HomeStandard Blog Whole Post (Page 10)

Chodzi o rozbicie pod Worzianami 31 stycznia 1944 roku silnej ekspedycji Wehrmachtu przez żołnierzy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej i odniesione przez nich dwa dni później zwycięstwo nad przeważającymi kilkakrotnie siłami Sowietów we wsi Radziusze.

Bitwa pod Worzianami

Oto jak wydarzenia z 31 stycznia 1944 roku wspominał po latach ich uczestnik Wiktor Wiącka, podkomendny legendarnego dowódcy V Wileńskiej Brygady AK Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” :

„Brygada w składzie czterech plutonów w sile około 160 ludzi kwaterowała w wiosce Worziany, gdy o godzinie 11 przed południem rozległy się strzały od strony północnej. Nim dowódca miał czas zorientować się w sytuacji, kolumna niemiecka zajechała przed wioskę i rozwinęła się w tyralierę, próbując otoczyć wieś. Zatrzymani pod samą wioską ogniem naszych żołnierzy, Niemcy przypadli do ziemi i ostrzelali wieś z cekaemów i kilku erkaemów. Pociski zapalające spowodowały pożar kilku zabudowań. Tymczasem druga linia niemiecka ukazała się na skraju lasu oddalonego o 300 metrów od wsi. Dowódca brygady wysłał dwa plutony, aby okrążyły nieprzyjaciela od strony lasu, dając równocześnie rozkaz do natarcia pozostałym oddziałom. Pod naciskiem natarcia, w którym dowódca brygady szedł na czele tyraliery, pierwsza linia niemiecka zaczęła się wycofywać w kierunku lasu, wkrótce jednak plutony okrążające obeszły wroga od tyłu i druga linia niemiecka, cofając się przed nimi, wyszła z lasu na otwarte pole w kierunku wioski. W ten sposób Niemcy dostali się w podwójny ogień i walka zakończyła się ich zupełnym rozbiciem. Na przedpolu przed wioską pozostało zabitych 63 Niemców… Zdobyto 1 cekaem, 3 erkaemy i kilkadziesiąt karabinów i granatów.”

Antoni Rymsza, również uczestnik bitwy pod Worzianami, wspominał z kolei:

„Walka trwała do godziny trzeciej po południu, potem pochowano zmarłych i wieczorem wycofano się na wschód, w rejon między Świrem a Michaliszkami. Wszyscy byli zmordowani, wycieńczeni walką, marszem, na wozach wieziono ciężko rannych.”

V Brygada straciła w tej bitwie 19 żołnierzy. Wśród kilkunastu rannych żołnierzy był zraniony w rękę dowódca – mjr Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszko”.

Nieuchwytny „Łupaszko”

Dwa dni później, 2 lutego 1944 roku, pod Radziuszami żołnierze „Łupaszki” stoczyli kolejny zwycięski boj. Tym razem z Sowietami, którzy, licząc na osłabienie Polaków po dopiero co odbytej walce z niemieckim przeciwnikiem, spodziewali się łatwego zwycięstwa. Nadziejom Sowietów jednak nie dane było się ziścić. Nie był to zresztą pierwszy raz, gdy ponieśli klęskę z rąk żołnierzy Wileńskiej Brygady. Dowodzący nią Zygmunt Szendzielarz dał się we znaki sowieckim okupantom do tego stopnia, że jego schwytanie postawili sobie za główny cel, wyznaczając za jego głową wysoką nagrodę. Nie było to jednak takie proste.

Jak przyznała w jednym ze wspomnień Jadwiga Swolkień: „Miałam do czynienia z komendantem partyzantów radzieckich, Markowem, któremu na wspomnienie Zygmunta twarz kurczyła się jak pysk wściekłego psa. Brał tęgo w skórę i czuł się bezsilny, bo Zygmunt wymykał mu się jak duch”.

W istocie, oddziały dowodzone przez „Łupaszkę” okazywały się często dla sowieckiego napastnika nieuchwytne. Wszystko to za sprawą umiejętnego dowodzenia brygadą poprzez operowanie w rozproszeniu. Zygmunt Szendzielarz dawał dowódcom dość dużą swobodę działania oraz – w zależności od potrzeb – skupiał i rozpraszał podległe sobie oddziały na bardzo dużym obszarze. To zaś sprawiało, że były one praktycznie wszędzie – tylko nie tam, gdzie oczekiwali ich Sowieci. Taka metoda była również korzystna ze względów praktycznych – oprócz konspiracji chodziło o to, by nie obciążać zbytnio miejscowej ludności kosztami utrzymania żołnierzy. Stąd też pluton praktycznie nigdy nie stacjonował całościowo w jednej wsi.

Bitwa pod Radziuszami

Po stoczonej 31 stycznia bitwie z Niemcami brygada „Łupaszki” niespodziewająca się zaczepnych działań ze strony Sowietów zatrzymała się 2 lutego 1944 roku na krótki odpoczynek w rejonie wsi Radziusze (obecnie – w rejonie ostrowieckim na Białorusi – red.). Od poprzedniej bitwy minęło zaledwie kilkadziesiąt godzin. Sowieci tymczasem już od dłuższego czasu szukali możliwości rozbicia polskich partyzantów. Wiedzieli, że „Łupaszko” stoczył krwawą i zwycięską bitwę z Niemcami. Fakt powyższy uznano za okoliczność sprzyjającą przeprowadzeniu akcji przeciwko Polakom.

Tropiąc Polaków Sowieci nie kwapili się z atakiem. Czekali na maksymalną koncentrację swoich sił. Po zlokalizowaniu miejsca postoju V Brygady w rejonie Radziusz, polujący od dłuższego czasu na „Łupaszkę” pułkownik Markow ze swoimi brygadami podążył w kierunku stacjonowania polskiego oddziału. Rozkazał uderzyć siłami kilkakrotnie przewyższającymi siły Polaków. Razem przeznaczony do pierwszego ataku oddział Sowietów liczył 700 ludzi, uzbrojonych w dużą ilość broni maszynowej.  Przypomnijmy, że „Łupaszko” dysponował wówczas zaledwie czterema plutonami, poturbowanymi w dopiero co stoczonym boju z Niemcami.

W odległości 3 km na wschód i południe od Radziusz ześrodkowały się pozostałe sowieckie siły. Miały stanowić zaporę na drodze ewentualnego przebijania się oddziału polskiego i gotowe były do wsparcia natarcia.

Na 2 lutego wypada, jak wiadomo, święto Matki Boskiej Gromnicznej. Zanim rozegrała się bitwa, w godzinach porannych pod pretekstem przyjacielskiej wizyty, przyjechało konno do Radziusz dwóch przedstawicieli partyzantów sowieckich z propozycją odbycia rozmów z „Łupaszką” i sztabem w wyznaczonym miejscu. Ich propozycję potraktowano nieufnie i nie udzielono wiążącej odpowiedzi, dopatrując się, słusznie zresztą, podstępu.

Podczas rozmowy zrelacjonowano Sowietom przebieg bitwy pod Worzianami. Rozmówców interesował stan uzbrojenia i straty poniesione przez polski oddział. Wkrótce ruchy oddziałów sowieckich w pobliżu Radziusz zwróciły na siebie uwagę żołnierzy, regenerujących siły po bitwie pod Worzianami. Zarządzono pogotowie bojowe. Sprawdzano broń, uzupełniano rezerwy amunicji. Zakazano opuszczania i oddalania się z plutonów. Dowódca plutonu kawalerii „Foksal” zalecił patrolom ostrożne poruszanie się po terenie, wskazując na niebezpieczeństwo ze strony oddziałów sowieckich.

Pierwszy patrol, posłany do zbadania okolicy, przepadł bez wieści, podobnie stało się z następnym – zostały one przechwycone przez Sowietów. Z wziętych do niewoli usiłowano wydobyć jak najwięcej informacji o oddziale.

Niebawem Polacy przekonali się się, że starcie z Sowietami jest nieuniknione. Atak sowiecki był kwestią godzin. O godz. 16-tej służbowy plutonu „Maksa” Aleksander Iwanowski „Rosa” zauważył zapaloną łaźnię i wyłaniające się z mroku oddziały. Dopiero o zmierzchu rozpoczęło się zmasowane uderzenie sowieckich sił.

Natarcie odbywało się przy akompaniamencie huraganowego i niecelnego ognia  z broni maszynowej, przeraźliwego wycia i okrzyków „hurra”. Ogromna bezładna masa ludzi wyłoniła się od strony wschodniej. Zastosowana taktyka polegała na dążeniu do psychicznego załamania obrońców polskich i wypędzenia ich na otwartą przestrzeń. Oddział „Łupaszki” ze spokojem przyjął natarcie sowieckie. Podpalona na przedpolu stodoła z sianem oświetliła atakujących, którzy sami nie widzieli pozostających w ciemnościach pozycji polskich.

Żołnierze zajęli wysunięte przed wsią stanowiska obronne. Przy cekaemie zaległ „Kitek”, przedwojenny podoficer zawodowy i specjalista broni maszynowej. Prowadził ogień ciągły i długimi seriami. Równocześnie strzelano z kilku elkaemów i erkaemów oraz karabinów. Pluton kawalerii przymierzał się do obejścia nieprzyjaciela i zaatakowania go od tyłu. Ogłuszający huk wystrzałów i krzyki wywołały popłoch koni; zwierzęta nie dawały się wyprowadzić z obór, wyrywały się i uciekały do Radziusz. W takiej sytuacji ułani wzmocnili pluton „Kitka”. Celny i skuteczny ogień załamywał kolejne fale ataków. Sowieci, przyciśnięci do ziemi i popędzani przez swoich dowódców, kilkakrotnie zrywali się i próbowali bezskutecznie sforsować polski ogień zaporowy. „Łupaszka” zorientował się, że przeciwnik za wszelką cenę dąży do rozerwania obrony, zepchnięcia oddziału do rzeki Straczy, otoczenia go i rozbicia. W każdej chwili istniało prawdopodobieństwo wyprowadzenia przez nieprzyjaciela jeszcze większych sił, które podciągnięte w rejon bitwy, przegrupowały się i oczekiwały rozkazu do ataku.

Nie chcąc dopuścić do okrążenia „Łupaszka” postanowił oderwać się od Sowietów i odskoczyć za rzekę.

Natarcie Sowietów w czasie przeprawy powstrzymywał pluton „Kitka”. Wytrwali do ostatka, dopiero rozkaz dowódcy pozwolił na opuszczenie zajmowanych stanowisk. Wycofano się z Radziusz do leżącego za rzeką majątku. Pozostawiono cekaem i wóz ze starymi karabinami, których nie można było zabrać.

Przeprawa przez Straczę odbywała się w ciemnościach. Dwie łodzie wywróciły się i zatopiły. Korzystano więc z jednej. Kolejno przewieziono rannych i pluton „Rakoczego” z „Węgielnym”, potem pozostałe plutony. Część partyzantów pokonała rzekę wpław. Utonął „Rom”, płynący z cekaemem. „Łupaszka” kontrolował przebieg bitwy i ewakuację. Kiedy większość oddziału znalazła się za rzeką, trzema czerwonymi rakietami dał sygnał do odwrotu.

Bratobójczy bój Sowietów

Wystrzelone w górę czerwone rakiety do reszty zdezorientowały Sowietów. Dla nich bowiem czerwony kolor oznaczał przystąpienie do generalnego szturmu. W panujących ciemnościach z dwóch przeciwnych kierunków sowieckie oddziały natarły na siebie. Zanim zorientowano się w sytuacji zawiązała się gwałtowna bratobójcza walka. Tymczasem zakończona została ewakuacja V Brygady na prawy brzeg Straczy. W grupie ostatnich żołnierzy znajdował się sam dowódca  – Zygmunt Szendzielarz.

Bilans strat: Sowieci pokonali nieistniejący oddział

Następnie, korzystając z nocy, brygada odskoczyła na odległość kilkunastu kilometrów przez Świrankę do Białej Wody, odrywając się tym samym od nieprzyjaciela. W kilkugodzinnej bitwie pod Radziuszami straty oddziału „Łupaszki” były niewielkie (1 zabity, 1 utonął i 6 rannych, kilku wziętych do niewoli).

Strona sowiecka oceniła straty polskie na 15-20 zabitych, 2 kaemy i 30 karabinów. Ponadto twierdzono o rozbiciu przez oddział im. „Lenina” w zasadzce oddziału polskiego w sile 100 ludzi, idącego z odsieczą z kierunku Świra. Podany fakt nie miał nigdy miejsca, gdyż żaden inny oddział polski, poza brygadą „Łupaszki”, w tym rejonie wówczas nie działał. Straty sowieckie nie są na razie znane. Ludność twierdziła, że zabrano z pola walki ok. 200 zabitych i rannych. 3 lutego 1944 roku pod Radziusze przybył „Maks” z drużyną celem dokonania rozpoznania. Koło gajówki Hrynkiewicza miał potyczkę z patrolem sowieckim, wysłanym z podobnym zadaniem. W starciu stracił trzech zabitych, ranny został Ireneusz Pakulski „Irek”. Zdobyto 2 pepesze i kb oraz odebrano dwie furmanki z zagrabionym mieniem ludności.

Niepowodzenie oddziałów sowieckich pod Radziuszami było finałem szykowanej od dłuższego czasu sowieckiej operacji przeciwko brygadzie „Łupaszki”, który dzięki zmysłowi dowódczemu oraz sprytowi potrafił wychodzić z najcięższych opresji i już za życia stał się legendą polskiej partyzantki walczącej na Kresach Wschodnich przedwojennej Rzeczypospolitej.

Polegli w bitwie pod Worzianami żołnierze „Łupaszki” dzięki staraniom miejscowej ludności spoczęli w kwaterze nieopodal wsi, pod którą stoczyli śmiertelny bój.  Pamięć o legendarnym dowódcy i jego podkomendnych przetrwała wśród miejscowych Polaków, którzy przez dziesięciolecia opiekowali się kwaterą, uporządkowaną na początku lat 90-tych XX w. dzięki staraniom środowisk kombatanckich z Wileńszczyzny.

Worziany. Kwatera żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Stan z 2009 roku. fot.: Flickr.com

Pamięć ta okazała się jednak solą w oku ideowych spadkobierców zbrodniczej władzy sowieckiej, przysługujących białoruskiemu  dyktatorowi Łukaszence. W kwietniu 2023 roku zniszczyli oni granitową tablicę upamiętniającą poległych żołnierzy. Tekst wyryty na tablicy, wmurowanej w głaz, ustanowiony pośrodku kwatery, głosił:

ŻOŁNIERZOM

5-TEJ WILEŃSKIEJ BRYGADY

ARMII KRAJOWEJ POLEGŁYM

31.01.1944 R. W ZWYCIĘSKIEJ BITWIE

Z ODDZ.NIEMIECKIEGO WERMACHTU

POD WSIĄ WORZIANY

CZEŚĆ ICH PAMIĘCI

Tablica na kwaterze w Worzianach, zniszczona przez przysługujących Łukaszence ideowych spadkobierców zbrodniczej władzy sowieckiej, fot.: archiwum Znadniemna.pl

Znadniemna.pl na podstawie Histmag.org i Facebook Fundacji Niezłomni im. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, na zdjęciu (u góry): Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK. Stoją od lewej: ppor. Henryk Wieliczko „Lufa”, por. Marian Pluciński „Mścisław”, mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”, wachm. Jerzy Lejkowski „Szpagat”, por. Zdzisław Badocha „Żelazny”, fot.: domena publiczna

 

 

 

Chodzi o rozbicie pod Worzianami 31 stycznia 1944 roku silnej ekspedycji Wehrmachtu przez żołnierzy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej i odniesione przez nich dwa dni później zwycięstwo nad przeważającymi kilkakrotnie siłami Sowietów we wsi Radziusze. Bitwa pod Worzianami Oto jak wydarzenia z 31 stycznia 1944 roku wspominał

Według najnowszego raportu organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie (PKWP), Białoruś jest drugim co do wielkości krajem na świecie pod względem liczby księży uwięzionych: w ubiegłym roku było ich co najmniej dziesięciu – pisze włoski katolicki dziennik „Avvenire”.

Co dziesiąty ksiądz uwięziony na całym świecie znajduje się właśnie w Białorusi, gdzie rośnie presja na wspólnotę kościelną związaną z Rzymem. Jest to reakcja na krytykę łamania przez reżim Aleksandra Łukaszenki praw człowieka. Władze w Mińsku uważają, że katolicy są „zagranicznymi agentami” Zachodu. Państwowa prasa podsyca ofensywę karykaturami, w których księża mają na sutannach nazistowską swastykę zamiast krzyża.

Wśród zatrzymanych duchownych jest ksiądz Andrej Znoska, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Lidzie i radca prawny Konferencji Episkopatu, czy proboszczowie z diecezji witebskiej, ks. Andrej Kulik i ks. Wiaczesław Adamowicz, oskarżeni o „ekstremizm”. Najnowszym przykładem represji jest przyjęta właśnie przez parlament ustawa, która zmienia zasady dotyczące organizacji religijnych i faktycznie podporządkowuje je państwu. Reżimowi Łukaszenki łatwiej będzie zlikwidować wspólnotę religijną; zabroniona będzie wszelka działalność polityczna, w tym wspieranie partii; katecheza będzie musiała być zgodna z „ideologią tradycyjnych wartości” Białorusi.

„Avvenire” przypomina, że 23 stycznia reżim Łukaszenki aresztował 34 letnią dziennikarkę białoruskiego portalu katolickiego catholic.by, animatorkę parafialną i organizatorkę wydarzeń kościelnych Oksanę Juczkowicz. Eskalacja represji ma jeden cel: uciszyć głosy krytyczne wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki w obliczu wyborów parlamentarnych planowanych na 25 lutego, a następnie 4 kwietnia, które odbędą się bez obserwatorów OBWE pomimo protestów w ostatniej turze. Głosowanie to ma się odbyć bez rzeczywistej opozycji dla prorosyjskiego przywódcy. Obecnie w zakładach karnych osadzonych jest 1419 więźniów politycznych.

Aby trafić do aresztu, wystarczy być blisko „wrogów” urzędującego od 30 lat prezydenta. Tak jest w przypadku Oksany, zaangażowanej w pomoc dla rodzin więźniów politycznych za pośrednictwem sieci „Potrzebuję pomocy”, która zapewnia żywność i wsparcie tym, którzy „znajdują się w trudnej sytuacji z powodu represji”. Tylko jednego dnia przeszukano lub aresztowano 160 osób, donosi Wiosna, stowarzyszenie praw człowieka założone w Mińsku przez laureata Pokojowej Nagrody Nobla Alesia Bialackiego.

Białoruskie KGB stosuje też represje wobec krewnych i osób związanych z więźniami politycznymi, jak Maryna Adamowicz, żona historycznego lidera opozycji Mikałaja Statkiewicza, skazana na 14 lat więzienia: przebywa w celi pod zarzutem „chuligaństwa”.

Znadniemna.pl za KAI

Według najnowszego raportu organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie (PKWP), Białoruś jest drugim co do wielkości krajem na świecie pod względem liczby księży uwięzionych: w ubiegłym roku było ich co najmniej dziesięciu – pisze włoski katolicki dziennik „Avvenire”. Co dziesiąty ksiądz uwięziony na całym świecie znajduje się

Nowe zasady, dotyczące wydawania wiz dla posiadaczy Karty Polaka zaczną obowiązywać w środę, 31 stycznia 2024 roku.

Chodzi o zmianę oznaczenia polskiej wizy krajowej, która nieodpłatnie przysługuje posiadaczom Karty Polaka. Obywatele białoruscy, posiadający dokument potwierdzający ich przynależność do Narodu Polskiego są traktowani przez panujący na Białorusi reżim Łukaszenki  jako „piąta kolumna”. Po wejściu w życie nowych zasad oznaczania polskich wiz krajowych identyfikacja posiadaczy Kart Polaka w trakcie kontroli paszportowej, wykonywanej przez białoruskich funkcjonariuszy podczas przekraczania granicy między Białorusią a Polską  oraz w innych sytuacjach będzie utrudniona.

Wprowadzane zmiany oznaczają  bowiem ujednolicenie oznaczenia wizy krajowej dla cudzoziemców posiadających Kartę Polaka oraz tych którzy występują o wizę w celu innych okoliczności.

Dzięki nim od 31 stycznia obywatele Białorusi, którzy otrzymają polskie wizy na podstawie Karty Polaka, będą mieli w paszporcie naklejki wizowe z numerem„23”. Dotychczas dla osób ubiegających się o wizę na podstawie Karty Polaka było przewidziane oznaczenie wiz numerem  „18”, zaś dla grupy osób występujących o wizę w innym celu figurował nr „23”.

Zmiany te nie wpływają na uprawnienia wynikające z posiadania Karty Polaka ani na warunki wydawania wizy krajowej. Cudzoziemcy posiadający Kartę Polaka nadal mogą wjeżdżać i przebywać na terytorium Polski, ale muszą ubiegać się o wizę krajową i spełnić wymagania określone w ustawie o cudzoziemcach i rozporządzeniu w sprawie wiz dla cudzoziemców.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl / Grupaprogres.pl, zdjęcie ilustracyjne, źródło: Gov.pl

Nowe zasady, dotyczące wydawania wiz dla posiadaczy Karty Polaka zaczną obowiązywać w środę, 31 stycznia 2024 roku. Chodzi o zmianę oznaczenia polskiej wizy krajowej, która nieodpłatnie przysługuje posiadaczom Karty Polaka. Obywatele białoruscy, posiadający dokument potwierdzający ich przynależność do Narodu Polskiego są traktowani przez panujący na Białorusi

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podjął decyzję o zawieszeniu udziału MSZ w Programie Poland. Business Harbour do czasu przyjęcia rozwiązań gwarantujących właściwą weryfikację firm i cudzoziemców będących jego beneficjentami – poinformował w piątek, 26 stycznia, resort dyplomacji.

MSZ przypomniało w komunikacie, że program powstał we wrześniu 2020 r. w celu przyciągnięcia do Polski informatyków i firm z branży IT z Białorusi, a następnie został rozszerzony na kraje takie jak Gruzja, Rosja, Ukraina, Mołdawia i Armenia. Od września 2022 r., w ramach tzw. ścieżki biznesowej, objęto nim firmy z branż strategicznych z całego świata. Zasady funkcjonowania programu były określane przez jego operatorów: Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, Polską Agencję Inwestycji i Handlu oraz Ministerstwo Rozwoju i Technologii.

„Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski podjął decyzję o zawieszeniu udziału MSZ RP w Programie Poland. Business Harbour do czasu przyjęcia rozwiązań gwarantujących właściwą weryfikację firm i cudzoziemców będących jego beneficjentami” – poinformował resort.

MSZ zaznaczyło, że w jego ocenie program Poland. Business Harbour nie spełnił pokładanych w nim nadziei. „W przestrzeni publicznej podnoszone były m.in. zastrzeżenia dotyczące wykorzystania wiz wydanych w ramach Programu do celów niezgodnych z jego założeniami” – czytamy w komunikacie.

„Cudzoziemcy starający się o zatrudnienie w sektorze IT w Polsce mogą nadal aplikować o wizy na zasadach ogólnych, i – w przypadku spełnienia wszystkich wymogów – uzyskać wizę uprawniającą do wykonywania pracy na terytorium RP. Niezależnie od powyższego, MSZ rozpocznie prace nad usprawnieniem procedur wizowych dla przedstawicieli sektora gospodarczego, zwłaszcza w najbardziej pożądanych przez polską gospodarkę branżach” – podkreślił resort dyplomacji.

Efektem decyzji szefa MSZ może być reakcja polskich centrów wizowych na Białorusi, które, jak donoszą dzisiaj białoruskie media, już zaczęły informować swoich klientów, iż złożone przez nich wnioski na otrzymanie wiz w ramach Programu Poland. Business Harbour nie będą rozpatrywane.

 Znadniemna.pl na podstawie Gov.pl/web/dyplomacja/PAP, zdjęcie ilustracyjne, fot.: Gov.pl

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podjął decyzję o zawieszeniu udziału MSZ w Programie Poland. Business Harbour do czasu przyjęcia rozwiązań gwarantujących właściwą weryfikację firm i cudzoziemców będących jego beneficjentami - poinformował w piątek, 26 stycznia, resort dyplomacji. MSZ przypomniało w komunikacie, że program powstał we wrześniu

Akcja solidarnościowa z  przedstawicielem polskiej mniejszości na Białorusi Andrzejem Poczobutem, odbywającym karę w kolonii karnej w białoruskim Nowopołocku, odbyła się w czwartek, 25 stycznia, w Białymstoku. Jak podkreślali uczestnicy manifestacji, Poczobut od blisko pół roku przebywa w więziennej izolatce, kontakt z nim jest utrudniony, nie dostaje leków.

Takie akcje w Białymstoku odbywają się co miesiąc przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki, przy którym stoi wielkoformatowe zdjęcie więzionego dziennikarza i działacza mieszkającej na Białorusi polskiej mniejszości narodowej. Akcja to też solidaryzowanie się z innymi więźniami politycznymi uwiezionym przez reżim Łukaszenki i upominanie się o ich uwolnienie. Organizatorem akcji jest tradycyjnie Podlaski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” i mieszkający w Białymstoku Polacy z Białorusi.

Podczas wczorajszej akcji solidarnościowej prezes podlaskiego oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Anna Kietlińska wyraziła nadzieję, że Poczobutowi w lutym zmienią reżim odbywania kary. „Myślimy, że w lutym może zostać znowu przeniesiony z celi typu więziennego do pomieszczenia mieszkalnego przeznaczonego dla więźniów  kolonii karnej i będzie trochę lżej” – mówiła. Dodała, że może to brzmieć paradoksalnie, ale – jak zaznaczyła – powrót do zwyczajnego trybu odbywania kary w kolonii może się wiązać z otrzymaniem prawa do widzeń z rodziną i umożliwić przekazywanie Andrzejowi potrzebnych mu leków.

Kietlińska podkreślała, że obserwując to, co się dzieje na Białorusi z mniejszością polską, z Poczobutem, a także śledząc wydarzenia z ostatnich dwóch dni, gdy na Białorusi dokonano rewizji i zatrzymań kolejne dziesiątki osób, to – jak mówiła – „widzimy jasno, że reżim Aleksandra Łukaszenki robi wszystko, żeby zastraszyć społeczeństwo i wszystko, żeby w jakiś sposób skonfliktować środowiska białoruskie i polskie na Białorusi”.

W jej ocenie, ostatnie tygodnie dawały nadzieję, że „może coś się zmieni”. Mówiła, że niektórym osobom pozwalano przyjeżdżać do Polski, stowarzyszenie gościło dzieci polskie z Białorusi. „I nam się tak naiwnie wydawało, że to jest może jakaś postępująca, może nie normalizacja, ale coś się dzieje pozytywnego.

– Natomiast ostatnie wydarzenia (…) aresztowania, przesłuchania osób, rodzin osób represjonowanych nam tylko pokazały, że to takie „mruganie okiem”, ale reżim tak naprawdę jest w dalszym ciągu reżimem, który nie zaskakuje swoją brutalnością i nie zaskakuje tym, że tak naprawdę nie szanuje obywateli i robi wszystko, żeby obywateli utrzymać w szachu – podkreśliła Kietlińska.

Zaznaczyła, że dopóki sytuacja „wygląda tak jak wygląda” takie akcje jak czwartkowa będą odbywać się nadal. „Będziemy tutaj przychodzić, żeby powiedzieć, że to, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, to nie jest sytuacja do zaakceptowania i nie jest sytuacja normalna. My chcemy, żeby nasi rodacy, Polacy, żeby nasi przyjaciele Białorusini mieli możliwość funkcjonowania w swoim państwie w sposób godny człowieka, wolny i demokratyczny, bo tego wymaga współczesny świat” – zakończyła Kietlińska.

Andrzej Poczobut, dziennikarz i działacz mniejszości polskiej na Białorusi, jest więziony przez reżim Łukaszenki od 25 marca 2021 roku.  8 lutego 2023 roku został skazany na osiem lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Po odrzuconym przez Sąd Najwyższy Białorusi odwołaniu od wyroku Polak przebywa w kolonii karnej w Nowopołocku.

 Znadniemna.pl na podstawie Portalsamorzadowy.pl/PAP, na zdjęciu: uczestnicy 34. miesięcznicy uwięzienia Andrzeja Poczobuta, fot.: Facebook.com

Akcja solidarnościowa z  przedstawicielem polskiej mniejszości na Białorusi Andrzejem Poczobutem, odbywającym karę w kolonii karnej w białoruskim Nowopołocku, odbyła się w czwartek, 25 stycznia, w Białymstoku. Jak podkreślali uczestnicy manifestacji, Poczobut od blisko pół roku przebywa w więziennej izolatce, kontakt z nim jest utrudniony, nie

Stanowczo potępiamy systemowe represje władz białoruskich wobec własnego społeczeństwa, w tym aresztowanie Maryny Adamowicz (żony Mikoły Statkiewicza, jednego z liderów białoruskiej opozycji – red.) – oświadczył w czwartek, 25 stycznia, polski resort dyplomacji. MSZ RP podkreślił, że nieustannie wzywa władze w Mińsku do bezwarunkowego zwolnienia wszystkich więźniów politycznych. W ostatnich dniach ofiarami obławy oprawców Łukaszenki przeciwko rodzinom opozycjonistów, zaangażowanym w niesienie pomocy więźniom reżimu, stało się blisko 160 osób.

„Prowadzone przez władze białoruskie masowe zatrzymania wśród byłych więźniów sumienia oraz rodzin więźniów politycznych wymagają zdecydowanej reakcji. Przyjęcie kolejnego pakietu sankcji przeciwko Białorusi powinno nastąpić jak najszybciej” – podkreśliło MSZ na platformie X.

W wystosowanym później komunikacie MSZ stanowczo potępiło „systemowe represje władz białoruskich wobec własnego społeczeństwa”, w tym aresztowanie Maryny Adamowicz, żony skazanego na 14 lat więzienia białoruskiego opozycjonisty Mikoły Statkiewicza.

MSZ podkreśliło, że sytuacja pod względem praw człowieka na Białorusi staje się coraz bardziej dramatyczna. „Zwiększająca się presja reżimu A. Łukaszenki na społeczeństwo obywatelskie oraz politycznych oponentów w ostatnich tygodniach ma na celu zastraszenie Białorusinów – wymuszenie milczenia bądź opuszczenie kraju” – wskazał resort dyplomacji.

Podkreślił, że od czasu sfałszowanych wyborów prezydenckich w 2020 r. do więzień trafiło wiele tysięcy osób, a obecnie wciąż pozostaje w nich co najmniej 1400 więźniów politycznych.

MSZ zaznacza, że warunki uwięzionych przeciwników reżimu urągają człowieczeństwu – opozycjoniści odbywają wyroki w przepełnionych, zimnych celach, z ograniczonym dostępem do opieki medycznej i ograniczonym kontaktem z bliskimi.

„MSZ RP nieustannie wzywa władze w Mińsku do bezwarunkowego zwolnienia wszystkich więźniów politycznych i zaprzestania represji wobec własnego społeczeństwa.

Centrum Obrony Praw Człowieka „Wiasna” powiadomiło we wtorek o trwających w całej Białorusi masowych rewizjach i zatrzymaniach. Funkcjonariusze przychodzili do rodzin więźniów oraz do byłych więźniów politycznych, którzy po wyjściu na wolność pozostali na Białorusi” – podkreślił resort dyplomacji.

Wśród zatrzymanych jest Maryna Adamowicz, żona więzionego od 2020 r. białoruskiego opozycjonisty Mikoły Statkiewicza, która została we wtorek zatrzymana przez funkcjonariuszy reżimu Alaksandra Łukaszenki – podał w środę portal Nasza Niwa.

Mikoła Statkiewicz to opozycyjny białoruski polityk i kandydat w wyborach prezydenckich w 2010 r. Został zatrzymany w 2020 r., jeszcze podczas trwania kampanii przed wyborami prezydenckimi, po których na Białorusi wybuchły masowe protesty. Statkiewicz został skazany w sprawie politycznej na 14 lat więzienia. Od lutego 2023 r. bliscy i aktywiści praw człowieka nie mieli o nim żadnych wiadomości.

Według  danych, udostępnianych przez białoruskich obrońców praw człowieka, ogólna liczba ofiar obławy z ostatnich dni sięgnęła 159 osób.

 Znadniemna.pl za Twitter.com/MSZ_RP/PAP/Spring96.org, zdjęcie: foto ilustracyjne, źródło Spring96.org

Stanowczo potępiamy systemowe represje władz białoruskich wobec własnego społeczeństwa, w tym aresztowanie Maryny Adamowicz (żony Mikoły Statkiewicza, jednego z liderów białoruskiej opozycji - red.) - oświadczył w czwartek, 25 stycznia, polski resort dyplomacji. MSZ RP podkreślił, że nieustannie wzywa władze w Mińsku do bezwarunkowego zwolnienia

17 lat temu, 23 stycznia 2007 roku zmarł nasz słynny krajan Ryszard Kapuściński, pisarz, poeta, fotograf i reportażysta o międzynarodowej sławie. Owocem jego licznych podróży były książki, między innymi: „Cesarz”, „Imperium”, „Heban”, „Podróże z Herodotem” czy „Jeszcze dzień życia”. Jego publikacje zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt języków.

Ryszard Kapuściński. Fot.: radzima.org/wikipedia.org

Autor reportaży „Szachinszach” i „Kirgiz schodzi z konia” przez wiele lat był wymieniany w gronie kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. Uważano go za pisarza obdarzonego perfekcyjnym wyczuciem informacji, klimatu i wydarzeń. Dziś jest jednym z najczęściej tłumaczonych polskich autorów.

W latach 1958-1972 Ryszard Kapuściński pracował jako dziennikarz i korespondent Polskiej Agencji Prasowej. Świadek 27 rewolucji, przebywał na frontach 12 wojen, kilka razy groziło mu rozstrzelanie. Bycie reporterem uważał za rodzaj powołania. Mówił, że czuje ogromną ciekawość świata, ma wrodzoną potrzebę zadawania pytań, zrozumienia tego, co go otacza.

Do Pińska wracał. Był tu pod koniec lat 70. Był w latach 90. Chciał jeszcze napisać o swoim mieście. Nie zdążył. Ryszard Kapuściński zmarł na zawał serca, 23 stycznia 2007 roku w Warszawie. Został pochowany w Alei Zasłużonych Powązek Wojskowych.

Pińsk w okresie międzywojennym. Fot. NAC

Oto co wspominał o swoim rodzinnym Pińsku i Polesiu

Dom przy ul. Suworowa 43, w którym urodził się Ryszard Kapuściński

Ryszard Kapuściński, Lapidarium IV:

(…) Przedwczoraj (30.06.97) wróciłem z Pińska. Pińsk to dziś trzy różne miasta. A więc jest:

– stary Pińsk. Parterowe czy piętrowe domki wśród ogrodów i sadów, tu i tam drewniane ploty, cembrowane studnie, brukowane ulice, które nazywały się Bednarska, Franciszkańska, Błotna. Ten Pińsk kurczy się, ale choć burzony, dziesiątkowany ciągle istnieje, można go jeszcze zobaczyć, zachwycić się jego małomiasteczkowym romantyzmem;

– Pińsk sowiecki, chruszczowsko-breżniewowski, miasto starych lub ceglanych bloków, ciężkiej, prymitywnej, niechlujnej wielkiej płyty, zabłoconych, ponurych, nieoświetlonych osiedli;

– Pińsk lat dziewięćdziesiątych, popierestrojkowych, nowobogacki, willowy, tylko dla wybrańców, dla wygranych, raj Nowych Białorusinów, Nowych Rosjan. (…)

Ryszard Kapuściński w rozmowie z Barbarą Hołub/Czasopismo „Przekrój”, 24.09.1992 r.:

Na Polesiu nędza była straszna, wprost niewyobrażalna. I nadal jest tam nędza. Można więc rzec, że korzeniami tkwię w biedzie. Pewnie dlatego zainteresowałem się Trzecim Światem. Potrafiłem go zrozumieć oraz czuć się trochę jak u siebie w domu.

Mój dom z dzieciństwa pamiętam przez mgłę. Mam teraz jakieś wyobrażenie o nim, bo mi go pokazali, gdy w 1979 roku odwiedziłem Pińsk. Pińsk był małym miasteczkiem, w którym mieszkało niewielu Polaków, więc wszyscy znali się przynajmniej z widzenia. Polacy stanowili ledwie kilka procent mieszkańców Pińska. 10 procent – to byli Białorusini i Litwini, reszta, około 73 procent – Żydzi. Według przedwojennych statystyk Pińsk należał do najbardziej żydowskich miast polskich.

Tamtejsi Polacy stanowili przeważnie – jak byliśmy dziś powiedzieli – element napływowy, właściwie bez szans na zapuszczenie korzeni. Jeżeli ktoś zapuścił korzenie w poleskiej ziemi – to szlachta przeważnie z polskim rodowodem lub na tyle spolonizowana, że uważająca się za Polaków. Owa szlachta poleska nie była za bogata, w porównaniu z ziemiaństwem małopolskim chociażby – wręcz biedna. Bogaci byli Radziwiłłowie, którzy posiadali sporo włości na Polesiu. Ale to już zupełnie inna sfera.

Natomiast tych zwyczajnych, pińskich Polaków należałoby podzielić na trzy kategorie. Pierwszą, najliczniejszą, tworzyli wojskowi. W Pińsku stacjonował 84 pułk piechoty strzelców królewskich. Oprócz piechoty znajdowała się tu rzeczna marynarka wojenna. Gdy we wrześniu 1939 roku na te tereny wkraczała armia radziecka, marynarze wyprowadzili swoje statki na jeziora i zatopili je. Z powodu niskiego stanu wody statki zatopiły się jedynie częściowo. Długo jeszcze żałośnie sterczały ponad lustrem wody. Oprócz wojskowych, liczną grupę Polaków stanowili duchowni. W Pińsku był, oczywiście, kościół katolicki. Miasto znane było poza granicami Polski z silnego ośrodka jezuickiego, najbardziej liczącego się w Europie Wschodniej. Wreszcie trzecia kategoria, chyba najmniej liczna, to nauczyciele. Moi rodzice przynależeli do tej trzeciej kategorii. Nie byli Poleszczukami. Matka pochodziła z Krakowskiego, z Bochni, a ojciec – z Kieleckiego.

Po powstaniu II Rzeczypospolitej władze przystąpiły do repolonizacji Polesia. Młodym ludziom, którzy gdzie indziej nie mogli znaleźć zajęcia, oferowano posady na Polesiu, miedzy innymi w szkolnictwie. Mój ojciec przyjechał tam i zapisał się do Seminarium Nauczycielskiego w Prużanach. To seminarium skończy również Piotr Jaroszewicz. Ojciec pracował najpierw w Unieńcu, potem w Pińsku, przypuszczam, że pracując w Pińsku, poznał moja mamę. Żałuję, że tak mało wiem na ten temat.

Urodziłem się w 1932 roku, więc jak wybuchła wojna, miałem zaledwie 7 lat. Potem też nie za bardzo interesowałem się Pińskiem i Polesiem. (…) Więcej mogę powiedzieć o Afryce, Ameryce Półdniowej, Bliskim Wschodzie.

W mojej pamięci zachowały się z tamtych lat jakieś pojedyncze zdarzenia, fragmenty, wrażenia, kolory, alaski. I tek, na przykład, dopiero po latach dowiedziałem się o pożarze w Pińsku w 1935 roku. Pożaru nie pamiętam, ale pozostało wrażenie blasku, jakieś strasznej jakości. Wszystko to jest bardzo literackie, ulotne, lite poparte faktami, konieczną rzetelnością. Nawet nieco późniejsze zdarzenia płaczą się o gmatwają.

Znadniemna.pl na podstawie „Echa Polesia” nr 4(20) z 2008 r.

 

 

 

17 lat temu, 23 stycznia 2007 roku zmarł nasz słynny krajan Ryszard Kapuściński, pisarz, poeta, fotograf i reportażysta o międzynarodowej sławie. Owocem jego licznych podróży były książki, między innymi: „Cesarz”, „Imperium”, „Heban”, „Podróże z Herodotem” czy „Jeszcze dzień życia”. Jego publikacje zostały przetłumaczone na kilkadziesiąt

Portal Kościoła Rzymskokatolickiego na Białorusi Catholic.by przypomina, że na dzisiaj, 23 stycznia, przypada wspomnienie liturgiczne Męczenników Podlaskich, czyli – wiernych unickich z podlaskiego Pratulina – którzy z narażeniem zdrowia i życia, ponosząc ofiary śmiertelne, bronili 150 lat temu swojej świątyni oraz wiary przed rosyjskimi oprawcami.

O wydarzeniach, które rozegrały się 150 lat temu, 24 stycznia 1874 roku, w Pratulinie, 6 października 1996 roku (rok jubileuszu 400-lecia Unii Brzeskiej) usłyszał cały świat. To właśnie tego dnia Ojciec Święty Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 13. Męczenników z Pratulina.

Nowi Błogosławieni Kościoła, pochodzący z Podlasia, byli członkami katolickiego Kościoła unickiego, będącego owocem odbudowanej przez Unię Brzeską w 1596 roku jedności kościelnej.

Do tej Unii przystąpili prawosławni biskupi z terenów Rzeczypospolitej, którzy przyjęli całą naukę Kościoła katolickiego i uznali kościelne zwierzchnictwo Papieża nad swoimi diecezjami. Stali się przez to katolikami.

Byli katolikami osobliwymi, czyli – katolikami obrządku wschodniego, ponieważ pozostali przy własnej liturgii i wschodniej tradycji kościelnej. Po likwidacji w 1839 roku Unii przez władze carskiej Rosji, okupującej tereny byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, unici wycierpieli wiele prześladowań za przynależność do katolicyzmu.

Symbolem bezwzględności carskich prześladowców, a jednocześnie heroizmu i wierności unitów, zdecydowanie trwających w jedności z Białym Ojcem, jak nazywano wówczas Papieża, stał się Pratulin – mała miejscowość w Diecezji Siedleckiej, położona nad Bugiem, między Janowem Podlaskim a Terespolem.

Tutaj od XVII wieku obok siebie funkcjonowały dwie katolickie parafie: od 1676 roku – obrządku greckokatolickiego, a od 1686 roku – również obrządku łacińskiego.

Władze carskie aresztowały w Pratulinie proboszcza unickiego, który sprzeciwiał się wyrzeczeniu się wiary unickiej i próbowały „zainstalować” w parafii posłusznego sobie prawosławnego „batiuszkę”.

Temu jednak sprzeciwili się wierni pratulińskiej parafii unickiej. 23 stycznia 1874 roku ponad pięciuset z nich otoczyło swoją świątynię, żeby nie wpuścić do niej fałszywego proboszcza. Bronili wejścia do swojej cerkwi pomimo tego, że kilka dni wcześniej -17 stycznia 1874 roku – carscy kozacy brutalnie rozpędzili ich współwyznawców, broniących unijnej świątyni w pobliskim Drelowie. Pięcioro obrońców z Drelowa zmarło od ran, zadanych przez kozaków, więc  unici  w Pratulinie zdawali sprawę z ryzyka, jakie im groziło, gdy zdecydowali na otwartą konfrontację z oprawcami.

Nazajutrz, 24 stycznia 1874 roku, carscy kozacy, działając w imieniu imperatora rosyjskiego, uderzyli na bezbronny tłum pratulińskich unitów, zabijając 13 miejscowych parafian i raniąc około 180 osób. Dokonali masakry, ponieważ unici zdecydowanie bronili swojego katolicyzmu i jedności ze Stolicą Apostolską.

W Pratulinie stanęli w obronie swojej świątyni, którą usiłowano zabrać dla antyunickiego duchownego. Męczennicy pratulińscy oddali swoje życie w obronie świątyni, którą traktowali jako znak swego katolicyzmu i trwania w kościelnej jedności z Papieżem.

Ikona 13. męczenników w cerkwi św. Nikity w Kostomłotach – Sanktuarium Unitów Podlaskich, ot.: Wikipedia.org

Znamienne jest, że od czasu prześladowań unitów przez carskie władze, to katolicy obrządku łacińskiego z Podlasia przyswajali i wprost utożsamiali się z dziedzictwem wyrosłym na fundamencie heroicznej wiary unickich męczenników i umiłowania przez nich całym sercem Kościoła Katolickiego. Potwierdzeniem tego jest fakt, że to katolicy obrządku łacińskiego, w osobach biskupów i członków kolejnych, diecezjalnych Trybunałów Beatyfikacyjnych, rozpoczęli i z wielkim zaangażowaniem współpracowali w przeprowadzeniu procesu beatyfikacyjnego unickich Męczenników z Pratulina.

Znadniemna.pl na podstawie Catholic.by oraz Diecezja.siedlce.pl, na zdjęciu: reprodukcja obrazu „Męczennicy z Pratulina” pędla Walerego Eljasza-Radzikowskiego, źródło: Wikipedia org 

Portal Kościoła Rzymskokatolickiego na Białorusi Catholic.by przypomina, że na dzisiaj, 23 stycznia, przypada wspomnienie liturgiczne Męczenników Podlaskich, czyli - wiernych unickich z podlaskiego Pratulina - którzy z narażeniem zdrowia i życia, ponosząc ofiary śmiertelne, bronili 150 lat temu swojej świątyni oraz wiary przed rosyjskimi oprawcami. O

W piątek, 26 stycznia do kin trafi film „Kos” o Tadeuszu Kościuszce obsypany nagrodami na festiwalu w Gdyni. Zarys fabuły jest na tyle intrygujący, że zrobiony w tarantinowskim stylu ma szansę przypaść do gustu. „Kosa” nakręconego po hollywoodzku, z wyrazistymi bohaterami i podkarpackim plenerami. 

Fabuła historycznego filmu „Kos” zaczyna się wiosną 1794 roku. Do kraju wraca generał Tadeusz „Kos” Kościuszko (w tej roli Jacek Braciak), który planuje wzniecić powstanie przeciwko Rosjanom, mobilizując do tego polską szlachtę i chłopów. Towarzyszy mu wierny przyjaciel i były niewolnik, Domingo (Jason Mitchell). Tropem Kościuszki wraz z listem gończym podąża bezlitosny rosyjski rotmistrz, Dunin (Robert Więckiewicz), który za wszelką cenę chce schwytać generała, zanim ten wywoła narodową rebelię.

– W tym samym czasie młody chłop, Ignac (Bartosz Bielenia), szlachecki bękart, marzy o nadaniu herbu i majątku przez swojego nieprawego rodzica, Duchnowskiego (Andrzej Seweryn), który tuż przed śmiercią uwzględnia go w testamencie. Gdy ojciec umiera, chłopak musi uciekać przed swoim przyrodnim bratem, Stanisławem (Piotr Pacek), który nie chce dopuścić do realizacji ojcowskiej woli. Ignac kradnie testament i ma tylko dwa dni, aby stawić się z nim przed sądem i udowodnić swój tytuł szlachecki. W trakcie ucieczki Ignac spotyka na swojej drodze Domingo, a między mężczyznami tworzy się silna więź porozumienia, mimo że obaj nie znają nawzajem swojego języka. Razem trafiają do dworku Pułkownikowej (Agnieszka Grochowska), gdzie Kościuszko ukrywa się, czekając na negocjacje z magnatami. Kos jest nieufny wobec Ignaca i trzyma go w areszcie, jednak w decydującym momencie to właśnie w rękach niepozornego szlacheckiego bękarta będą leżały losy powstania – czytamy w opisie.

W produkcji występują: Bartosz Bielenia, Jacek Braciak, Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowska, Łukasz Simlat, Andrzej Seweryn, Piotr Pacek, debiutująca na dużym ekranie Matylda Giegżno oraz amerykański aktor Jason Mitchell.

– „Kos” bawi się i żongluje historią. Powiedziałabym, że to film z historią w tle. Opowiada o tym, co w Polsce działo się pod koniec XVIII wieku, sporo w nim faktów dotyczących Kościuszki, ale wszystko to jest wplecione w inną opowieść. Mimo, że ten film osadzony jest w polskich realiach, to dotyka wielu ważnych, uniwersalnych kwestii. Poruszony w nim został temat pańszczyzny i niewolnictwa. Traktuje on o podziałach społecznych, o równości i wolności. Zależało nam, by pobawić się konwencją. „Kos” to nie jest film biograficzny, tylko historyczne kino akcji – komentuje Aneta Hickinbotham, producentka „Kosa”.

Reżyserem „Kosa” jest Paweł Maślona, autor „Ataku paniki”. Film powstaje na podstawie debiutanckiego scenariusza Michała A. Zielińskiego nagrodzonego w konkursie scenariuszowym Script Pro 2020.

Znadniemna.pl/TVP

W piątek, 26 stycznia do kin trafi film „Kos” o Tadeuszu Kościuszce obsypany nagrodami na festiwalu w Gdyni. Zarys fabuły jest na tyle intrygujący, że zrobiony w tarantinowskim stylu ma szansę przypaść do gustu. „Kosa” nakręconego po hollywoodzku, z wyrazistymi bohaterami i podkarpackim plenerami.  Fabuła historycznego

12 stycznia tego roku, na dziesięć dni przed 161. rocznicą wybuchu największego w XIX stuleciu narodowowyzwoleńczego zrywu Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców przeciwko rosyjskiemu panowaniu na ziemiach byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów na ekrany polskich kin wszedł historyczny film fabularny pt. „Powstaniec 1863”.

Opowieść filmowa zaczyna się od roku 1920. Za kilka chwil obrońcy Warszawy stoczą bitwę na śmierć i życie z nacierającymi ze wschodu bolszewikami. Jeden z obecnych w koszarach polskich żołnierzy okazuje się weteranem powstania styczniowego i powraca wspomnieniami do niespokojnych czasów sprzed blisko 60 lat. Wtedy to wspólnie z księdzem Stanisławem Brzóską działał on w konspiracji przeciwko Imperium Rosyjskiemu. W obliczu „branek” do carskiego wojna i kolejnych represji ze strony zaborcy rodzi się pomysł organizacji powstania.

22 stycznia 1863 roku, w dniu wybuchu narodowego zrywu, ksiądz Brzóska staje na czele oddziału, który przeprowadza zakończony sukcesem atak na rosyjski garnizon wojskowy.

Los księdza Stanisława Brzóski, organizującego oddziały powstańcze i dowodzącego nimi w potyczkach z rosyjskim zaborcą, jest centralnym wątkiem filmu.

Główny bohater, czyli ksiądz Brzóska w wyniku splotu wydarzeń, w 1863 roku stanął na czele – jak się później okaże – najdłużej walczącego oddziału Powstania Styczniowego. Jego pierwsza akcja okazała się sukcesem, za co został mianowany oficerem i naczelnym kapelanem insurekcji. Tropiony przez carskiego oficera Maniukina, zwanego „Katem Podlasia”, kilkukrotnie umykał śmierci. Nazywany przez Rosjan, „Duchem”, przez dwa lata powstania pozostawał nieuchwytny siejąc popłoch wśród wojsk Imperium Rosyjskiego i dając polskiemu społeczeństwu nadzieję na wydostanie się spod carskiego zaboru.

Stanisław Brzóska pochodził z rodziny szlacheckiej, która ukształtowała jego poglądy. Urodził się 30 grudnia 1832 roku. W roku 1858 roku otrzymał święcenia kapłańskie i wkrótce potem zaczął posługę na podlaskich parafiach. Jeszcze przed wybuchem powstania, za swoje kazanie, trafił do więzienia w zamojskiej twierdzy. Nie powstrzymało go to i po wyjściu na wolność kontynuował działalność patriotyczną. Do powstania ruszył 23 stycznia 1863 roku. Swoją walkę kontynuował do grudnia 1864 roku, gdy rozbito dowodzony przez niego oddział. Schwytany cztery miesiące później, został publicznie stracony 23 maja 1865 roku.

„Powstaniec 1863” to pierwszy od 30 lat film fabularny opowiadający o Powstaniu Styczniowym, który premierę miał w 160. rocznicę Powstania Styczniowego. Filmowa opowieść rozpoczyna się w roku 1920, na chwilę przed bitwą warszawską. Jeden z obecnych w koszarach żołnierzy okazuje się być weteranem powstania styczniowego. Wtedy to wspólnie z księdzem Stanisławem Brzóską działał w konspiracji przeciwko Imperium Rosyjskiemu.

Wraz z weteranem widz przenosi się do niespokojnych czasów sześć dekad wcześniej. W obliczu branek do carskiego wojna i kolejnych represji ze strony zaborcy zrodził się pomysł organizacji powstania, a ksiądz Brzóska stanął na czele oddziału, który przeprowadzał ataki na rosyjski garnizon wojskowy. W historycznej scenerii XIX wieku poznajemy losy duchownego i grupy osób, które wpłynęły na jego losy.

Wyświetlany w polskich kinach od 12 stycznia tego roku film „Powstaniec 1863” to przykład kina ukazującego szerokie aspekty polskiej historii. Może on wspomóc nauczycieli w pracy dydaktycznej realizowanej podczas zajęć języka polskiego czy historii. W obrazie poza powstańczymi znalazły się także wątki walk z 1920 roku stoczonych w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. Aby wykorzystać potencjał edukacyjny filmu Muzeum Historii Polski, Biuro „Niepodległa”, Portal Filmwszkole.pl i prof. Grzegorz Łęcicki współtworzyli materiały edukacyjne.

Ich zestaw, m.in. wideo i foldery edukacyjne z ćwiczeniami dla klas 7-8 szkoły podstawowej są dostępne do pobrania ze strony: kinoswiatedukacji.pl/filmy/powstaniec-1863.

Znadniemna.pl na podstawie Niepodlegla.gov.pl, zdjęcie: afisz filmu „Powstaniec 1863”, źródło: Niepodlegla.gov.pl

12 stycznia tego roku, na dziesięć dni przed 161. rocznicą wybuchu największego w XIX stuleciu narodowowyzwoleńczego zrywu Polaków, Litwinów, Białorusinów i Ukraińców przeciwko rosyjskiemu panowaniu na ziemiach byłej Rzeczypospolitej Obojga Narodów na ekrany polskich kin wszedł historyczny film fabularny pt. „Powstaniec 1863”. Opowieść filmowa zaczyna się

Skip to content