HomeStandard Blog Whole Post (Page 75)

Białoruscy katolicy dziękowali w sobotę,  11 grudnia, podczas Mszy Kościołowi w Polsce. W Eucharystii sprawowanej w warszawskim kościele św. Aleksandra, gdzie działa białoruskie duszpasterstwo, uczestniczył m.in. kardynał Kazimierz Nycz. – Modlę się za całą uciemiężoną Białoruś – powiedział metropolita warszawski na początku liturgii. W Mszy świętej uczestniczył ambasador RP w Białorusi Artur Michalski.

Msza święta w kościele św. Aleksandra w Warszawie na Placu Trzech Krzyży, gdzie działa duszpasterstwo dla Białorusinów-katolików, zgromadziła społeczność białoruską oraz kapłanów, którzy posługiwali lub nadal posługują białoruskim katolikom.

Mszy świętej przewodniczył kardynał Kazimierz Nycz, ordynariusz wiernych obrządku wschodniego w Polsce

Liturgię koncelebrował m.in. duszpasterz białoruskich grekokatolików w stolicy. Organizatorem Mszy św. z modlitwą wdzięczności dla Polaków i Kościoła w Polsce było duszpasterstwo białoruskie w Warszawie i jego kapłan ks. Wiaczesław Barok.

Kard. Nycz, który przewodniczył Mszy św. przypomniał w homilii o wielorakich związkach Polaków i Białorusinów. – Łączy nas nie tylko jeden Kościół, ale też wspólna historia, wspólne losy, kultura i słowiańskość. Zauważył, że my, Polacy, dobrze rozumiemy dążenia Białorusinów, bo także musieliśmy walczyć o wolność i niezależność, i także byliśmy uchodźcami.

Zapewnił, że jako Polacy podtrzymujemy Białorusinów w ich zmaganiach i dążeniach do niezależności. – Człowiek pragnie być gospodarzem w swoim własnym domu i sam kierować swoim własnym życiem – zauważył kardynał i przypomniał, że takie cele przyświecały także narodowi polskiemu.

Na zakończenie Mszy kardynał Nycz życzył Białorusinom, by w Polsce czuli się jak w domu, nawet jeśli jest to dom tymczasowy.

W czasie Mszy nie zabrakło modlitw za „bratni naród Ukrainy”, o pokój, zakończenie wojny i zgodę między naszymi narodami.

Po Mszy lider wspólnoty białoruskiej przypomniał pomoc, jaką odradzający się po 1991 roku Kościół na Białorusi otrzymywał od różnych organizacji w Polsce i indywidualnych darczyńców, zwłaszcza kierowaną na Białoruś przez Zespół Pomocy Kościołowi na Wschodzie, działający przy Episkopacie Polski. Przypomniano pełną poświęcenia pracę polskich księży.

W Mszy św. uczestniczyli kapłani, którzy wcześniej posługiwali na Białorusi. Ks. Adam Wróbel ze zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny posługiwał w tym kraju kilkanaście lat. – Budowaliśmy kościół w Stołpcach, gdyż po wojnie kościół dominikanów w tym mieście został przez komunistów zburzony i wspólnota katolicka nie miała swojej świątyni. W 2018 r. byłem zmuszony opuścić Białoruś, jednak połowa serca tam została – wyznał kapłan.

W części artystycznej wystąpił m.in. dziewczęcy zespół, który zaprezentował tradycyjne pieśni ludowe i religijne, oraz chór Concordia, który na zakończenie zaśpiewał hymn religijny „Mahutny Boża” (Wszechmocny Boże), w którym tak jak w hymnie „Boże coś Polskę” są zmieniane słowa odnoszące się do braku wolności. Śpiewanie tego hymnu w białoruskich kościołach jest zabronione.

Po Mszy św. wszyscy uczestnicy zostali zaproszeni do sali parafialnej na agapę i dzielenie się opłatkiem.

W Polsce duszpasterstwa dla Białorusinów-katolików, w których regularnie jest sprawowana Msza święta, znajdują się w dużych miastach: w Gdańsku, Krakowie, Łodzi, Lublinie i Wrocławiu. W listopadzie powstało duszpasterstwo białoruskie w Białymstoku.

Znadniemna.pl za ekai.pl

Białoruscy katolicy dziękowali w sobotę,  11 grudnia, podczas Mszy Kościołowi w Polsce. W Eucharystii sprawowanej w warszawskim kościele św. Aleksandra, gdzie działa białoruskie duszpasterstwo, uczestniczył m.in. kardynał Kazimierz Nycz. – Modlę się za całą uciemiężoną Białoruś – powiedział metropolita warszawski na początku liturgii. W Mszy

Rok temu, 10 grudnia 2021 roku, w Mińsku w wieku 54 lat zmarł nasz kolega Włodzimierz Pac – wieloletni korespondent Polskiego Radia na Białorusi i w Rosji nazywany „głosem polskiego dziennikarstwa na Białorusi” oraz „pomostem między Polakami i Białorusinami”.

Włodzimierz Pac urodził się w roku 1967 w Knyszewiczach w województwie podlaskim, kilka kilometrów od granicy z Białorusią. W latach 80. zaangażowany był w działalność Białoruskiego Zrzeszenia Studentów i Towarzystwa Pomost. Na początku lat 90. rozpoczął pracę w Polskim Radiu, od 1992 r. pracował w Redakcji Białoruskiej Programu V, następnie był korespondentem na Białorusi. W 2007 r. pełnił funkcję korespondenta w Moskwie, w 2010 r. wrócił na Białoruś. Był mocno zaangażowany w swoją pracę, utrzymywał stałe relacje z białoruską opozycją i z Polakami na Białorusi. Relacjonował zarówno obchody podtrzymujące polskość, jak i uroczystości upamiętniające Polaków i Białorusinów prześladowanych przez reżim komunistyczny. Nie bał się mówić prawdy, choć znając metody reżimu Łukaszenki, dużo ryzykował. To, że pracował tyle lat na Białorusi, nie było przypadkiem, ale jego powołaniem i pasją. Czuł te klimaty. Nie ukrywał, że jest człowiekiem pogranicza. Był wyjątkowo dobrym, życzliwym i ciepłym człowiekiem o otwartym sercu.

-Włodzimierz Pac był wyjątkowym dziennikarzem, zawsze był wszędzie, gdzie cokolwiek się działo. Zapamiętałem go jako osobę, która z niezwykłą pasją podchodziła do tego, co robi, jako osobę niezwykle życzliwą i taką, która poszukiwała tego, co się na prawdę dzieje. Zostanie na pewno w pamięci, zrobił bardzo wiele dla takiego lepszego rozumienia się Polaków i Białorusinów – wspomina dziennikarza Ambasador Polski na Białorusi Artur Michalski.

śp. Włodzimierz Pac (stoi z tyłu z komórką) na jednej z uroczystości patriotycznych zorganizowanych przez Związek Polaków na Białorusi

– Dla innych był gotów zrobić wszystko. Zawsze uśmiechnięty, dobroduszny, uczynny, towarzyski, szarmancki. O sobie myślał na ostatnim miejscu. Kochał pracę i rodzinę. Zrobić korespondencję to była dla niego świętość. Potem żona, dzieci, z których był tak dumny. Kochał także Podlasie, z którego pochodził” – tak mówi o zmarłym rok temu kolędzie były dziennikarz Marcin Wojciechowski, zastępca ambasadora RP w Mińsku.

– Włodzimierz Pac zawsze starał się mówić prawdę o tym, co dzieje się na Białorusi. Jako dziennikarz na Białorusi wiele ryzykował, bo pracownicy mediów są prześladowani przez reżim Aleksandra Łukaszenki – ocenia białoruski działacz opozycyjny Paweł Łatuszka.

Koledzy nazywali go człowiekiem instytucją, weteranem zagranicznych korespondentów w Mińsku. Znał tu wszystkich. I wszyscy go lubili i szanowali. W swoich relacjach odnajdywał, utrwalał i umacniał wszelkie żywe ślady polskości na Wschodzie.

Z dyrektorem Instytutu Polskiego w Mińsku Cezarym Karpińskim (po lewej)

Zmarł nagle, na zawał serca. Kiedy się dowiedziałam, pomyślałam, że to nie może być prawdą, przecież rozmawialiśmy tydzień temu, prosiłam o pomoc, o radę, wtedy z zachwytem wspominał swoje wyprawy nad Niemen, kochał Białoruś nad życie. Kiedy podczas pandemii kilka miesięcy spędził w Polsce i wrócił, był wniebowzięty, powiedział, że w Mińsku czuje się bardziej u siebie w domu, śmiał się, że brakowało mu ukochanej teściowej, był bardzo rodzinny, troszczył się o przyszłość dzieci. Zawsze starał się czymś poczęstować, lubił wybierać żywność na pobliskim targowisku – Komarowce, lubił i umiał dobrze gotować, był bardzo gościnny, ale na pierwszym miejscu była praca. Pamiętam, jak umówiliśmy się spotkać u niego, ale kiedy przyszłam, poprosił pół godzinki poczekać, póki skończy parę reportaży. Wtedy po raz pierwszy i ostatni byłam świadkiem nagrywania jego słynnego „Włodzimierz Pac, Polskie Radio, Mińsk”. Ta doskonale rozpoznawalna przez słuchaczy wizytówka dziennikarza została wyryta na jego nagrobnym pomniku.

Grób Włodzimierza Paca na cmentarzu w Samogródzie pod Sokółką

Włodzimierz Pac został pochowany na prawosławnym cmentarzu w Samogródzie pod Sokółką na Podlasiu. Pośmiertne odznaczony w 2021 roku przez prezydenta RP Andrzeja Dudę Złotym Krzyżem Zasługi.

Marta Tyszkiewicz, zdjęcia autorki i facebook.com

Rok temu, 10 grudnia 2021 roku, w Mińsku w wieku 54 lat zmarł nasz kolega Włodzimierz Pac - wieloletni korespondent Polskiego Radia na Białorusi i w Rosji nazywany "głosem polskiego dziennikarstwa na Białorusi" oraz "pomostem między Polakami i Białorusinami". Włodzimierz Pac urodził się w roku

 – To był straszny, a jednocześnie piękny czas – opowiada w wywiadzie z naszą wrocławską korespondentką o swojej działalności w „Solidarności” i stanie wojennym urodzona na Kresach wrocławianka Bożena Słupska. Dzisiaj przypada 41. rocznica powołania w Polsce Ludowej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) – junty wojskowej, która ogłosiła w kraju stan wojenny.

Bożena Słupska, kresowianka, działaczka „Solidarności” w okresie stanu wojennego

Wrocław nie jest rodzinnym miastem dla urodzonej w 1938 roku na Kresach Bożeny Słupskiej. Przyjechała tu dopiero na studia, lecz spędziła w tym mieście cale życie i uważa, że jego najważniejsze etapy są związane właśnie z Wrocławiem.

Od kiedy Pani mieszka we Wrocławiu?

– Studia rozpoczęłam w 1956 roku. Po zakończeniu studiów dostałam pracę w Urzędzie Miejskim, po dwóch latach zaproponowano mi pracę w Urzędzie Wojewódzkim, w którym pracowałam do 1970 roku, a potem podjęłam pracę w  Środzie Śląskiej. Przyszedł rok 1980, powstała „Solidarność”. Bardzo się zaangażowałam w ten ruch, bo przede wszystkim wiązało się to z usamodzielnieniem Polski jako państwa, uniezależnieniem się od Związku Radzieckiego, który zniszczył mojego ojca (był zamordowany w Charkowie w 1940 przez NKWD). Ten ruch dla mnie był początkiem wyzwolenia się. Ale niestety ten ruch bardzo krótko mógł się rozwijać swobodnie, ponieważ już  13 grudnia 1981 wprowadzono stan wojenny.

Jak Pani się dowiedziała o tym?

Budzę się rano, ja to pamiętam doskonale, to była niedziela, włączyłam telewizor i widzę taki obraz: przewrócony biały orzeł (to była flaga z godłem – aut.) i na tym tle – Jaruzelski w mundurze mówi, że Solidarność tak rozchwiała państwem, że „chaos i demoralizacja przybrały rozmiary klęski. Już nie dni, lecz godziny przybliżają ogólnonarodową katastrofę”, nas, działaczy Solidarności, nazwał agresywnymi ekstremistami i ogłosił „zgodzie z postanowieniami Konstytucji” wprowadzenie stanu wojennego na obszarze całego kraju. Było to przerażające! Nie mogłam sama z tym w domu być, miałam potrzebę z kimś się skontaktować, ubrałam się i wybiegłam na ulicę. Tramwaje nie chodziły, autobusy nie jeździły, widzę – jeżdżą samochody opancerzone, pojazdy wojskowe, wojsko w mundurach.

Milicyjna armatka wodna z czasów PRL – eksponat wystawy w Centrum Historii Zajezdnia we Wrocławiu

Zimno wtedy było?

Bardzo, mróz – ostra zima była wtedy. Na ulicach stały żelazne kosze z węglem (nazywane koksiakami – aut.) i żołnierze tam się ogrzewali. I tak było przez wszystkie następne dni i tygodnie. Potem wjechały czołgi, odbyła się pacyfikacja wielkich zakładów pracy na Grabiszyńskiej. Strasznie przeżywaliśmy okropności stanu wojennego. Zaraz po Nowym roku przyszedł do mnie wicestarosta i namawiał mnie, żebym się wypisała z „Solidarności”.

Wszyscy wiedzieli, że Pani jest w „Solidarności”?

Tak, wiedzieli! Przedtem tego nie trzeba było ukrywać, to była wolna organizacja, dopiero podczas stanu wojennego wydali dekret o unieważnieniu „Solidarności”. A ponieważ była radcą prawnym w instytucji państwowej, absolutnie nie wolno było być członkiem „Solidarności”. Lecz odpowiedziałam, że nie wypiszę się z „Solidarności”, bo takie mam przekonania, więc dostałam wypowiedzenie z pracy – zwolnili mnie. Byłam jedynym żywicielem syna, który jeszcze chodził do szkoły, zostaliśmy bez środków do życia. Ale spotkałam się z wielką serdecznością ze strony ludzi. Pamiętam, jak odchodziłam z pracy, to miejscowi ludzie dowiedzieli się o tym i przynosiły kwiaty. Kiedy pracowałam, dużo pomagałam ludziom, ale nigdy żadnego kwiatka nie wzięłam, bo uważałam, że robię to w ramach swoich obowiązków, ale wtedy, w tym dniu, przyjmowałam od ludzi kwiaty, w końcu miałam całe wiadro kwiatów! Było mi miło, że ludzie są po mojej stronie, po stronie „Solidarności”. Kiedyś przychodzę do domu, a syn mówi „Mamo, tu są dwie skrzynki, ktoś przywiózł”. Wtedy wszystko było na kartki, a zwolniony nie miał ich. W skrzynkach były kilogram mąki, kilogram cukru, jakaś kasza, warzywa, słoiki z przetworami własnej roboty. To był piękny gest solidarności. Tacy ludzie byli, bezimiennie zostawili to. Potem we Wrocławiu znaleźli się przyjaciele, którzy załatwili mi pracę, całkiem nie w zawodzie. Dzięki „Solidarności” ludzie bardzo pomagali sobie nawzajem.

Co Pani robiła po wprowadzeniu stanu wojennego?

Aktywnie włączyłam się we wszystkie protesty przeciw wprowadzeniu stanu wojennego i władze. Wrocław w owych czasach był bardzo silną bazą „Solidarności” i rzeczywiście we Wrocławiu bardzo dużo się działo, mimo to, że kierownictwo „Solidarności” było aresztowane. To był okres straszny, za byle co można było wpaść, a jednocześnie piękny, wzniosły, budujący. Widać było, jak ludzie dążą do wolności. Wtedy powstała „Solidarność Walcząca”. Nie byłam jej członkiem, ale pomagałam, w mieszkaniu mojej mamy, w którym rozmawiamy, był punkt kontaktowy, przynoszono prasę, trzymano ryzy papieru, które potem przekazywano do podziemnych drukarni.

To było niebezpiecznie?

Bardzo niebezpiecznie. Wieczorami, przed godziną milicyjną po ciemku roznosiłam prasę nielegalną.

Co jeszcze Pani robiła jako działaczka „Solidarności”?

Dość często były manifestacje, w których zawsze brałam udział i byłam kilka razy zatrzymana. Pierwszy raz 1 maja 1983 we Wrocławiu podczas oficjalnego pochodu zorganizowanego przez władze. Bardzo mało ludzi brało w nim udział. Mój kolega zaproponował zrobić zdjęcia tego pochodu, żeby pokazać, że ludzie nie popierają władzy. Stanowiłam ochronę mojego kolegi, ale w pewnym momencie ktoś z tyłu wykręcił mi ręce. Zaprowadzili nas na komendę milicji przy pl. Muzealnym. Byłam przesłuchiwana przez sześć godzin, potem zawieziono mnie do domu na rewizję, potem z powrotem na komendę. Proponowano mi współpracę, mieszkanie, dobre studia dla syna, który był w klasie maturalnej, ale byłam nieugięta. Wtedy wsadzono mnie do celi jako nr 492. Wiedziałam, że często działaczy „Solidarności” lokują z przestępcami, trochę się tego bałam. Pierwsze słowa, które usłyszałam w celi „Polityczna czy kryminalna”. Nie wiedziałam co powiedzieć, kobieta z pryczy popatrzyła na mnie: „E, polityczna…” Wiedziałam, że są rożne metody wyciągnięcia informacji z uwięzionych, więc byłam powściągliwa, położyłam się w czym byłam na drewnianej pryczy i wyobrażałam, że jestem w schronisku turystycznym (przez całe życie Bożena Słupska była przewodnikiem górskim – aut.). Po 48 godzinach mnie wypuszczono.

Czy bała się Pani, że nie wypuszczą?

To pierwsze zatrzymywanie zrobiło silne wrażenie, kolejne już nie, to była normalka (pani Bożena się śmieje). W sumie zatrzymywali mnie cztery razy, ostatni raz w 1987 roku, kiedy przyszłam odwiedzić znajdującego się pod aresztem domowym wykładowcę Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego, w zajęciach którego brałam aktywny udział, bo tylko tam można było uczyć się niezakłamanej historii z wykładów i nielegalnie wydanych podręczników. Po zatrzymaniach była rozprawa, świadkami byli funkcjonariusze, wyrokiem była kara grzywną w najwyższej wysokości. Czasami zatrzymanych było tak dużo, że w aresztach brakowało miejsc i przewożono nas do Legnicy albo do innych miast. „Solidarność” starała się zapewnić dla zatrzymanych adwokata, jakąś inną pomoc. Pewnego razu dostałam wyrok za to, że miałam w plecaku nielegalnie wydaną książkę Teresy Torańskiej „Oni” (książka, zawierająca zbiór wywiadów przeprowadzonych w latach 1980–1984 przez Teresę Torańską z komunistycznymi dygnitarzami okresu Polski Ludowej, sprawującymi władzę w latach 40. i 50. XX wieku – aut.). Mimo to pewnego razu wracając z pierwszej i ostatniej mojej wycieczki do Francji przewiozłam przez granicę stos numerów „Kultury” za 1986-87.

Egzemplarze paryskiej „Kultury”, które Bożena Słupska przywoziła do Polski

Jak Pani potrafiła zapłacić grzywnę?

Grzywna była horrendalna, zarobki moje były bardzo skromne, częściowo pomagali ludzie, ale generalnie wypłaciłam sama.

Jakie znaczenie mają dla Pani tamte wydarzenia? Może Pani chciałaby zapomnieć o tamtych trudnych czasach?

Kiedy myślę o swoim życiu, za najważniejsze okresy uważam właśnie okres „Solidarności”, stanu wojennego i lata 1996-2016, kiedy zajmowałam się organizacją Festiwali Kultury Kresowej we Wrocławiu.

Przez całą naszą rozmowę powstaje wrażenie, że Pani opowiada o tym, co w tym czy innym stopniu odbywało się i odbywa obecnie na Białorusi, tam, gdzie mieszkali Pani przodkowie.

Wierzę, że ten nieludzki reżim padnie. Lecz nie tak szybko. My walczyliśmy przez dziewięć lat.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

 - To był straszny, a jednocześnie piękny czas - opowiada w wywiadzie z naszą wrocławską korespondentką o swojej działalności w "Solidarności" i stanie wojennym urodzona na Kresach wrocławianka Bożena Słupska. Dzisiaj przypada 41. rocznica powołania w Polsce Ludowej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) - junty

Powstała w 2007 roku w odpowiedzi na potrzebę wolnej i rzetelnej informacji w ojczystym języku. Był to czas, w którym o swoją podmiotowość i niezależność walczył zmuszony do podjęcia działalności w podziemiu Związek Polaków na Białorusi.

Założycielka Biełsatu i jego niezmienna dyrektor Agnieszka Romaszewska-Guzy właśnie dzięki kontaktom, uzyskanym w środowisku działaczy ZPB znalazła wśród Białorusinów popleczników, z którymi stworzyła pierwszą w historii niezależną telewizję w ich ojczystym języku.

Założycielka i niezmienna dyrektor Biełsatu Agnieszka Romaszewska-Guzy

Przez wszystkie 15 lat istnienia niezależnej białoruskiej telewizji Związek Polaków wspierał funkcjonowanie Biełsatu. Telewizja odwzajemniała się ZPB tym, że regularnie relacjonowała działalność polskiej organizacji, tworząc między innymi audycję „Nad Niemnem”, poświęconą mieszkającym na Białorusi Polakom.

Programy Biełsatu od samego początku były tworzone przez białoruskich dziennikarzy na terenie Białorusi oraz w Polsce. W 2020 roku w trakcie protestów przeciwko sfałszowaniu przez Łukaszenkę wyników wyborów prezydenckich Telewizja Biełsat była jednym z głównych źródeł informacji o wydarzeniach na Białorusi. Od roku Biełsat jest uznawany przez reżim Łukaszenki za ugrupowanie ekstremistyczne.

Dwie dziennikarki stacji Kaciaryna Andrejewa i Iryna Słaunikawa  oraz współpracujący z anteną białoruski filozof Uładzimir Mackiewicz znajdują się w białoruskich więzieniach. Większość współpracowników Biełsatu musiała opuścić Białoruś. Podobny los spotkał redaktorów naszego portalu i gazety ZPB „Głos znad Niemna na uchodźstwie”.

Ciesząc się  z okazji 15-lecia istnienia zaprzyjaźnionej anteny telewizyjnej, pragniemy złożyć kolegom z Biełsatu najserdeczniejsze życzenia kolejnych STU LAT DZIAŁALNOŚCI na rzecz rzetelnego informowania białoruskiego społeczeństwa o wydarzeniach na Białorusi i w świecie oraz rychłego powrotu nas wszystkich na naszą wspólną Ojczyznę – Białoruś!

Znadniemna.pl, fot.: Telewizja Biełsat

Powstała w 2007 roku w odpowiedzi na potrzebę wolnej i rzetelnej informacji w ojczystym języku. Był to czas, w którym o swoją podmiotowość i niezależność walczył zmuszony do podjęcia działalności w podziemiu Związek Polaków na Białorusi. Założycielka Biełsatu i jego niezmienna dyrektor Agnieszka Romaszewska-Guzy właśnie dzięki

Król Stefan Batory to dobra marka u potomnych za sprawą błysku miecza przeciwko Rosji – twierdzą historycy. 12 grudnia przypada 436. rocznica jego śmierci.

Przyszedł na świat jako syn węgierskiego wojewody siedmiogrodzkiego. Od 1571 roku był księciem Siedmiogrodu. 7 listopada 1575 został wybrany na króla Polski przez sejm elekcyjny. W 1576 roku poślubił Annę Jagiellonkę, córkę Zygmunta I Starego i został koronowany w katedrze wawelskiej na króla Polski. Jego tytuł brzmiał – Stefan, z Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podlaski, inflancki, książę siedmiogrodzki.

Tworząc legendę

11 sierpnia 1579 rozpoczęło się oblężenie Połocka. Twierdza ta była pierwszym celem kampanii Stefana Batorego przeciwko Rosji, która przyniosła mu nieśmiertelną sławę.

– W przypadku Batorego najważniejsza jest legenda. Polska miała tak niewiele wygranych bitew i tak niewiele wygranych kampanii – od odsieczy Wiednia trzeba było czekać aż do 1920 roku, żebyśmy wygrali jakąś wojnę. Błysk zwycięskiej szabli wyciągniętej za sprawą Batorego, rzuca blask na całe jego panowanie – mówił prof. Janusz Tazbir, występujący w audycji „Na historycznej wokandzie” w roli obrońcy Batorego.

Zarzuty i obrona

Obraz Jana Matejki „Batory pod Pskowem”

– Potomni pamiętają go przez pryzmat obrazu Jana Matejki „Batory pod Pskowem”, bo faktem jest, że zwyciężał Moskwę. A nie chcą pamiętać, że król opuścił obóz, kiedy połowa wojska była chora, a wyprawa w rezultacie nieprzygotowana – mówił prof. Henryk Wisner, występujący audycji w roli oskarżyciela. – Jednak najpoważniejszym zarzutem jest to, że zaczynając w 1575 roku rządzić państwem, które dopiero powstawało po Unii Lubelskiej w 1569 roku, nie zrobił nic, co by sprzyjało zrastaniu się dwu odrębnych państw, Korony i Litwy – uznał prof. Wisner.

Według prof. Wisnera król Batory swoimi decyzjami sprzyjał odrębności obu państw – aprobował zjazd Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli pozostałości dawnego sejmu litewskiego, który zlikwidowano na mocy aktu unii lubelskiej. Zgadzał się też na utrzymanie odrębnych trybunałów i sejmików, czym obniżał autorytet sejmu państwa. Jego decyzje otworzyły drogę do połączenia Prus i Brandenburgii i to w sytuacji, kiedy Prusy wystąpiły o wyznaczenie polskiego gubernatora w Królewcu i błagały o przejęcie zwierzchnictwa przez króla Polski. Wielu historyków poczytuje to Batoremu za błąd.

Bilans rządów

– Można powiedzieć, że to Batory stworzył podwaliny późniejszej potęgi pruskiej – uznał prof. Henryk Wisner.

Te zarzuty odpierał prof. Janusz Tazbir, obrońca króla Batorego. Podkreślił również, że unifikacja Polski i Litwy to procesy, których nie należało przyspieszać, które powinny toczyć się powoli.

– Mit Batorego rozrastał się w XIX wieku. Uważano go za króla, który zwyciężył najstraszniejszego zaborcę – przypomniał prof. Tazbir. – Legenda Batorego zaczęła się już w XVII stuleciu wraz z klęskami militarnymi, które spadają wtedy na Polskę. To wiek XVII ukuł określenie Stefan Wielki. Potem przypominano, że to on potęgą swojego miecza potrafił ochronić Polskę przed Rosją. Batory to dobra marka u potomnych właśnie za sprawą błysku miecza przeciwko Rosji.

– Batory popełniał różne błędy, ale bilans jego rządów jest dodatni zarówno militarnie jak i w zakresie polityki wewnętrznej – powiedział prof. Henryk Wisner. Historyk przyznał, że dla niego Batory pozostanie zawsze wojewodą siedmiogrodzkim, osobą o niskich horyzontach myślowych.

Z tezą taką nie zgodził się prof. Tazbir. – On chciał podbić Moskwę, żeby z pomocą podbitej Moskwy ruszyć na Turcję i odzyskać niepodległość dla Węgier. To było myślenie w skali Europy Środkowo-Wschodniej. Był władcą o szerokich horyzontach politycznych, aż ocierających się o utopię.

W jednym z listów Batory pisał, że Polska jest dla niego czyśćcem. Stefan Batory zmarł w 1586 roku. Został pochowany w Katedrze Wawelskiej w Krakowie. Po nim królem polskim został Zygmunt III Waza.

Ostatnie dni króla

Jego ostatnie dni zrekonstruowała w latach 60. XX wieku Aleksandra Stypułkowska:

4-6 grudnia. Batory poluje w okolicach Grodna. Ubija 20 dzików. Panują wyjątkowo silne mrozy i wichry. Król skarży się lekarzom na ciśnienie w piersi, połączone z dusznością i uczuciem jakby go pchły kąsały.

7 grudnia. Jest niedziela. Mrozy trwają. [Wbrew radom Simoniusa] król jedzie konno na mszę do fary. Wieczorem czuje gorącość w głowie. Nie ma apetytu. Pije jednak dwa kielichy mocnego wina, zagryzając chlebem. Nie może spać. Udaje się dla ochłody do sąsiadującego z sypialnią alkierzyka. Traci przytomność i rani kolano. Po przyjściu do siebie król zabrania rozgłaszać o wypadku.

8 grudnia. Lekarz Bucella, przywołany przez dworzanina Wessely’ego, śpieszy do łoża chorego z majątku, gdzie się udał za królewskim pozwoleniem. Obaj lekarze kłócą się, jakie zastosować leki i jakie zabiegi. Spierają się o wino. Bucella zabrania królowi pić wina. Simonius wino podsuwa. W nocy Batory ma lekką zapaść.

9 grudnia. Z wieczora król dostaje znowu ataku, połączonego z dusznością i drgawkami, które Bucella rozpoznaje jako epilepsję.

10 grudnia. Według niektórych źródeł, odwiedzają króla w tym dniu podkanclerze. Król w ich obecności rychłe rokuje sobie wyzdrowienie. W ciągu dnia i w nocy król ma ataki. Wierny dworzanin węgierski Wessely próbuje cucić króla, targając go za nogi i otwierając szczęki, by ułatwić oddech. Lekarze kłócą się dalej, zwłaszcza o wino. Simonius utrzymuje, że pacjent cierpi na astmę.

11 grudnia. Jeden z lekarzy notuje, że nastąpiło wstrzymanie moczu. Chory pije tylko wodę z przyprawami. I tej nocy król ma atak, lecz słabszy.

12 grudnia. Występuje wyraźne osłabienie. Wbrew protestom Bucelli, Batory pije więcej wina niż kiedykolwiek. Na zamku zjawiają się senatorowie, powiadomieni o krytycznym stanie monarchy. Lekarze zapowiadają rychły zgon króla. Król powiada do Bucelli: „Oddałem się już w ręce Boga” – ale Ostatnie Sakramenty odkłada do jutra. Przychodzą po południu dwa kolejne ataki, chory się dusi. Medycy ratują umierającego, rozcierając ciało. W trakcie drugiego ataku król życie kończy.

Przeprowadzona sekcja wykazała: Wszystkie viscera zdrowiutkie, wątroba, także żołądek, śledziona, płuca, jedno było przy sercu, zdrowe, nerki także, tylko lewa naciekła, bo się bardzo był potłukł. Nerki nadzwyczaj jako wołowe były, t.j. garkowate, a nie gładkie, a w człowieku nerki są jak skopie, czego ani Bucella ani ja nie widzieliśmy w żadnym ciele.

Te ogromnie powiększone nerki stały się podstawą do współczesnych hipotez o chorobie zwanej mocznicą, która powoduje, że nerki przestają pracować, a we krwi gromadzą się toksyny. Może więc rzeczywiście przyczyną śmierci była trucizna. Trucizna, którą wytworzył organizm polskiego władcy.

Znadniemna.pl/polskieradio.pl

Król Stefan Batory to dobra marka u potomnych za sprawą błysku miecza przeciwko Rosji – twierdzą historycy. 12 grudnia przypada 436. rocznica jego śmierci. Przyszedł na świat jako syn węgierskiego wojewody siedmiogrodzkiego. Od 1571 roku był księciem Siedmiogrodu. 7 listopada 1575 został wybrany na króla Polski

W Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej trwa wystawa „300 obrazów Napoleona Ordy”. Jej wernisaż odbył się 27 listopada br., a ekspozycja liczy 300 prac, które przedstawiają wiele już nieistniejących obiektów na ziemiach polskich i na byłych Kresach Rzeczypospolitej. Po II wojnie światowej jest to największa wystawa dzieł wybitnego artysty.

Napoleon Orda – polski kompozytor, malarz i rysownik, który w latach 1872 – 1880 poświęcił się upamiętnieniu wielu miejsc, budowli, zamków, pałaców, dworów i krajobrazów, które ówcześnie istniały na terenach Rzeczypospolitej i ziem kresowych. Artysta urodził się 11 lutego 1807 w Worocewiczach w miejscowość będącej na terenie dzisiejszej Białorusi. Niezwykle utalentowany człowiek, polski patriota walczący w Powstaniu Listopadowym, uwięziony i zesłany… Człowiek o burzliwym życiorysie i poświęcający się muzyce i malarstwu. W 1872 roku podjął się pracy, którą można nazwać dziełem jego życia, gdy w trakcie letnich podróży, w rysunkach i na płótnie uwiecznił zabytkowe miejsca rozmieszczone na terenach rodzimej ziemi, a potem wielu innych na terenach ówczesnej Polski. Wykształcił swój rozpoznawalny styl, dobrze oddający charakter ówczesnych polskich krajobrazów. Dziś jego prace są często jedynym źródłem, który dokumentuje wygląd budynków budowanych na terenach polskich. Jego ostatnie prace pochodzą z 1880 roku. Napoleon Orda zmarł 26 kwietnia 1883 w Warszawie.

Goście wernisażu wystawy

Przed otwarciem wystawy zebranych przywitał założyciel i dyrektor muzeum Zbigniew Banaszek. „Nasze Muzeum funkcjonuje już dziewięć lat, organizowaliśmy trzy zagraniczne wystawy, w tym w Mińsku i Pałacu Radziwiłłów w Nieświeżu, 51 wystaw krajowych. Działalność muzealną prowadzimy z oszczędności prywatnych”.

Zgromadzonych na wernisażu wystawy przywitał założyciel i dyrektor Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej Zbigniew Banaszek

O życiu artysty i pracach mówił w prelekcji Dariusz Wardaszko, kustosz Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej. Po oficjalnym otwarciu wystawy i odsłonięciu portretu Napoleona Ordy odbył się wykład ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego pt. ,,Polacy z Kresów w walce o niepodległość ojczyzny”.

Zbigniwew Banaszek i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który wygłosił wykład pt. ,,Polacy z Kresów w walce o niepodległość ojczyzny”

Prywatne muzeum powstało 14 grudnia 2013 r. z inicjatywy Państwa Marzeny i Zbigniewa Banaszków w oparciu o ich fundusze. Muzeum mieści się w odrestaurowanym wojennym spichlerzu wybudowanym w 1941 r. Muzeum posiada bardzo bogate zbiory dokumentów i pamiątek związanych z historią Kresów: jedyny na świecie Apel Polskiej Rady Naczelnej Ziemi Grodzieńskiej o przyłączenie Grodna i Grodzieńszczyzny do II Rzeczypospolitej, oryginalny Statut Wielkiego Księstwa Litewskiego z 1744 roku z komentarzem, wiele starodruków z 1700 roku, oryginalne zdjęcie Elizy Orzeszkowej i wiele eksponatów związanych z Grodno. Zbigniew Banaszek to przedsiębiorca, który od lat pomagał w zachowaniu polskiego dziedzictwa na Białorusi, finansując renowację istniejących tu miejsc polskiej pamięci narodowej i polskich cmentarzy. Placówka, która powstała z zafascynowania i miłości do historii dyrektora Zbigniewa Banaszka oraz pasjonatów wspierających jego działania jest prywatna, a zgromadzone zbiory niewątpliwie są unikalną kolekcją i historią wartą poznania.

Marta Tyszkiewicz, zdjęcia: www.kurier-w.pl

W Muzeum Kresów i Ziemi Ostrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej trwa wystawa „300 obrazów Napoleona Ordy”. Jej wernisaż odbył się 27 listopada br., a ekspozycja liczy 300 prac, które przedstawiają wiele już nieistniejących obiektów na ziemiach polskich i na byłych Kresach Rzeczypospolitej. Po II wojnie światowej

Jest na mapie Polski miasto z kresową duszą, ponieważ powstało z ruin po drugiej wojnie światowej dzięki wysiłkom Polaków ze Wschodu, naszych rodaków wysiedlonych z Kresów Wschodnich – z Baranowicz, Pińska, Grodna, Brześcia, Wołkowyska i innych miast i miejscowości Białorusi w latach 1944–1946. Tym miastem jest Wrocław, byłe Breslau.

Fala przymusowych przesiedleń ludności polskiej ze wschodnich terenów II Rzeczypospolitej w nowe granice Rzeczypospolitej Polskiej („Polski Ludowej”) przeprowadzona w wyniku zawarcia układów republikańskich (1944) pomiędzy PKWN, a trzema republikami ZSRR (białoruską, ukraińską i litewską) zaczęła się dokładnie 78 lat temu. Przez propagandę ówczesnych komunistycznych władz Polski, proceder ten był nazywany fałszywie repatriacją, jednak de facto był ekspatriacją z obszarów zamieszkiwanych przez tę ludność od wielu pokoleń, z którymi związani byli mocnymi więzami uczuciowymi i historycznymi. Z Białoruskiej SRR wysiedlono w latach 1944–1946 226,3 tys. Polaków spośród 529,2 tys. zarejestrowanych.

Podstawowym bodźcem do wyjazdu były strach: od terroru bezpośredniego, aresztowań po dyskryminację zawodową lub oświatową Polaków. Polacy na Kresach mieli za sobą doświadczenia okupacji sowieckiej lat 1939–41. Właśnie takich Polaków spotkałam w Towarzystwie Przyjaciół Grodna i Wilna oraz w Towarzystwie Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, siedzibą których od lat jest wrocławski Klub Muzyki i Literatury.

Bożena Słupska (po prawej) wśród kresowych artystów z Białorusi

Bożena Słupska, będąca pomysłodawczynią i wieloletnią organizatorką Festiwali Kultury Kresowej we Wrocławiu, nie była wysiedlona, ponieważ jej ojciec został zamordowany w 1940 roku przez NKWD, a mama cudem uratowała dzieci. Pani Bożena często jest nazywana przez wielu Polaków z Białorusi „kresową ciocią”.

Przez wiele lat wspiera rodaków zza wschodniej granicy, szczególnie utalentowanych artystycznie. Niektórzy przez długi czas mieszkali w jej małym jednopokojowym mieszkaniu przy ulicy Zielińskiego. Bardzo skromna, pani Bożena nigdy nie prosi o coś dla siebie, lecz potrafi załatwić dokumenty, stypendium, nawet mieszkanie dla rodaka z Kresów. Przez wiele lat była organizatorem Festiwali Kultury Kresowej we Wrocławiu. Rok temu Bożena Słupska za wieloletnią pomoc Polakom z Kresów została uhonorowana Krzyżem Kresowym. Nagrodę dostała na zawołanie Prezesa Towarzystwa kulturalnego „Krajobrazy” w Legnicy Pana Tadeusza Samborskiego. Dostała piękne słowa podziękowania i kwiaty od Dyrektora Klubu Muzyki I Literatury we Wrocławiu Pana Ryszarda Sławczyńskiego, kierownika polskiego zespołu „Wspólna Wędrówka” z Mińska Mariny Towarnickiej, solistki polskiego zespołu „Kresowiacy” z Lidy Grażyny Komińcz.

Co Panią łączy z Kresami?

Mój pradziadek Michał Łukaszewicz był zesłany na Syberię za udział w powstaniu styczniowym. Mama pochodzi z Polesia, dziadkowie mieszkali w Pińsku, potem w Prużanie, mama chodziła tam do gimnazjum. Brat mamy kierował szkołą w Kobryniu, potem w Twierdzy Brzeskiej. Ojciec urodził się w Kijowie. Przez całe życie mama miała wielki sentyment do Kresów. Pamiętam, jak śpiewała swoją ulubioną piosenkę – „Polesia czar”.

Rodzice Bożeny Słupskiej – Tomasz i Halina Orłowscy

Jak powstał pomysł Festiwali Kultury Kresowej?

W 1996 roku moja koleżanka po raz pierwszy była w Lidzie, na Światowym Zjeździe Lidzian, tam była ulokowana u rodziny Kominczów i dowiedziała się, że mają tam zespół o nazwie „Kresowiacy”, są założycielami. Opowiadała, że to są bardzo patriotycznie usposobieni ludzie, ojciec Anny Komincz przez wiele lat był organistą w Farze Lidzkiej i po wkroczeniu Sowietów do Lidy przechowywał w kościele polskie przedwojenne sztandary, gimnazjalne, cechów kupieckich i inne. Widziałam te sztandary później, jak już byłam u Kominczów. Ta koleżanka powiedziała, że warto zaprosić ten zespół do Wrocławia.

 

Czy Pani kiedyś wcześniej organizowała występy artystów?

Nigdy się tym przedtem nie zajmowałam. Już się skończyła dla mnie aktywność w Solidarności, nie tak aktywnie uczestniczyła w pielgrzymkach, więc postanowiłam, że warto tym się zająć. Nie miałam wprawy, ale od czegoś trzeba zacząć – nie święci garnki lepią. W 1996 zorganizowaliśmy koncerty zespołu. Żadnych pieniędzy nie mieliśmy, koncerty odbywały się w kościołach, moje przyjaciółki mi pomagały. Potem zapraszaliśmy zespoły z Białorusi i Ukrainy – „Legenda” z Baru, „Głos znad Niemna” z Grodna. Podczas koncertów charytatywnych w Sycowie zobaczyłam wspaniały zespół taneczny z Mołodeczna – „Białe Skrzydła” – i zaprosiłam do Wrocławia. Siedem razy dzieci z Kresów gościły u nas, występując, a potem odpoczywając w miejscowości Szklarska Poręba. Pisałam do różnych instytucji we Wrocławiu załatwiając dzieciom z Białorusi darmowe zwiedzanie Panoramy Racławickiej, ZOO. Do 2009 roku nie mieliśmy żadnych pieniędzy z zewnątrz, jednak dużo ludzi pomagało nam w organizacji Festiwalu nieodpłatnie.

Dlaczego Pani zajmowała się Festiwalem Kultury Kresowej?

Uważam, że jeśli komuś coś dajesz, pomagasz ludziom, to otrzymujesz radość. To chrześcijańskie podejście. A z drugiej strony to bardzo inspiruje.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

Jest na mapie Polski miasto z kresową duszą, ponieważ powstało z ruin po drugiej wojnie światowej dzięki wysiłkom Polaków ze Wschodu, naszych rodaków wysiedlonych z Kresów Wschodnich - z Baranowicz, Pińska, Grodna, Brześcia, Wołkowyska i innych miast i miejscowości Białorusi w latach 1944–1946. Tym miastem

Przedstawiciele  środowisk białoruskich, walczących o wolną, demokratyczną Białoruś, przybyli w dniu 8 grudnia do Belwederu na zaproszenie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Obok polskiej głowy państwa zgromadzonych przywitała liderka białoruskiej opozycji demokratycznej Swiatłana Cichanouska.

– Chcemy mieć granicę z wolną, suwerenną, niepodległą Białorusią, której społeczeństwo, bratni naród decyduje sam o sobie – mówił Prezydent RP Andrzej Duda podczas spotkania ze Swiatłaną Cichanouską oraz przedstawicielami społeczności białoruskiej.

Przemawia Prezydent RP Andrzej Duda

– Nie chcemy mieć granicy z terytorium okupowanym przez Rosję, gdzie jest rosyjska armia, która walczy, zwalcza wolne, suwerenne społeczeństwo. Wspieramy Was i będziemy Was nadal wspierać, abyście odzyskali swoją wolną, suwerenną, niepodległą ojczyznę – zapewnił Andrzej Duda.

Prezydent RP Andrzej Duda i aktywistka społeczna Jana Szostak, absolwentka Polskiej Szkoły Społecznej przy ZPB im. Króla Stefana Batorego w Grodnie

Prezydent RP Andrzej Duda otrzymał od polskiej aktywistki z Białorusi Jany Szostak szarfę z portretami białoruskich więźniów politycznych

To spotkanie to symbol tego, że Polska przyjmuje Was całym swoim sercem. Chcemy, żebyście czuli, że jesteście wśród braci. Aby ten moment był ukojeniem, ale także umocnieniem, że nie jesteście sami – akcentował polski prezydent.

Andrzej Duda podkreślał, że chociaż jesteśmy z różnych narodów, to mamy w ogromnej części wspólną kulturę, tradycję i historię. – Czas Bożego Narodzenia oznacza dla nas wszystkich zawsze to samo – rodzinne ciepło, wspaniałą, wyjątkową atmosferę, dobro i miłość – zaznaczył.

Członkini Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi Irena Biernacka i liderka białoruskiej opozycji demokratycznej Swiatłana Cichanouska

Wśród przedstawicieli białoruskiego  demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego, zaproszonych przez Prezydenta RP na spotkanie przedświąteczne do Belwederu, byli przedstawiciele polskiej mniejszości narodowej na Białorusi, między innymi członkini Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Irena Biernacka oraz redaktorzy mediów ZPB.

Prezydent RP Andrzej Duda i członkini Zarządu Głównego ZPB Irena Biernacka

Znadniemna.pl na podstawie prezydent.pl

Przedstawiciele  środowisk białoruskich, walczących o wolną, demokratyczną Białoruś, przybyli w dniu 8 grudnia do Belwederu na zaproszenie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Obok polskiej głowy państwa zgromadzonych przywitała liderka białoruskiej opozycji demokratycznej Swiatłana Cichanouska. – Chcemy mieć granicę z wolną, suwerenną, niepodległą Białorusią, której społeczeństwo, bratni

Ferdynand Ruszczyc herbu Lis, polski malarz, grafik, rysownik i pedagog, jeden z najwybitniejszych twórców Młodej Polski urodził się 10 grudnia 1870 roku w Bohdanowie, leżącym współcześnie na terenie Białorusi.

W Narodowym Muzeum Sztuk Pięknych Białorusi w Mińsku jest obraz, który nie może zostawić obojętnym nawet dalekiego od malarstwa człowieka – „Przed kościołem” Ferdynanda Ruszczyca. Jest w nim tak dużo nieba, światła, nadziei i radości. Choć w życiu jej twórcy było wiele smutku i tragedii.

„Przed kościołem”, Ferdynand Ruszczyc, Bohdanów, 1899 rok

Gniazdem rodzinnym Ruszczyców była posiadłość ziemska w Bohdanowie, nabyta przez dziadka malarza w 1836 roku. Rodzice, Edward i Alwina, mieli pięcioro dzieci, cztery córki i najmłodszego syna Ferdynanda. Do trzynastego roku życia Ferdynand nauczał się w domu. Potem posłany do gimnazjum w Mińsku. Równocześnie uczył się rysunku. Ukończył gimnazjum z wyróżnieniem w 1890 roku i rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie w Petersburgu. Za zgodą rodziców rezygnuje ze studiów prawniczych i zdaje egzamin na ASP, i w latach 1892-97 studiował malarstwo pod kierunkiem I. Szyszkina i A. Kuindżiego.

W 1899 roku w Wilnie odbyła się pierwsza wystawa prac Ruszczyca. Od 1900 roku – członek Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”. Od 1904 roku był profesorem warszawskiej SSP, a w 1907 przyjął katedrę pejzażu na ASP w Krakowie.

W latach 1916 – 17 w dworze Ruszczyców stacjonowały wojska niemieckie, a w 1918 roku Bogdanów zajęła Armia Czerwona. Ferdynand wstąpił do tzw. Armii Ochotniczej. Uczestniczył w walkach o Wileńszczyznę.

W 1935 roku otrzymał tytuł profesora honorowego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie z rąk prezydeta Ignacego Mościckiego. W 1932 roku został częściowo sparaliżowany. Wrócił do zdrowia, choć władał tylko lewą ręką, którą nadal malował. 30 października 1936 zmarł w rodzinnym Bohdanowie i tu został pochowany.

W latach 2019-2020 Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” zrealizowała na terenie Białorusi projekt pn. „Ferdynand Ruszczyc – współpraca kulturalna Polski i Białorusi, prezentując artystyczne dokonania Ferdynanda Ruszczyca i stwarzając pole dla intelektualnego, międzynarodowego dyskursu w obszarach związanych z kulturą (głównie historii oraz historii sztuki), powstała świetna strona internetowa ruszczyc.eu dostępna w trzech wersjach językowych, prezentująca dorobek artystyczny Ruszczyca (aktywna do dziś).

W 2019 roku w Bohdanowe i Rakowie odbyły się plenery pamięci wielkiego Rodaka. Ambasada RP w Mińsku wydała z kolei album o wybitnym twórcy pt. „Ferdynand Ruszczyc Obywatel Niepodległej”.

W 2019 roku w Bohdanowie zorganizowano plener malarski pt. „Ziemia i niebo Ferdynanda”

Bohdanów, 2019 r. Uczestniczka pleneru „Ziemia i niebo Ferdynanda”

Album o Ferdynandzie Ruszczycu, wydany przez Ambasadę RP w Mińsku

Dwa lata temu, 10 grudnia 2020 roku, w 150. rocznicę urodzin Ferdynanda Ruszczyca,  dziesięcioosobowa delegacja Związku Polaków na Białorusi obok delegacji Instytutu Polskiego w Mińsku, Narodowego Muzeum Sztuk Pięknych Białorusi i władz rejonu wołożyńskiego, wzięła udział w jubileuszowych uroczystościach na małej ojczyźnie wybitnego twórcy.

Marta Tyszkiewicz, zdjęcia autorki i facebook.com

Ferdynand Ruszczyc herbu Lis, polski malarz, grafik, rysownik i pedagog, jeden z najwybitniejszych twórców Młodej Polski urodził się 10 grudnia 1870 roku w Bohdanowie, leżącym współcześnie na terenie Białorusi. W Narodowym Muzeum Sztuk Pięknych Białorusi w Mińsku jest obraz, który nie może zostawić obojętnym nawet dalekiego

Mieczysław Karłowicz był jednym z największych symfoników w historii muzyki polskiej. Sześć poematów symfonicznych jego autorstwa uznawanych jest za orkiestrowe arcydzieła późnego romantyzmu. Był miłośnikiem Tatr, narciarstwa, wspinaczki oraz fotografem górskim. Nasz Rodak zmarł tragicznie, został porwany przez lawinę na zboczach Małego Kościelca, mając zaledwie 33 lata. 

Młodość 

Mieczysław Karłowicz, herbu Ostoja, przyszedł na świat 11 grudnia 1876 roku w Wiszniewie (dawniej miasteczko na Białorusi), położone w obwodzie grodzieńskim w rejonie smorgońskim.

Herb Ostoja, którym posługiwała się rodzina Karłowicza

Był czwartym i najmłodszym dzieckiem Jana Karłowicza – wybitnego etnologa i językoznawcy, a także muzyka, oraz Ireny z Sulistrowskich Karłowiczowej. W dzieciństwie, od szóstego roku życia, przebywał z rodzicami za granicą, w Heidelbergu, Pradze i Dreźnie.

Po powrocie do Polski latem 1887 roku Karłowiczowie zamieszkali na stałe w Warszawie, gdzie Mieczysław rozpoczął regularną naukę gry na skrzypcach pod kierunkiem Jana Jakowskiego oraz zaczął uczęszczać do renomowanej sześcioklasowej szkoły realnej Wojciecha Górskiego. W lipcu 1889 roku spędził swoje pierwsze wakacje w Zakopanem, odkrywając Podhale i Tatry; jesienią tego roku zaczął pobierać lekcje skrzypiec u Stanisława Barcewicza, które okazały się początkiem długotrwałej współpracy.

Po uzyskaniu matury w roku 1893 Karłowicz odbył wraz z rodzicami pierwszą długą podróż zagraniczną do Szwajcarii, zatrzymując się w drodze powrotnej także w Monachium i Wiedniu. Jesienią tego roku podjął na krótko studia na Wydziale Przyrodniczym Uniwersytetu Warszawskiego, decydując się ostatecznie na uzupełnienie wykształcenia muzycznego; uczył się prywatnie zasad muzyki. Harmonii i kontrapunktu u Piotra Maszyńskiego, Zygmunta Noskowskiego i Gustawa Roguskiego.

We wrześniu 1895 roku wyjechał na studia do Berlina, gdzie uczył się kompozycji pod kierunkiem Heinricha Urbana oraz gry na skrzypcach u Floriána Zajíca, uczęszczając przy tym na wykłady z historii muzyki, filozofii, psychologii i fizyki na tamtejszym uniwersytecie. W okresie studiów berlińskich, które trwały z przerwami w sumie ponad pięć lat, powstały pierwsze kompozycje Karłowicza, w tym niemal wszystkie z 29 pieśni oraz Serenada op. 2 na orkiestrę smyczkową i uwertura do Białej Gołąbki (Bianca da Molena).

Lata berlińskie wypełnione były licznymi podróżami po Europie, których celem było niekiedy odbycie kuracji mającej poprawić raczej słabą kondycję zdrowotną kompozytora. We wspomnianym okresie podróżował on m.in. do Włoch. Niemiec, a także do Szwajcarii i wschodniej Francji, gdzie zdobywał jeden z alpejskich lodowców.

Mieczysław Karłowicz, Drugi śpiewnik op. 3, strona tytułowa, druk muzyczny, ok. 1898 r.

Mieczysław Karłowicz,Najpiękniejsze piosnki op. 4, strona tytułowa, druk muzyczny, ok. 1890 r.

W 1901 roku Mieczysław Karłowicz ukończył studia i postanowił wrócić do Warszawy. W 1903 roku działał w Zarządzie Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, przy którym założył i prowadził orkiestrę smyczkową.

Karłowicz i Tatry

Portret Mieczysława Karłowicza, pocztówka (1912–1918)

Choć muzyka była wielką pasją Mieczysława Karłowicza, zajmowała tylko połowę jego serca. Druga część należała do gór, do Tatr. Zakopane zachwyciło go już wtedy, gdy był tam po raz pierwszy – w lipcu 1889 roku, jako trzynastoletni chłopiec.

Od tego czasu Karłowicz odwiedzał to miejsce, a w 1906 roku osiedlił się tu na stałe. Z Tatrami łączyła go szczególna więź, aktywnie działał w Towarzystwie Tatrzańskim, publikował artykuły z wycieczek w góry, pasjonował się wspinaczką, fotografiką i jazdą na nartach. Był jednym z pionierów polskiego taternictwa, a wraz z Mariuszem Zaruskim – inicjatorem idei TOPR-u. Wyznawał dość dyskusyjne poglądy na temat taternictwa.

Autor nieznany, portret Mieczysława Karłowicza na szczycie Szatana, ok. 1895-1909

Nie był zwolennikiem wprowadzania sztucznych ułatwień, nie tolerował również czystej sportowej rywalizacji, promując raczej estetyczne podejście do zdobywania szczytów. Góry traktował ze szczyptą mistycyzmu, szanował je i ich ciszę. Wyznawał klasyczny styl wspinaczki, który nie „narusza” samej góry. Stanowczo opowiadał się za ochroną przyrody i okazywaniem przez turystów szacunku dla miejsca, w którym się znajdują. Kochał Tatry, spędzał na górskim łonie mnóstwo czasu. Przebył w zimie i w lecie całe mnóstwo szlaków, które chętnie fotografował i opisywał.

Śmierć Mieczysława Karłowicza

Mieczyslaw Karlowicz w Tatrach, 1907 r.

Nadszedł jednak feralny dzień, 8 lutego 1909 roku. Karłowicz wyszedł w góry wczesnym rankiem, zabierając ze sobą jedzenie, narty i nowy aparat fotograficzny, który chciał przetestować. Co prawda wcześniej miał inne plany, chciał przejść przez masyw Czerwonych Wierchów, jednak za radą Zaruskiego porzucił te chęci, celując w pozornie bezpieczny Czarny Staw Gąsienicowy. Niestety na wschodnich stokach Małego Kościelca podciął wyglądające na trwałe zalegające masywy śniegu, wywołując lawinę, pod którą zginął.

Uroczystość odsłonięcia pomnika Mieczysława Karłowicza w Tatrach

Wokół tej tragicznej śmierci rozgorzało wiele dyskusji: niektórzy twierdzili, że Karłowicz sam prowokował śmierć, że umyślnie wtargnął na zagrożony teren. Jako przeciwwagę tym słowom można przytoczyć wypowiedź Zaruskiego: „dążąc bezpośrednio jego ostatnim śladem, który zadymka niezupełnie jeszcze zawiała, podziwiałem ostrożność jego w wyborze drogi: nie tylko pod Małym Kościelcem ślad jego nart szedł kilkadziesiąt metrów powyżej letniej ścieżki, pod samymi niemal ściankami, lecz nawet z Karczmiska, zjeżdżając na Halę Gąsienicową, dalekim łukiem objechał stromy upłazek, którym letnia ścieżka idzie, ażeby nie spowodować na nim lawiny”. Ślady nart Karłowicza świadczą o tym, że do ostatnich chwil chciał on uciec lawinie. Plotki o rzekomym samobójstwie ucichły, zwłaszcza że większość ludzi znała rozważne i zachowawcze poglądy Karłowicza. W miejscu tragicznej śmierci postawiono pamiątkowy Kamień Karłowicza oznaczony jego ulubionym symbolem, mającym przynosić szczęście krzyżykiem niespodzianym.

Znadniemna.pl/muzykapolska/PAP

Mieczysław Karłowicz był jednym z największych symfoników w historii muzyki polskiej. Sześć poematów symfonicznych jego autorstwa uznawanych jest za orkiestrowe arcydzieła późnego romantyzmu. Był miłośnikiem Tatr, narciarstwa, wspinaczki oraz fotografem górskim. Nasz Rodak zmarł tragicznie, został porwany przez lawinę na zboczach Małego Kościelca, mając zaledwie

Skip to content