych. Ale na Polesiu każdy rolnik znał jeszcze jakieś rzemiosło. Ktoś umiał szyć, ktoś robił obuwie, uprząż i tak dalej. Praktykowaliśmy pomoc wzajemną i wieś była samowystarczalna. Takie życie prowadziliśmy także tutaj. Kiedy nie było telewizora, zbieraliśmy się w jednej chacie, do późna jedliśmy kolację, rozmawialiśmy i śpiewaliśmy piosenki. Wesoło było. Teraz tego brakuje. Mieliśmy wieś chłopską, ludzie hodowali dużo zwierząt: owce, świnie itd., na zbieranie ziemniaków zabijaliśmy barana, a minie jeszcze trochę czasu – nie zobaczymy nawet krowy.

Marek kontynuuje swoje opowieści:

– Dziadek opowiadał, że kiedy mieszkali w Marianowie, to Wielkanoc świętowano przez trzy tygodnie. Najpierw Paschę żydowską. Żydzi wynajmowali chrześcijan, gdyż w paschalnym tygodniu nie wolno im było pracować. Potem prawosławni świętowali razem z katolikami Wielkanoc katolicką i wreszcie, wszyscy razem – prawosławną.

Jeden dziadek z repatriantów miał nazwisko Wieczorko. Kiedy przyjechali tu urzędnicy, to zaproponowali, aby zapisał się jako Wieczorek, dużo kto w ten sposób upraszczał nazwisko. Jednak dziadek się sprzeciwił i powiedział, że chce pozostać przy nazwisku Wieczorko. To nazwisko dzisiaj mają jego wnukowie.

Propaganda twierdziła, że jesteśmy repatrianci. Ale żadni z nas repatrianci – wysiedleńcy jesteśmy, tak samo jak Niemcy w czyich domach mieszkamy.

„Mycielinianki” dają mi na pożegnanie w prezencie swój album „Polesia czar” i śpiewają kilka naszych piosenek. Wszystkie, nawet te wesołe, brzmią z nutką smutku.

Paweł Towpik, już nie pierwszy rok badający temat powojennego przesiedlenia ludności polskiej z rejonu Berezowskiego, ujawnia niektóre szczegóły tego przesiedlenia:

– We wrześniu 1944 roku rząd ZSRR wraz z powołanym w Moskwie przez Stalina Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego zawarł umowę o przesiedleniu ludności polskiej z byłych polskich województw, które weszły w skład Ukraińskiej, Białoruskiej i Litewskiej republik radzieckich. Na mocy tego układu w latach 1945-1947 z rejonu Berezowskiego przesiedlono do Polski 13 305 osób (4,85 proc. wszystkich repatriantów ze wschodnich rejonów przygranicznych). Każda rodzina mogła zabrać ze sobą bagaż ważący nie więcej niż dwie tony. W ten sposób prawie cały dorobek pozostawał, a ze sobą zabierano tylko to, co niezbędne, na przykład, ubrania, podstawowy sprzęt rolniczy, a także, jeśli trzymali, po jednej świni, krowie i koniu. Większość miała przeczucie, że wyjeżdża na zawsze, nie wiedząc jednak dokąd i co na nich czeka na nowej ziemi.

Pytaniami migracji zajmowała się polska służba repatriacyjna, ale w komisjach, które bezpośrednio prowadzili zapisy na przesiedlenie, zasiadali także przedstawiciele władzy sowieckiej. Przed wyjazdem specjalna komisja oceniała i sporządzała spis nieruchomości przesiedleńców. Także sporządzano kartę repatriacyjną wyjeżdżającego, personalną bądź rodzinną.

Pierwszy nieduży transport wyjechał z Berezy na początku stycznia 1945 roku, a ludzie, którzy z nim wyjechali, osiedlili się w okolicach Białej Podlaskiej, gdyż front stał wówczas na Wiśle. Następny transport, w kwietniu 1945 roku, znacznie przesunął się na zachód i osiągnął przedwojenne polsko-niemieckie pogranicze. Skład, który wyruszył z Berezy w pierwszych dniach czerwca, dotarł ostatecznie do Zielonej Góry, z nim przyjechali do Ochli pierwsi przesiedleńcy. Ta podróż ciągnęła się cały miesiąc. Przesiedleńcy z następnych pociągów osiedlali się we wsiach Mycielin, Niegosławice, Białków, Jeleniów, Bojadła, Konotop, Lengowo i innych. Wiele rodzin opuszczało pociąg, zanim dojeżdżał do punktu końcowego. Były też rodziny, które wyjeżdżały do Polski samodzielnie.

W każdym wagonie (sowieckim „pulmanowskim”) jechało średnio trzy-cztery rodziny. Z jednej strony – zwierzęta (krowy, konie), a z drugiej – ludzie. W Brześciu przesiedleńcy przesiadali się do polskich wagonów o znacznie mniejszych wymiarach. Teraz na jeden wagon przypadało dwie rodziny.

W nieznajomym miejscu emigranci z Polesia zaczynali nowe życie, nie pozbawione obaw, i, w każdym razie na początku, pełne tęsknoty za opuszczoną ojczyzną.”

Mikołaj Sienkiewicz, Bereza – Zielona Góra

Najnowsze komentarze

  • szukam info, nt rodziny Poźniak, pochodzacej, z Lidy. Mój dziadek Stanisław, pradziadek Sylwester

  • Panie Mikołaju jak szukać informacji o transportach repatriantów z Berezy do Polski??

  • listy repatriantow szukac w Archiwum Panstwowym w Bialymstoku taki rejestr posiadaja moja babcia na karcie repatriacyjnej posiadala zapis pirwszy punkt etapowy Bialystok powodzenia maria

  • Nazywam się Tomek Poźniak,piszę do Marka Poźniaka, bo mam pytanie, czy te krewni, pochodzili z Lidy ( Białoruś)

  • Tekst piosenki Żal Polesia ja napisałem ( do melodii sokoły) Muzyk towarzyszący zespołowi Mycielinianki stworzył ich własną melodię.

Skomentuj

Skip to content