HomeStandard Blog Whole Post (Page 368)

Wernisaż wystawy jednego obrazu pt. „SALE -50” autorstwa Igora Kiebieca, członka działającego przy Związku Polaków na Białorusi Towarzystwa Plastyków Polskich, odbył się 16 listopada w grodzieńskiej galerii „U Majstra”.

Obraz "SALE -50" Igora Kiebieca

Obraz „SALE -50” Igora Kiebieca

Jak wynika z nazwy najnowszego obrazu Igora Kiebieca, inspiracją do jego namalowania stało się zjawisko, znane wszystkim członkom społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym żyjemy, a mianowicie – wyprzedaże. Twórca sam skorzystał niedawno z wyprzedaży, na której nabył kawę ze zniżką. Z tą kawą zawitał w gości do znajomych, których jak się okazało bardzo zainteresowała wyprzedaż, na której kupił kawę i tylko o niej rozmawiali przy stole. – Kiedyś mężczyźni lubili rozmawiać o polowaniach, przygodach, a dzisiaj interesują ich wyprzedaże – ta, oparta na rzeczywistym zdarzeniu, refleksja zainspirowała Igora Kiebieca do namalowania obrazu „SALE -50”. Głównymi bohaterami w przedstawionej na obrazie scenie kolejki w supermarkecie, oferującym zniżki, są idole współczesnej kultury masowej: Clint Eastwood, Bruce Willis, Sylwester Stallone, Arnold Schwarzenegger i naśmiewający się z nich Mick Jagger.

Igor Kiebiec

Igor Kiebiec

Wysokość zniżki „-50”, wykorzystana w tytule obrazu, nie jest przypadkowa – właśnie tyle lat ukończył bowiem Igor Kiebiec.

Złożyć gratulacje solenizantowi z okazji jubileuszu urodzin i wernisażu przybyli do galerii „U Majstra” jego przyjaciele i koledzy z Towarzystwa Plastyków Polskich. Historyk sztuki Alicja Matuk, składając życzenia solenizantowi, podkreśliła, że jest nie tylko zdolnym malarzem lecz także niezwykle interesującym rozmówcą, człowiekiem niezwykłej skromności, postrzegającym siebie i swoją twórczość z ironią i poczuciem humoru, nazywającym siebie malarzem-rzemieślnikiem.

Alicja Matuk

Alicja Matuk składa życzenia Igorowi Kiebiecowi

Obraz „SALE -50”, zdaniem Alicji Matuk, należy postrzegać jako refleksję autora z zakresu filozofii i psychologii społecznej. – Nie jest to jednak próba moralizatorstwa, lecz próba żartobliwego potraktowania pewnego zjawiska. Wśród przedstawionych postaci intencję autora najlepiej odzwierciedla roześmiany Mick Jagger – mówiła historyk sztuki.

Przyjaciele i koledzy Igora Kiebieca, obecni na wernisażu

Przyjaciele i koledzy Igora Kiebieca, obecni na wernisażu

Wystawa obrazu „SALE -50” autorstwa Igora Kiebieca w galerii „U Majstra” potrwa do 30 listopada.

Natalia Klimowicz

Wernisaż wystawy jednego obrazu pt. „SALE -50” autorstwa Igora Kiebieca, członka działającego przy Związku Polaków na Białorusi Towarzystwa Plastyków Polskich, odbył się 16 listopada w grodzieńskiej galerii „U Majstra”. [caption id="attachment_19662" align="alignnone" width="500"] Obraz "SALE -50" Igora Kiebieca[/caption] Jak wynika z nazwy najnowszego obrazu Igora Kiebieca, inspiracją

Służba Celna RP wprowadza nowe przepisy dotyczące importu paliw na terytorium Unii Europejskiej. Od 14 listopada 2016 z pełnym bakiem do Polski można będzie wjechać tylko raz na 3 doby. Strona polska wzmocniła kontrole na granicach.

paliwo

I tak, wjazd do Polski pojazdów z pełnym zbiornikami paliwa będzie możliwy na zasadach bezcłowych co 72 godziny (3 doby). Jeżeli chcemy wjeżdżać częściej, to bez konieczności uiszczania cła możemy mieć w baku nie więcej niż 20 litrów paliwa.

Jeśli limit zostanie przekroczony, kierowca będzie musiał zapłacić cło, lub pojazd zostanie zawrócony na terytorium Białorusi.

Czas pomiędzy kolejnymi wjazdami odliczany jest dla każdego obywatela indywidualnie, i naliczany jest na podstawie godziny, w której granica została przekroczona, a nie daty. A więc między wjazdem do Polski z pełnym bakiem muszą minąć 72 godziny, a nie 3 dni kalendarzowe.

Przypomnijmy, od 1 września zniesione zostały ograniczenia w sprawie wywozu paliwa z Białorusi. Do niedawna, wyjeżdżając tym samym samochodem z Białorusi, czyli z terytorium Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej częściej niż raz na 8 dni, trzeba było zapłacić cło na paliwo (wysokość zależna była od ciągle zmieniających się stawek na cła eksportowe na ropy naftową i produkty ropopochodne).

Pod koniec października, polski rząd zapowiedział zastosowanie środków, mających na celu ograniczenie nielegalnego dopływu paliwa do kraju. Według polskich urzędników, za kontrabandę odpowiedzialni są przede wszystkim przygraniczni handlarze i kierowcy ciężarówek.

Według szacunków Polskiej Organizacja Przemysłu i Handlu Naftowego, czarny rynek benzyny w Polsce wynosi 7-8 proc., diesla – 10 proc. Budżet RP ponosi straty wynoszące miliardy złotych (ok. 3,5 do 4 mld rocznie). Najprawdopodobniej bezcłowy wwóz paliwa nie częściej niż raz na trzy dni – to jeden ze środków zwalczania czarnego rynku.

Znadniemna.pl za Kresy24.pl

Służba Celna RP wprowadza nowe przepisy dotyczące importu paliw na terytorium Unii Europejskiej. Od 14 listopada 2016 z pełnym bakiem do Polski można będzie wjechać tylko raz na 3 doby. Strona polska wzmocniła kontrole na granicach. I tak, wjazd do Polski pojazdów z pełnym zbiornikami paliwa

Prezentacja książki „Usypać góry. Historie z Polesia” polskiej pisarki Małgorzaty Szejnert, współzałożycielki „Gazety Wyborczej i wieloletniej szefowej działu reportażu w tym dzienniku, odbyła się 17 listopada w Mińsku.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu6

Małgorzata Szejnert

Przetłumaczona na język białoruski przez tłumaczkę Marię Puszkinę książka polskiej reportażystki, to zbiór autonomicznych reportaży, każdy z których ma swojego bohatera bądź bohaterów, żyjących obecnie lub w przeszłości. Wśród nich jest między innymi amerykańska podróżniczka Louise Boyd, która w latach 30. minionego stulecia podróżowała po poleskim bezdrożu, fotografując ten mało znany wówczas region Europy i ukazując życie i obyczaje, panujące wśród jego mieszkańców. Bohaterem kolejnego reportażu jest na przykład Poleszuk Fiodor Klimczuk, który przetłumaczył na gwarę, którą mówiono w jego wsi, Nowy Testament. Jedna z historii książki opowiada natomiast o Poleszukach, którzy z krakowskiej kiełbasy ułożyli kopię arcydzieła Leonarda da Vinci – portret Mony Lisy.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu

Maria Puszkina i Małgorzata Szejnert

W Polsce opowiedziane przez Małgorzatę Szejnert „Historie z Polesia” ukazały się w ubiegłym roku, a już rok później zostały przetłumaczone na język białoruski i wydane książkowo.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu4

Prezentacja białoruskiego wydania zbioru reportaży „Usypać góry. Historie z Polesia” odbyła się w ramach trwającego w białoruskiej stolicy Miesiąca Polskiej Literatury, współorganizowanego przez Instytut Polski w Mińsku. To właśnie dzięki staraniom tej instytucji na prezentacji białoruskiego wydania swojej książki w Mińsku była obecna jej autorka, która planuje odbyć spotkania z czytelnikami obu wersji językowych swoich reportaży także w Pińsku i Brześciu.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu5

Mateusz Adamski, dyrektor Instytutu Polskiego w Mińsku

Mińską prezentację zbioru reportaży polskiej pisarki o Polesiu zaszczyciła swoją obecnością białoruska noblistka w dziedzinie literatury Swietłana Aleksijewicz, podobnie jak Małgorzata Szejnert w literaturze uprawiająca formy, zaliczane do literatury faktu.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu7

Przemawia Swietłana Aleksijewicz

Gratulując polskiej koleżance świetnych reportaży i chwaląc profesjonalizm Małgorzaty Szejnert Swietłana Aleksijewicz powiedziała: – Do 17 roku życia mieszkałam na Polesiu, ale nie widziałam tego, ani nie słyszałam o tym, co potrafiła na Polesiu odnaleźć Małgorzata. Nawet znane nam rzeczy pokazała ona z absolutnie nieoczekiwanej perspektywy – mówiła białoruska noblistka.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu1

Andrej Chadanowicz rozmawia z Marią Puszkiną i Małgorzatą Szejnert

O przyczyny zainteresowania się Polesiem pytał polską pisarkę obecny na prezentacji białoruski poeta, szef Białoruskiego Pen-Centrum Andrej Chadanowicz. Mówiąc o jednym z powodów Małgorzata Szejnert powołała się na Ryszarda Kapuścińskiego, który miał zamiar napisać o swoim rodzinnym poleskim mieście Pińsku, ale nie zdążył tego zrobić.

– W jednym ze swoich tekstów Kapuściński napisał coś, co zrobiło na mnie duże wrażenie – mówiła Małgorzata Szejnert. – Napisał mianowicie, że jeżeli w Pińsku siąść do kajaku, to tym kajakiem można dopłynąć albo do Morza Bałtyckiego, albo do Morza Czarnego. Ta okoliczność sprawiała, iż Pińsk jest miastem otwartym na świat. Natomiast pochodzący z Pińska Ryszard sam otworzył sobie świat i stał się jego obywatelem – rozważała polska pisarka.

malgorzata_szejnert_prez_ks_o_polesiu2

Kolejną przyczyną, dla której Małgorzata Szejnert zainteresowała się Polesiem, okazała się niezwykle popularna w Polsce w okresie międzywojennym piosenka „Polesia czar”. Właśnie poznać na czym ten „czar” polega pragnęła polska reportażystka.

Pytana o nazwę książki autorka przyznała się, że zainspirował ją wiersz białoruskiego autora Uładzimira Liankiewicza pod tytułem „Usypać góry”.
Zbierając materiał do książki pisarka dwukrotnie na dłuższe okresy przyjeżdżała na Białoruś. W pracy pomagało jej wielu Białorusinów. Poznając ich i ich historie Małgorzata Szejnert nauczyła się dobrze rozumieć język białoruski.

W Polsce książka „Usypać góry. Historie z Polesia” została odebrana bardzo dobrze. Małgorzata Szejnert nie potrafiła przypomnieć żadnej negatywnej opinii Mówiąc zaś o zainteresowaniu książką ze strony czytelników, pisarka zaznaczyła, że książką się zainteresowali najbardziej ludzie, którzy w jakiś sposób już byli związani z Białorusią, bądź interesowali się Polesiem.

Ludmiła Burlewicz i Julia Baryło z Mińska, zdjęcia Julii Baryło

Prezentacja książki „Usypać góry. Historie z Polesia” polskiej pisarki Małgorzaty Szejnert, współzałożycielki „Gazety Wyborczej i wieloletniej szefowej działu reportażu w tym dzienniku, odbyła się 17 listopada w Mińsku. [caption id="attachment_19644" align="alignnone" width="480"] Małgorzata Szejnert[/caption] Przetłumaczona na język białoruski przez tłumaczkę Marię Puszkinę książka polskiej reportażystki, to zbiór

Wystawą obrazów autorstwa śp. Stanisława Kiczki w białostockim Domu Kultury „Śródmieście”, kończy się tegoroczny, memorialny cykl wystaw malarstwa grodzieńskiego artysty, założyciela działającego przy ZPB Towarzystwa Plastyków Polskich.

wystawa_kiczki_bialystok

śp. Stanisław Kiczko

Pomysłodawcą i organizatorem wystaw malarstwa Stanisława Kiczki, odbywających się na Podlasiu rok po śmierci artysty, jest jego wieloletnia przyjaciółka – do niedawna dyrektor Domu Kultury „Śródmieście” w Białymstoku – Ewa Piętka.

wystawa_kiczki_bialystok_plakat

Podróż zbioru obrazów Stanisława Kiczki, prezentowanego obecnie w sali wystawowej Domu Kultury „Śródmieście”, zaczęła się we wrześniu od wystawy w Wyższym Seminarium Duchownym w Drohiczynie. W murach katolickiej uczelni odbywała się wówczas XIII Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Bezpieczeństwo człowieka a miłosierdzie. Opieka i ochrona”. Siedemdziesięciu, biorących udział w konferencji, wykładowców i pracowników naukowych z ośrodków akademickich Polski, Słowacji, Niemiec, Austrii, Białorusi i Ukrainy miało okazję podziwiać unikalny zbiór malarstwa i grafik artysty z Grodna, który za swoją pracę społeczną na niwie odrodzenia polskiej kultury na Białorusi jeszcze za życia został uhonorowany medalem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

wystawa_kiczki_bialystok_drohiczyn_konf

Podczas wystawy w Wyższym Seminarium Duchownym w Drohiczynie

Od 22 września i do połowy października zbiór obrazów gościł w podlaskich Siemiatyczach. Był wystawiony w galerii „Odrobina kultury”, mieszczącej się w miejscowej Bibliotece Publicznej.

wystawa_kiczki_bialystok_semiatycze1

wystawa_kiczki_bialystok_semiatycze

Podczas wystawy w Bibliotece Publicznej w Siemiatyczach

????????????????????????????????????

Wreszcie, od 26 października i do dnia dzisiejszego obrazy Stanisława Kiczki goszczą w Białymstoku, w Domu Kultury „Śródmieście”, który od lat organizuje w swoich murach zarówno zbiorowe, jak i indywidualne wystawy polskich artystów z Białorusi.

wystawa_kiczki_bialystok_ewa_piatka

Przemawia Ewa Piętka, organizatorka memorialnej wystawy malarstwa Stanisława Kiczki w Białymstoku

Trwająca w DK „Śródmieście” obecnie wystawa ma jednak znaczenie nie tylko artystyczne, lecz – może przede wszystkim – memorialne. Jest bowiem przypomnieniem o artyście, którego twórczość i działalność społeczna przyczyniły się do rozwoju środowisk twórczych mieszkających na Białorusi Polaków, zwłaszcza do rozwoju środowiska malarskiego zrzeszonego w TPP przy ZPB.

wystawa_kiczki_bialystok_zagidulina

Przemawia Marina Zagidulina, historyk sztuki z Grodna

Podczas wernisażu wystawy malarstwa Stanisława Kiczki o autorze wspominali ludzie, którzy mieli szczęście się z nim przyjaźnić. Profesor Politechniki Białostockiej Jakub Dawidziuk wspominał na przykład o swoim pierwszym spotkaniu ze Stanisławem Kiczko w gronie członków-założycieli Towarzystwa Plastyków Polskich, mających ambitne plany odrodzenia poprzez sztukę świadomości narodowej mieszkających na Białorusi Polaków.

wystawa_kiczki_bialystok_2

Jak zaznaczył mówca, wiele z tych planów zostało, dzięki zaangażowaniu Stanisława Kiczki, zrealizowanych poprzez tematyczne cykle malarskie, inspirowane przez polską historię i literaturę.

wystawa_kiczki_bialystok_1

Organizatorka memorialnej wystawy malarstwa Stanisława Kiczki Ewa Piętka w swoim wystąpieniu podkreśliła wkład Stanisława Kiczki w promocję młodych talentów malarskich z Białorusi, dzięki czemu stworzona przez niego organizacja malarzy stała się jednym z najprężniej rozwijających się za wschodnią granicą Polski stowarzyszeń artystów polskich. Zdaniem przyjaciółki Stanisława Kiczki, za życia, często ze szkodą dla własnych planów twórczych, niezwykle mocno angażował się on w promocję kolegów. Dbał, aby regularnie wyjeżdżali na plenery, nawiązywali kontakty z kolegami w Polsce, wymieniali się z nimi doświadczeniami, realizowali wspólne przedsięwzięcia. Ewa Piątka przyznała się, że dzięki opowieściom Stanisława pokochała Grodno, Grodzieńszczyznę i środowisko polskich malarzy na Białorusi.

wystawa_kiczki_bialystok_4

Tych ostatnich nie zabrakło na wernisażu. Wspomnieniami o koledze, któremu tak wiele zawdzięczają, podzieliły się członkinie TPP przy ZPB: Walentyna Brysacz, Maryna Zagidulina oraz Janina Pilnik.

wystawa_kiczki_bialystok_rodzina

Na pytania gości i dziennikarzy odpowiedziały wdowa po artyście Helena Kiczko oraz jego córka Irena.

wystawa_kiczki_bialystok_rodzina1

Helena Kiczko i córka Irena

Wystawa w białostockim DK „Śródmieście” stała się już szóstą pośmiertną wystawą śp. Stanisława Kiczki, organizowaną przez jego przyjaciół i kolegów, zarówno tych z Białorusi, zrzeszonych w stworzonym przez niego TPP przy ZPB, jak i tych z Polski, z którymi się przyjaźnił i współpracował.

wystawa_kiczki_bialystok_brysacz

wystawa_kiczki_bialystok_3

Janina Pilnik z Białegostoku

Wystawą obrazów autorstwa śp. Stanisława Kiczki w białostockim Domu Kultury „Śródmieście”, kończy się tegoroczny, memorialny cykl wystaw malarstwa grodzieńskiego artysty, założyciela działającego przy ZPB Towarzystwa Plastyków Polskich. [caption id="attachment_19623" align="alignnone" width="480"] śp. Stanisław Kiczko[/caption] Pomysłodawcą i organizatorem wystaw malarstwa Stanisława Kiczki, odbywających się na Podlasiu rok po

Odznaką „Pro Patria” uhonorowano m.in. księży Jana Pugaczowa i Michała Tatarenkę, a także Denisa Krawczenkę, braci Jana i Stefana Łopackich oraz Czesława Remizowicza. Odznaka „Bene Merito” została przyznana Waleremu Kalinouskiemu i Adamowi Maldzisowi. Wśród nagrodzonych byli Białorusini i Polacy, obywatele Białorusi.

pro_memoria

Uroczystość wręczenia odznaczeń za dbanie o polskie miejsca pamięci na Białorusi odbyła się 17 listopada w ambasadzie RP w Mińsku. Odznaczenia wręczyli: p.o. szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk i ambasador Konrad Pawlik.

pro_memoria5

Przemawia Jan Józef Kasprzyk

– Honorujemy tych, którzy dbają, aby polskie miejsca pamięci przetrwały – mówił Kasprzyk, wręczając medale „Pro Patria”. Przypomniał, że na medalu znajdują się dwie daty, które wyznaczają polską drogę do niepodległości. – To 1768 r. – zawiązanie konfederacji barskiej i 1989 r. – ponowne odzyskanie suwerenności. W nich zawiera się doświadczenie polskich zmagań o niepodległość. Wyznaczają ją tysiące mogił, tysiące miejsc, w których Polacy przelewali krew – powiedział Kasprzyk.

pro_memoria4

Jan Józef Kasprzyk dekoruje medalem „Pro Patria” Denisa Krawczenkę

pro_memoria6

Jan Józef Kasprzyk dekoruje medalem „Pro Patria” Czesława Remizowicza

pro_memoria3

Jan Józef Kasprzyk dekoruje medalem „Pro Patria” Jana Łopackiego

– Jesteśmy wam niezmiernie wdzięczni, że pamięć o polskim doświadczeniu historycznym jest nadal żywa – zapewnił, dziękując osobom zaangażowanym w rekonstrukcje grobów polskich żołnierzy na Białorusi.

pro_memoria1

Przemawia Konrad Pawlik

Pawlik, w imieniu ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, wręczył odznakę „Bene Merito” dziennikarzowi białoruskiego „Radia Svaboda” Waleremu Kalinouskiemu i profesorowi Adamowi Maldzisowi, znanemu tłumaczowi i poloniście.

Cieszę się, że mogę wręczyć tę najważniejszą odznakę MSZ dwóm przedstawicielom narodu białoruskiego, którzy nie tylko, jak głosi to oficjalne uzasadnienie, „wzmacniali pozycję Polski”, ale przede wszystkim przez wiele lat budowali mosty pomiędzy Polską i Białorusią, pomiędzy Polakami i Białorusinami – mówił ambasador.

pro_memoria2

17 listopada członkowie delegacji Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych wraz z przedstawicielami ambasady RP złożyli wieńce na symbolicznych mogiłach w miejscu masowych grobów ofiar represji stalinowskiego NKWD w mińskim uroczysku w Kuropatach.

– To miejsce niezwykle przejmujące i dzisiejsza uroczystość złożenia kwiatów, zapalenia zniczy i modlitwy w tym miejscu masowej zbrodni z lat 1937-1941 pozostanie w mojej pamięci na długo – mówił Kasprzyk. Zaznaczył, że ci, „którzy spoczywają w Kuropatach, zginęli za to, że byli Polakami i nie mieli możliwości obrony. O ich ofierze powinien pamiętać każdy Polak i Białorusin” – dodał.

Trzeba to miejsce przywrócić świadomości nie tylko białoruskiej, ale również polskiej. To jest zadanie dla historyków i polityków, aby pamiętali o tym miejscu i by stało się ono pomostem łączącym narody polski i białoruski, bo oba złożyły tu daninę krwi – dodał Kasprzyk.

Znadniemna.pl za PAP/IAR/agkm

Odznaką "Pro Patria" uhonorowano m.in. księży Jana Pugaczowa i Michała Tatarenkę, a także Denisa Krawczenkę, braci Jana i Stefana Łopackich oraz Czesława Remizowicza. Odznaka "Bene Merito" została przyznana Waleremu Kalinouskiemu i Adamowi Maldzisowi. Wśród nagrodzonych byli Białorusini i Polacy, obywatele Białorusi. Uroczystość wręczenia odznaczeń za dbanie

A oto druga część wspomnień Alfredy Olszyna-Wilczyńskiej, żony dowódcy DOK III Grodno, gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, zamordowanego przez Sowietów. Jak już pisaliśmy, duży zbiór relacji z obrony Kresów ukaże się wkrótce w książce „Sowiecki najazd na Polskę w 1939 r. w relacjach”. Ten materiał ukazuje się dzięki uprzejmości prof. Czesława Grzelaka.

jozef_olszyna_wilczynski

Generał Józef Olszyna-Wilczyński

Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś drobiazgu, jakiejś pamiątki, lecz w kieszeniach męża nie było nic. Zrabowali nawet Virtuti Militari i ryngraf z Matką Boską, który mu włożyłam do kieszeni w pierwszym dniu wojny.

Stałam oniemiała, bez myśli, bez słowa… Na ranie pod kolanem siedziały muchy, czarne, potworne muchy… Spędziłam je, przykryłam ranę ze słowami:

Śpij kochanie w zimnym grobie,

Niech się Polska przyśni Tobie.

Legło martwe dziś przy drodze

Serce, co nie znało trwogi.

Koledzy Cię opuścili,

A ja sama gołą ręką

Nie usypię Ci mogiły,

Choć mi serce z bólu pęka…

Żołnierski wiodłeś żywot i żołnierską jest Twoja śmierć. Zostałeś na tej ziemi, z którą rozstać się nie mogłeś, z którą się rozstać nie chciałeś. Mawiałeś zwykle, że dom i rodzina, to 4 kompania. Teraz z kompanii został jeden maruder – ja.

Czy może być coś tragiczniejszego?!… W jednej godzinie straciłam Ojczyznę i Ciebie!… Czemuż mnie ci bandyci nie zamordowali razem z Tobą?… O Boże, Boże!!!

Widocznie taka jest wola nieba. Proszę nie rozpaczać. Polka nie ma prawa płakać! Czy pani wie, ilu ich legło pod Warszawą? – powiedział wtedy mężczyzna ze stodoły. – Tu pani nic już nie pomoże. Mąż pani zginął śmiercią żołnierza, powinna być pani z tego dumna. Proszę, niech pani idzie z nami.

Spojrzałam na niego bezradnie. Więc mam go tak zostawić? Tak leżącego na ziemi?!!… Trudno… Nie mamy czym kopać mogiły. Jego tu pochowają miejscowi mieszkańcy, a pani tu pozostawać nie może. Chodźmy.

Lecz dokąd mam iść, i po co? Dokąd i po co sama jeszcze nie wiem, ale stąd musimy odejść.

Wziął mnie za ramię i pociągnął naprzód, a ja… poszłam. Poszłam do wsi leżącej o pięćdziesiąt metrów od miejsca zbrodni i błagałam wieśniaków, żeby wykopali mężowi mogiłę. Dałam im walizkę i garderobę męża. Obiecali, że zrobią to na pewno. Płakali razem ze mną. Potem w Kownie mówiono mi, że pogrzebem męża zajęła się jedna z nauczycielek ze szkoły w Sopoćkiniach, gdyż wieśniacy bali się. Nauczycielkę tę znam. Była to ukryta zakonnica.

Moi towarzysze ze stodoły przynaglali, bym szła naprzód, więc szłam razem z nimi bez myśli, bez woli, zmiażdżona, sparaliżowana. Pod każdym krzakiem widziałam leżącego męża i chciałam biec tam z powrotem, lecz mi nie pozwolono.

obrona_grodna_sopockinie

Kwatera oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego z 1939 r. w Sopoćkiniach

Tak doszliśmy do Kanału Augustowskiego, a za nami biegły wciąż ślady czołgów sowieckich. Przed kanałem urywały się i biegły z powrotem. Wieśniacy mówili, że czołgi przechodziły tędy nocą, po czym zawróciły i zatrzymały się przed Sopoćkiniami.

Most na kanale był podniesiony, więc przeszliśmy bokiem po wąskiej belce. Po przeciwnej stronie było jeszcze nasze wojsko. Podeszłam do pierwszej placówki, powiedziałam kim jestem i co się stało. Żołnierze zaprowadzili mnie do dowódcy, ten zaś zatelefonował dalej o zajściu i w jakieś piętnaście minut przyjechał po mnie samochód. Kierowca samochodu, podoficer ze Lwowa, przyjechał po mnie na ochotnika, gdyż w tę stronę nikt już nie chciał jechać. Powiedział mi, że jest do mojej dyspozycji i zawiezie mnie dokąd zechcę.

Wsadził mnie do samochodu pełnego amunicji i pojechaliśmy naprzód. Wkrótce dojechaliśmy do wsi, gdzie zastaliśmy kilku oficerów i bardzo dużo taborów, te same, które przechodziły przez Sopoćkinie. Oficerowie, składając mi kondolencje, radzili, bym jechała naprzód razem z wojskiem. Wobec tego pojechaliśmy naprzód. Jechaliśmy długo wśród setek wozów, wyminęliśmy je wszystkie i dość długo jechaliśmy sami. Wreszcie zamajaczyły przed nami samochody osobowe i ciężarowe, cała kolumna. Była to kolumna DOK III. Gdy powiedziałam kpt. Dzięgielowskiemu, co się stało, zaopiekował się mną serdecznie mówiąc, że jego świętym obowiązkiem jest wywieźć mnie z piekła bolszewickiego tam, gdzie on pojedzie z całą kolumną.

obrona_grodna_sopockinie1

Tablica z napisem: GEN.BRYG. JÓZEF OLSZYNA-WILCZYŃSKI 27.XI.1890 – 22.IX.1939 R. DOW. III D.O.K GRODNO

Podziękowałam mu serdecznie za okazane współczucie, wsiadłam z powrotem do samochodu i tak dojechałam z nimi aż do Olity, nie pytając nawet, dokąd mnie wiozą.

Gdyśmy zatrzymali się przed granicą, wielu podoficerów oświadczyło, że wolą pozostać w Polsce. Wszyscy przyszli się ze mną pożegnać i wielu z nich, którzy męża znali, ściskali mnie, żałowali i płakali wraz ze mną, mówiąc, że pomszczą śmierć gen. Olszyny. Byłam na wpół żywa i słaniając się na nogach starałam się stłumić szloch, który rwał mi serce na strzępy.

22 września wieczorem byłam w Olicie. Tam musiałam się rozstać z wojskiem. Oni poszli do obozów, a mnie komendant garnizon odwiózł 23 września rano swoim samochodem do starostwa w Olicie, gdzie dostałam przepustkę do Kowna. Władze litewskie okazywały mi wszędzie tyle współczucia i tak mi wszystko ułatwiały, że wprost ogarniało mnie zdumienie. Nigdy i nigdzie nie spotkałam ludzi tak uprzejmych i dobrych jak na Litwie.

W Kownie byłam przez trzy tygodnie. Odnalazłam tam w szpitalu wojskowym brata męża, majora Wilhelma Wilczyńskiego. Miał złamaną nogę. Często odwiedzałam szpital, nosząc oficerom swetry, które sama w Kownie robiłam, owoce, listy i legitymacje, przerobione z wojskowych na cywilne.

W Kownie spotkałam także por. Ryszarda Cieśniewskiego z 3. p.uł., który był z nami w Sopoćkiniach i który mi powiedział, że krytycznej nocy, tj. 22 września o godz. 4.30, razem z mjr. Czuczełowiczem wyszli przypadkiem przed dom i zobaczyli dwa czołgi bolszewickie, przejeżdżające z rynku do wsi. Poczęli więc, jak twierdził porucznik, budzić oficerów, a więc szefa sztabu, płk. Chłusewicza, mjr. Sokołowskiego i innych (podobno spali w piżamach). Panowie ci ubrali się i… odjechali. Mężowi zaś dano znać o godz. 6.00, że czas jechać, tzn. o godz. 6.00 zapukał­ do pokoju męża adiutant i powiedział te słowa: „Panie Generale, czas już jechać”.­

obrona_grodna_nowiki2

Nowiki. Miejsce rozstrzelania generała Józefa Olszyny-Wilczyńskiego i jego adiutanta M. Strzemieskiego

Według twierdzenia por. Cieśniewskiego wyjechali oni dużo wcześniej, ukryli się w bezpiecznym miejscu i tam czekali na resztę oficerów. Gdy ci przybyli bez męża, por. C. miał się zapytać, gdzie jest generał, na co mjr Sokołowski jakoby odpowiedział, że ma czyste sumienie, bo uprzedził o wszystkim generała, a generał miał powiedzieć: „dobrze, tylko nie róbcie popłochu, ja za wami przyjadę”.

Wszyscy ci panowie są w obozach na Litwie, muszę jednak zaznaczyć, że żadnego z nich, oprócz adiutanta, który również zginął o godz. 6.00, przed szkołą w Sopoćkiniach nie widziałam.

Znadniemna.pl za grodno1939.pl

A oto druga część wspomnień Alfredy Olszyna-Wilczyńskiej, żony dowódcy DOK III Grodno, gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, zamordowanego przez Sowietów. Jak już pisaliśmy, duży zbiór relacji z obrony Kresów ukaże się wkrótce w książce „Sowiecki najazd na Polskę w 1939 r. w relacjach”. Ten materiał ukazuje się

Zbigniew Banaszek, wieloletni przyjaciel Związku Polaków na Białorusi, przedsiębiorca, który od lat pomaga w zachowaniu polskiego dziedzictwa na Białorusi, finansując renowację istniejących tu miejsc polskiej pamięci narodowej i polskich cmentarzy – od 2013 roku prowadzi w Ostrowi Mazowieckiej stworzone przez siebie unikatowe w skali Polski prywatne Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej.

muzeum_banaszka_zbigniew

Zbigniew Banaszek

Będąc w Ostrowi Mazowieckiej, zwiedziliśmy Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej, w którym porozmawialiśmy z jego twórcą.

muzeum_banaszka_grodno

Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej powstało w 2013 roku, jako Muzeum Garnizonu i Ziemi Ostrowskiej. Kresowe akcenty, jak chociażby ekspozycja, poświęcona obronie Grodna przed Armią Czerwoną w 1939 roku, były w nim jednak od samego początku. Teraz, jak wynika ze zmodyfikowanej nazwy muzeum, tematyka kresowa jest w nim dominująca. Skąd ta transformacja? Dlaczego w Ostrowi Mazowieckiej stworzyłeś muzeum, poświęcone Kresom? Czy to skutek jakichś rodzinnych powiązań?

– Nie mam żadnych rodzinnych powiązań z Kresami. Urodziłem się w małej miejscowości Wąsewo koło Ostrowi Mazowieckiej w rodzinie inteligenckiej. Rodzice także nie mieli związku z Kresami. Ale mimo tego w historiach, które opowiadali, czasem pojawiały się wątki kresowe. W rozmowach przewijały się nazwy naszych, leżących za wschodnią granicą, polskich miast. Historia od dzieciństwa była moją pasją, więc zwracałem uwagę na takie szczegóły i poznając historię Polski – pokochałem Kresy.

muzeum_banaszka_grodno1

Miłość do Kresów nie przekładała się na moją aktywność zawodową do czasu, aż jako przedsiębiorca, zajmujący się turystyką, zacząłem regularnie wyjeżdżać na Białoruś.

muzeum_banaszka_grodno2

Jako firma dwa razy w roku wystawiamy się na targach biznesowych w Mińsku. Promując w ten sposób swoje usługi turystyczne, promujemy jednocześnie nasze Muzeum Kresów, wcześniej – Muzeum Garnizonu i Ziemi Ostrowskiej. Obecnie moja, niegdyś zaoczna, miłość do Kresów ma całkiem konkretny wymiar, gdyż mam tam dobrych przyjaciół, z którymi utrzymuje stały kontakt. Wspomnę chociażby o historyku z Grodna – Józefie Porzeckim. To właśnie razem z nim często odwiedzamy ciekawe miejsca na Białorusi. Najczęściej są to miejsca związane z polskością. Jeśli trafiamy po raz pierwszy do jakiejś miejscowości, to jej zwiedzanie rozpoczynamy od cmentarza, na którym widać polskość, wyrytą w kamieniu na pomnikach. Obserwując polskość na cmentarnych pomnikach często odczuwam smutek i rozczarowanie, zwłaszcza wtedy, kiedy widzę, że te polskie groby są zaniedbane i ulegają zniszczeniu.

muzeum_banaszka_grodno3

W miarę możliwości staram się dołożyć swoją małą cegiełkę do renowacji niektórych mogił. Apeluję do ludzi dobrego serca, aby zainteresowali się tymi polskimi cmentarzami na Kresach, gdyż to na nich najlepiej widać polskość.

Jakie mogiły i gdzie zostały dzięki Panu odnowione?

– Odnowiliśmy trzy miejsca pamięci – w Jeziorach, Szczuczynie i Kosowie Poleskim. Włożyłem się organizacyjnie i finansowo w te renowacje tak, żeby te miejsca wyglądały godnie.

muzeum_banaszka_marszalek

Nie ukrywam, że w najbliższym czasie będę chciał pomóc w renowacji grobów członków rodziny rotmistrza Witolda Pileckiego, pochowanych na cmentarzu we wsi Krupa, leżącej obok nieistniejącego dziś, należącego do Pileckich, majątku Sukurcze w rejonie lidzkim.

Wiem, że o te pochówki starają się, w miarę swoich skromnych możliwości, dbać Polacy mieszkający na Ziemi Lidzkiej i chwała im za to. Ale osobiście uważam, że sprawa opieki nad mogiłami rodziny Pileckich wymaga większego zaangażowania. Na tych grobach rodziny Pileckich już widać duże zaniedbania. Wymagają one gruntownej odnowy. Najbardziej boli mnie jednak, że obok grobów rodziny Pileckich są pochówki rosyjskie. W moim wyobrażeniu groby Pileckich powinny stanowić na tym cmentarzu miejsce kultowe, często odwiedzane przez miejscowych Polaków i turystów z Polski, powinny być pomnikiem polskiego patriotyzmu na Ziemi Lidzkiej.

muzeum_banaszka_pilecki1

Kiedy byliśmy na cmentarzu w Krupie przy grobach rodziny Pileckich razem z moją przyjaciółką Swietłaną Worono, obok nagrobków Pileckich zauważyłem przewróconą kamienną płytę. Chusteczką razem ze Swietłaną oczyściliśmy tę płytę i przeczytaliśmy napis „Salomea Mińska”. Wieczorem, tegoż dnia w hotelu, otworzyłem książkę o rotmistrzu Witoldzie Pileckim i traf albo przeznaczenie sprawiło, że książka otworzyła się akurat na stronie, gdzie jest mowa o Salomei Mińskiej, ochmistrzyni dworu Pileckich, a zarazem wychowawczyni Witolda, najwierniejszej ze służących tej rodziny, która po śmierci – spoczęła obok rodziny, której służyła. To zdarzenie z książką potraktowałem jako nakaz, iż powinienem zająć się uhonorowaniem Salomei Mińskiej, że powinienem przywrócić do świetności jej grób i groby Pileckich, którymi ona prawdopodobnie opiekowała się, dopóki żyła.

muzeum_banaszka_pilecki

Mam zamiar wystąpić do różnych instytucji i osób z prośbą o pomoc w renowacji grobowca Pileckich i mogiły Salomei Mińskiej na cmentarzu w Krupie. Mam prawie mistyczne odczucie, że muszę tym się zająć. Mistyczne, bo dziwne, zdarzenie z książką się powtórzyło, kiedy wracając samochodem z Lidy do Grodna, znowu otworzyłem książkę o Pileckim i trafiłem na stronę, na której była mowa o miejscowości Iszczołna, w której urodziła się Salomea Mińska.

muzeum_banaszka_eks2

Mieszkańcy Białorusi, na której znajdujesz polskość i starasz się pomagać w zachowaniu miejsc polskiej pamięci, są bardzo zrusyfikowani. Czy uważa Pan, że ten problem dotyczy także środowisk polskich na Białorusi?

– Wszystkie moje spotkania z Polakami na Białorusi i współpraca z nimi przy okazji odnawiania miejsc pamięci narodowej pozostawia we mnie pozytywne odczucia. Mam czasem wrażenie, że Polacy na Białorusi mają w sobie więcej polskiego patriotyzmu niż wielu Polaków, mieszkających w Polsce. Ci ostatni powinni brać przykład ze środowisk polskich, które działają na Białorusi.

muzeum_banaszka_eks

Mówi Pan, że istniejące na Białorusi miejsca pamięci, jak chociażby grobowiec rodziny Pileckich, powinny się stać miejscami kultowymi dla miejscowych i przyjezdnych Polaków. A przecież może to się nie podobać części tutejszych mieszkańców – Białorusinom, Rosjanom, którzy taką aktywność mogą zacząć postrzegać jako przejaw polonizacji.

– Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach sytuacja nie wygląda tak źle, jak w latach 60-80 minionego stulecia, kiedy to polskie cmentarze rzeczywiście były niszczone w sposób barbarzyński.

Uważam, że jeśli zadbamy dobrze o polskie groby, to niczyich uczuć w ten sposób nie obrazimy i nikt nie powinien poczuć się tym dotknięty. Wręcz przeciwnie, jeśli grób będzie wyglądał jako regularnie odwiedzany i doglądany, to próby jego zniszczenia będą rzadsze. Jeśli chodzi o codzienną opiekę nad polskimi grobami i miejscami pamięci, to myślę, że dużo w tym zakresie mogłyby zrobić działające przecież na Białorusi polskie szkoły społeczne. Opieka nad grobami może być niezwykle skutecznym sposobem na wychowanie miejscowej młodzieży polskiej, może umotywować ją do zgłębiania wiedzy o historii i tradycji ziemi, na której mieszka, polskiej historii i tradycji na tej ziemi.

muzeum_banaszka_eks1

Powróćmy jeszcze do muzeum. Dlaczego jednak jest o Kresach? Skąd w nim tyle eksponatów zwłaszcza z Grodna i Grodzieńszczyzny?

– Po wielu wycieczkach, które odbyłem na terenie Białorusi, po wielu spotkaniach ze społecznością polską, doszedłem do wniosku, że w Polsce nie ma właściwie Muzeum Kresów z prawdziwego zdarzenia. Postanowiłem więc tę pustkę wypełnić.

Co się tyczy Grodna – miałem taką niesamowitą okazję w życiu, że mój przyjaciel Józek Porzecki podpowiedział mi, że są niesamowite zbiory, związane z Grodnem i Kresami, które przez całe życie gromadził w Toruniu śp. Bohdan Horbaczewski. Nabyłem te zbiory i dzięki nim na dzień dzisiejszy w Polsce nasze Muzeum posiada chyba największe zbiory poświęcone Grodnu, Grodzieńszczyźnie oraz ogólnie – Kresom.

Może masz jakieś wyjątkowe eksponaty w swoim Muzeum?

– Muszę się pochwalić, że my jako Muzeum Garnizonu Ziemi Ostrowskiej mamy jedyny eksponat, związany z Apelem Polskiej Rady Naczelnej Ziemi Grodzieńskiej o przyłączenie Grodna i Grodzieńszczyzny do II Rzeczypospolitej. Jest to jedyny oryginalny eksponat na świecie.

muzeum_banaszka_akt1

muzeum_banaszka_akt

Oprócz tego posiadamy oryginalny Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego z 1744 roku z komentarzem. Następnie mamy wiele starodruków z 1700 roku.

muzeum_banaszka_statut1

Mając tyle dokumentów, chciałbym podkreślić, że Grodno zawsze było miastem polskim, tak samo jak i język polski. Na podstawie tych starodruków w swoim muzeum… Mam taką piękną odezwę; „My szlachta Ziemi Grodzieńskiej”. Mam również oryginalne zdjęcie Elizy Orzeszkowej i wiele, wiele eksponatów związanych z Grodno. Są to z pewnością niepowtarzalne zdjęcia. Np. mamy dużo zdjęć poświęconych sądowi okręgowemu, sądowi rejonowemu, szkołom oświatowym z okresu międzywojennego. Mamy nawet machorkę z Polskiej Fabryki z 1937 roku.

muzeum_banaszka_statut

muzeum_banaszka_statut3

muzeum_banaszka_statut4

Czy Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej może ulec dalszej transformacji?

– Dzięki temu, że mam budynek o powierzchni 2.700 metrów kwadratowych, w trzech poziomach po 900 metrów – marzy mi się, żeby zrobić tutaj ośrodek, w którym byłoby nie tylko Muzeum Kresów, ale także na przykład – kuchnia kresowa. W związku z tym, że wspólnie z żoną Marzeną prowadzimy działalność hotelową, gastronomiczną i szkoleniową, chciałbym w przyszłości z tego mojego obiektu hotelowo-muzealnego zrobić bardzo porządne Centrum Kresowe, w którym można by było organizować konferencje oraz jakieś imprezy okolicznościowe o zabarwieniu kresowym.

muzeum_banaszka_eks8

muzeum_banaszka_eliza_orzeszko

Kto pomaga Panu w prowadzeniu muzeum?

– Na etacie mam jednego młodego człowieka – Tomasza, który jest wielkim pasjonatem i wielkim patriotą. Pomaga mi również, jako wolontariusz, jego ojciec Dariusz. Darek i Tomasz Wardaszko są spokrewnieni z rodziną rotmistrza Pileckiego, a mówiąc dokładniej, z jego małżonką – pochodzącą z Ostrowi Mazowieckiej Marią Ostrowską. Babcia Darka była rodzoną siostrą Marii Ostrowskiej.

muzeum_banaszka_goscie

Dzięki Tomkowi i Darkowi mam niesamowite eksponaty, związane z tą rodziną. Pochwalę się, że na dzień dzisiejszy nasze muzeum ma największe zbiory związane z rotmistrzem Pileckim i rodziną jego małżonki.

muzeum_banaszka_zbigniew3

Te nasze historie i tradycje, związane z Pileckim, w sposób szczególny łączą Kresy (z których pochodzi rodzina Pileckich) z Ziemią Ostrowską. Tematyka kresowa i ostrowska dzięki Pileckiemu, przenikają się nawzajem. Przypomnę, że 7 kwietnia 1931 roku w Ostrowi Mazowieckiej odbyło się wyjątkowe wydarzenie – rotmistrz Witold Pilecki wziął ślub z Maria Ostrowską.

muzeum_banaszka_foto

muzeum_banaszka_foto4

muzeum_banaszka_foto4

Czy zwiedzających, zwłaszcza tych z Polski, nie dziwi tematyka muzeum, jak je oceniają?

– Bardzo dużo ludzi z Polski, którzy do nas trafiają, są mile zaskoczeni, zwiedzając nasze muzeum. Mamy bowiem dużo oryginalnych eksponatów i nie jesteśmy muzeum wirtualnym, lecz muzeum z prawdziwego zdarzenia. Pod względem liczby wystawionych eksponatów – możemy śmiało konkurować z największymi muzeami w Polsce. Powiem nieskromnie, że nasze Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej wygląda nie gorzej, a może i lepiej niż słynne Muzeum Wojska Polskiego w Białymstoku, mające 49 lat tradycji, 40 etatów i budżet wynoszący kilkadziesiąt milionów złotych.

muzeum_banaszka_eks4

Czy często pojawia się tu młodzież?

– Traktujemy nasze Muzeum, jako edukacyjno-historyczne i w szczególności – miejsce do wychowania patriotycznego. Odwiedza nas wiele wycieczek ze szkół, dla których organizujemy w muzeum specjalną lekcję z historii i patriotyzmu. Każdy uczestnik wycieczki dostaje od nas broszurę z dekalogiem zasad, którymi powinien się kierować w życiu. Jest w broszurze także piękna „Ballada o rotmistrzu Pileckim”, której uczymy się na końcu lekcji i wspólnie śpiewamy.

muzeum_banaszka_eks5

muzeum_banaszka_adwokaci

muzeum_banaszka_liceum

Od ludzi starszego pokolenia w Polsce słyszeliśmy, że współczesna polska młodzież w co raz mniejszym stopniu kojarzy Kresy z Polską i jej historią. Czy dostrzega Pan tego typu problem?

– To, że wśród polskiej młodzieży jest bardzo słaba znajomość historii – to, niestety, prawda. Z wielkim żalem muszę opowiedzieć, że na pytanie, gdzie leży Grodno, niedawno młoda osoba odpowiedziała mi, że chyba gdzieś około Grudziądza.

Na temat Kresów nasza dzisiejsza polska młodzież rzeczywiście nie wie prawie niczego. W szkole tej wiedzy nie dostaną, gdyż lekcji historii jest w szkole katastroficznie mało. Naprawić tę sytuację może jakaś gruntowna reforma systemu edukacji. Dopóki taka reforma nie nastąpi, ratować sytuację muszą takie placówki, jak nasze muzeum. Żeby robić to jeszcze skuteczniej marzę o stworzeniu Centrum Kresowego, w którym można by było organizować festiwale, imprezy, przedsięwzięcia edukacyjne.

muzeum_banaszka_zbigniew4

Starasz się dotrzeć do młodzieży także w sposób dla niej zrozumiały, czyli przez Internet. Niedawno w sieci powstało wirtualne Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej.

W Internecie rzeczywiście można zobaczyć nasze eksponaty, dokładnie przybliżyć każdy z nich. Jako założyciel, zachęcam jednak do realnego odwiedzania muzeum. Po pierwsze dlatego, że na żywo każdy eksponat wygląda inaczej, a po drugie dlatego, że przewodnicy w muzeum potrafią opowiedzieć o każdym eksponacie i ogólnie o Kresach o wiele więcej, niż można się dowiedzieć na stronie internetowej (http://www.muzeumostrowmaz.pl).

muzeum_banaszka_szyld1

muzeum_banaszka_szyld3

muzeum_banaszka_szyld2

Czy eksponaty do muzeum musiał Pan kupować za własne pieniądze, czy też trafiali się darczyńcy?

– Większość eksponatów kupiłem za własne pieniądze. W ostatnim czasie coraz częściej pojawiają się, na szczęście, darczyńcy. My ze swojej strony, każdego darczyńcę honorujemy z imienia i nazwiska. Przy każdym eksponacie, będącym darem, jest tabliczka, mówiąca o darczyńcy. Apeluję, przy okazji rozmowy z portalem, czytanym przez Polaków na Białorusi: jeżeli ktoś posiada pamiątki, które mogą wzbogacić muzealną ekspozycję, to bardzo prosimy o przekazywanie je naszemu muzeum.

muzeum_banaszka_zbigniew1

Który z eksponatów ocenia Pan jako najdroższy?

– Na dzień dzisiejszy jest nim chyba „Odezwa Polskiej Rady Ziemi Grodzieńskiej”. Jest to unikatowy dokument – jedyny egzemplarz na całym świecie. No i, oczywiście, oryginalny Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego z 1744 roku. Mamy wiele eksponatów, których nie posiada żadne inne muzeum, np. oryginalne zdjęcie generała Olszyny-Wilczyńskiego, który został w sposób bestialski zamordowany podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku niedaleko Sopoćkiń.

Rozmawiali w Ostrowi Mazowieckiej Iness Todryk-Pisalnik i Andrzej Pisalnik

Zbigniew Banaszek, wieloletni przyjaciel Związku Polaków na Białorusi, przedsiębiorca, który od lat pomaga w zachowaniu polskiego dziedzictwa na Białorusi, finansując renowację istniejących tu miejsc polskiej pamięci narodowej i polskich cmentarzy – od 2013 roku prowadzi w Ostrowi Mazowieckiej stworzone przez siebie unikatowe w skali Polski

Publikujemy pierwszą część wspomnień Alfredy Olszyna-Wilczyńskiej, żony dowódcy DOK III Grodno, gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, zamordowanego przez Sowietów. Duży zbiór relacji z obrony Kresów ukaże się wkrótce w książce „Sowiecki najazd na Polskę w 1939 r. w relacjach”. Ten materiał ukazuje się dzięki uprzejmości prof. Czesława Grzelaka.

jozef_olszyna_wilczynski1

Generał Józef Olszyna-Wilczyński

W pierwszych dniach września utworzyłam Komitet Obywatelski „Obywatele Miasta Grodna swoim obrońcom” przy pomocy pp. Oczesalskiej i Nostitz-Jackowskiej. Komitet ten miał za zadanie zbieranie darów w postaci słodyczy, owoców, papierosów i drobnej galanterii. Dary przyjmowano w naturze lub w pieniądzach. Następnie robiłam zakupy i rozwoziłam je na punkty obronne Grodna. Pracowało oczywiście wiele pań, lecz były to prace dorywcze i pomocnicze, jak dyżury itp. Każdy nasz przyjazd (jeździłam z p. Oczesalską) żołnierze witali radosnym uśmiechem, a na moje serdeczne przemówienia w imieniu obywateli Grodna odpowiadali okrzykami i ściskając nasze ręce dziękowali za pamięć.

Żołnierzom nie potrzebuję tłumaczyć, czym jest kontakt z zapleczem. Z tego zaś, co ja zaobserwowałam, wiem, że ma on wielkie znaczenie moralne.

Na terenie Grodna punktów obronnych było czternaście artylerii przeciwlotniczej i tyleż cekaemów. Obrona działała znakomicie, tak że do 19 września, tj. do wkroczenia wojsk sowieckich, mosty, koszary i dworzec były nienaruszone, mimo że z owych dwudziestu ośmiu punktów obronnych pozostało tylko dwa działa przeciwlotnicze i kilkanaście cekaemów, a reszta poszła na front zachodni i południowy. Choć więc na terenie Grodna nie pozostało nic, co by można nazwać obroną, to jednak pociągi z Wilna do Białegostoku chodziły do 21 września, tzn. nawet podczas walk z bolszewikami w Grodnie.

general_wilczynski2

Jubileusz dwudziestopięciolecia 1. Dywizji Piechoty Legionów w Wilnie i piętnastolecia 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich we Lwowie. W pierwszym szeregu od prawej: gen. Stefan Dąb-Biernacki, gen. Mieczysław Norwid-Neugebauer, gen. Aleksander Litwinowicz, gen. Józef Olszyna-Wilczyński, NN, gen. Józef Kwaciszewski, gen. Orlik-Ruckemann. Widoczny także płk Józef Kobyłecki (w 3. rzędzie, 1. z prawej, bez czapki)

Właściwie Grodno zniszczone było tylko pierwszego dnia wojny przez niespodziewany nalot niemiecki. Zbombardowana wtedy została prochownia, uszkodzony kościół farny i wiele domów prywatnych. Było około dwudziestu osób zabitych i wiele rannych. Kilka dni później w czasie jednego z nalotów uszkodzony został budynek koszarowy.

Muszę zaznaczyć, że na terenie Grodna Niemcy mieli zadanie bardzo ułatwione, gdyż p. O’Brian de Lassy (wdowa po pułkowniku rosyjskim, a bratowa pułkownika polskiego) gościła u siebie bardzo często szefa wywiadu niemieckiego. Pani ta na początku wojny została aresztowana wraz z dr. Ruppem.

Mąż mój miał za zadanie przeprowadzenie mobilizacji DOK III. Szły więc transporty dzień i noc. Początkowo wprost na Warszawę, a po przerwaniu linii kolejowej między Warszawą i Białymstokiem były kierowane na Suwałki.

14 września odeszły ostatnie transporty. Nocą ewakuowano DOK i szpital do Wilna. Jeszcze tej nocy pojechaliśmy na punkt sanitarny z dzbanami gorącej herbaty i papierosami dla rannych żołnierzy. Nie upadaliśmy na duchu i nie poddawaliśmy się zwątpieniu – wierzyliśmy bowiem, że sprawiedliwości stanie się zadość i wróg będzie z naszej ziemi przy pomocy aliantów przepędzony.

14 września. Mąż mój otrzymał rozkaz od Naczelnego Dowództwa, by po ewakuacji DOK wyjechał do Pińska i tam czekał dalszych rozkazów. Gdy się o tym dowiedziałam, prosiłam męża, by mi pozwolił jechać razem na najdalej wysuniętą placówkę sanitarną, gospodarczą lub jakąkolwiek inną pracę pomocniczą na froncie.­

general_wilczynski1

Cmentarz na Rossie, Wilno, grób matki Piłsudskiego. Drugi od prawej gen. Olszyna-Wilczyński

Gdy tylko uzyskałam jego zgodę, zabrałam apteczkę i zapas prowiantów celem utworzenia choćby prowizorycznej kantyny, gdyż nie wiedziałam dokąd jedziemy ani jakie będą warunki, w których miałam rozpocząć pracę. Mąż gniewał się trochę za ten balast w samochodzie, lecz wkrótce okazało się, że prowianty te bardzo się przydały, ponieważ już w Pińsku gotowałam żołnierzom herbatę i bigos w żydowskim domu, gdyż panie tamtejsze nie chciały ani żołnierzom, ani nam zagotować nawet wody na herbatę.

[…] 15 września o godz. 4.00 wyjechaliśmy z Grodna. Do Pińska przybyliśmy około godz. 19. Mąż do późnej nocy czekał w komendzie na jakieś wiadomości z Naczelnego Dowództwa. Niestety, nadaremnie. Następnego dnia również nie było żadnych wiadomości, i znów przeszła noc, i znów nie było nic. W sobotę rano zostały zbombardowane stacje radiowe Baranowicze i Wilno, wobec czego połączenia z Pińskiem nie można było uzyskać żadną drogą, nawet przez „Hughesa”. Wiem, że mąż wysyłał gońców na zachód i południe, ale bezskutecznie. W kilka godzin później gen. Kleeberg powiadomił męża, że wojska sowieckie przekroczyły granicę Polski. Mąż został bez wojska, bez przydziału, w zupełnej bezczynności. Czym to było dla byłego kapitana Olszyny zrozumie łatwo ten, kto go zna, innym zaś daremnie starałabym się o tym opowiedzieć. Faktem jest, że od tego momentu aż do śmierci zjadł tylko talerz zupy, i to na gorące moje prośby, poza tym nie przyjmował żadnych pokarmów prócz herbaty.

general_wilczynski

W marcu 1938 roku w Wilnie uczestnicy biegu narciarskiego Zułów-Wilno na mecie – gratulacje składa generał Wojska Polskiego Józef Olszyna-Wilczyński

Po odebraniu tej wiadomości mąż zdecydował się wyjechać z Pińska do Grodna lub może do Wilna. W dwie godziny później ruszyliśmy w drogę powrotną. Jechaliśmy może półtorej, dwie godziny, spotykając po drodze polskie placówki wojskowe aż do skrzyżowania dróg (nie pamiętam ich nazwy), z których jedna prowadziła na Wilno a druga na Słonim. Pojechaliśmy na Słonim. Aż do wsi Gnojno nic nie zapowiadało zmiany sytuacji. Dopiero na mostku przy wjeździe do Gnojna zobaczyliśmy zatknięty czerwony sztandar i grupę chłopów stojących obok. Mąż kazał się zatrzymać, aby dowiedzieć się, co to znaczy. Chłopi odpowiedzieli, że nie wiedzą, że tak kazała policja. Wobec tego mąż kazał jechać na posterunek policji. Ledwo jednak wjechaliśmy do wsi posypały się na nas strzały z karabinów i grupa młodych chłopów z czerwonymi opaskami na rękawach, jadąca na rowerach, usiłowała nas otoczyć i zatrzymać. Mąż począł się ostrzeliwać (zabrał ze sobą karabin i nagant, a adiutant, niestety, w ogóle nie miał broni); szofer zwiększył szybkość. Dzięki temu odjechaliśmy poza zasięg strzałów. W pewnym momencie, patrząc przez tylne okno samochodu, zobaczyłam jadący za nami samochód szefa sztabu, na który napadła ta sama banda i znów wywiązała się strzelanina, na skutek czego samochód się zatrzymał. Mąż zaniepokojony o los jadących w nim oficerów kazał zwolnić biegu. W tejże chwili otoczył nas zwarty tłum mężczyzn, kobiet i dzieci, tak że z trudem posuwaliśmy się naprzód (bo cofnąć się już nie było można) aż do wylotu wsi. Tam nagle stanęliśmy przed barykadą, ułożoną z pali na całą szerokość drogi. Za nami wciąż jeszcze słychać było strzały, lecz nas na razie nie atakowano. Dopiero gdy na rozkaz męża szofer chciał przejechać w bok przez tłum, wystąpiło kilkudziesięciu młodych wieśniaków z krzykiem: „Stój, stój, ani kroku dalej”. Na zapytanie męża, co to ma znaczyć, dlaczego nie pozwalają jechać, odpowiedzieli: „Stój”. Tu ja zabrałam głos, pytając, co właściwie robią, czemu zatrzymują wojsko polskie, wszak chyba są Polakami?! Odpowiedzieli mi, że to nic nie znaczy: „Stój i ani kroku dalej”… Trudno przewidzieć, jakby się to wszystko skończyło, lecz w tym momencie usłyszeliśmy odgłos zbliżających się strzałów. Przez tylną szybę samochodu zobaczyłam zbliżający się nasz drugi wóz. Jechali par force przez tłum i strzelali. Na drodze leżały już trupy. Jeden z napastników padł z roweru w moich oczach. Krzyknęłam odruchowo: „Nasi, nasi jadą z odsieczą”. Tłum rozpierzchł się momentalnie i za chwilę drugi wóz potoczył się za nami. Wszyscy mężczyźni wyskoczyli z wozów i jedni, jak mój mąż, szef sztabu DOK III, płk Chłusewicz, i żołnierz pomocnik szofera drugiego wozu ostrzeliwali się – reszta zaś odwalała pale z drogi. Ja z szoferem Baloskiem siedziałam w samochodzie, przygotowywałam naboje i podawałam strzelającym. Tamci strzelali do nas w dalszym ciągu zza węgłów i z okien domów. Jedna kula przebiła samochód, przeszła przez moje futro, walizkę i utkwiła w poprzecznej ściance samochodu, co uratowało życie szoferowi, a w rezultacie nam wszystkim. Wreszcie, po odwaleniu zapory, ruszyliśmy dalej bez strat.

Dalsza jazda była już, oczywiście, pod silnym wrażeniem dopiero co przeżytych chwil i oczekiwaniu czegoś, co lada chwila może się stać. Pozbawieni wszelkich wiadomości z frontu nastawialiśmy radio, lecz żadnej stacji nie można już było złapać, tylko bolszewickie. Sowiety zaś zapowiadały o przekroczeniu granic Polski na skutek prośby posła RP w Moskwie (twierdzili, że idą z pomocą Ukraińcom i Białorusinom, a także, żeby stworzyć warunki spokojnego życia Polakom na polskiej ziemi). Nie wiedzieliśmy zupełnie, co o tym myśleć. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu zupełnie zdezorientowani. Mąż jednak patrzył na całą sprawę raczej sceptycznie i przewidywał najgorsze, sądząc po wypadku w Gnojnie.

general_wilczynski3

Generał Wojska Polskiego Józef Olszyna-Wilczyński

Do Słonimia przybyliśmy wieczorem, gdzie zastaliśmy moc taborów, z których jedne jechały na Wilno, inne zaś w przeciwnym kierunku. Poza tym było około dziesięciu wozów osobowych, kilkunastu oficerów różnych broni, z gen. Przeździeckim na czele. Władz cywilnych ani policji nie było.

Mąż poszedł do komendy placu, gdzie powiadomił o zajściu w Gnojnie kolumnę samochodową, która ze względu na naloty niemieckie miała wyjechać ze Słonimia wieczorem w nasze ślady. Była to kolumna samochodowa DOK III, ta sama, która mnie później przewiozła na Litwę.

W Słonimie staliśmy całą noc. Dopiero około godz. 4 18 września ruszyliśmy bocznymi drogami na Mosty, gdyż szosą szły już czołgi bolszewickie na Wilno, a bandy miejscowych komunistów urządzały zasadzki.

W tym miejscu muszę nadmienić, że ani w Słonimie, ani w Mostach nie było już nikogo w starostwie i w komendzie policji. Obowiązki Straży Obywatelskiej pełniła ludność cywilna, w tym wielu Żydów, którzy później obrócili broń przeciw Polakom.

Do Mostów przyjechaliśmy w poniedziałek (18 IX) około godz. 8. Mąż poszedł do starostwa, by się połączyć telefonicznie z Wilnem i Grodnem. Rezultatem tych rozmów była decyzja jazdy na Grodno. Generał Przeździecki początkowo zgodził się na projekt męża, jednakże po naszym odjeździe zmienił plan i – jak mi mówiono – dosiadł konia i poprowadził kawalerię na Wilno. Mąż więc znów został sam z szefem sztabu, jego zastępcą i adiutantem.

Gdyśmy przejeżdżali przez Skidel banda komunistów zastąpiła nam drogę, lecz szofer w czas się zorientował, zwiększył szybkość i przejechaliśmy bez wypadku.­

Do Grodna przyjechaliśmy o godz. 11.30. Widok miasta był bardzo smutny. W koszarach 76. pp rozdawano ludności węgiel, więc wielki tłum zalegał dziedziniec koszarowy i przyległe ulice. Węgiel ładowano do koszów, worków, a nawet na wozy, co robiło wrażenie rabunku. Co chwila rozlegały się strzały karabinowe, lecz nikt nie wiedział kto do kogo strzela.

Mąż pojechał do komendy placu. Przy wysiadaniu powiedział mi, że zostawi mnie w Grodnie, lecz ja go błagałam, by zabrał mnie ze sobą gdziekolwiek pojedzie, gdyż w Grodnie nie zostanę pod żadnym warunkiem. Ostatecznie zgodził się mnie zabrać. Przez pół godziny siedziałam w samochodzie i rozmawiałam z wielu osobami ze społeczeństwa grodzieńskiego, szczególnie zaś z młodzieżą, która zapewniała mnie, że będzie walczyć do ostatnich możliwości i do końca życia o wyzwolenie Ojczyzny od najazdu wroga. Nastrój ludności polskiej w tych stronach był wysoce patriotyczny, dawała ona zawsze dowody odwagi, a nierzadko i bohaterstwa.

Pojechaliśmy wraz z mężem na chwilę do naszego mieszkania, po czym wróciliśmy znów do komendy placu, pozostawiając dom, niestety, na zawsze.

Około godziny czekałam przed komendą placu i ze smutkiem patrzyłam na wszystko, co się wokoło działo. Widok miasta był z godziny na godzinę bardziej smutny. Ludzie snuli się po ulicach zatroskani z koszykami na węgiel, kartofle, mąkę itd. Jakieś ciemne typy o niesamowitym wprost wyglądzie zapełniały ulice i place, jakby oczekiwali momentu, gdy będą mogli rzucić się na żer. Żołnierze szli pojedynczo lub grupami w pełnym rynsztunku, lecz bez karabinów. Pułkownik Adamowicz (komendant placu) wydał rozkaz, by żołnierze rozbrajali się i wracali do domów. Rozkaz ten został wykonany tak dokładnie, że w samym Grodnie pozostawili żołnierze czternaście karabinów maszynowych na stanowiskach – sami uciekli. Gdy powrócił, cofnął ten rozkaz i nakazał zatrzymywać żołnierzy i z powrotem uzbrajać się. Poza tym mąż wydał zarządzenie, by wszystkie luźne oddziały, znajdujące się na terenie DOK III grupowały się i, o ile możności, kierowały na Grodno. Jakie miał plany, tego oczywiście nie wiem. Widziałam tylko, że około godz. 14 tegoż dnia wyruszyło z Grodna dziesiątki samochodów ciężarowych, wszelkiego rodzaju oddziały zmotoryzowane i konne, a także żandarmeria, policja i urzędnicy.

O godz. 14.30 wyjechaliśmy i my w ślad za oddziałami w kierunku na Sopoćkinie, oddalone o osiemnaście kilometrów od Grodna. Tam zatrzymał się sztab i zainstalował w szkole, gdzie mimo wojny zajęcia szkolne odbywały się normalnie. Miejscowe nauczycielki urządziły kuchnie dla wojska i po bardzo niskich cenach wydawały śniadania, obiady i kolacje oficerom i żołnierzom. W ogóle społeczeństwo odnosiło się do wojska bardzo serdecznie, np. 20 września przysłano z pobliskiego majątku kilka beczek żywych złotych karpi dla żołnierzy.

Całymi dniami i nocami przechodziły przez Sopoćkinie różne oddziały wojskowe i wiele ludności cywilnej. Szli w kierunku na Kalety lub Augustów. Któregoś dnia rozeszła się wieść, że gen. Sosnkowski idzie na Białystok, że Włochy wypowiedziały Niemcom wojnę i przez Alpy idą nam z pomocą. W Sopoćkiniach zawrzało. Sztab zdecydował iść na Białystok, by połączyć się z gen. Sosnkowskim. Niestety, kilka godzin później sprawa się wyjaśniła i kwestia połączenia się z gen. Sosnkowskim upadła.

Oficerowie stale doradzali mężowi, by uchodził na Litwę, lecz on jeszcze odkładał decyzję. Tak samo nie zwracał uwagi na moje prośby, gdyż od przyjazdu do Sopoćkiń po prostu wiedziałam, że grozi mu śmierć. Na moje prośby odpowiadał stale: „Daj spokój, jeżeli odejdę, to dopiero wtedy, gdy już nic nie będzie do zrobienia”. Milkłam wtedy, bo i cóż mogłam mu odpowiedzieć? Cały naród krwawił, wróg niszczył nasze ziemie, a on nie mógł nawet walczyć. Czyż mogłam mu powiedzieć: „Uchodź i zostaw wszystkich”? Nie! Nie posłuchałby mnie zresztą. Milczałam więc połykając łzy i z rezygnacją czekałam nieuniknionego.

[…] Grodno broniło się cztery dni, tj. od poniedziałku do czwartku. W środę rozbito w Grodnie osiem czołgów bolszewickich, przy czym jeden rozbiła szesnastoletnia dziewczyna. Z załóg tych ośmiu czołgów ocalało tylko dwóch żołnierzy, którzy oddając się w ręce polskich żołnierzy prosili, by ich nie oddawać Sowietom. Gdy zaś żołnierze nasi przekraczali granicę litewską, bolszewicy ci błagali, by ich nasi żołnierze zabrali ze sobą i w rezultacie znaleźli się razem z nimi w obozie. Taki był stosunek polskiego żołnierza do najeźdźcy. Natomiast żołnierze sowieccy rannym polskim żołnierzom wybijali oczy lufami karabinów. Podałam to jako szczegół charakterystyczny. To samo zresztą robili z Polakami Żydzi i Białorusini. Napadali po drogach, rabowali i mordowali bez litości. Tak np. było w Skidlu, przez który przejeżdżaliśmy w poniedziałek rano. Tegoż dnia zatrzymano osiemnastu oficerów z płk. Szafranowskim na czele. Pobito ich kolbami, poczęto nad nimi sprawować sądy. Na szczęście dano o tym znać mężowi, który wysłał natychmiast z odsieczą oddział kawalerii z karabinami maszynowymi. Oddział ten nie tylko spełnił swoją misję, lecz również zdemolował połowę miasta. Ułani wystrzelali napastników prawie do nogi. Wszyscy uratowani oficerowie przeszli później na Litwę, o czym mówił mi płk Szafranowski, z którym widziałam się w Olicie (Litwa).

W środę przybył do Grodna gen. Przeździecki z kawalerią; do Wilna nie doszedł i na nic się nie przydała brawura. Stracił dwa dni na włóczęgę, zmęczył ludzi i konie, by potem pójść na Litwę do obozu. Ilu ułanów zginęło, tego nie wiem. Opowiadano mi wiele okropnych rzeczy na ten temat, których, jako niesprawdzonych, nie podaję. Pod Grodnem pozostała kawaleria całą dobę, a w czwartek wieczorem odeszła w kierunku Litwy. Kiedy przekroczyli granicę litewską, nie wiem.

21 września, w czwartek, po południu mąż powiedział mi po raz pierwszy, że sytuacja jest tak smutna, że nie pozostaje nic… jak tylko zginąć. Nie odpowiedziałam nic, bo nie było na to odpowiedzi. Przed wieczorem znów ponowiłam prośbę wyjazdu z Sopoćkiń. Argumentowałam i uzasadniałam potrzebę tego kroku z rozmaitych punktów widzenia. Mąż długo milczał, jakby coś ważył, wreszcie powiedział mi: „Dobrze – odjedziemy dziś o 18” i wyszedł.

O oznaczonej godzinie 21 września siedziałam w samochodzie i czekałam na męża. Czekałam dość długo, może pół godziny, może więcej. Wreszcie przyszedł i zamiast wsiąść do samochodu powiedział: „Dziś tu jeszcze nocujemy”. Zdrętwiałam, ale bez słowa wysiadłam i poszłam do pokoju. To był nie tylko mój mąż, to był przede wszystkim oficer, generał, dla którego życie osobiste nie istniało. I sądzę, że gdybym wtedy powiedziała choć jedno słowo, byłby mnie znienawidził, co byłoby dla mnie tysiąc razy gorsze od śmierci.

Byłam zrezygnowana. Wiedziałam, że sprawa jest już przesądzona.

Na temat przejścia na Litwę nie mówiliśmy już zupełnie. Ja siedziałam bez ruchu i bez słowa. Mąż zamknął się w drugim pokoju i tylko od czasu do czasu wychodził do oficerów lub przyjmował meldunki.

Późnym wieczorem przyszedł się położyć i powiedział mi, że jutro rano jedziemy dalej, lecz powiedział to z taką goryczą, że serce we mnie zamarło. Rozumiałam jego ból i walkę wewnętrzną, lecz wiedziałam także, że sprawa jest przegrana, ale chciałam go ocalić, bo wiedziałam, że gdy wpadnie w ręce wroga, to zamordują go na pewno.

Przez cała noc z czwartku na piątek przechodziły przez Sopoćkinie w stronę Augustowa i Kalet oddziały wojskowe, przeważnie tabory konne lub zmotoryzowane. Piechoty nie widziałam. Wiem tylko, że ppłk Osmola miał dwie kompanie (kwaterował z nami w Sopoćkiniach) piechoty, które rozstawił w okolicznym lesie, lecz – czy to przez pomyłkę, czy z innych powodów – nie wystawił warty przed sztabem.

Około godz. 6.30 zapukał do naszego pokoju adiutant męża meldując, że trzeba już jechać. Spaliśmy w ubraniu, więc w pięć minut, może nawet mniej, byliśmy już przed domem i wsiadaliśmy do samochodu. Wychodząc przed dom, zdziwiłam się, że nie ma już ani jednego samochodu, ani osobowego, ani ciężarowego. Oglądając się niespokojnie dookoła, zapytałam męża, czy znów jedziemy tylko sami, na co mąż odpowiedział mi krótko: „Tak się złożyło”.

Jechaliśmy może pięć minut, gdy zamajaczyły przed nami dwa czołgi sowieckie. Posypały się strzały karabinowe z tyłu i z przodu. Odwrotu nie było. Droga była bardzo zła, rozmokła po kilkudniowych ulewnych deszczach, samochód ciężki i długi (Buick). Zanim szofer zdążył przełożyć biegi obskoczyli nas żołnierze sowieccy z granatami i karabinami gotowymi do strzału z okrzykiem: Stój, wylezaj, a to ubijem na miestie. Opierać się, czy wyjść – rezultat ten sam, bo wszystko stało się tak błyskawicznie, że obrona z samochodu była niemożliwa. Pierwszy wysiadł kapitan, za nim ja, a w końcu mąż, szofer i pomocnik. Zostaliśmy od razu otoczeni. Przed każdym z nas stał jeden bandyta z granatem przy twarzy, a drugi z wycelowanym karabinem, zaś dwaj komisarze poczęli nas rewidować, przede wszystkim mnie, potem kapitana i męża. Zabrali nam wszystko: ubranie, pieniądze, wszelkie drobiazgi, a nawet zepsutą zapalniczkę kapitana.

Po ograbieniu nas zapytywali kilkakrotnie męża, kim jest i czym dowodzi. Odpowiedział, że jest oficerem i dowodzi wojskiem. Następnie pytali, czy dużo wojska jest w pobliżu. Odpowiedzi na to już nie otrzymali. Wobec tego mężowi i kapitanowi kazali iść na lewo pod czołgi, a mnie na prawo do stodoły. Nie chciałam odejść od męża, prosiłam obu komisarzy, by mnie z nim nie rozłączali, twierdząc, że poszłam z nim na front i chcę dzielić jego los, wszystko jedno, jaki będzie.­

Powtarzałam to kilka razy, chwytając nawet za rękę jednego z bandytów, lecz oni na to się nie zgodzili twierdząc, że nie ma mowy, bym tu została. Kazali mi iść do stodoły, przy czym jeden z nich dodał, że są tam już uciekinierzy. Na to mąż zwrócił się do komisarza, by mnie nie odsyłano daleko, lecz pozostawiono w pobliżu. Były to ostatnie słowa męża, jakie słyszałam. Moskal wtedy odpowiedział: Ładno, ładno, pani męża swego zobaczy, a nachyliwszy się ku mnie popatrzył mi w oczy i powiedział: Ispugałas pani. Odparłam na to, że się nie boję, bo mam do czynienia z żołnierzami, a nie z bandytami. Na te słowa odwrócił głowę, jakby zawstydzony, i krzyknął do żołnierza, żeby mnie zaprowadził do stodoły. Ja jednak podbiegłam jeszcze pod czołgi do męża, uścisnęłam go i ucałowałam, a nie chcąc zaostrzać sytuacji swym uporem, odeszłam do stodoły popędzana przez żołnierza, który szedł za mną z karabinem gotowym do strzału.

Po kilku minutach „zagrały” karabiny maszynowe, rozpoczęła się strzelanina, następnie wszystko ucichło. W tym momencie żołnierz sowiecki przyniósł mi do stodoły walizkę męża związaną sznurem generalskim. Na moje zapytanie, gdzie są moje walizki, odpowiedział perfidnie, że w samochodzie i się oddalił. Strzelanina znów się rozpoczęła. Chciałam wyjść, by zobaczyć, co się dzieje, lecz uciekinierzy znajdujący się w stodole (było piętnastu mężczyzn i trzy kobiety) nie pozwolili mi wyjść, twierdząc, że zabronili im wychodzić ze stodoły pod groźbą śmierci aż się rozwidni. Wobec tego, by nie narażać nikogo, pozostałam w stodole. Gdy w pewnym momencie jednak chciałam wyjść, zagrodzili mi drogę i zatrzymali w stodole.

Walka trwała około pół godziny. Padały pociski tuż obok stodoły, nie wybuchając jednak (był to zdaje się nasz oddział, który miał dwie dwucalówki, jedyne, które pozostały na terenie DOK III). W międzyczasie przyszedł do stodoły miejscowy wieśniak i powiedział, że dwóch już tam leży. Boże! – krzyknęłam – tam był mój mąż. Puśćcie mnie!! Oni jednak nie pozwolili mi wyjść. Wtedy półprzytomna chwyciłam walizkę, zaczęłam ją rozwiązywać i przerzucać rzeczy męża, które pomieszane były z rzeczami adiutanta. Na pudełku od papierosów i neseserze męża były krwawe plamy. Zdrętwiałam oniemiała.

Walka trwała dalej. Ale na mnie to już nie robiło wrażenia. Chodziłam po stodole załamując ręce, prosiłam tych ludzi, by mnie wypuścili, lecz bez skutku. Nagle wszystko ucichło, tylko z daleka dochodził szum odjeżdżających czołgów. Wybiegłam ze stodoły mimo protestów i gróźb i już z daleka zobaczyłam dwie ciemne plamy na polu pod krzakami. Biegłam szybko przez mokradła, a za mną wybiegł jeden z mężczyzn ze stodoły.

Wiedziałam już, że tam leży mój mąż i jego adiutant, lecz miałam jeszcze nadzieję, że może żyją, może są tylko ranni. Niestety, widok, który się ukazał moim oczom był tak okropny, że nie miałam sił iść dalej. W oczach mi wszystko tańczyło.

W tym momencie mężczyzna, który szedł za mną, chciał mnie zawrócić, a pozostali wołali z daleka, żeby nie zbliżać się do leżących, bo bolszewicy mogą nas za to rozstrzelać. To mi dodało sił i energii do opanowania nerwów. Nie, nie – krzyknęłam – jak go muszę zobaczyć, muszę podejść blisko, bo go tak nie zostawię tutaj! Wyrwawszy się z rąk trzymającego mnie pobiegłam naprzód, lecz siły znów mnie opuściły. Nie mogłam znieść tego widoku.

Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan z czaszką rozłupaną na dwoje, a zawartość czaszki leżała obok, wylana jako jedna krwawa masa. Na czerepie sterczały zmierzwione, oblepione krwią włosy.

Głowa męża była nienaruszona, lecz bałam się odwrócić go twarzą do góry, obawiając się, że twarz będzie tak samo zmasakrowana jak kapitana. Poprosiłam więc owego mężczyznę, żeby on najpierw zobaczył jak mąż wygląda, ja stanęłam z boku i ukradkiem podpatrywałam, chcąc się przekonać, czy będę mogła znieść ten widok. Na szczęście głowa męża była cała, tylko oczy i nos stanowiły krwawą masę, a mózg wyciekał uchem. Ten mózg, tak pełen wiedzy i mądrości, wylewał się teraz jako ciecz obojętna na ból i cierpienia ludzkie. Widok był potworny. Podeszłam bliżej, zbadałam serce i puls, choć wiedziałam, że to jest daremne. Był jeszcze ciepły, lecz nie żył.

Zginął, a wraz z nim wyniki dwudziestokilkuletniej pracy, tam w Grodnie, w mieszkaniu wraz z dwutysięczną biblioteką i wszystkim, czym żył przez lat czterdzieści dziewięć. Nic po nim nie pozostało prócz pamięci i rozpaczy w moim sercu.

Znadniemna.pl za grodno1939.pl

 

Publikujemy pierwszą część wspomnień Alfredy Olszyna-Wilczyńskiej, żony dowódcy DOK III Grodno, gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, zamordowanego przez Sowietów. Duży zbiór relacji z obrony Kresów ukaże się wkrótce w książce „Sowiecki najazd na Polskę w 1939 r. w relacjach”. Ten materiał ukazuje się dzięki uprzejmości prof. Czesława

Nauczyciele z Litwy, Łotwy, Ukrainy i Białorusi uczestniczyli w dniach 2 – 7 listopada w kolejnym stażu, zorganizowanym przez Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli „Wspólnota Polska” w Ostródzie.

warsztaty_1

Jeden z dni stażu poświęcony był warsztatom plastycznym, które poprowadził dla nauczycieli działacz działającego przy Związku Polaków na Białorusi Towarzystwa Plastyków Polskich, ceniony grodzieński malarz Andrzej Filipowicz.

warsztaty_2

Podczas zajęć mistrz z Grodna uczył nauczycieli technik malarstwa olejnego.

warsztaty_7

Środowisko nauczycieli Białorusi było reprezentowane na stażu Ostródzie przez pedagogów z Lidy i Brześcia.

warsztaty_5

warsztaty_4

Irena Biernacka

Nauczyciele z Litwy, Łotwy, Ukrainy i Białorusi uczestniczyli w dniach 2 – 7 listopada w kolejnym stażu, zorganizowanym przez Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli „Wspólnota Polska” w Ostródzie. Jeden z dni stażu poświęcony był warsztatom plastycznym, które poprowadził dla nauczycieli działacz działającego przy Związku Polaków na Białorusi Towarzystwa

Turniej Niepodległości w piłce nożnej halowej odbył się w Grodnie 12 listopada z okazji 98. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Zawody przy wsparciu finansowym Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie zorganizował Związek Polaków na Białorusi i Uczniowski Klub Sportowy Żagle Warszawa.

turniej_niepodleglosci_6

turniej_niepodleglosci_11

turniej_niepodleglosci_12

turniej_niepodleglosci_13

Turniej piłkarski dla chłopaków, uczących się języka polskiego na terenie Białorusi, jest organizowany w Grodnie z okazji Święta Niepodległości Polski już trzeci rok z rzędu. Pomysłodawcą i organizatorem turnieju jest działacz Związku Polaków na Białorusi Marek Zaniewski.

turniej_niepodleglosci_1

turniej_niepodleglosci_2

turniej_niepodleglosci_3

W tym roku do organizacji zawodów w Grodnie przyłączył się Uczniowski Klub Sportowy (UKS) Żagle Warszawa, którego reprezentant Mateusz Nagórski przybył do Grodna, aby ocenić poziom piłkarskiej rywalizacji i zaprosić zwycięzców grodzieńskiego Turnieju Niepodległości do udziału w organizowanym przez UKS Żagle Warszawa piłkarskim Turnieju Solidarności, który zostanie rozegrany w stolicy Polski w grudniu.

turniej_niepodleglosci_5

turniej_niepodleglosci_7

O prawo przystąpienia do piłkarskiej rywalizacji z rówieśnikami z Warszawy zagrało w Grodnie osiem drużyn, w składzie których mogli grać chłopaki w wieku do 16 lat.

turniej_niepodleglosci_9

Grodno wystawiło do udziału w turnieju aż dwie ekipy – „Sokół” Grodno oraz Grodno-Wiszniowiec. Żadna z drużyn gospodarzy nie zakwalifikowała się jednak do meczów, rozstrzygających o zwycięstwie. Mecz o pierwsze miejsce rozegrali między sobą młodzi piłkarze z Lidy i Postaw. Po prowadzonej w duchu fair play walce, z wynikiem 4:1 wiktorię odnieśli młodzi lidzianie, zdobywając tym samym zaproszenie do udziału w Turnieju Solidarności w Warszawie.

turniej_niepodleglosci_14

Trzecie miejsce na podium zdobyła natomiast drużyna z Werenowa.

turniej_niepodleglosci_17

Po zakończeniu rozgrywek wszyscy młodzi piłkarze ustawili się do dekoracji. Poza wyjazdem do Warszawy drużyna zwycięska otrzymała puchar, a każdy z zawodników – złoty medal i dyplom uczestnika. Srebrne i brązowe medale oraz dyplomy uczestnika organizatorzy wręczyli także piłkarzom drużyn, które uplasowały się odpowiednio na drugim i trzecim stopniu podium.

turniej_niepodleglosci_18

Dyplom uczestnika otrzymał każdy młody piłkarz, który tego dnia wychodził na parkiet w składzie swojej drużyny, niezależnie od miejsca, które zajęła ona w ostatecznej klasyfikacji.

turniej_niepodleglosci_21

turniej_niepodleglosci_20

turniej_niepodleglosci_19

turniej_niepodleglosci_10

Wśród trofeów Turnieju Niepodległości nie zabrakło nagród indywidualnych. Najlepszym strzelcem zawodów z szesnastoma zdobytymi bramkami został Roman Pasewicz z Postaw. Statuetkę najlepszego zawodnika zdobył Aleksy Kuźma z Lidy. Jego kolega z drużyny Nikita Jakimiec został uznany za najlepszego bramkarza, a za najlepszego obrońcę sędziowie uznali Andrzeja Suckiela z Werenowa.

Znadniemna.pl

Turniej Niepodległości w piłce nożnej halowej odbył się w Grodnie 12 listopada z okazji 98. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Zawody przy wsparciu finansowym Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie zorganizował Związek Polaków na Białorusi i Uczniowski Klub Sportowy Żagle Warszawa. Turniej piłkarski dla chłopaków, uczących się

Skip to content