HomeStandard Blog Whole Post (Page 23)

Janina Kozłowska-Studnicka (1890-1972) całe swoje życie nie licząc okresów aresztowań i zesłań, poświęciła pracy archiwalnej, w tym przez prawie dwadzieścia lat kierowała Archiwum Państwowym w Grodnie.

Urodziła się w rodzinie właściciela ziemskiego Juliana Józefa Kozłowskiego i Róży Ludwiki z Borowskich. Pierwsze 12 lat życia spędziła w rodzinnym Lublinie, potem, w latach 1902–1914, mieszkała w Petersburgu, w którego miejscowych bibliotekach spędzała wiele czasu, studiując samodzielnie (pomimo braku formalnego wykształcenia) opracowania z szeroko pojętej humanistyki, a następnie współpracując z wysłannikami Akademii Umiejętności zajmującymi się tamtejszymi polonikami. Tam też w jednym z zakładów naukowych dla panien uzyskała w 1910 roku świadectwo nauczycielki domowej z prawem nauczania języka francuskiego i historii.

Ponowna przeprowadzka (wraz z matką) w związku ze śmiercią w 1914 roku ojca, który był urzędnikiem, tym razem do Wilna, zaowocowała rozpoczęciem pracy w tamtejszym archiwum oraz małżeństwem z miejscowym archiwistą Wacławem Gizbertem-Studnickim (związek ten okazał się nietrwały – jeszcze przed ostatecznym zakończeniem I wojny światowej nastąpił jego rozkład). W 1917 roku została aresztowana przez niemieckie władze w Wilnie i spędziła kilka miesięcy w więzieniu. Okres formowania się państwa polskiego spędziła ponownie w Lublinie, pracując w latach 1918–1919 w tamtejszym archiwum.

W latach 1919-1920 czas dzieliła pomiędzy archiwa w Wilnie i Grodnie. Z jednej strony są przekazy o dojeżdżaniu przez nią do Grodna, a drugiej – w „Dzienniku Urzędowym Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich” z dnia 19 kwietnia 1920 roku ukazała się informacja o mianowaniu jej pomocnicą kustosza w Archiwum Państwowym w Wilnie. Rozbieżności istnieją też w kwestii od kiedy była kierownikiem archiwum w Grodnie – według jednych informacji została nim od 1 sierpnia 1919 roku, według innych – od 1 stycznia 1921 roku. Za drugą datą przemawia fakt, iż dopiero od grudnia 1920 roku przeniosła się do miasta nad Niemnem na stałe.

Jej ukochanym miastem było dotąd Wilno, jednak z biegiem czasu część tego uczucia przelała również na Grodno. To powiatowe miasto nad Niemnem liczyło w latach międzywojennych ok. 60 tys. mieszkańców. Istniały w nim trzy teatry, dwa muzea (historyczne i przyrodnicze), kilka księgarń, ogród botaniczny i zoologiczny, siedem kin, kilkanaście szkół, liczne ogniska kulturalne. Zofia Nałkowska założyła i prowadziła Towarzystwo Miłośników Literatury i Sztuki; działały również Towarzystwo Miłośników Przyrody i Towarzystwo Krajoznawcze. Wychodziło pięć dzienników, dwa tygodniki, dwa miesięczniki i kwartalnik naukowy.

Budynek dawnego Archiwum Państwowego w Grodnie (po prawej)

„W tym to przedziwnym mieście, w którym ludzie sprawdzali się w swoich istotnych wartościach, wypadało żyć niezwykłej kobiecie – Janinie Studnickiej” – pisał we wspomnieniach „Grodzieńska samotnica – Janina Studnicka” Antoni Patla, jej bliski znajomy i redaktor „Kuriera Nadniemeńskiego”.

Dla przeciętnego mieszkańca Grodna, p. Studnicka była więcej mitem, niż realnym człowiekiem [pisze dalej A. Patla] rzadko widywało się ją na ulicy i na tych gwarnych targowiskach życia towarzyskiego, gdzie się kulturalne Grodno spotykało.

Antoni Patla poznał Studnicką na zebraniu Kółka Rolniczego i był zaskoczony zjawieniem się na takim wcale ważnym zebraniu cichego pracownika naukowego.

Bo jakąż to wspólną płaszczyznę może mieć pracownik zamkniętej placówki naukowej, ślęczący z lupą w ręku nad pożółkłymi ze starości papierami, z członkami Kółka Rolniczego? […]. A jednak pani Studnicka znalazła do tego środowiska właściwy i dobrze dopasowany „klucz”. Mówiła pięknie i żarliwie o przeszłości tej ziemi, wywołując niemałe zaciekawienie. Na zakończenie zebrania zebrała całą gromadę słuchaczy i pomaszerowała z nimi do lokalu archiwum, gdzie zdumionym oczom okazała bogactwo swoich skarbów: pożółkłe dokumenty liczące sobie setki lat, niekiedy z podpisami królów. Skutek tych odwiedzin był taki, że wkrótce zaczęły do archiwum napływać z prowincji liczne, bezcenne dokumenty. Takich spotkań pani Studnicka na swoim koncie grodzieńskim miała wiele dziesiątków […]. Nosiła się bardzo skromnie i zdecydowanie nie modnie. Suknie nosiła zawsze długie, do kostek, ciemne, szare, dobrze wysłużone, choć czyste […]. Kto jej w Grodnie nie znał, mógł ją łatwo określić jako „zakonnicę” […]. Rzadko bywała w kinie, nie często nawet w teatrze, chyba że szła sztuka wybitna. Ale i wtedy szła do teatru nie razem ze śmietanką towarzyską – na przedstawienie premierowe, ale na spektakle późniejsze, gdy krzesła teatralne dobrze już przyświecały pustką […]. Nie widywało się jej na politycznych wiecach i okolicznościowych mitingach „ku czci” czegoś lub kogoś […]. Znajomych i przyjaciół miała niewielu. Ci zaś, których za przyjaciół miała, musieli przedstawiać wartości wybitne –intelektualne, czy charakterowe, społeczne i moralne, niezależnie od zajmowanych pozycji społecznych […]. Dlatego też to „urodzona społecznica”, zdolna do największych ofiar, czuła się w prężnej społeczności grodzieńskiej jakby wysamotniona.

Trudno ją było widzieć w jakimś konkretnym obozie politycznym. Nie mieściła się w żadnym. Będąc gorliwie praktykującą katoliczką, obcą jednak była partii chadeckiej, uzurpującej sobie ,,prawa zwierzchnie’’ do wszystkich katolików metrycznych. Religia i polityka były to dla niej sprawy bardzo różne, a nierzadko przeciwstawne. Nie mieściła się również w tzw. obozie sanacyjnym, choć wielbiła czynną walkę o Niepodległość. Obcą jej była PPS, choć bliskim był los wyzyskiwanego robotnika.

Z chwilą włączenia w lutym 1921 roku powiatu grodzieńskiego do województwa białostockiego, postanowiono, iż utworzone rozporządzeniem z 17 lutego 1920 roku Archiwum Państwowe w Białymstoku będzie miało tymczasową siedzibę w Grodnie. Ponieważ jednak nie udało się uzyskać odpowiedniego gmachu w Białymstoku i w związku z tym przeniesienie archiwum przeciągało się, ostatecznie odstąpiono od idei tworzenia archiwum grodzieńskiego. Tym samym Studnicka, choć nie zmieniła nawet biurka, formalnie została przeniesiona z jednego archiwum do drugiego.

Do idei utworzenia archiwum w Białymstoku w okresie międzywojennym już nie powrócono, poszerzano natomiast obszar działania archiwum grodzieńskiego. Latem 1922 roku zarządzono przyłączenie do niego Archiwum Państwowego w Nowogródku, a w 1925 roku – w Suwałkach. Zlikwidowanie i zapakowanie archiwum suwalskiego odbyło się w końcu sierpnia tego roku, jednak 336 worków z archiwaliami (w tym 132 worki z materiałami nieuporządkowanymi) zostało przewiezionych do Grodna dopiero w dniach 21-22 kwietnia 1926 roku. Wykonano to pod naciskiem Sądu Okręgowego w Suwałkach, który przejął lokal przy ul. Konopnickiej 16.

Archiwum grodzieńskie cały czas mieściło się w tym samym miejscu, choć zmieniał się jego adres, a dokładniej nazwa placu przy którym znajdowała się zajmowana przez mnie dawna oficyna zabudowań ekonomii królewskiej na Horodnicy. Najpierw był to Plac Teatralny 2, potem Plac Tyzenhauza 1, a w końcu Plac Wolności 1. W piętrowym budynku o powierzchni 530 m2 przechowywano – według stanu z 1926 roku – około 500 tysięcy jednostek archiwalnych, które zajmowały 2500 metrów bieżących półek. Na akta składały się:

1.  archiwum zarządu administracyjnego byłej guberni grodzieńskiej – 450 tys. j.a.,
2. archiwalia zarządów skarbowych (tj. akta grodzieńskiej Izby Skarbowej i Izby Dóbr Państwowych) – 20 tys. j.a.,
3. archiwum suwalskie – 30 tys. j.a.

Miejscowy zasób archiwalny doznał znacznego uszczerbku w trakcie I wojny światowej, choć jeszcze przed rokiem 1914 kilkakrotnie doszło do przekazywania cenniejszych dokumentów do naukowych zbiorów Wilna i Petersburga. W czasie wojny najpierw Rosjanie ewakuowali część akt, potem władze okupacyjne niemieckie wywiozły do Królewca archiwum pruskie obwodu białostockiego. W 1930 roku w ramach dwóch pierwszych serii rewindykacyjnych archiwaliów ewakuowanych w głąb Rosji (Studnicka aktywnie działała w Komisji Rewindykacyjnej) otrzymano z Moskwy 250 skrzynek z aktami władz i urzędów I instancji z terenu byłej guberni grodzieńskiej. Część tych akt przekazano następnie prawowitym właścicielom – magistratom kilku miast: Brześć otrzymał 412 tomów, Białystok – 820, a Grodno – 8. Z kolei w 1935 roku Archiwum Państwowe w Wilnie zwróciło 27 tomów archiwaliów grodzieńskich z I połowy XIX wieku.

Dopływały także inne akta: zespoły zamknięte, znaleziska itp. W ten sposób zasób wzrósł do około 750 tys. tomów i było to wówczas trzecie pod względem liczby jednostek archiwalnych archiwum państwowe w kraju.

Tymczasem powierzchnia użytkowa nie powiększyła się, co powodowało utrudnienia w pracy. W dodatku obsada personalna placówki była skromna, poza kierowniczką były zatrudnione dwie siły kancelaryjne i woźny, którym przez wiele lat był Józef Strzałkowski. Sporadycznie tylko zatrudniano dietariuszy. Z jednym z nich – Tytusem Bienieckim – wiązano nawet w końcu lat trzydziestych nadzieje, że po uzupełnieniu studiów w Wilnie powróci do pracy w archiwum.

Nic więc dziwnego, że były trudności z podporządkowaniem i opracowywaniem zbiorów, a przy tym trzeba było wykonywać corocznie kilkaset kwerend na zamówienie różnych władz i osób prywatnych. Według szczegółowych danych z 1937 roku przeprowadzono wówczas 504 kwerendy, w tym 463 dotyczące spraw majątkowych, a tylko 10 0 naukowych. Zleceniodawcami były głównie władze: państwowe – w 240 przypadkach, samorządowe – 128, kościelne – 7, ponadto osoby prywatne – 126 i inne instytucje – 2.

Dochodziła do tego obsługa osób korzystających czytelni naukowej, choć tych do połowy lat trzydziestych było niewiele – po kilka rocznie, spędzających łącznie w czytelni kilkadziesiąt dni. Od 1935 roku liczba czytelników gwałtownie wzrosła, co wiązać należy z powstaniem w Grodnie oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, którego jednym z animatorów była właśnie Janina Kozłowska-Studnicka. W latach 1935-1938 z czytelni korzystało już od 25 do 39 osób, a w tym ostatnim roku trafił się nawet cudzoziemiec. Wzrosły także liczby wypożyczeni zamiejscowych oraz akt sprowadzanych z zewnątrz, choć nadal nie były one duże i wahały się w granicach od kilku do kilkunastu tomów rocznie.

Przy tak dużym zakresie zadań do wykonania, w sytuacji gdy jedynym w pełni merytorycznym – biorąc pod uwagę doświadczenie – pracownikiem była sama kierowniczka, brakowało niekiedy czasu na terminowe i szczegółowe sporządzenie sprawozdań i Dyrekcja Archiwów Państwowych słała do Grodna ponaglające pisma. Co prawda, mogła liczyć na pomoc matki – Róży z Borowskich Kozłowskiej – która mieszkała z nią w Grodnie. Matka nie tylko zastępowała ją w czasie nieobecności, ale i id czasu do czasu wyręczała w sprawach administracyjnych, a nawet pomagała w kwerendach. Blisko związana z matką bardzo przeżyła jej śmierć, która nastąpiła 4 października 1938 roku.

Janina Kozłowska-Studnicka nie ograniczała się tylko do pracy w archiwum, była bardzo aktywna na wielu polach i chciała, żeby kierowana przez nią placówka stała się ważnym ośrodkiem naukowo-kulturalnym. Szczególnie podkreślić należy jej wkład w Organizację i działalność oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego (PHT) oraz Biblioteki Historycznej. Z propozycją utworzenia w mieście Batorego oddziału zwrócił się do niej w połowie 1935 roku Zarząd Główny PTH w związku z przygotowywaniem VI Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Wilnie, którego uczestnicy zamierzali odwiedzić Grodno. Studnicka zorganizowała oddział i została jego wiceprezesem (pierwszym prezesem, zapewne za jej namową, został płk Teodor Furgalski – do niedawna szef Oddziału II Sztabu Generalnego). Uczestnicy zjazdu podczas pobytu w Grodnie (21 września 1935 roku) zwiedzili także urządzoną w Archiwum Państwowym wystawę najcenniejszych dokumentów tam przechowywanych, która była eksponowana jeszcze przez kilka tygodni. W latach następnych działalność oddziału PTH koncentrowała się w archiwum, a jego kierowniczka nadawała jej ton, organizowała – a najczęściej i sama wygłaszała – odczyty. Oto tematy jej wystąpień na zebraniach PTH w tym okresie: Polityczne i wyznaniowe dzieje Supraśla; Zadania, potrzeby i środki badań historii Grodna; W Grodnie przed stu laty; Grodno w czasie powstania styczniowego.

W 1936 roku wpadła na pomysł utworzenia w oparciu o Archiwum Państwowe Biblioteki Historycznej miasta Grodna, która w przyszłości mogłaby posłużyć dla zbudowania podstawy dla wyższych studiów. Marzył się jej jakiś Instytut Wschodni, który byłby grodzieńskim pomnikiem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Na pewno był to ważny argument w piśmie skierowanym do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, w którym prosiła ona o akceptację umieszczenia biblioteki w lokalu – przypomnijmy: mocno przepełnionym – archiwum. Dodatkowe argumenty to fakt, iż była tam już siedziba oddziału PTH, a archiwum posiadało własny księgozbiór pomocniczy oraz czytelnię i personel, co pozwalało zaoszczędzić wydatki na cele administracyjne. W tej sytuacji dyrektor Witold Suchodolski mógł jedynie wyrazić zgodę na bezpłatne umieszczenie księgozbioru oraz udostępnienie pracowni w godzinach pozasłużbowych na zebrania zarządu i posiedzenia naukowe.

Studnicka potrafiła znaleźć zawsze możnych protektorów – na czele zarządu stanął dowódca DOK III generał Franciszek Kleeberg, wiceprezes został prezydent miasta Witold Cieński. Sama zadowoliła się funkcją sekretarza. Dzięki wysoko postawionym protektorom mogła lekceważyć ataki przeciwników – z miejscowych należał do nich m.in. Józef Jodkowski, kierownik Muzeum Państwowego. Był on przeciwny tworzeniu biblioteki zapewne i dlatego, że w muzeum znajdował się księgozbiór im. Wandalina Pusłowskiego i Marty Krasińskiej, liczący około 12 tysięcy tomów. Była to więc inicjatywa konkurencyjna, która mogła prowadzić do obniżenia rangi jego placówki. Jodkowski był jednak stałym adwersarzem Studnickiej. Kiedy zaproponowała nazwanie jednej z ulic prowadzących na Kałożę imieniem Michała Bohusza Bohowitynowicza (odnowiciela zrujnowanej świątyni), zgłosił (choć anonimowo) gwałtowny sprzeciw, zarzucając mu zdradziecką działalność na rzecz Moskwy.

Z kolei ożywione i przyjazne kontakty miała w końcu lat trzydziestych z Janem Glinką – białostockim archiwistą, wówczas amatorem, Wypożyczała mu archiwalia, on z kolei przekazywał różne materiały do archiwum.

Studnicka działała także w Związku Zaścianków Polskich i była członkiem jego Rady Głównej. W 1938 roku zorganizowała dla członkiń tej organizacji dwutygodniowy kurs o tematyce historyczno-społecznej. Prowadziła również akcję odczytową w szkołach, w Uniwersytecie Powszechnym (w roku szkolnym 1936/37 wygłosiła tam 6 wykładów), na prośbę władz wojskowych wykładała na kursie podchorążych, a we współpracy z DOK III utworzyła Studium Narodowościowe. W większości wykładów prezentowała wyniki własnych badań, które koncentrowały się wokół dziejów porozbiorowych Wielkiego Księstwa Litewskiego ze szczególnym uwzględnieniem Grodna praz stosunków polsko-rosyjskich. Ich wyniki publikowała m.in. w „Przeglądzie Historycznym”, „Archeionie” i „Ateneum Wileńskim” (szerszy wykaz zawiera wspomniana notka biograficzna autorstwa Jadwigi Karwasińskiej). Uczestniczyła także w życiu naukowym poza Grodnem, np. w 1933 roku wzięła udział w VII Międzynarodowym Kongresie Historyków w Warszawie.

Co prawda, nie angażowała się bezpośrednio w działalność polityczną, ale w latach 30. Była w bardzo dobrych stosunkach z obozem rządzącym. Blisko współpracowała z władzami administracyjnymi i wojskowymi, a także działaczami Obozu Zjednoczenia Narodowego, co zapewne ułatwiało jej realizację wielu zamierzeń znacznie wykraczających poza zagadnienia archiwalne.

Poprzez swoje zaangażowanie w pracy w różnych dziedzinach dobrze zapisała się w pamięci grodnian. Tak o niej wspomina ksiądz Ludwik Sawoniewski, prefekt grodzieńskich szkół, w „Sadze o Grodnie”:

Zobaczcie więc człowieczki, co to człowiek może,
Patrzcie, czego Studnicka w Grodnie dokonała.
Na polu archiwalnym ona orze i orze,
Aż z tej orki w archiwum forteca powstała.

Nawet kiepska jakość rymów nie potrafi przesłonić podziwu z jakim pisze on o naszej bohaterce. Dalej porównuje ją nawet do Elizy Orzeszkowej, co w nadniemeńskim grodzie było szczególnie zaszczytne:

Studnicka to osoba nader wyjątkowa,
I słusznie o niej mówią – druga Orzeszkowa,
To charakter wspaniały i osobnik miły.

Po wybuchu wojny i zajęciu Grodna przez wojska sowieckie 20 września 1939 roku (20 IX 1939 roku Studnicka pozostała na stanowisku do 20 grudnia tego roku. Zamieszkała pod Grodnem we wsi Hołynka, pozostając bez środków do życia. Na początku września 1940 roku została aresztowana przez NKWD i po prokuratorskim śledztwie 20 września 1940 roku deportowana na wschód ZSRR.

Z Syberii do kraju wróciła w połowie 1946 roku i poprzez Lublin trafia do pracy w Bibliotece Kórnickiej, gdzie opracowywała archiwalia prawie do ostatnich dni swojego pracowitego życia, choć od 1951 roku była formalnie na emeryturze.

Zmarła 7 sierpnia 1972 roku w Domu Pomocy Społecznej w Śremie (tzw. klasztorku) w wieku 82 lat. Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Kórniku.

Była odznaczona Krzyżem Niepodległości (1932), Złotym Krzyżem Zasługi (1936), Odznaką Pamiątkową Więźniów Ideowych (1931).

Na zdjęciu: Janina Kozłowska-Studnicka, fot.: Zbiory Biblioteki Kórnickiej 

Przygotowała Waleria Brażuk na podstawie Jan Jerzy Milewski/Białostocczyzna 1/1998, nr 49; Adam Podsiadły/Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej z. 37, s. 145–162; wikipedia.org

Znadniemna.pl

Janina Kozłowska-Studnicka (1890-1972) całe swoje życie nie licząc okresów aresztowań i zesłań, poświęciła pracy archiwalnej, w tym przez prawie dwadzieścia lat kierowała Archiwum Państwowym w Grodnie. Urodziła się w rodzinie właściciela ziemskiego Juliana Józefa Kozłowskiego i Róży Ludwiki z Borowskich. Pierwsze 12 lat życia spędziła w

W sobotę, 7 października, minęła 123. rocznica śmierci Władysława Małachowskiego, Polaka spod Kobrynia, fotografa, konstruktora i przemysłowca, który wynalazł szereg przełomowych rozwiązań w dziedzinie technik fotograficznych ale nigdy ich nie opatentował wskutek czego nie zarobił pieniędzy, które zarobili na jego wynalazkach światowi potentaci w branży fotografii – Kodak, czy Polaroid.

W świecie fotografii i biznesu Małachowski był znany pod przybranym imieniem i nazwiskiem, jako Leon Warnerke. Takie dane osobowe zawierał bowiem fałszywy paszport  naszego krajana, z którym on, jako uczestnik Powstania Styczniowego, uciekał przed carską policją.

Szczegółowo o perypetiach, związanych z przybraniem przez Władysława Małachowskiego zmyślonego imienia i nazwiska, o jego wynalazkach i życiu w emigracji opowiadał na antenie Polskiego Radia historyk techniki Piotr Zarzycki.

Znawca biografii wybitnego polskiego odkrywcy z dziedziny fotografii przybliżył słuchaczom także życiorys bohatera  audycji:

Władysław Małachowski urodził się 26 maja 1837 roku w majątku Macie koło Kobrynia, leżącego w ówczesnej guberni grodzieńskiej na ziemiach zaboru rosyjskiego. Był synem Teofili z Jakubowskich i Juliana Małachowskiego, właściciela ziemskiego i pułkownika carskiej armii.

W 1850 roku 13-letni Władysław rozpoczął naukę jako kadet w Instytucie Korpusu Inżynierów Komunikacji w Petersburgu.

Instytut ukończył z wyróżnieniem w 1859 roku, jako trzeci wśród najlepszych uczniów. Po uzyskaniu dyplomu młody inżynier znalazł zatrudnienie jako urzędnik kolejowy w Wilnie przy budowie kolei Petersbursko-Warszawskiej. Pod koniec 1862 roku został jednak z pracy zwolniony.  Nie wiadomo, czy po utracie pracy młody człowiek podjął choćby próbę znalezienia innej posady. Początek kolejnego roku zmienił w jego życiu wszystko.

22 stycznia 1863 roku na terenie Królestwa Polskiego, a kilka dni później także na Litwie, wybuchło Powstanie Styczniowe.  Rodzina Małachowskich aktywnie włączyła się w antyrosyjską insurekcję. Po krwawym stłumieniu zrywu, Małachowscy musieli wraz z innymi rewolucjonistami ponieść surowe konsekwencje swej patriotycznej postawy.

Ojciec Władysława, oskarżony przez Rosjan o zdradę carskiego munduru, został skazany na ciężkie więzienie, gdzie wkrótce zmarł. Nasz bohater natomiast długo unikał aresztowania. Generał-gubernator wileński Michaił Murawjow, który przeszedł do historii polskiego męczeństwa pod złowieszczym pseudonimem „Wieszatiel”, wystawił list gończy za młodym powstańcem i wyznaczył za jego głowę – aż 10 tysięcy rubli nagrody. Małachowskiego nie był bowiem szeregowym żołnierzem insurekcji, lecz jednym z ważnych jej  przywódców.

O roli Władysława Małachowskiego w Powstaniu Styczniowym wspomniał w swoich „Zapiskach o powstaniu polskiem” rosyjski historyk i publicysta Nikołaj Wasiliewicz Berg: „Gdy w początkach czerwca Murawiew uwięził Aleksandra Oskierke, Franciszka Dalewskiego i Antoniego Jeleńskiego, członków wydziału Litewskiego, kierunek powstania na Litwie przeszedł w ręce Władysława Małachowskiego, inżyniera dróg i mostów; Konstantego Kalinowskiego, kandydata nauk uniwersytetu petersburskiego i Jakuba Gieysztora. Ci stworzyli nową organizację, nazwaną wydziałem wykonawczym na Litwie, która potrafiła przeszło miesiąc utrzymać się pomimo wszelkich wysileń Murawiewowskiej policyi”.

Małachowski z ramienia Wydziału Wykonawczego w Wilnie pełnił funkcję naczelnika miasta. Współcześni naszego bohatera wspominali go jako „człowieka zdecydowanego i pełnego energii, bezkompromisowo oddanego powstaniu”, a przy tym odważnego aż do granic brawury. Skłonność towarzysza broni do ryzykownych zachowań postrzegał też  Jakub Gieysztor . Niektóre z nich opisał w swoich „Pamiętnikach”:

„Małachowski, naczelnik miasta, inżynier, człowiek zdolny, jeśli z usposobienia trochę lekki, to przy tym i pełen inicjatywy, energii i poświęcenia. Sam odważny do nieostrożności, wymagał od podwładnych posłuszeństwa i energii, tylko, na nieszczęście, często wierzył słowom młodych a niewypróbowanych zapaleńców. On to raz, wracając z obiadu w hotelu Niszkowskiego, idąc korytarzem, żandarmowi stojącemu na straży przy numerze, w którym odbywała się rewizja, zręcznie wyciągnął rewolwer i pod płaszczem wyniósł. Na naczelnika miasta nie był to właściwy postępek, ale Małachowski nigdy też nie tracił przytomności i odwagi”.

Zgodnie ze swą niespokojną naturą Władysław Małachowski często krytykował brak decyzyjności powstańczej centrali w Warszawie, do tego stopnia, że wystąpił z zamiarem uniezależnienia zrywu na Litwie od powstania w Kongresówce. Spotkało się  to z natychmiastową interwencją warszawskiego Rządu Narodowego, który w celu zachowania jedności insurekcji wysłał do Wilna w charakterze powstańczego komisarza na Litwie Oskara Awejdego.

Bezwzględny Murawjow osiągnął tymczasem swój cel i jesienią 1863 roku doprowadził do rozbicia Wydziału Wykonawczego. Konstanty Kalinowski został uwięziony, a potem powieszony, Jakub Gieysztor zesłany na katorgę. Tymczasem, jak pisał Nikołaj Berg, „Małachowski zginął bez śladu”, ale z pamiętników dobrze poinformowanego wówczas Murawjowa wynika jasno, że „Wieszatiel” wiedział, iż naczelnik Wilna wraz z żoną zdołał zbiec z kraju.

Jakub Gieysztor w przypisach do „Pamiętników” w taki sposób opisał ucieczkę i dalsze losy Małachowskiego: „po zamachu na Domejkę (Aleksander Domejko, wileński marszałek gubernialny, który potępiał powstanie i wspierał działania Murawjowa, został decyzją powstańczego sądu skazany na śmierć – red.), w związku z aresztami, które wówczas nastąpiły, miał być również uwięziony, lecz w porę dla siebie wyjechał do Petersburga, a stamtąd, ukryty na statku angielskim, do Anglii i zamieszkał na stałe w Londynie, gdzie przyjął poddaństwo angielskie i założył pierwszorzędny zakład fotograficzny”.

To właśnie wtedy Małachowski zaczął posługiwać się paszportem Leona Warnerkego. Na uwagę zasługuje fakt, że pomimo obaw o swoje życie Małachowski-Warnerke do końca życia utrzymywał ożywione kontakty z Rosją. Właśnie tam założył przecież swoją fabrykę fototechniczną, którą wizytował, za każdym razem ryzykując zdemaskowanie. Jednak nie tylko interesy łączyły go z Rosyjskim Imperium. Był ponadto założycielem Towarzystwa Fotograficznego w Petersburgu, zainicjował powstanie rosyjskiego czasopisma fotograficznego i był pośrednikiem w wymianie naukowych i technologicznych idei między wchodem i zachodem Europy.

Mimo upływu czasu i dramatycznych doświadczeń Murawjowowskiego terroru, Małachowski jako Warnerke był więc wciąż taki sam, jak w opisie sporządzonym przez Jakuba Gieysztora – „odważny do nieostrożności”, „z usposobienia trochę lekki”.

Po raz pierwszy świat usłyszał o Leonie Warnerkem w 1875 roku, gdy konstruktor zaprezentował nowy typ aparatu fotograficznego z kasetą zwojową, w którym za pomocą pokrętła przewijano taśmę papierową pokrytą materiałem światoczułym. O tym, że należy przestać kręcić, informował numer widoczny przez małe pomarańczowe okienko. Numery na taśmie umieścił Warnerke w odległości odpowiadającej rozmiarowi klatki, czyli jednej fotografii na kliszy.

Wynalazek Władysława Małachowskiego opatentowany przez Kodaka, rys.: polskaswiatu.pl

Drugim osiągnięciem konstruktora była udoskonalenie suchego procesu kolodionowego, czyli pokrywania wspomnianego papieru warstwą emulsji kolodionowej, którą po naświetleniu można było zdjąć z podłoża i przełożyć na płytę szklaną w celu dalszej obróbki i wywołania zdjęcia. Za wynalazek ten otrzymał w 1877 roku nagrodę Belgijskiego Towarzystwa Fotograficznego.

Już za chwilę Warnerke porzucił kolodion na rzecz żelatynowych emulsji fotograficznych, a zarazem opracował zupełnie nowy typ kasety zwojowej. Ponieważ emulsja żelatynowa była wyjątkowo czuła na naświetlanie, nie można było zastosować w kamerze takiego samego okienka, jak w aparacie z 1875 roku. Badacz zrezygnował więc zupełnie z podglądu kliszy, za to wymyślił system sygnalizacji dźwiękowej – z boku taśmy fotograficznej znajdowały się perforacje, które uruchamiały dzwonek wewnątrz urządzenia, gdy przewinięto papier na długości jednej klatki.

Kamera z dzwoneczkiem była wynalazkiem wyprzedzającym o kilkanaście lat podobne aparaty produkowane przez słynną firmę Kodak, założoną w 1881 roku przez wybitnego amerykańskiego konstruktora George’a Eastmana. Konkurent zza oceanu opatentował ten wynalazek i wyprzedził człowieka, z którego pomysłów korzystał. Nowoczesne aparaty Kodaka, tanie i nadzwyczaj proste w obsłudze, już niebawem zdobyły serca fotografów na całym świecie…

Streszczenie całej audycji o naszym wybitnym krajanie, a także jej wersję do słuchania znajdziecie Państwo pod LINKIEM.

Znadniemna.pl na podstawie Polskieradio.pl

W sobotę, 7 października, minęła 123. rocznica śmierci Władysława Małachowskiego, Polaka spod Kobrynia, fotografa, konstruktora i przemysłowca, który wynalazł szereg przełomowych rozwiązań w dziedzinie technik fotograficznych ale nigdy ich nie opatentował wskutek czego nie zarobił pieniędzy, które zarobili na jego wynalazkach światowi potentaci w branży

Grodzieńskim apologetom sowieckich tradycji, także tych związanych z prześladowaniami wyznawców chrześcijaństwa, udało się dopiąć swego. Jak informuje inicjatywa „Chrześcijańska Wizja”, reprezentująca białoruskich chrześcijan, krytycznie nastawionych wobec reżimu Łukaszenki, z grodzieńskiej katedry prawosławnej zniknęły właśnie dwie z ośmiu ikon, przedstawiających sceny kaźni, dokonywanych na świętych nowomęczęnnikach przez bolszewickich oprawców – czerwonoarmistów, bądź funkcjonariuszy NKWD, ubranych w charakterystyczne mundury.

Ikony świętych, którzy oddali życie w czasach panowania komunistów za wiarę w Chrystusa, w 2006 roku zawieszono w centralnej nawie Soboru Opieki Matki Bożej w Grodnie. Zrobiono to na mocy decyzji ówczesnego arcybiskupa grodzieńskiego Artiemija, (Aleksandra Kiszczenki), którego wbrew jego woli w czerwcu 2021 roku wysłano na przedwczesną emeryturę za publiczne potępienie przemocy, używanej na rozkaz Łukaszenki przeciwko pokojowo protestującym przeciwko dyktatorskim rządom obywatelom. Zmarły w kwietniu tego roku śp. arcybiskup Artiemij był jedynym białoruskim hierarchą prawosławnym, który nie tylko potępiał przemoc wobec współobywateli, ale także publicznie krytykował kontynuowane w rządzonej przez Łukaszenkę Białorusi tradycje i obyczaje mające rodowód komunistyczno-ateistyczny.

Ikony, które zniknęły z prawosławnej katedry Grodna, fot.: „Chrześcijańska Wizja”

Uprawiany przez hierarchę styl kierowania podległą mu diecezją grodzieńską oraz jego nieskrywany antykomunizm, powodowały, że śp. arcybiskup Artiemij miał wielu wrogów w środowiskach bliskich ideowo Łukaszence, tych samych, którym udało się obsadzić stanowisko metropolity Białoruskiej Cerkwi Prawosławnej posłusznym reżimowi biskupem Beniaminem.

To za sprawą kadrowej polityki metropolity Beniamina, po odsunięciu arcybiskupa Artiemija, a zwłaszcza po jego przedwczesnej śmierci, grodzieńska archidiecezja straciła wielu znanych, szanowanych i cieszących się niekwestionowanym autorytetem wśród wiernych kapłanów. Dwaj z nich, bliski współpracownik Artiemija, były proboszcz prawosławnej katedry w Grodnie, doktor  teologii, protojerej Georgij Roj oraz ojciec Aleksander Kuchta wyjechali z Białorusi do stolicy Litwy, gdzie przyjęli zwierzchnictwo Patriarchatu w Konstantynopolu i objęli duchową opieką środowisko prawosławnych Białorusinów, którzy znaleźli na Litwie schronienie przed represjami reżimu Łukaszenki.

Ojciec Georgij Roj, jeszcze w 2021 roku, będąc proboszczem grodzieńskiej katedry, potwierdzał, że wiadomo mu o tym, iż są ludzie niezadowoleni z wiszących w świątyni ikon nowomęczęnników, że domagają się oni ich usunięcia z grodzieńskiego Soboru Opieki Matki Bożej. Skarżących się na ikony, kapłan charakteryzował jako ludzi „kontuzjowanych sporami ideologicznymi i z tego powodu szukającymi wrogów wszędzie, co zazwyczaj nie kończy się niczym dobrym”.

Ikony nowomęczęnników ojciec Roj nazwał z kolei „integralną częścią Soboru Opieki Matki Bożej w Grodnie i dużą świętością”, czczoną przez wiernych, dla których sceny męczennictwa za wiarę w Chrystusa są inspiracją i przykładem tego, jak człowiek potrafił zachować wiarę i nie zrzec się wyznawanych wartości pomimo prowadzonej przez ateistyczną władzę antychrześcijańskiej kampanii oraz stosowanych wobec wiernych szykan i tortur.

Według informacji opublikowanych przez inicjatywę „Chrześcijańska Wizja” z centralnej nawy Soboru Opieki Matki Bożej w Grodnie zniknęły ikony świętych męczenników – metropolity kijowskiego Włodzimierza (umęczony w 1918 roku) i metropolity Piotrogrodu Beniamina (rozstrzelany w 1922 roku).

Były to dwie z ośmiu ikon nowomęczenników, zawieszonych w centralnej nawie. Wisiały one najbliżej ołtarza.

Grodzieńska diecezja prawosławna oficjalnie nie komentuje faktu zniknięcia z katedry świętych obrazów.

Ich usunięcia z katedry domagało się grodzieńskie środowisko wyznawców „ruskiego miru”, nazywające siebie „Infocpecnazem”. Najbardziej znana przedstawicielka tej społeczności w Grodnie to Olga Bondariewa, była przemytnica papierosów i alkoholu do Polski, która po stłumieniu przez reżim Łukaszenki  protestów społecznych po wyborach 2020 roku, zaczęła publicznie zwalczać w grodzie nad Niemnem wszelkie przejawy polskości oraz białoruskości.

Znadniemna.pl na podstawie wiadomości inicjatywy „Chrześcijańska Wizja”

Grodzieńskim apologetom sowieckich tradycji, także tych związanych z prześladowaniami wyznawców chrześcijaństwa, udało się dopiąć swego. Jak informuje inicjatywa „Chrześcijańska Wizja”, reprezentująca białoruskich chrześcijan, krytycznie nastawionych wobec reżimu Łukaszenki, z grodzieńskiej katedry prawosławnej zniknęły właśnie dwie z ośmiu ikon, przedstawiających sceny kaźni, dokonywanych na świętych nowomęczęnnikach

Nazywa się go ojcem lub nestorem polskiej fotografii. To on doprowadził rzemiosło fotograficzne do warsztatowej perfekcji, a potem podniósł do rangi sztuki. To właśnie Janowi Bułhakowi, zawdzięczamy, że fotografia stała się w Polsce fotografiką. To właśnie on stworzył pojęcie „fotografika”, a także „fotografia ojczysta”. Pozostawił po sobie tysiące zdjęć, na których w dwudziestoleciu międzywojennym zatrzymał w czasie wizerunki polskich miast: przede wszystkim ukochanego Wilna, ale także Lwowa, Warszawy oraz Krakowa. Opracował sto pięćdziesiąt osiem albumów pod wspólnym tytułem „Polska w obrazach fotograficznych Jana Bułhaka”.

Syn szlachcica

Jan Brunon Bułhak urodził się dokładnie 147 lat temu, 6 października 1876 roku, w Ostaszynie koło Nowogródka w rodzinie Antoniego Stanisława Bułhaka h. Syrokomla i Józefy Haciskiej h. Roch. Był jedynym synem Antoniego i Józefy. W 1888 roku, w wieku 12 lat, nasz bohater wyjechał do Wilna. Podjął naukę w pierwszym gimnazjum klasycznym, które mieściło się w murach zamkniętego przez carskie władze Uniwersytetu Wileńskiego.

Po ukończeniu gimnazjum młody człowiek udał się do Krakowa, gdzie na Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczął studia z zakresu historii i literatury polskiej. Ze względu na trudną sytuację rodzinną musiał jednak przerwać studia po dwóch latach nauki. Powrócił na Kresy , gdzie osiadł w odziedziczonym majątku rodzinnym w Peresiece koło Mińska. W 1901 roku Jan Bułhak poślubił Annę Haciską z Miratycz. 27 kwietnia 1906 roku urodził im się Janusz, który okazał się jedynym dzieckiem tego małżeństwa.

Pierwsze zdjęcia

Pierwsze zdjęcia wykonał aparatem, należącym do żony w 1905 roku. Wówczas też zainteresował się fotografią, która ostatecznie stała się jego wielką pasją. Amatorskie próby fotograficzne Jana Bułhaka znalazły zwieńczenie w roku 1908. „Życie Ilustrowane”, będące ilustrowanym dodatkiem do dziennika „Kurier Wileński”, ogłosiło wówczas konkurs fotograficzny, którego celem było „sławienie piękna krajobrazu litewskiego”. Bułhak wysłał na konkurs szesnaście prac, opatrzonych godłem „Nietutejszy” i zgarnął pierwszą nagrodę. Jego zdjęcia ukazały się na łamach pisma. Rok później, jako coraz bardziej wierzący w siebie fotograf, stał się członkiem korespondentem Foto-Klubu w Paryżu i, jak to sam ujmował, „zaczął obsyłać pracami wystawy krajowe i zagraniczne”. Dzięki temu zyskiwał pewną popularność, ale podchodził do niej dosyć ironicznie, mówiąc o sobie jako o „parafialnej znakomitości i powiatowej sławie”.

Przełomowe zdarzenie

Wreszcie w 1910 roku w karierze fotograficznej Jana Bułhaka nastąpiło zdarzenie przełomowe. Nasz bohater poznał Ferdynanda Ruszczyca – malarza, artystę, założyciela Wydziału Sztuk Pięknych na odrodzonym po prawie 90. latach zapomnienia Uniwersytecie Wileńskim, który teraz nosił imię Stefana Batorego.

Trudno jest dzisiaj powiedzieć, jaki byłby los Jana Bułhaka , gdyby nie zaproponowany przez Ruszczyca projekt stworzenia fotograficznego archiwum miejskiego. Ferdynand Ruszczyc w 1911 roku zaproponował swojemu nowemu, zajmującemu się fotografią, znajomemu, stworzenie fotograficznej inwentaryzacji Wilna, a już rok później z magistratem miasta została podpisana odpowiednia umowa. Poczynając od 1912 roku Jan Bułhak systematycznie utrwalał na swych zdjęciach Wilno. Wykonał tysiące fotografii kościołów, gmachów, ulic, zaułków, ale także wileńskich podwórek i fragmentów architektury. Najciekawsze fotografie reporterskie artysty pochodzą z okresu I wojny światowej, kiedy to nasz bohater z ukrycia dokumentował np. demontaż przez Rosjan pomnika byłego generał gubernatora Murawjowa. Jan Bułhak uwiecznił także wzniesienie na nowo pomnika Trzech Krzyży na Górze Trzykrzyskiej.

W latach 1919–1939 kierował Zakładem Fotografii Artystycznej na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Był także opiekunem koła fotograficznego przy Gimnazjum w Grodnie.

Ewakuacja do Warszawy i początki foto inwentaryzacji Polski

W 1920 roku umowa z magistratem Wilna została zrealizowana – Jan Bułhak zakończył fotograficzną dokumentację Wilna, obejmującą 26 tomów. Równolegle mistrz fotografii dokumentował wszystkie poczynania artystyczne i społeczne Ferdynanda Ruszczyca, a także rejestrował na klisze kolejne etapy przejmowania gmachów, remontu oraz ważniejsze momenty z życia uniwersytetu, m.in. jego otwarcie w 1919 roku. W 1927 roku Jan Bułhak dokumentował aparatem fotograficznym konserwację obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej, a w 1931 roku zarejestrował m.in. odkrycie grobów królewskich w wileńskiej katedrze. Podczas wojny polsko-bolszewickiej Jan Bułhak został wraz z pracownikami uniwersytetu ewakuowany do Warszawy. To wymuszone opuszczenie Wilna sprawiło, że fotograf zaczął prowadzić regularną foto inwentaryzację kraju.

Swoje fotografie Jan Bułhak gromadził w albumach, których do 1939 roku powstało 158. Z nich aż 26 albumów zawierało fotografie Wilna, a kolejnych 13 – Warszawy. W powstałej kolekcji, znanej pod wspólnym tytułem „Polska w obrazach fotograficznych Jana Bułhaka” znalazła się fotodokumentacja Krakowa, Lwowa, Lublina, Pomorza, Litwy, Kresów, Śląska i innych miast oraz regionów Polski.

Jan Bułhak fotografował przede wszystkim architekturę Wilna i Wileńszczyzny, ale także miasteczek i wsi współczesnych Litwy, Białorusi, Ukrainy, między innymi regionów Polesia i Pokucia, a także Podola oraz Wołynia. Artysta zatrzymał w czasie urodę między innymi: Druskiennik, Troków, Nowogródka, Grodna, Pińska oraz Łucka.

Dzięki niemu wiemy, jak wyglądały takie miejscowości na wschodnich Kresach, jak: Czombrów, Zdzięcioł, Bałtaszki, Porzecze, Krzemieniec, Ostróg, Hubków, Międzyrzec Korecki, Łuck, Ołyka, Dubno, Wiśniowiec, Oszmiana. Ale nie tylko, bo fotograf zostawił po sobie także niepowtarzalne krajobrazy, uwieczniając dla potomnych piękno między innymi jezior: Narocz, Lucymel, Hłubelek, rzek – Ikwy, Dźwiny, Słuczy. No i wreszcie – Lwów, z wszystkimi jego obiektami sakralnymi, teatrami, ulicami i placami, pomnikami i cmentarzami.

W 1921 roku, po wojnie, Bułhak wrócił do Wilna. „Polska jest wolna, Wilno – nasze. Uniwersytet nietknięty i w pełni ruchu” – tak napisze o powrocie do wyzwolonego miasta.

Fotografia jako sztuka

Jan Brunon Bułhak (1935)

Jako artysta fotografik Jan Bułhak był przedstawicielem nurtu zwanego piktorializmem.

Zasłynął zatem nie tylko dzięki uprawianiu foto dokumentalistyki i foto reportażu. Jest znany w świecie fotografii, jako autor wielu wspaniałych fotogramów. Nazywają go twórca estetyki, noszącej jego nazwisko, czyli – bułhakowskiej. W fotografiach Jana Bułhaka krytycy dostrzegają wpływy grafiki i malarstwa. Widoczne są one także u jego kontynuatorów oraz naśladowców (m.in. u wileńskiego poety i fotografa Romualda Mieczkowskiego – red.).

Jan Bułhak jest autorem pojęcia „fotografiki”, ma ono określać tę gałąź grafiki, którą tworzy się przy pomocy technik fotograficznych i odróżniać sztukę fotograficzną od rzemiosła, jaką jest fotografia reporterska, techniczna czy fotografia amatorska.

Swoje poglądy i przemyślenia na temat sztuki fotograficznej Jan Bułhak zawarł w wydanej w 1931 roku książce pt. „Fotografika. Zarys fotografii artystycznej”.

Portrecista znakomitości

Jako osoba związana ze środowiskiem artystycznym i literackim Wilna Jan Bułhak wykonał portrety znanych postaci: Józefa Piłsudskiego, profesora literaturoznawstwa Wacława Borowego, czy rektora Michała Siedleckiego, a także portrety zbiorowe profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego, czy pracowników biblioteki uniwersyteckiej. Uwiecznił pierwszy Zjazd Literatów Polskich w Wilnie w 1928 roku, w którym wzięli udział m.in. Antoni Słonimski, Kazimierz Wierzyński, Karol Irzykowski, Witold Hulewicz czy Jan Nepomucen Miller.

Pożar, przeprowadzka do Warszawy, tęsknota za Wilnem i śmierć

Do 1939 roku zbiór pt. „Polska w obrazach fotograficznych Jana Bułhaka” liczył już 10 tys. negatywów. Ostatnie zdjęcia Wilna nasz bohater wykonał w 1944 roku, po wkroczeniu Armii Czerwonej. W lipcu 1944 roku, w trakcie walk z Niemcami o Wilno, podczas akcji „Ostra Brama” spłonęła jego pracownia, a wraz z nią 50 000 skatalogowanych negatywów, dotyczących głównie Wilna i Wileńszczyzny.

Bułhak stracił nie tylko pracownię, lecz cały dorobek życia. Wraz z pracownią spłonęło mieszczące się obok, przy ówczesnym placu Elizy Orzeszkowej, mieszkanie.

W 1945 roku Jan Bułhak wraz z synem i jego rodziną przeprowadził się do Warszawy. Zmarł nagle w Giżycku, w czasie wyjazdu fotograficznego na Mazury. Pochowany został w Alei Zasłużonych na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim. W chwili śmierci, 4 lutego 1950 roku, jego nowa fototeka liczyła 8 tys. zdjęć. Do końca swych dni Bułhak tęsknił za Wilnem – nigdy nie wyzwolił się spod jego uroku.

Zamek Radziwiłłów w Nieświeżu

Zamek w Mirze

Zamek w Krewie

Targ w Nowogródku

Ruiny Zamku w Nowogródku

Synagoga w Słonimiu

Sobór Narodzenia Bogurodzicy w Głębokiem

Posiadłość Bułhakowa „Dobosna”

Panorama Brasławia

Panorama Grodna

Kościół Świętej Trójcy w Drui

Kościół Trójcy Przenajświętszej w Iszkołdzi

Lubcza

Klasztor brygidek w Grodnie

Kościół Farny w Grodnie

Kleck

Kolegium i kościół jezuitów w Pińsku

Droga w okolicach Porochońska na Polesiu

Cerkiew św. św. Borysa i Gleba w Grodnie (Kałoża)

 

Opracowała Emilia Kuklewska na podstawie kurierwilenski.lt/polona.pl

Znadniemna.pl, fot.: Wikipedia.org, Artdic.ru, Facebook.com

Nazywa się go ojcem lub nestorem polskiej fotografii. To on doprowadził rzemiosło fotograficzne do warsztatowej perfekcji, a potem podniósł do rangi sztuki. To właśnie Janowi Bułhakowi, zawdzięczamy, że fotografia stała się w Polsce fotografiką. To właśnie on stworzył pojęcie „fotografika”, a także „fotografia ojczysta”. Pozostawił

Polak z Lidy Eugeniusz Makarczuk, od wiosny tego roku reprezentujący na zawodowym ringu barwy Rzeczypospolitej Polskiej zdobył 5 października w Lublinie regionalny pas mistrzowski jednej z największych i najbardziej prestiżowych międzynarodowych organizacji boksu zawodowego WBC (World Boxing Council).

O najcenniejsze trofeum w swojej dotychczasowej karierze Polak z Lidy stoczył 10-rundowy bój  z rywalem z Czech Milosem Berankiem. Ich pojedynek był walką wieczoru gali boksu Polonika Boxing Night.

Po dzisiejszym boju rekord Eugeniusza Makarczuka na ringu zawodowym to: 10 zwycięstw z nich 3 przez nokaut, 0 remisów i 0 porażek.

Walkę o tytuł regionalnego mistrza WBC CISBB (tytuł ten skupia pięściarzy z państw słowiańskich, bałtyckich oraz bałkańskich), Eugeniusz Makarczuk nie skończył przed czasem, chociaż przez cały pojedynek to on dyktował warunki rywalowi, ciągle atakując i regularnie zadając Milosowi Berankowi celne ciosy, których liczba zadecydowała o zwycięskiej dla kresowego boksera sędziowskiej punktacji.

Zdobyty przez Eugeniusza Makarczuka tytuł oznacza, że jego imię i  nazwisko już zaczęło być notowane w światowych rankingach boksu zawodowego, a więc wkrótce możemy zobaczyć naszego krajana w walkach o jeszcze bardziej prestiżowe trofea.

Po przyjeździe wiosną tego roku do Polski Eugeniusz stał się posiadaczem co najmniej dwóch prestiżowych tytułów w boksie zawodowym. Na profesjonalnym ringu w wadze super półśredniej Eugeniusz został już mistrzem Polski, a dzisiaj także regionalnym mistrzem organizacji WBC CISBB.

Jak widać wyjazd z rządzonej przez dyktatora Łukaszenkę Białorusi do Polski służy Polakowi z Lidy w robieniu zawodowej kariery.

Portal Znadniemna.pl gratuluje Eugeniuszowi Makarczukowi ŻYCIOWEGO SUKCESU i życzy kolejnych WIKTORII na zawodowym ringu bokserskim!

 Znadniemna.pl

Polak z Lidy Eugeniusz Makarczuk, od wiosny tego roku reprezentujący na zawodowym ringu barwy Rzeczypospolitej Polskiej zdobył 5 października w Lublinie regionalny pas mistrzowski jednej z największych i najbardziej prestiżowych międzynarodowych organizacji boksu zawodowego WBC (World Boxing Council). O najcenniejsze trofeum w swojej dotychczasowej karierze Polak

Jest nam niezmiernie miło poinformować o sukcesie jednego z naszych młodych Czytelników, kilkuletniego Andrzeja Szałkiewicza, który, prawdopodobnie za namową czytających nasz portal rodziców, wziął udział w Konkursie pt. „Paweł Edmund Strzelecki – podróżnik, badacz, filantrop” i wygrał go z pracą literacką w swojej kategorii wiekowej – „dzieci w wieku 5-11 lat”.

Kilka dni temu redakcja portalu Znadniemna.pl otrzymała oficjalny komunikat od organizatorów Konkursu ze wszystkimi wynikami. Poniżej zamieszczamy treść komunikatu:

Wyniki konkursu

„Paweł Edmund Strzelecki – podróżnik, badacz, filantrop”

Konkurs „Paweł Edmund Strzelecki – podróżnik, badacz, filantrop”, organizowany przez Dział Szkolny Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii, Polskie Towarzystwo Edukacyjne w Wiktorii i Polskie Biuro Opieki Społecznej „PolCare”, odbywał się w okresie 27 lutego–30 września 2023 roku. Konkurs skierowany był do polonijnych dzieci i młodzieży mieszkających poza granicami Polski oraz polskich seniorów mieszkających w Australii. W konkursie wzięło udział łącznie 36 uczestników, w tym 22 dzieci, 9 młodzieży i 5 seniorów. Prace zostały nadesłane z 5 krajów: Australii, Białorusi, Stanów Zjednoczonych, Ukrainy i Wielkiej Brytanii. Pięć prac nadesłano poza konkursem.

Organizatorzy pragną poinformować o wynikach zakończonego głosowania online i oceny jurorów.

W głosowaniu ogólnodostępnym na fejsbukowych profilach Polskiego Towarzystwa Edukacyjnego w Wiktorii i Polskiego Biura Opieki Społecznej „PolCare” zwyciężyły prace plastyczne następujących uczestników:

Kategoria dziecięca (5-11 lat):

I miejsce – Jakub Taskov (Australia)

II miejsce – Katherine Guy (Australia)

III miejsce – Stephanie Guy (Australia)

Kategoria młodzieżowa (12-18 lat):

I miejsce – Mariana Popowicz (Ukraina)

II miejsce – Eva Słupecki (Australia)

III miejsce – Vanessa Uliasz (Australia)

Kategoria seniorów (60+):

I miejsce – Maria Jańczak

II miejsce – Aleksandra Żabińska

III miejsce – Ewa Skup

Prace literackie zostały ocenione przez Jury. W poszczególnych kategoriach wiekowych zwyciężyły następujące osoby:

Kategoria dziecięca (5-11 lat):

I miejsce – Andrzej Szałkiewicz (Białoruś)

II miejsce – Klaudia Walec (Australia)

Kategoria młodzieżowa (12-18 lat):

I miejsce – Karolina Bajda (Stany Zjednoczone)

II miejsce – Sara Adamczyk (Stany Zjednoczone)

Kategoria seniorów (60+):

I miejsce – Bogdan Płatek

Prace multimedialne zostały ocenione przez Jury. W poszczególnych kategoriach wiekowych zwyciężyły następujące osoby:

Kategoria dziecięca (5-11 lat):

I miejsce – Alexander Furgał (Australia)

II miejsce – Jonah Sacco (Australia)

III miejsce – Allegra Wasiak (Australia)

Kategoria młodzieżowa (12-18 lat):

I miejsce – Philip Delport (Australia)

II miejsce – Kamil Rawdanowicz (Australia)

III miejsce – Albert Rawdanowicz (Australia)

Kategoria seniorów (60+):

I miejsce – Eugeniusz Kędziora

Organizatorzy konkursu pragną serdecznie podziękować uczestnikom za przygotowanie inspirujących prac i za udział w konkursie. Jurorom – za wnikliwą ocenę prac literackich i multimedialnych. Osobom głosującym na prace plastyczne za zaangażowanie, komentowanie i udostępnianie postów. Zaś mediom polonijnym i szkołom polskim z całego świata za promowanie konkursu wśród lokalnych społeczności.

Nagrody dla zwycięzców i dyplomy dla uczestników zostaną wręczone podczas zbliżających się wydarzeń polonijnych – Zjazdu Polskiego Seniora w Klubie Polskim w Albion (25 października) i Festiwalu Szkolnego w Polskiej Szkole w St. Albans (28 października). Dla uczestników spoza Australii, nagrody i dyplomy zostaną przesłane listownie.

Z wyrazami szacunku,

Bożena Iwanowski

Dyrektor Polskiego Biura Opieki Społecznej „PolCare”

Prezes Polskiego Towarzystwa Edukacyjnego w Wiktorii

Znadniemna.pl

 

Jest nam niezmiernie miło poinformować o sukcesie jednego z naszych młodych Czytelników, kilkuletniego Andrzeja Szałkiewicza, który, prawdopodobnie za namową czytających nasz portal rodziców, wziął udział w Konkursie pt. „Paweł Edmund Strzelecki – podróżnik, badacz, filantrop” i wygrał go z pracą literacką w swojej kategorii wiekowej

Międzynarodowa Federacja Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca żąda dymisji prezesa białoruskiego oddziału tej organizacji Dzmitryja Szaucowa, który złamał zasady, przyświecające Federacji. Szaucow twierdził m.in., że Białoruski Czerwony Krzyż zajmował się wywożeniem na Białoruś dzieci z Ukrainy. Wypowiadał się także na temat ewentualnego użycia broni jądrowej przez Rosję i Białoruś wobec ich przeciwników. 

Na Białorusi przeprowadzono śledztwo, które, na szczęście, wykazało, że Białoruski Czerwony Krzyż nie brał udziału w procederze wywożenia dzieci z Ukrainy. Centrala Międzynarodowej Federacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca zażądała jednak dymisji Dzmitryja Szaucowa, jako osoby, która złamała zasady wysnawane przez tę organizację, i wyznaczyła mu czas na opuszczenie stanowiska do 30 listopada.

„Neutralność jest bardzo ważna w każdym kontekście. Szczególnej wagi nabiera w warunkach międzynarodowego konfliktu zbrojnego. Międzynarodowa Federacja Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca nie może godzić się z polityzacją lub manipulowaniem działalnością humanitarną” – napisała centrala  Międzynarodowej Ferderacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca, cytowana przez Biełsat.

Jeżeli do 30 listopada 2023 roku, Dzmitryj Szaucow nie ustąpi ze stanowiska, to białoruski oddział Czerwonego Krzyża przestanie korzystać z  dofinansowania i utraci członkostwo w Federacji. Centrala dysponuje bowiem dowodami, że Szaucow wielokrotnie jeździł na Ukrainę z pomocą humanitarną, zawsze mając przy tym na swoim ramieniu literę „Z” będącą symbolem napaści Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Szaucow z zawodu jest lekarzem. Przez dwie kadencje był białoruskim parlamentarzystą oraz szefem wielu organizacji na Białorusi. Prezesem Białoruskiego Czerwonego Krzyża jest od września 2021 roku.

Znadniemna.pl za Belsat.eu, na zdjęciu: Dzmitryj Szaucou podczas jednego z wyjazdów na Ukrainę, fot.: screenshot z kanału na Youtube.com białoruskiej telewizji ONT

Międzynarodowa Federacja Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca żąda dymisji prezesa białoruskiego oddziału tej organizacji Dzmitryja Szaucowa, który złamał zasady, przyświecające Federacji. Szaucow twierdził m.in., że Białoruski Czerwony Krzyż zajmował się wywożeniem na Białoruś dzieci z Ukrainy. Wypowiadał się także na temat ewentualnego użycia broni jądrowej

Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego przygotowało i opublikowało kolejny raport z badania opinii publicznej „Białoruska emigracja w Polsce – opinie, postawy, dylematy”.

Z sondażu, przeprowadzonego wśród mieszkających w Polsce Białorusinów wynika, że 87 procent współcześnie mieszkających w Polsce migrantów z kraju rządzonego przez Łukaszenkę, opuścili rodzinne strony po 2020 roku, czyli uciekali przed represjami reżimu, które dyktator rozpętał, tłumiąc protesty społeczne przeciwko sfałszowanym wynikom wyborów prezydenckich.

Wśród innych powodów, na które badani Białorusini wskazywali niezależnie lub równolegle z obawami przed represjami jest taki, że „Polska jest krajem w którym ogólnie żyje się lepiej niż na Białorusi” (uzasadnienie połowy badanych), a dla blisko 20 procent respondentów wskazało na to, że w Polsce są większe możliwości rozwoju kariery zawodowej, czemu sprzyja możliwość znalezienia lepiej płatnej pracy, bądź pracy bardziej odpowiadającej kwalifikacjom i zainteresowaniom. Prawie połowa badanych Białorusinów deklaruje również, że nie chce wracać na Białoruś, z czego 45 proc. badanych planuje zostać w Polsce na stałe.

Problemy związane z pobytem w Polsce

Dla większości badanych największym wyzwaniem związanym z pobytem w Polsce było załatwienie spraw urzędowych. Niewielkie lub poważne problemy w tej dziedzinie deklarowało 70 procent respondentów. Innym wyzwaniem dla większości przybyszów z Białorusi okazało się nawiązanie kontaktów towarzyskich/przyjaźni z Polakami (64 proc.) oraz znalezienie lokalu do wynajęcia (60 proc.).

Pomimo przeświadczenia o tym, że Białorusini są narodem kulturalnie i językowo bliskim Polakom okazuje się, że niełatwo ulegają asymilacji i skłonni są do tworzenia sobie otoczenia odmiennego kulturowo oraz językowo od tego, w którym żyją Polacy. Większość mieszkających w Polsce Białorusinów (aż 73 proc.) deklaruje, że najwięcej czasu poza domem spędza z innymi Białorusinami, z czego 45 proc. woli towarzystwo wyłącznie Białorusinów, mieszkających w Polsce, a 27 procent oprócz tego utrzymuje kontakty także z przedstawicielami innych narodów byłego Związku Sowieckiego. Zdecydowana mniejszość uciekinierów z Białorusi, bo 20 procent ankietowanych, twierdzi, że większość czasu poza domem spędza z Polakami.

Przyczyną wyobcowania większości białoruskich migrantów wydaje się być bariera językowa. Rzecz w tym, że językiem powszechnie używanym na Białorusi nie jest nawet język białoruski lecz język rosyjski. Dlatego właśnie większość badanych osób deklarowała, że spędza więcej czasu z takimi samymi rosyjskojęzycznymi jak oni Białorusinami oraz z innymi ludźmi, mówiącymi po rosyjsku.

Językowe paradoksy

Pomimo dominującej w społeczeństwie białoruskim rosyjskojęzyczności, większość Białorusinów, którzy znaleźli schronienie przed represjami Łukaszenki w Polsce, uważa, że docelowo jedynym językiem urzędowym na Białorusi powinien stać się język białoruski. Aż ponad połowa ankietowanych (52 proc.) twierdzi, że należy wprowadzić tę zmianę jak najszybciej, natomiast jedna trzecia sądzi, że trzeba poczekać do momentu, kiedy ludzie nauczą się posługiwać językiem białoruskim. Zdecydowana mniejszość jest zdania, że Białoruś powinna pozostać krajem dwujęzycznym.

Ciekawe, że przebywający w Polsce Białorusini deklarują, iż pragną odrodzenia językowego na Białorusi, ale przebywając na wymuszonej emigracji w Polsce i innych krajach najczęściej nie porozumiewają się między sobą w ojczystym białoruskim języku. Przyczyny takiego stanu rzeczy wymagają jednak osobnego badania

Ocena nastawienia Polaków i  innych narodów wobec Białorusi

Poglądy oraz postawy mieszkających w Polsce Białorusinów potrafią zaskakiwać nie tylko w sferze językowej. Jak się okazuje, pomimo uwikłania Białorusi w agresję Rosji na Ukrainę, większość badanych ocenia, że Polska zachowuje wobec kraju ich pochodzenia przyjazne nastawienie.

Co więcej, spośród wszystkich pięciu sąsiadów Białorusi, to właśnie Polska postrzegana jest przez środowisko białoruskich migrantów nad Wisłą, jako kraj najbardziej przyjazny Białorusi. Z kolei najbardziej wrogim wobec Białorusi państwem jest według badanych Rosja. Dzieje się tak pomimo faktycznej współpracy władz obu krajów. Badani, jak się okazuje, nie mają złudzeń co do tego, że za realizowaną współpracą i deklarowaną przyjaźnią nie stoją szczere i pozytywne intencje.

Istotne różnice zachodzą też pomiędzy tym, jak badani oceniają stosunek do Białorusinów ze strony władz poszczególnych państw, w relacji do oceny stosunku ze strony zamieszkujących te państwa narodów. W przypadku stosunku do Białorusinów ze strony poszczególnych narodów, za każdym razem przeważają oceny pozytywne. Jeśli chodzi o Rosjan jednak, ta przewaga jest relatywnie niewielka (39 proc. w przypadku Rosjan wobec 34 proc. w przypadku władz Federacji Rosyjskiej) . Zdecydowanie najbardziej przyjaznym narodem wobec Białorusinów są, zdaniem badanych, Polacy. Tylko 2 procent ankietowanych jest odmiennego zdania.

W przypadku Ukraińców, nastawienie wobec Białorusinów już nie jest postrzegane tak jednoznacznie. Co prawda największa grupa badanych, bo 48 proc. uważa, że Ukraińcy są przyjaźnie nastawieni do Białorusinów, ale odmiennego zdania jest każdy piąty ankietowany.

Inaczej natomiast badani postrzegają bliskość kulturową między poszczególnymi narodami. W tym wypadku nie mają właściwie żadnych wątpliwości, że Ukraińcy są im bardzo bliscy. Niemal identycznie jak Ukraińcy, w ocenie bliskości kulturowej, wypadają Polacy. Narody ukraiński i polski są według badanych zdecydowanie najbliższe kulturowo Białorusinom. Najmniej związków kulturowych Białorusini odczuwają natomiast w odniesieniu do Łotyszów oraz Rosjan.

Autorzy raportu: wyniki badań to nie „Białoruś w miniaturze”

Autorzy raportu, przygotowanego i opublikowanego przez Centrum Mieroszewskiego podkreślają, że społeczność Białorusinów, którzy przybyli do Polski po rozpętanych przez reżim Łukaszenki w 2020 roku represjach, okazuje się być bardzo spójna i homogeniczna w swoich poglądach na sprawy polityczne, narodowo-językowe, historyczno-kulturowe.

„Nie mamy tu do czynienia z przekrojem całego społeczeństwa białoruskiego, z +Białorusią w miniaturze+, lecz ze środowiskiem emigrantów o wyrazistych, dość jednoznacznych poglądach, dla których nie ma miejsca w dzisiejszym państwie białoruskim” – piszą  socjolodzy.

Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego to dawne Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Wzajemnego Porozumienia, które zostało zreformowane w 2022 roku. Placówka ta prowadzi działalność naukową, wydawniczą i inną, mającą na celu rozwój dialogu pomiędzy Polakami, a narodami Europy Wschodniej: Ukraińcami, Białorusinami, Gruzinami, Mołdawianami oraz Rosjanami.

 Znadniemna.pl na podstawie Mieroszewski.pl, źródło wykorzystanych w publikacji wykresów: Mieroszewski.pl

 

Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego przygotowało i opublikowało kolejny raport z badania opinii publicznej "Białoruska emigracja w Polsce – opinie, postawy, dylematy". Z sondażu, przeprowadzonego wśród mieszkających w Polsce Białorusinów wynika, że 87 procent współcześnie mieszkających w Polsce migrantów z kraju rządzonego przez Łukaszenkę, opuścili rodzinne

Od ponad stu lat jednym z symboli białoruskiej stolicy – Mińska – jest kościół pw. świętego Szymona i świętej Heleny (potocznie nazywany Czerwonym Kościołem). Mało kto jednak wie o tym, że jego fundator Edward Woyniłłowicz, podejmując decyzję o wzniesieniu świątyni w przyszłej stolicy Białorusi, inspirował się innym Domem Bożym – znajdującym się w miejscowości Jutrosin (województwo wielkopolskie) kościołem pw. św. Elżbiety.

Minionego lata pierwowzór mińskiego Czerwonego Kościoła w Jutrosinie nawiedziła grupa mieszkających we Wrocławiu Białorusinów i Polaków z Białorusi, wielu z których, przed wymuszoną prześladowaniami dyktatorskiego reżimu Łukaszenki ucieczką do Polski, byli parafianami Czerwonego Kościoła w Mińsku.

Kościół Świętej Elżbiety w Jutrosinie zobaczyliśmy z daleka, dwie jego wieże dominują nad miejscowością. O niezwykle historii świątyni opowiedział przybyszom z Wrocławia, wśród których była autorka niniejszej relacji, proboszcz kościoła św. Elżbiety, ks. Tadeusz Jaskuła.

Fragmenty kościoła w Jutrosinie do złudzenia przypominają naśladującą go świątynię w Mińsku, fot.: Marta Tyszkiewicz

Od niego dowiedzieliśmy się, że kościół został wybudowany w stylu neoromańskim według projektu Tomasza Pajzderskiego w latach 1900–1902 (ten sam architekt zaprojektował Czerwony Kościół w Mińsku, który budowano w latach 1905-1910 – red.). Fundatorem świątyni w Jutrosinie był książę Zdzisław Czartoryski. Na początku XX wieku był on znanym wielkopolskim działaczem politycznym oraz wielkim entuzjastą i kolekcjonerem dzieł artystycznych.  To dzięki fundatorowi w świątyni w Jutrosinie znajduje się sporo cennych i wartościowych dzieł, wykonanych przez znanych polskich artystów z początku ubiegłego stulecia. Książę Czartoryski był wzorem arystokraty-erudyty, znawcą sztuki i literatury polskiej. W swoim dworze w Sielcu Starym gościł artystów, literatów i działaczy politycznych. Wśród jego gości byli tacy wybitni twórcy jak: Julian Fałat, Michał Wywiórski, Wojciech Kossak, a nawet dwaj polscy nobliści z dziedzinie literatury: Henryk Sienkiewicz oraz Władysław Reymont.

Niezwykle ciekawą historię świątyni w Jutrosinie przybliżył białoruskim gościom z Wrocławia ksiądz Tadeusz Jaskuła, proboszcz jutrosińskiej parafii, fot.: Marta Tyszkiewicz

16 września 1899 roku, dokonując w obecności Henryka Sienkiewicza odsłonięcia pomnika Juliusza Słowackiego w Miłosławiu, książę Zdzisław Czartoryski powiedział: „Mowy ojców naszych nie tylko nie zrzekamy się, ale pomniki naszym wieszczom stawiamy. I dzieje się to w chwili największej krucjaty przeciwko językowi polskiemu, jaka się na tej ziemi odbywa.” W ufundowanej przez księcia Czartoryskiego świątyni znajduje się epitafium fundatora z jego portretem i napisem: ,,Wiarę w Boga, nadzieję w przyszłość, miłość ziemni i narodu nam przekazał”.

Epitafium i portret księcia Zdzisława Czartoryskiego w ufundowanym przez niego kościele w Jutrosinie, fot.: Marta Tyszkiewicz

Autor projektu kościoła w Jutrosinie architekt Tomasz Pajzderski (1864 – 1908) zdobywał doświadczenie zawodowe w różnych miastach Europy. Pracował we Francji, później w Berlinie i w Warszawie. Właśnie kościół jutrosiński przyniósł architektowi sławę i uznanie.

Witraże w prezbiterium świątyni zaprojektował słynny polski artysta Józef Mehoffer. Wnętrze jutrosińskiego kościoła, podobnie jak w Mińsku, zdobią polichromie. Południową cześć transeptu  świątyni (poprzeczna nawa kościoła – red.) zdobi obraz Juliana Fałata „Św. Izydor Oracz” (niektórzy przypisują autorstwo tego dzieła Michałowi Wywiórskiemu – aut.). Do postaci świętego pozował miejscowy chłop – Pawlak – z Sielca Starego, a w twarzach aniołów artysta uwiecznił rysy starosieleckie szlachcianki.

W narożach sklepienia łoży kolatorskiej umieszczono najważniejsze i największe herby: Pogoń Litewską –będącą herbem Litwy i rodu Czartoryskich oraz Orła w Koronie symbolizującego  Królestwo Polskie. Na bocznych ścianach pomieszczenia znajdują się herby rodów spokrewnionych z Czartoryskimi.

Na sklepieniu loży kolatorskiej umieszczono najważniejsze i największe herby: Pogoń Litewską –będącą herbem Litwy i rodu Czartoryskich oraz Białego Orła w Koronie, symbolizującego  Królestwo Polskie, fot.: Marta Tyszkiewicz

20 lipca 1927 roku Jutrosin witał w progach swojej świątyni głowę państwa, Prezydenta  II Rzeczypospolitej Polskiej Ignacego Mościckiego. W czasie II wojny światowej Niemcy urządzili w kościele magazyn sprzętu wojskowego. Kościół nie doznał zniszczeń, jedynie w styczniu 1945 roku został trafiony trzema strzałami artyleryjskimi.

W towarzystwie ks. Tadeusza Jaskuły białoruska grupa z Wrocławia zwiedziła nekropolię rodową Czartoryskich znajdującą się w podziemiach kościoła. Tutaj, w okazałym grobie, spoczywają prochy fundatora świątyni, księcia Zdzisława Czartoryskiego. Nawiedziliśmy także barokowy kościół cmentarny pw. Świętego Krzyża, który został zbudowany w 1777 roku.

Ks. Tadeusz Jaskuła prowadzi do nekropolii Czartoryskich w podziemiach kościoła, fot.: Marta Tyszkiewicz

Grób księcia Zdzisława Czartoryskiego, fundatora kościoła w Jutrosinie, fot.: Marta Tyszkiewicz

 

Proboszcz parafii w Jutrosinie ks. Tadeusz Jaskuła opowiedział, że w 2018 roku z grupą wiernych odwiedził świątynię inną niż ta, w której pracuje, ale, podobnie jak kościół w Jutrosinie, zaprojektowaną przez architekta Tomasza Pajzderskiego. Był to kościół pw. św. Szymona i św. Heleny w Mińsku – świątynia, która zdaniem ks. Tadeusza świadczy nie tylko o hojności jej fundatora Edwarda Woyniłłowicza, lecz także o jego wielkiej kulturze artystycznej, dzięki której spośród różnych projektów wybrał on za pierwowzór piękne dzieło architekta Tomasza Pajzderskiego.

Kościół pw. św. Szymona i Heleny w Mińsku, fot.: Marta Tyszkiewicz

Wybierając projekt w stylu romańskim, Edward Woyniłłowicz chciał podkreślić ścisły związek jego kraju z kulturą Zachodu oraz zapobiec możliwości przeróbki ufundowanego przez niego kościoła na cerkiew.

We jego wspomnieniach czytamy: „Wskutek ciosów, które z woli Najwyższej na mnie spadły, postanowiłem uczynić ofiarę błagalną przez wybudowanie świątyni, pod wezwaniem patronów zmarłych dzieci moich, Św. Św. Symeona i Heleny i na to miejsce Mińsk wybrałem, jako miejsce, w którem największą część mojej pracy społecznej położyłem. Przytem chciałem, aby Mińsk posiadał świątynię, któraby stanowiła pewną odrębność na tle różnobarwnych kopuł nowszych formacyj. Zatem w 1904 r. wniosłem podanie do komitetu budowy, iż jeżeli miasto plac pod budowę przeznaczy, swoim własnym kosztem wzniosę świątynię pod tym warunkiem, że będzie pod wezwaniem wskazanych przezemnie patronów i że nikt do budowy, wyboru stylu i t. p. wtrącać się nie będzie.”

W tym właśnie czasie gdy starał się o przydzielenie placu pod budowę świątyni w Mińsku wpadła Woyniłłowiczowi w ręce ilustracja z wizerunkiem kościoła w Jutrosinie, wzniesionego przez książąt Czartoryskich według planów architekta Pajzderskiego. Zainteresowany tym, co zobaczył mińszczanin pojechał do Warszawy, gdzie Pajzderski pracował jako profesor w szkole sztuk pięknych, i zaprosił  architekta do Mińska.

Pajzderski z początku osobiście nadzorował budowę kościoła, chociaż formalnie nie posiadał do  tego prawa jako obcy poddany (pochodził terenów leżących w zaborze pruskim). Zastępował  go zatem urzędowo inżynier Święcicki, a kiedy w trakcie budowy świątyni Pajzderski zmarł, jego dzieło do końca doprowadził przybyły z Warszawy architekt Henryk Julian Gay.

Mury kościoła  w Mińsku zbudowano z cegły sprowadzonej spod Częstochowy, marmury wewnątrz przyjechały spod Kielc, a dach pokryto dachówką z Włocławka. Poświęcenia kamienia węgielnego dokonano 6 września 1906 roku.

Pomysł nawiedzenia kościoła w Jutrosinie, który zainspirował fundatora Czerwonego Kościoła w Mińsku, powstała ponad rok temu. Zrealizować pomysł udało się dzięki staraniom Stowarzyszenia Białoruski Związek Solidarności, Białoruskiej Rady Kultury oraz Białoruskiego Młodzieżowego Hubu.

Po jutrosińskiej wędrówce szlakami historii odbył się plener artystyczny, w ramach którego każdy mógł narysować lub namalować kościół w Jutrosinie i pomyśleć o losach kościoła św. Szymona i Heleny w Mińsku.

Prace uczestników pleneru w Jutrosinie, fot.: Marta Tyszkiewicz

Ponad rok temu, 26 września 2022 roku, wskutek dziwnego pożaru, wyglądającego jak prowokacja ze strony władz, Czerwony Kościół w stolicy Białorusi został zamknięty. Liczne apele ze strony wiernych oraz proboszcza kościoła, księdza kanonika Władysława Zawalniuka do władz nie przyniosły skutku. Działalność kościoła, który był centrum duchowym, edukacyjnym i kulturalnym Mińska i w tym charakterze służył nie tylko katolikom, została  częściowo przeniesiona do innych kościołów. Szkoła niedzielna, na przykład, prowadzi zajęcia w stołecznej katedrze. W maju tego roku osiemdziesięcioro dzieci przed przystąpieniem do Pierwszej Komunii Świętej modliło się w katedrze o zwrócenie wiernym kościoła pw. św. Szymona i Heleny. 24 września na stronie internetowej kościoła pojawił się apel do wiernych z przypomnieniem, że 26 września 2022 roku kościół został zamknięty dla osób duchownych i wiernych, że kościelny komitet nie jednokrotnie zwracał się do władz z prośbą otworzyć kościół dla ludzi, lecz nie dostał żadnej pozytywnej odpowiedzi.

W pomieszczeniu plebanii wciąż są odłączone prąd i woda. Proboszcz kościoła ks. kanonik Władysław Zawalniuk zwrócił się do wiernych z prośbą o modlitwę w intencji przywrócenia  kościoła ludziom oraz o post o chlebie i wodzie w dniu smutnej rocznicy zamknięcia świątyni.

Pomimo tak przykrych okoliczności w parafii nadal odbywają się zajęcia katechetyczne.

 Marta Tyszkiewicz z Jutrosina, zdjęcia autorki

Od ponad stu lat jednym z symboli białoruskiej stolicy – Mińska – jest kościół pw. świętego Szymona i świętej Heleny (potocznie nazywany Czerwonym Kościołem). Mało kto jednak wie o tym, że jego fundator Edward Woyniłłowicz, podejmując decyzję o wzniesieniu świątyni w przyszłej stolicy Białorusi, inspirował

Kompozycję rzeźbiarską o nazwie „Księga” odsłonięto w Nowogródku w ramach obchodów 225. rocznicy urodzin Adama Mickiewicza, które przypadają na tegoroczną Wigilię Bożego Narodzenia. Upamiętnienie zostało wykonane w Nowogródzkich Zakładach Wyrobów Metalowych w kształcie otwartej księgi, na jednej z kartek której wyryty jest portret poety, a na drugiej wers z poematu „Kartofla”, którego fragmenty zostały opublikowane prawie sto lat po śmierci autora i na dodatek wbrew jego woli.

„O nowogródzka ziemio, kraju mój rodzimy…” – te słowa z „Kartofli”, przetłumaczone na język białoruski, zostały wyryte w metalu i mają, zdaniem pomysłodawców upamiętnienia, symbolizować  miłość poety do jego małej ojczyzny.

Symboliczne w odsłoniętej kompozycji rzeźbiarskiej jest jednak również to, że cytowany na upamiętnieniu utwór był przez Mickiewicza pisany jako poemat heroikomiczny, czyli taki, w którym podniosły styl wypowiedzi łączy się z błahą, przyziemną tematyką, tworząc efekt komiczny. Sam autor zresztą, „Kartofli” prawdopodobnie nigdy nie ukończył. A już na pewno nie życzył sobie, aby poemat ten został wydany i trafił do czytelnika.

Rękopis niezakończonego dzieła Adam Mickiewicz przekazał swojemu bratu Aleksandrowi z zastrzeżeniem, aby nigdy nie został on opublikowany.

Autograf pieśni pierwszej rodzina Aleksandra przechowywała aż do XX wieku. Jedynie urywek pieśni trzeciej w 1872 został podarowany Muzeum Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Pomimo  wyraźnie sformułowanego przez autora zakazu publikowania, nieoficjalnie fragmenty poszczególnych części „Kartofli” trafiały  jednak do szerokiej publiczności. W 1848 roku, na przykład, fragment pieśni pierwszej utworu ukazał się anonimowo w „Echu”, cotygodniowym dodatku do „Gazety Warszawskiej”. Później fragmenty poematu również anonimowo ukazywały się drukiem, bądź były recytowane, jako dzieło anonimowego autora.

Dopiero po II wojnie światowej, w 1949 roku władze PRL-u złamały zakaz wieszcza i opublikowały wszystkie zachowane fragmenty „Kartofli” w „Wydaniu Narodowym Dzieł Adama Mickiewicza”. Później w 1955 roku  „Kartofla” znalazła się także w „Wydaniu Jubileuszowym”.

W uroczystości odsłonięcia upamiętniającej Adama Mickiewicza kompozycji rzeźbiarskiej pt. „Księga” zawierającej wers z poematu, którego autor zabronił publikować, brali udział przedstawiciele lokalnych władz, delegacja urzędników z kilku miast Rosji, a także białoruski parlamentarzysta Aleksander Songin, stojący na czele Związku Polaków na Białorusi, służącego dyktatorskiemu reżimowi Łukaszenki.

Przy okazji odsłonięcia nowego upamiętnienia Adama Mickiewicza szef reżimowego ZPB przekazał Muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku popiersie poety, które jeszcze niedawno (przed rusyfikacją placówki) zdobiło hall Polskiej Szkoły w Grodnie.

Szef reżimowego Związku Polaków na Białorusi Aleksander Songin przekazuje Muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku popiersie Wieszcza, które zdobiło hall zrusyfikowanej Polskiej Szkoły w Grodnie, fot.: Novgazeta.by

I chyba dobrze się stało, bo teraz, kiedy szkoła, wybudowana dla Polaków Grodna i ziemi grodzieńskiej przez rodaków z Polski, stała się ośrodkiem propagandy ruskiego miru, obecność w jej murach popiersia polskiego Wieszcza byłoby obrazą dla pamięci Poety.

 Znadniemna.pl na podstawie nowogródzkiej gazety rejonowej „Nowe Życie” 

Kompozycję rzeźbiarską o nazwie „Księga” odsłonięto w Nowogródku w ramach obchodów 225. rocznicy urodzin Adama Mickiewicza, które przypadają na tegoroczną Wigilię Bożego Narodzenia. Upamiętnienie zostało wykonane w Nowogródzkich Zakładach Wyrobów Metalowych w kształcie otwartej księgi, na jednej z kartek której wyryty jest portret poety, a

Skip to content