HomeStandard Blog Whole Post (Page 94)

„Nazywam się Maria Dutkiewicz, urodziłam się w Grodnie, i tam zamieszkiwałam do dziesiątego roku życia” – tak zaczyna opowiadanie o swoim niezwykłym życiu 93-letnia mieszkanka Wrocławia. Za skromnymi słowami – historia Grodna, Kresów, całej Polski i wszystkich Polaków przez pryzmat losu jednej osoby.

Grodno

Ojciec pani Marii Joachim Gill pochodził ze Starej Wilejki. Jako 18-latek uciekł z domu, żeby walczyć w bitwie nad Niemnem w 1920 roku. Służył w 76. Pułku Piechoty w Grodnie. Rodzice pani Marii poznali się w Grodnie na zabawie niedzielnej nad Niemnem. Matka pochodziła ze wsi Doroszewicze, niedaleko wsi Bohatyrowicze. Babcia Marii Dutkiewicz (ze strony matki) była wdową, straciła 8 dzieci w czasie I wojny światowej. Uzdolniona artystycznie, tkała chodniki, nakrycia na konia. W wakacje pani Maria odwiedzała babcię, która pokazywała jej, jak się międli len, jak się tka. Połowę ludności wsi stanowili Polacy, a drugą połowę – Rusini.

Katarzyna Gillowa z przyjaciółką i dziećmi Marysią i Arkadiuszem. Grodno, plaża nad Niemnem, lato 1937 roku

– Przed wojną udało mi się ukończyć cztery klasy Żeńskiej Szkoły Powszechnej im. Królowej Jadwigi w Grodnie – opowiada moja rozmówczyni dodając, że jej brat chodził do „Czwórki” i wspomina, że wracając z lekcji zimą zjeżdżali z bratem na teczce z górki. Te wspólne  radosne chwile z dzieciństwa pani Maria pamięta, jakby przeżywała je wczoraj.

– Moja matka kochała kapelusze, dbała o siebie, lubiła się stroić. To było widać na  zdjęciach rodzinnych, które prawie wszystkie przepadły podczas deportacji – z żalem mówi grodnianka. Wspomina o ojcu, który pilnował, by jego dzieci się dobrze uczyli. Joachim Gill w Grodnie awansował na plutonowego, potem na sierżanta. W czasie służby zabierał dzieci na manewry, był zapraszany do prowadzenia w szkole zajęć z przysposobienia wojskowego. W rodzinie Gillów panował kult Piłsudskiego. Pani Maria wspomina, że w Zaduszki młodzież razem z dorosłymi odwiedzała cmentarze, układała  krzyże z liści. – A na Święto 3 Maja w Grodnie odbywała się defilada wojskowa – podkreśla.

Czas wolny był spędzany rodzinnie. W domu było radio, patefon, brzmiała muzyka, np. płyta z przebojem wszech czasów pt. „Tango Milonga”. W Grodnie było pięć kin, teatr, do którego dzieci chodziły na sztukę  „Kot w butach”. Dla uczniów organizowano też wycieczki do ogrodu botanicznego, zoologicznego, do  muzeum Elizy Orzeszkowej, na zamek królewski, i nawet do świątyni prawosławnej na Kołoży.

Na Niemnie w dzieciństwie pani Marii pływały statki parowe „Jagiełło” i „Jadwiga”.  Nasza bohaterka miała szczęście odbyć parostatkami kilka rejsów.

– W sierpniu 1939 roku bardzo się cieszyłam, że pójdę do 5 klasy – wspomina pani Maria. Mówi, że miała już szkolny strój – mundurek, w którym „najważniejsze były dwa guziczki, błyszczące, metalowe”.

1 września Grodno zostało jednak zbombardowane przez niemieckie samoloty.  Wybuchła wojna. – Ta wojna przekreśliła mi całe dzieciństwo. Ojciec przed wyjazdem na front przyszedł się pożegnać i jeszcze zdążył nauczyć mnie, brata i mamę robić papierowe paski na okna, żeby podczas bombardowania nie pękały. Zaprowadził nas także do schronu, który znajdował się w piwnicy dużej kamienicy na Placu Tyzenhausa – wspomina pani Maria pierwszy dzień wojny.

Jest dumna z tego, że Grodno okazało się jedynym miastem, które w czasie kampanii wrześniowej stawiło opór  Sowietom.

Według naocznego świadka tamtych wydarzeń Grodna rzeczywiście broniła młodzież szkolna, studenci, harcerze, żołnierze, a nawet kobiety.

19 września czołgi wjechały do miasta. Młodzież rzucała butelki z benzyną na czołgi. W odwecie za postawę mieszkańców Sowieci po opanowaniu Grodna rozstrzelali trzysta osób.

– Grób tych obrońców znaleziono w latach 90. I wtedy, w dniach 25-29 maja 1994 roku, odbył się Światowy Zjazd Grodnian, w którym uczestniczyłam. A we wrześniu 1939 roku, przeżyliśmy w domu rewizję, jedną, drugą… Sowieci pytali o ojca. 4 marca 1940 roku matkę wezwali do NKWD, żeby powiadomić, iż jej mąż, a nasz ojciec został aresztowany. Matka zaniosła do aresztu ciepły płaszcz, ale powiedziano jej, że mąż „już ujechał” do Mińska. To był najtrudniejszy okres w naszym życiu. Wtedy przestaliśmy chodzić do szkoły, bo mama ciągle płakała… – opowiada pani Maria.

Po przyjściu Sowietów, w czterech wielkich falach deportacji, które odbywały się  w latach 1940-41, na Syberię i do Kazachstanu wywieziono w bydlęcych wagonach kilkaset tysięcy obywateli II Rzeczypospolitej, przede wszystkim kobiet i dzieci, bliższych i dalszych członków rodzin wojskowych i państwowej administracji. Wraz z innymi Polakami, represjonowanymi przez NKWD, liczba polskich więźniów i zesłańców mogła wynieść, według różnych źródeł, do co najmniej 800 tys. osób.

13 kwietnia 1940 roku o północy do domu Gillów weszła trójka żołnierzy radzieckich. – Dostaliśmy rozkaz opuścić dom. Matka tuliła nas do siebie i pocieszała. W domu pozostały dwa kanarki i pies Bom. Żołnierz sowiecki zabrał psa i wyrzucił go, a ja płakałam opowiada moja rozmówczyni.

Rodzinę przywieziono na rampę kolejową i powiedziano, że pojadą do Baranowicz, żeby tam spotkać się z ojcem. Z wagonów tymczasem donosił się płacz. No, ale trudno. Gillowie znaleźli miejsce na drugiej półce, przy okienku, przez które mała Marysia zobaczyła swoje szkolne koleżanki – Zosię Lisowską i  Hanię Borkowską, które w ręku trzymały swoje drugie śniadanie. Sowiecki żołnierz podał na karabinie z bagnetem do okienka kanapki. Koleżanki stały do wieczora. Z wagonów donosiły się śpiewy religijne. Pociąg ruszył.

– To, co zabraliśmy na drogę, to też w drodze jedliśmy, a potem, kiedy zapasy się skończyły, ludzie zaczęli się dzielić, bo ktoś miał jedzenia więcej, a ktoś mniej, głodowali więc solidarnie. Jechaliśmy trzy tygodnie, aż dojechaliśmy do Północnego Kazachstanu, Pietropawłowska obłast, rejon kielerowski, wieś Drogomirowka, stacja Taincza. 15 rodzin polskich z Grodna trafiło do tej wsi. Komsomolcy krzyczeli  do nas: „pany!”. Przyjechał przewodniczący kołchozu i „pocieszył”: „wy tu będziecie żyć i tu umrzecie”. Kołchoźnicy zaczęli zabierać nas do domów. Tak się czułam, jak niewolników sprzedawali. I podeszło do nas dwóch staruszków, i mówią „to chodźcie do nas”. I okazali nam wielkie serce – wspomina pierwsze wrażenia z obczyzny nasza bohaterka. Mówi, że najgorzej było w 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, bo wtedy zaczął się prawdziwy głód. – Byliśmy ciągle głodni – wspomina.

Wybuch wojny między Hitlerem i Stalinem w 1941 roku sprawił, że w ZSRR  zmieniła się sytuacja polityczna. Doszło do podpisania układu Sikorski-Majski. Na jego podstawie na południu ZSRR zaczęła powstawać Armia Polska pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Wówczas ogłoszono też tzw. „amnestię”, która umożliwiła ludności polskiej dołączanie do powstającego wojska.

W 1942 roku generał Anders wyprowadził z ZSRR do Iranu 115 tys. osób – ponad 78 tys. żołnierzy oraz 37 tys. kobiet i dzieci. Cywile zostali rozmieszczeni m.in. w różnych częściach Imperium Brytyjskiego – 18 tys. osób trafiło do Afryki.

– Zimą 1941-1942 roku dowiedzieliśmy się o powstawaniu wojska polskiego. Zaprzyjaźniony Kazach przywiózł nas na stację kolejową. Pociąg zatrzymał się, doniosły się krzyki: „Czy są tu Polacy?!” Matka zaczęła krzyczeć: „Szukam Joachima Gilla, Joachim Gill, Grodno…!”. W pociągu jechał wówczas  pan Kubala, kolega ojca. Matka opowiedziała mu o jego żonie, aresztowanej na zsyłce za to, że jej syn z procy strzelił w portret Stalina. Syn pani Kubalowej wraz z bratem zostali zabrali do sierocińca – wspomina pani Maria, dodając, że ojca nie odnalazła do dnia dzisiejszego pomimo, że szukała „wszędzie, gdzie się da”. Nie wykluczone jest, że jest ofiarą zbrodni katyńskiej i jego imię figuruje na „Liście Białoruskiej”, która dotyczy obywateli polskich, zamordowanych na terenie Białorusi i pozostaje wciąż niewyjaśnioną tajemnicą zbrodni katyńskiej. Lista ta obejmuje 3870 nazwisk polskich obywateli zamordowanych w wyniku decyzji Politbiura WKP(b) z 5 III 1940 roku o wymordowaniu polskich obywateli znajdujących się w obozach jenieckich w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz w więzieniach tzw. Zachodniej Ukrainy i tzw. Zachodniej Białorusi. Historykom udało się zrekonstruować część tej zaginionej listy zestawiając spis obywateli polskich, zaginionych w 1939 i 1940 roku na obszarze północno-wschodnich województw II RP z wykazem osób, figurujących na liście konwojowej 15. Brygady Wojsk NKWD, przewożonych w latach 1939-1940 do więzienia w Mińsku.

Osoby te były przewożone z niewielkimi wyjątkami do Mińska w okresie od marca do lipca 1940 roku, co zbiega się w czasie z realizacją decyzji z 5 marca 1940 roku. Pod numerem 31 na tej zrekonstruowanej liście jest Gill Joachim, o. Paweł, m. Elżbieta, ur. 1900 r., wojskowy, aresztowany 4.03.1940 r. w Grodnie, wywieziony z Grodna 15 marca 1940 r. przez 131. batalion. Do Mińska trafił 17 marca 1940 r.

Osieroconej, bo bez ojca rodzinie Gillów udało się dołączyć do Armii Andersa. Pani Maria pamięta, że najpierw odbyli długą drogę przez Azję Środkową, do obozu armii polskiej. Matka pani Marii sprzedała obrączkę, żeby kupić jedzenie. Mówiła: „Ja muszę dowieźć te dzieci do Polski”.

Pojechali z wojskiem do Krasnowodzka. Stamtąd statkiem przez Morze Kaspijskie do Pahlevi (Persja), z Pahlevi trafili do obozu pod Teheranem. Tutaj nasza bohaterka wstąpiła do harcerstwa, do drużyny im. Emilii Plater, i zaczęła naukę w 5 klasie.

– Mieliśmy nawet gazetę pt. „Polak w Iranie”. Z niej dowiedzieliśmy o apelu gen. Sikorskiego o przyjmowanie polskich uchodźców. Pierwsze zgłosiły się Indie – maharadża, który znał Jana Ignacego Paderewskiego. Zgłosiły się też: Meksyk, Nowa Zelandia, Australia. Kolonie brytyjskie w Afryce przyjęły 20 tysięcy polskich uchodźców – wylicza pani Maria, wspominając, jak w lipcu 1943 roku okazali się na statku, płynącym do Afryki. Tam Polacy dowiedzieli się o tragicznej śmierci gen. Sikorskiego. – Wybuchł  ogólny płacz – co z nami będzie? Kto nas uratuje? Czy w ogóle wrócimy do Polski? – wspomina nasza bohaterka, mówiąc, że w tak smutnej atmosferze płynęli do Afryki, modląc się i śpiewając pieśni religijne.

W końcu dopłynęli do Mombasy (Kenia). Tam Polacy czekali na transport do nowo budowanego obozu w Masindi.

Publiczna Szkoła Powszechna nr 1. Widok ogólny pawilonów wraz z rozmieszczeniem poszczególnych klas w 1945 roku. Akwarela Waleria Jabłońska, kl. VI a

W osiedlach w Ugandzie, Koja i Masindi, były małe domki – ulepione z gliny, przykryte trawą słoniową i liśćmi bananowca. Masindi mapa osiedla

„Nasza wioska” (6 marca 1945 roku, tekst Kazimiera Kwater, Szkoła Powszechna nr 4, kl. VI b) – „Wioska nasza w której mieszkamy leży u stóp góry, którą Polacy nazwali górą „Wandy”

W Afryce Polacy wracali do normalnego życia. Przede wszystkim chciano wykształcić dzieci, aby  te po powrocie do Polski miały swoją polską tożsamość, wiedzę i potrzebne umiejętności. W osiedlach w Ugandzie – Koja i Masindi – były małe domki – ulepione z gliny, przykryte trawą słoniową i liśćmi bananowca.

Kościół w Masindi, ok. 1948 roku

– Afrykańskie dzieci zapamiętały stamtąd głównie ład, doskonałą organizację i chatki w równym szeregu. W każdej z nich zamieszkały dwie rodziny. Wybudowano kościół, szkołę. Kadra pedagogiczna była na bardzo wysokim poziomie. Ci ludzie potrafili fantastycznie zaangażować młodzież nie tylko do nauki: wspaniale organizowano wszystkie święta narodowe i kościelne – opowiada Maria Dutkiewicz, która w Masindi mieszkała od lipca 1943 roku  do końca lipca roku 1947, czyli do samej likwidacji osiedli polskich w Afryce.

Masindi, 1945 rok. Drużyna „Wędrowniczek”. Pierwsza w furażerce Marysia Gillówna

Masindi, ok. 1945 roku. Grupa taneczna. Od lewej Urszula Kristman, Marysia Gillówna, Danka Mrówkówna i Marysia Krynicka (Kluszczyńska) (udostępnił p. M. Greczyło)

Niemal wszyscy Polacy z Masindi zadeklarowali wyjazd od Anglii. Pani Maria z bratem też namawiali matkę, aby jechać do Anglii.

– Matka wierzyła jednak w to, że ojciec przeżył i chciała wracać do Polski. Gdy żegnano się z Afryką nie było łez, raczej obawa, co będzie dalej – wspomina moja rozmówczyni, potwierdzając, że smutne oczekiwania się potwierdziły i po dotarciu do Polski nikt tułaczy nie przywitał tam chlebem i solą.

Droga do Ojczyzny nie była łatwa, w końcu pani Maria z bratem i matką  przyjechali do Oleśnicy. Maria zapisała się do liceum ogólnokształcącego dla dorosłych (miała 18 lat), zdała maturę. Na studiach musiała dostarczyć „świadectwo moralności” za czas pobytu w PRL. Próbowała uzyskać to świadectwo, dostała odmowę, została skreślona z listy studentów. Jej brat dostał skierowanie na 2,5 roku do karnej kompanii w kopalni „Katowice”. Tam spotkał kolegów z Afryki. Marii zaś udało się ukończyć technikum finansowe, później studia, pracowała w VIII Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu.

Tzw. „świadectwo moralności”. Negatywna decyzja władz była równoznaczna z odmową przyjęcia na studia

Przepracowała 35 lat jako nauczycielka i dyrektorka liceum, kończąc pedagogiczną karierę jako wicekurator.

Za osiągnięcia w zawodzie Maria Dutkiewicz została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

Pracę zawodową dzieliła z działalnością społeczną, zwłaszcza na rzecz najmłodszych. Była prezesem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, teraz jest jego Honorowym Członkiem.

Za zorganizowanie pięciu rodzinnych domów dziecka (pierwszych na Dolnym Śląsku) otrzymała Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP.  Przez dwie kadencje pełniła funkcję prezesa Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna. Założyła w 1989 roku Stowarzyszenie „Klub pod Baobabem”, które zrzesza zesłańców Sybiru, uratowanych przez gen. Władysława Andersa.

Biuletyn „Klubu pod Baobabem” (2009)

W 2019 roku prezydent miasta Wrocławia wręczył Marii Dutkiewicz medal Zasłużony dla Wrocławia – Merito de Wratislavia.

Maria Dutkiewicz z domu Gill

Niesamowity i bogaty życiorys Marii Dutkiewicz, która swoją drogę do Wrocławia odbyła z Grodna i Kazachstanu, przez Iran i ugandyjską dżunglę, jest prawdziwą lekcją historii nie tylko dla młodzieży, lecz dla każdego, kto wskutek sytuacji politycznej, bądź wojny musiał opuścić rodzinne strony i szuka sił by przetrwać, zostać Polakiem i patriotą, mimo to, że sytuacja za wschodnią granicą Polski coraz bardziej przypomina lata 30. ubiegłego stulecia.

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

Znadniemna.pl

„Nazywam się Maria Dutkiewicz, urodziłam się w Grodnie, i tam zamieszkiwałam do dziesiątego roku życia” – tak zaczyna opowiadanie o swoim niezwykłym życiu 93-letnia mieszkanka Wrocławia. Za skromnymi słowami – historia Grodna, Kresów, całej Polski i wszystkich Polaków przez pryzmat losu jednej osoby. [caption id="attachment_57429" align="alignnone"

Dzisiaj, 3 sierpnia, Sąd Obwodowy w Homlu skazał dziennikarkę TVP Irynę Słaunikawą na 5 lat kolonii karnej za „stworzenie formacji ekstremistycznej”. „Złożyliśmy petycję do Komisji Europejskiej żeby objęto sankcjami osoby odpowiedzialne za łamanie praw człowieka na Białorusi” – powiedziała PAP Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Biełsat TV. „Do MSZ został wezwany charge d’affaires Białorusi. W czwartek rano zostanie mu przekazany stanowczy protest oraz żądanie natychmiastowego uwolnienia Iryny Słaunikawej i innych osób bezprawnie pozbawionych wolności, w tym Andrzeja Poczobuta” – przekazał wiceszef MSZ Marcin Przydacz.

Iryna Słaunikawa od 15 lat jest związana z TVP, wcześniej była dziennikarką Biełsatu.

Biełsat podaje, że „po odbyciu przewidzianej w kodeksie wykroczeń kary dziennikarki nie zwolniono z aresztu”, zamiast tego „usłyszała zarzuty karne – z artykułu 342 KK – 'Organizacja i przygotowanie akcji rażąco naruszających ład publiczny lub czynny w nich udział’ oraz 361 kk – 'Utworzenie formacji ekstremistycznej lub udział w niej’.

Dodano, że proces Iryny Słaunikawej rozpoczął się 23 czerwca, a do ogłoszenia wyroku wystarczyło pięć posiedzeń sądu. „Jeszcze zanim sprawa Słaunikawej trafiła do sądu, obrońcy praw człowieka uznali ją za więźniarkę polityczną” – zaznacza Biełsat.

„Nie wiadomo, co sąd uznał za ową formację (ekstremistyczną – red.), ponieważ posiedzenia odbywały się zamkniętymi drzwiami, a adwokata dziennikarki oraz jej rodzinę zobowiązano do nierozgłaszania informacji o przebiegu procesu” – przekazano.

„Chodziło o materiały Biełsat TV – chociaż pochodziły one z czasów, kiedy na Białorusi nie uznawano jeszcze tej stacji i nadawanych przez nią treści za ekstremistyczne. W przeszłości Słaunikawa była dziennikarką Biełsatu, jednak jak podkreślają jej ojciec oraz adwokat, od ponad 10 lat nie jest ona już związana ze stacją; obecnie jest etatową pracowniczką TVP” – informuje biuro prasowe Biełsat TV.

Premier: ten nieakceptowalny wyrok spotka się z natychmiastową, stanowczą reakcją Polski

„Wolność prasy, słowa i nieskrępowane prawo do wyrażania własnych opinii to fundamenty demokracji. Skazanie przez reżim Łukaszenki dziennikarki Iryny Słaunikawej na 5 lat kolonii karnej jest absolutnym skandalem, pogwałceniem wszelkich norm cywilizacyjnych, praw człowieka i standardów dziennikarskich. Ten nieakceptowalny wyrok spotka się z natychmiastową, stanowczą reakcją Polski na szczeblu międzynarodowym” – napisał w mediach społecznościowych premier Mateusz Morawiecki.

Poinformował, że polecił MSZ „podjęcie zdecydowanych i stanowczych kroków”.

Wiceszef MSZ: charge d’affaires Białorusi wezwany na czwartek do MSZ

Wiceszef resortu spraw zagranicznych Marcin Przydacz wyraził oburzenie w związku z „nieakceptowalnym, łamiącym prawa człowieka i wolność prasy” skazaniem Słaunikawej i poinformował, że do MSZ został wezwany charge d’affaires Białorusi.

– Jutro w godzinach porannych zostanie mu przekazany stanowczy protest polskiej strony oraz żądanie natychmiastowego uwolnienia nie tylko skazanej dziennikarki, ale też innych osób, w tym dziennikarzy bezprawnie pozbawionych wolności z Andrzejem Poczobutem na czele – przekazał Polskiej Agencji Prasowej.

Dodał, że zostaną też podjęte inne działania dyplomatyczne na forum międzynarodowym, poprzez UE oraz kanały bilateralne, o których – jak zaznaczył – resort będzie informował później, po ich zakończeniu.

Przydacz zaznaczył, że trudno ocenić, kiedy polskie i międzynarodowe wysiłki mogą przynieść efekt, jako że Białoruś jest państwem prowadzącym bardzo opresyjną politykę wobec obywateli i nie zmienia jej mimo różnych działań międzynarodowych oraz wprowadzania kolejnych pakietów sankcji. W związku z tym, jak podkreślił, stosowane przez Unię Europejską instrumenty, w tym sankcje, „muszą iść dużo dalej”.

„Iryna została skazana za normalną pracę dziennikarską”

Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektorka Biełsat TV, zwróciła uwagę, że „formacjami ekstremistycznymi można określić na Białorusi po prostu wszystko”. – Tak to zostało wymyślone. To jest jasne, że Iryna została skazana za normalną pracę dziennikarską i, zapewne, swoją postawę – oceniła.

Jak komentowała, przebieg procesu i jego utajnienie są typowymi praktykami sądownictwa stosowanymi dziś na Białorusi. – Można nie wiedzieć, o co ktoś został oskarżony, o co jest sądzony, jaki jest materiał dowodowy. Tak samo sądzono ludzi w latach stalinizmu – zauważyła.

Jej zdaniem „zarówno polskie władze, jak i cała Unia Europejska mogą odegrać istotną rolę w tym, by skończyć wreszcie z bezkarnością osób, które są w tę sprawę zamieszane”. – Wczoraj w imieniu dziennikarzy Biełsatu złożyliśmy petycję do Komisji Europejskiej, żeby objęto sankcjami osoby odpowiedzialne za łamanie praw człowieka na Białorusi. Setki osób powinny być ukarane – podkreśliła Romaszewska-Guzy. – „Łamanie praw” człowieka to zresztą sformułowanie eleganckie – dodaje. – Tak naprawdę sędziowie i prokuratorzy dręczą i torturują ludzi – wyjaśniła.

„Działajcie w sprawie uwolnienia dziennikarzy”

Romaszewska-Guzy zabrała także głos w trakcie wtorkowej manifestacji w Warszawie, gdzie demonstrujący wyrazili solidarność z osobami prześladowanymi na Białorusi.

– Mamy nadzieję, że nasze koleżanki (Słaunikawa i inna skazana białoruska dziennikarka, Kaciaryna Andrejewa – red.) nie odsiedzą w całości swoich wyroków. Nasz apel do wszystkich władz, europejskich i polskich, całego wolnego świata, jest następujący: działajcie w sprawie uwolnienia dziennikarzy. Nie zapominajmy też o innych więźniach politycznych na Białorusi – mówiła przed siedzibą Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Warszawie.

Zatrzymana razem z mężem, trafiła na „katownię”

Słaunikawa przebywa w areszcie od października ubiegłego roku. Została uznana za więźniarkę sumienia, a jej proces – za motywowany politycznie.

Dziennikarka wraz z mężem Aleksandrem Łojką zostali zatrzymani w październiku 2021 roku na lotnisku w Mińsku. Najpierw skazano ich na kary aresztu za wykroczenia – rzekome „rozpowszechnianie materiałów ekstremistycznych”, a następnie „drobne chuligaństwo”. Po 45 dniach aresztu Łojkę wypuszczono. Słaunikawa usłyszała natomiast kolejne zarzuty, tym razem – karne. Początkowo była to „organizacja działań poważnie naruszających porządek publiczny”, a następnie także „stworzenie formacji ekstremistycznej”.

Korespondentkę przetrzymywano najpierw w areszcie na Akrescina w Mińsku, a potem w więzieniu na Waładarce również w stolicy. Ostatnie tygodnie spędziła w areszcie w Homlu.

Słaunikawa jest z wykształcenia ekonomistką. W przeszłości współpracowała między innymi z Białoruskim Stowarzyszeniem Dziennikarzy (BAŻ) i telewizją Biełsat, a w chwili aresztowania była dziennikarką telewizji państwowej.

Telewizja Biełsat od ponad dekady nadaje z Polski po białorusku. Jej odbiorcami są Białorusini, którzy nie mogą w swoim kraju liczyć na rzetelną informację. Kanał wspierający prawa człowieka i opozycję oraz informujący o nadużyciach władzy przez prezydenta Aleksandra Łukaszenkę powstał w 2007 roku. Jest częścią Telewizji Polskiej i od początku współfinansuje go polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy wsparciu międzynarodowych donatorów.

Po – zdaniem obserwatorów sfałszowanych – wyborach prezydenckich 9 sierpnia 2020 roku dziennikarze na Białorusi spotkali się z niespotykaną jak dotąd skalą represji, której wynikiem było zamknięcie szeregu portali lub zakończenie publikacji w niektórych mediach.

Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAŻ) podaje, że za kratami na Białorusi przebywa obecnie 29 dziennikarzy i pracowników mediów. Według organizacji praw człowieka Wiasna w kraju tym jest obecnie co najmniej 1253 więźniów politycznych.

Znadniemna.pl/PAP/bielsat.eu

Dzisiaj, 3 sierpnia, Sąd Obwodowy w Homlu skazał dziennikarkę TVP Irynę Słaunikawą na 5 lat kolonii karnej za "stworzenie formacji ekstremistycznej". "Złożyliśmy petycję do Komisji Europejskiej żeby objęto sankcjami osoby odpowiedzialne za łamanie praw człowieka na Białorusi" - powiedziała PAP Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Biełsat TV.

2 sierpnia 1944 roku, w drugim dniu Powstania Warszawskiego, w wyniku ran postrzałowych zmarła Krystyna Krahelska ps. Danuta, powstaniec, poetka i modelka pozująca do wizerunku warszawskiej Syrenki.

Krystyna Krahelska, 1924 rok

Krystyna Krahelska urodziła się 24 marca 1914 roku w Mazurkach nad Szczarą koło Baranowicz na Ziemi Nowogródzkiej, w rodzinie ziemiańsko-inteligenckiej, o głębokich tradycjach patriotycznych. Dziadek Krystyny Aleksander Krahelski był zesłańcem, uczestnikiem Powstania Styczniowego. Ojciec, Jan Krahelski, inżynier, w latach 1926-1932 pełnił funkcje starosty i wojewody Poleskiego. Matka, Janina Bury, była biologiem. Krystyna Krahelska była bratanicą Wandy Krahelskiej-Filipowiczowej, uczestniczki zamachu  w 1906 roku na Gieorgija Antonowicza Skałona, generał-gubernatora Warszawy. Miała wówczas dziewiętnaście lat.

Krystyna Krahelska (pierwsza od lewej). Jej brat Bohdan (trzeci od lewej)

Krystyna Krahelska z bratem Danem, 1927 rok

Jan Krahelski, ojciec Krystyny; m.in. wojewoda poleski (w latach 1926 – 1932), podpułkownik Wojska Polskiego

W 1926 roku po przeniesieniu się rodziny do Brześcia, rozpoczęła naukę w tamtejszym gimnazjum w klasie humanistycznej. Już wtedy przejawiała wyraźne zainteresowanie poezją. Prowadziła notatnik, w którym wierszem opisywała własne emocje i najważniejsze wydarzenia ze swojego życia.

Brześć nad Bugiem – stolica województwa poleskiego. Pocztówka ze zdjęciem Gimnazjum Państwowego im. Romualda Traugutta, które Krystyna Krahelska ukończyła i w którym w 1932 roku złożyła egzamin maturalny

Polesie. Przeprawa przez Szczarę

Krahelska w harcerstwie

W 1928 roku wstąpiła do harcerstwa. Jak wspomina jej siostra Halina Krahelska w książce pt. „Opowieść o zwyczajnej dziewczynie”: „Odnalazła wreszcie coś, co ułatwia jej jakie takie pogodzenie się z miastem i, chociaż nie uwalnia się od tęsknoty za rodzinnymi stronami, sprawia, że Krystyna od tej chwili czuje się naprawdę potrzebna”.

W 1932 roku zdała maturę i rozpoczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Geografii. W połowie roku akademickiego 1933/34 zdecydowała się przenieść na etnografię.

Indeks Krystyny Krahelskiej, studentki Uniwersytetu Warszawskiego, 1932 rok

Legitymacja studencka Krystyny Krahelskiej, wystawiona przez Uniwersytet Józefa Piłsudskiego w Warszawie

Twórczość literacka Krahelskiej

Jej twórczość poetycka została zauważona w 1936 roku, kiedy to została zaproszona na tzw. „środę literacką” do Wilna. Zaproszenie to było dla niej bardzo dużym wyróżnieniem. Na wileńskich spotkaniach literackich swoje wieczory autorskie mieli m.in. Julian Tuwim i Jan Lechoń.

Widok Warszawskiej Syrenki nad Wisłą

W 1937 roku rzeźbiarka Ludwika Nitschowa, która wygrała konkurs na nową rzeźbę herbu Warszawy, zaproponowała jej pozowanie do mającego stanąć nad Wisłą pomnika Syreny.

W maju 1939 roku Krystyna Krahelska zdała końcowy egzamin dyplomowy.

1 września, gdy wybuchła II wojna światowa, przebywała wraz z rodziną w Mazurkach. Po wejściu do Polski wojsk sowieckich Krahelscy wyjechali do Białegostoku. W połowie października 1939 roku przybyli do Warszawy.

Krahelska w ZWZ i AK

W stolicy Krystyna Krahelska zaangażowała się w działalność konspiracyjną Związku Walki Zbrojnej.

Wiosną 1940 roku cała rodzina Krahelskich znowu opuściła Warszawę i przeniosła się do Pieszej Woli. Poetka jednak zbyt długo tu nie wytrzymała i w połowie 1940 roku wyjechała do Warszawy, a potem do Puław, gdzie rozpoczęła pracę jako pomoc laboratoryjna.

W 1941 roku powstały dwie ważne piosenki Krahelskiej: „Kołysanka” i „Kujawiak”. Pod koniec tego roku poetka wróciła na krótko do rodziców, jednak w sierpniu 1942 roku znowu przeniosła się do Warszawy.

Na początku stycznia 1943 roku powstała jej najbardziej znana piosenka „Hej chłopcy, bagnet na broń”, napisana dla batalionu AK „Baszta”.

28 lipca 1944 roku pod pseudonimem „Danuta” została przydzielona jako sanitariuszka do plutonu 1108, wchodzącego w skład dywizjonu „Jeleń”.

Noc przed wybuchem Powstania Warszawskiego spędziła w mieszkaniu na rogu Oleandrów i Marszałkowskiej razem z kilkoma innymi sanitariuszkami.

Krahelska w Powstaniu Warszawskim

1 sierpnia 1944 roku o godz. „W” pluton 1108 ruszył do akcji na gmach „Nowego Kuriera Warszawskiego”, gdzie napotkał przeważające siły wroga. „Danuta” dzielnie opatrywała pierwszych rannych.

Około godz. 18.00 sama została ciężko ranna. Z powodu silnego ostrzału dopiero późnym wieczorem, już półprzytomna, została przeniesiona na punkt sanitarny.

Pomimo przeprowadzonej operacji zmarła 2 sierpnia nad ranem. Pochowano ją przy ul. Polnej 36.

Grób Krystyna Krahelskiej

W kwietniu 1945 roku jej szczątki przeniesione zostały na cmentarz przy kościele św. Katarzyny na warszawskim Służewie.

Strona wystawionej przez MON Rządu RP na Wychodźstwie (w Londynie, 11 listopada 1949 rok) legitymacji do nadanego Krystynie Krahelskiej, pośmiertnie, Złotego Krzyża Zasługi z Mieczami

Strona legitymacji do nadanego (w Londynie) Krystynie Krahelskiej, pośmiertnie, Krzyża Armii Krajowej

Krystynę Krahelską pośmiertnie odznaczono Krzyżem Walecznych oraz Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Jej imię nosi wiele drużyn harcerskich.

Znadniemna.pl/PAP

2 sierpnia 1944 roku, w drugim dniu Powstania Warszawskiego, w wyniku ran postrzałowych zmarła Krystyna Krahelska ps. Danuta, powstaniec, poetka i modelka pozująca do wizerunku warszawskiej Syrenki. [caption id="attachment_57406" align="alignnone" width="699"] Krystyna Krahelska, 1924 rok[/caption] Krystyna Krahelska urodziła się 24 marca 1914 roku w Mazurkach nad Szczarą

Potomkowie i bliscy dawnych mieszkańców Nowogródka uczcili w niedzielę, 31 lipca, na Jasnej Górze pamięć 11 sióstr nazaretanek z tego miasta, rozstrzelanych przez hitlerowców 1 sierpnia 1943 roku.

Zakonnice, które oddały życie za innych mieszkańców, 22 lata temu beatyfikował Jan Paweł II.

W organizowanej od ponad 50 lat pielgrzymce uczestniczyli m.in. wychowankowie nazaretanek, potomkowie rodzin ocalonych przez zakonnice i osoby, których rodzinne korzenie wywodzą się z Nowogródka i z jego okolic. Najstarszy z uczestników dorocznej pielgrzymki miał 95 lat.

Przed jasnogórskim obrazem Matki Bożej pielgrzymi dziękowali za ocalenie swoich najbliższych i składali hołd pamięci nazaretanek, które ofiarowały swoje życie za 120 osób, aresztowanych i przeznaczonych do rozstrzelania. Karę śmierci zamieniono wówczas aresztowanym na roboty w Niemczech, a niektórych zwolniono. Zakonnice zostały rozstrzelane. Dzisiaj, 1 sierpnia, mija 79. rocznica tamtych wydarzeń.

W 2000 roku Papież Jan Paweł II beatyfikował zamordowane nazaretanki. Trzy lata później rozpoczął się proces beatyfikacyjny s. Małgorzaty Banaś – jedynej zakonnicy, która ocalała, ponieważ w dniu aresztowania czuwała przy chorych w szpitalu i gestapo jej nie aresztowało. Po wojnie przez wiele lat siostra opiekowała się wiernymi w pozbawionej księdza nowogródzkiej świątyni – kościoła, w którym chrzczony był Adam Mickiewicz.

Dzięki ofierze sióstr nazaretanek przeżył także ich kapelan ksiądz Aleksander Zienkiewicz – również on jest kandydatem na błogosławionego w toczącym się procesie beatyfikacyjnym. Ksiądz Zienkiewicz zaliczany jest do najwybitniejszych kapłanów społeczników, intelektualistów, duszpasterzy i wychowawców młodzieży archidiecezji wrocławskiej. Od 1939 roku był on rektorem fary w Nowogródku i kapelanem sióstr nazaretanek, a w 1942 roku mianowano go dziekanem nowogródzkim i wikariuszem północnej części diecezji pińskiej.

– Jako nowogródzianie dziękujemy Panu Bogu za to, że św. Jan Paweł II w jubileuszowym roku 2000 wyniósł 11 sióstr nazaretanek na ołtarze, ogłaszając je błogosławionymi – męczenniczkami z Nowogródka. Ale przybywamy też, żeby prosić Pana Boga o beatyfikację s. Małgorzaty Banaś – nazaretanki, wiernej strażniczki nowogródzkiej fary. I przybywamy, żeby prosić o beatyfikację ks. Aleksandra Zienkiewicza – mówił w niedzielnej homilii na Jasnej Górze duszpasterz środowiska nowogródzian ks. prał. Jan Adamarczuk.

Służebnica Boża s. Maria Małgorzata (Ludwika Banaś)

Ksiądz Aleksander Zienkiewicz

W lipcu 1943 roku Niemcy rozpoczęli w Nowogródku aresztowania. Uwięzili prawie 120 Polaków. Przełożona nowogródzkich nazaretanek s. Maria Stella zgłosiła wówczas gotowość ofiarowania się za innych. Ostatecznie hitlerowcy zamienili aresztowanym karę śmierci na wywóz do pracy w Niemczech, a niektórych zwolnili. Wszyscy przeżyli wojnę i ocaleli. Jednak siostry nazaretanki 31 lipca otrzymały wezwanie na gestapo, a następnego dnia zostały wywiezione i rozstrzelane w lesie, 5 km od Nowogródka.

Znaniemna.pl/PAP

Potomkowie i bliscy dawnych mieszkańców Nowogródka uczcili w niedzielę, 31 lipca, na Jasnej Górze pamięć 11 sióstr nazaretanek z tego miasta, rozstrzelanych przez hitlerowców 1 sierpnia 1943 roku. Zakonnice, które oddały życie za innych mieszkańców, 22 lata temu beatyfikował Jan Paweł II. W organizowanej od ponad 50

78 lat temu, 1 sierpnia 1944 r., na mocy decyzji Dowódcy AK gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora” w Warszawie wybuchło powstanie. Przez 63 dni prowadzono z wojskami niemieckimi heroiczną i osamotnioną walkę, której celem była niepodległa Polska, wolna od niemieckiej okupacji i dominacji sowieckiej.

Powstanie Warszawskie było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. Planowane na kilka dni, trwało ponad dwa miesiące. Jego militarnym celem było wyzwolenie stolicy spod niezwykle brutalnej niemieckiej okupacji, pod którą znajdowała się od września 1939.

Dowództwo Armii Krajowej zakładało, że Armii Czerwonej zależeć będzie ze względów strategicznych na szybkim zajęciu Warszawy. Przewidywano, że kilkudniowe walki zostaną zakończone przed wejściem do miasta sił sowieckich. Oczekiwano również pomocy ze strony aliantów.

Opanowanie miasta przez AK przed nadejściem Sowietów i wystąpienie w roli gospodarza przez władze Polskiego Państwa Podziemnego w imieniu rządu polskiego na uchodźstwie miało być atutem w walce o niezależność wobec ZSRS. Liczono na to, że ujawnienie się w Warszawie władz cywilnych związanych z Delegaturą Rządu na Kraj będzie szczególnie istotne w związku z powołaniem przez komunistów PKWN.

Premier Stanisław Mikołajczyk, udający się pod koniec lipca 1944 r. na rozmowy ze Stalinem, liczył, że ewentualny wybuch powstania w stolicy wzmocni jego pozycję negocjacyjną wobec Sowietów.

Opinii premiera nie podzielał Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który uważał, że w zaistniałej sytuacji zbrojne powstanie pozbawione jest politycznego sensu i w najlepszym przypadku zmieni jedną okupację na drugą. W depeszy do gen. Komorowskiego pisał: „W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium kraju trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji”. Pomimo takiego stanowiska, gen. Sosnkowski nie wydał w sprawie powstania jednoznacznego rozkazu.

Przy podejmowaniu decyzji o rozpoczęciu walki w stolicy nie bez znaczenia były także działania propagandy sowieckiej. Pod koniec lipca na ulicach Warszawy zaczęły pojawiać się bowiem odezwy informujące o ucieczce KG AK i o przejęciu dowództwa nad siłami zbrojnymi podziemia przez dowództwo Armii Ludowej. Z kolei oddana przez Sowietów Związkowi Patriotów Polskich radiostacja Kościuszko wzywała warszawiaków do natychmiastowego podjęcia walki. W tej sytuacji KG AK obawiała się, że komunistyczna dywersja może doprowadzić do niekontrolowanych i spontanicznych wystąpień zbrojnych przeciwko Niemcom, na czele których będą stawać komuniści.

Za rozpoczęciem walk w stolicy przemawiała również ewakuacja Niemców, która w drugiej połowie lipca 1944 r. objęła niemiecką ludność cywilną i wojskową, oraz widoczne przejawy zaniku morale niemieckiej administracji i wojska, wywołane sytuacją panującą na froncie, a także zamachem na Hitlera 20 lipca 1944 r.

Były również poważne obawy co do konsekwencji bojkotu zarządzenia gubernatora Ludwiga Fischera, wzywającego mężczyzn z Warszawy w wieku 17-65 lat, do zgłoszenia się 28 lipca 1944 r. w wyznaczonych punktach stolicy, w celu budowy umocnień. Istniało niebezpieczeństwo, że zarządzenia niemieckie, mogą doprowadzić do rozbicia struktur wojskowych podziemia i uniemożliwić rozpoczęcie powstania. Dodać należy, iż w ostatnich dniach lipca Niemcy wznowili gwałty i represje wobec ludności oraz rozstrzeliwanie więźniów.

Rozkaz o wybuchu powstania wydał 31 lipca 1944 r. dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór”, uzyskując akceptację Delegata Rządu Jana S. Jankowskiego.

1 sierpnia 1944 r. do walki w stolicy przystąpiło ok. 40-50 tys. powstańców. Jednak zaledwie co czwarty z nich liczyć mógł na to, że rozpocznie ją z bronią w ręku.

Na wieść o powstaniu w Warszawie Reichsfuehrer SS Heinrich Himmler wydał rozkaz, w którym stwierdzał: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy”.

Przez 63 dni powstańcy prowadzili heroiczny i samotny bój z wojskami niemieckimi. Ostatecznie wobec braku perspektyw dalszej walki 2 października 1944 r. przedstawiciele KG AK płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Jarecki” i ppłk Zygmunt Dobrowolski „Zyndram” podpisali w kwaterze SS-Obergruppenfuehrera Ericha von dem Bacha w Ożarowie układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie.

Według postanowień układu żołnierze AK z chwilą złożenia broni mieli korzystać ze wszystkich praw konwencji genewskiej z 1929 r., dotyczącej traktowania jeńców wojennych. Takie same uprawnienia otrzymali żołnierze AK, którzy dostali się do niemieckiej niewoli w czasie walk toczonych od początku sierpnia w Warszawie. Niemcy przyznali prawa jeńców wojennych także członkom powstańczych służb pomocniczych.

W podpisanym dokumencie strona niemiecka stwierdzała ponadto, że osoby uznane za jeńców wojennych „nie będą ścigane za swoją działalność wojenną ani polityczną tak w czasie walk w Warszawie, jak i w okresie poprzednim, nawet w wypadku zwolnienia ich z obozów jeńców”.

Odnośnie do ludności cywilnej znajdującej się w czasie walk w mieście – Niemcy zapewnili, że nie będzie stosowana wobec niej odpowiedzialność zbiorowa. Dodatkowo gwarantowali: „Nikt z osób znajdujących się w okresie walk w Warszawie nie będzie ścigany za wykonywanie w czasie walk działalności w organizacji władz administracji, sprawiedliwości, służby bezpieczeństwa, opieki publicznej, instytucji społecznych i charytatywnych ani za współudział w walkach i propagandzie wojennej. Członkowie wyżej wymienionych władz i organizacji nie będą ścigani też za działalność polityczną przed powstaniem”.

Zgodnie z żądaniami niemieckiego dowództwa miasto mieli opuścić wszyscy jego mieszkańcy. Układ przewidywał, że ewakuacja „zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób oszczędzający ludności zbędnych cierpień”, a „dowództwo niemieckie dołoży starań, by zabezpieczyć pozostałe w mieście mienie publiczne i prywatne”.

O realizacji ustaleń zawartych w układzie z 2 października 1944 r. tak pisał prof. Norman Davis: „W pierwszym stadium Niemcy z pewnością trzymali się postanowień zawartego układu. Po Powstaniu nie wróciły straszliwe masakry, jakie się zdarzały w czasie jego trwania. Nie próbowano tępić Żydów czy innego +niepożądanego elementu+ i – ogólnie rzecz biorąc – ewakuowanych do obozów przejściowych nie bito, nie głodzono ani nie maltretowano na inne sposoby. Wiele tysięcy ludzi znalazło sposób, aby się wymknąć z oczek sieci, wielu też natychmiast zwolniono. Przeważająca część jeńców z Armii Krajowej została – zgodnie z umową – odesłana do regularnych obozów jenieckich pozostających pod nadzorem Wehrmachtu. (…) Kobiety, które trafiły do niewoli, zgodnie z umową kierowano do specjalnych obozów (…) albo po prostu uwalniano. Jednak w miarę upływu czasu, gdy początkowa masa zaczynała topnieć, ujawniały się bardziej nieprzyjemne aspekty hitlerowskiej machiny. Kiedy dokonano ostatecznych obliczeń, okazało się, że znacznie ponad 100 000 warszawiaków wysłano na przymusowe roboty do Rzeszy, wbrew układowi o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie, a dalsze kilkadziesiąt tysięcy umieszczono w obozach koncentracyjnych SS, w tym w Ravensbrueck, Auschwitz i Mauthausen”. (N. Davis „Powstanie ’44”).

W czasie walk w Warszawie zginęło ok. 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych. Poległo również ok. 3,5 tys. żołnierzy z Dywizji Kościuszkowskiej. Straty ludności cywilnej były ogromne i wynosiły ok. 180 tys. zabitych. Pozostałych przy życiu mieszkańców Warszawy, ok. 500 tys., wypędzono z miasta, które po powstaniu zostało niemal całkowicie zburzone. Specjalne oddziały niemieckie, używając dynamitu i ciężkiego sprzętu, jeszcze przez ponad trzy miesiące metodycznie niszczyły resztki ocalałej zabudowy.

Do niemieckiej niewoli poszło ponad 15 tys. powstańców, w tym 2 tys. kobiet. Wśród nich niemal całe dowództwo AK, z gen. Komorowskim, mianowanym przez prezydenta RP Władysława Raczkiewicza 30 września 1944 r. Naczelnym Wodzem.

W wydanej nazajutrz po kapitulacji odezwie do „Do Narodu Polskiego” Krajowa Rada Ministrów i Rada Jedności Narodowej z goryczą stwierdzały: „Skutecznej pomocy nie otrzymaliśmy. (…) Potraktowano nas gorzej niż sprzymierzeńców Hitlera: Italię, Rumunię, Finlandię. (…) Sierpniowe powstanie warszawskie z powodu braku skutecznej pomocy upada w tej samej chwili, gdy armia nasza pomaga wyzwolić się Francji, Belgii i Holandii. Powstrzymujemy się dziś od sądzenia tej tragicznej sprawy. Niech Bóg sprawiedliwy oceni straszliwą krzywdę, jaka Naród Polski spotyka, i niech wymierzy słuszną karę na jej sprawców”.

Wielkość strat poniesionych przez stronę polską w wyniku powstania powoduje, że decyzja o jego rozpoczęciu do dziś wywołuje kontrowersje.

Na Fot.: Warszawa, 08 1944 r. Patrol powstańczy na ul. Jasnej. Dokładny dzień wydarzenia nieustalony. Fot. PAP-reprodukcja/zdj. S. Brauna ps. Kris.

Znadniemna.pl za PAP/Mariusz Jarosiński/

 

78 lat temu, 1 sierpnia 1944 r., na mocy decyzji Dowódcy AK gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora” w Warszawie wybuchło powstanie. Przez 63 dni prowadzono z wojskami niemieckimi heroiczną i osamotnioną walkę, której celem była niepodległa Polska, wolna od niemieckiej okupacji i dominacji sowieckiej. Powstanie Warszawskie było

Dzisiaj, 31 lipca, mija  220. rocznica urodzin wybitnego uczonego, uczestnika powstania listopadowego – Ignacego Domeyki.

Portret Ignacego Domeyki, autor wzoru Franciszek Tegazzo, rytownik Julian Schübeler, 1871, Biblioteka Narodowa, licencja PD, źródło: Polona

Nazwisko „Domeyko” kojarzy się najczęściej z „Panem Tadeuszem” Adama Mickiewicza, Filomatami, emigracją, a także z Chile. Działalność Ignacego Domeyki wiążemy zwykle z geologią i mineralogią. Przynależność do tajnego związku patriotycznego Filomatów na Litwie, emigracją we Francji, a przede wszystkim kilkudziesięcioletni pobyt w Chile spowodowały, że choć Domey­ko czuł się i był Polakiem, jest na równi uważany za Litwina (tam się urodził), Białorusina (tam leży obecnie Niedź­wiadka – miejsce urodzenia) i Chiłijczyka (był honorowym obywatelem tego kraju). Podsumowując – Ignacy Domey­ko był obywatelem świata.

Szkice biograficzne przedstawiają Domeyko jako człowieka o niezwy­kłych walorach i odkrywcę, a przy tym człowieka głębokiej wiary.

Dzieciństwo

Domeyko wychował się w rodzinie o głębokich tradycjach, w atmosferze patriotyzmu i religijności. Więź rodzinna wśród szlachty kresowej na Litwie była wartością nadrzędną. Jego światopogląd kształtował się w rodzinie, w murach Uniwersytetu Wileńskiego oraz w szere­gach związku Filomatów, którego dewi­zą było: braterstwo, nauka i cnota. Tym wartościom pozostał wierny do końca życia i przekazywał je wszędzie, gdzie rzuciły go losy patrioty – emigranta, uczonego – reformatora chilijskiej nauki i kultury, odkrywcy – podróżnika.

Ojciec Ignacego zmarł, gdy ten miał siedem lat. Matka wywarła duży wpływ na ukształtowanie uczuć patriotycznych i re­ligijnych Ignacego. Wdzięczność za takie wychowanie wyraził Domeyko nad gro­bem, kiedy na starość przybył w rodzin­ne strony z dalekiego Chile:

Matko moja! Niech te łzy pobożne będą Bogu na ofiarę za te obfite, które po uro­dzeniu wylałaś, kiedym był jeszcze scho­rzałym niemowlęciem, potem krnąbrnym, nieposłusznym dzieckiem, zapominającym rad i przestróg Twoich, i przy rozstaniu się, kiedy serce Twoje ostrzegało Ciebie, że mnie nie obaczysz i nie przyciśniesz nigdy do swego łona.

Matko moja! Któż mi, jeśli nie Ty, złożył pierwszy raz ręce do Boga, kto do ołtarza N. Panny do tego dziś owdowionego ko­ścioła poleciła Jej opiece.

To synowskie wyznanie można po­równać jedynie z modlitwą.

Młody Ignacy otrzymał dobre wy­chowanie oraz obycie towarzyskie. Mimo wczesnego osierocenia przez ojca, dzieciństwo miał pogodne i upo­rządkowane. Od dziesiątego roku życia pozostawał pod opieką swego stryja. Szkoła, do której uczęszczał, była pro­wadzona przez księży pijarów, miała wysoki poziom i dobrze przygotowała Domeyko do studiów uniwersyteckich.

Herb Uniwersytetu Wileńskiego

Domeyko był bodaj najmłodszym studentem Uniwersytetu Wileńskiego. Poza uzdolnieniami w zakresie nauk ścisłych udzielał się artystycznie – de­klamował wiersze, próbował swych sił w szkolnym teatrze, był towarzyski i lu­bił się bawić. Miał szczęście słuchać wy­kładów najlepszych profesorów epoki. Studia matematyczno – przyrodnicze, na­zywane wówczas filozoficznymi, ukoń­czył w 1820 r. Egzamin na stopień magi­stra filozofii zdał w dwa łata później.

Za działalność w szeregach Filare­tów Domeyko był więziony, a następ­nie skazany na pobyt na wsi pod nadzo­rem policyjnym. Po upadku powstania listopadowego, w którym wziął udział, musiał emigrować: najpierw do Nie­miec, potem do Francji. Po ukończeniu Szkoły Górniczej w Paryżu otwarła się możliwość wyjazdu do Chile.

Patriotyzm i altruizm

Na obczyźnie Domeyko całym ser­cem tkwił w rodzinnym kraju, tęsknił za Polską, śledził wydarzenia w Europie i w każdej chwili był gotów do powrotu, gdyby ojczyzna tego potrzebowała. Glo­ryfikował swoją Ojczyznę. Bezsilny wo­bec podziałów polskiej emigracji w Pa­ryżu, polecał jej los opiece Boga:

Wszystkie te zmartwienia i upokorze­nia przyjąć winniśmy cierpliwie, za pokutę grzechów narodu naszego i za nasze własne […]. Jakkolwiek przyszłość przed nami, jakkolwiek ma być przyszłość naszego narodu, niech się stanie wola święta Najwyższego.

Herb rodowy Domeyków w Domu Domeyki w Santiago

Szczególnie boleśnie tęsknił za Pol­ską w dalekim Chile, i wydawało się, że nie dotrwa do końca sześcioletniego kontraktu. Listy drogą morską dociera­ły wówczas z Europy w ciągu… trzech miesięcy.

Aconcagua z lotu ptaka. Droga Domeyki z Argentyny do Chile

Nigdy nie było mi tak źle jak teraz i jedy­nie w Bogu szukam pociechy, siły i ratunku. Bo też, w istocie, kiedym opuszczał kraj, tyle miałem na tym świecie osób, co mię kochały jak dziecko swoje i tyle ludzi kochałem, że prawie, zapominało się o Bogu. Odtąd wszy­scy wymarli z tych, co mię bardzo kochali.

W marcu 1846 r. w liście z Coąuimbo do Władysława Laskowicka w Pary­żu pisał:

Widzę cały świat otwarty przed sobą, jedyną Polskę zamkniętą, i tak mi duszno, tak duszno, że są chwile, których przeżyć niepodobna.

Puente del Inca (Argentyna) – szlak Domeyki przez Andy

Piętnaste święta wielkanocne poza krajem – w 1847 roku – spędził w stoli­cy Chile, Santiago:

Ciężki to los piętnastą Wielkanoc prze­cierpieć za krajem. Jeżeli przez cały rok tułaczego życia karmi się człowiek tęsk­notą jak powszednim chlebem, w wielkie dni uroczystych świąt podwaja się tęsknota i o niczym innym nie myślę jak o kraju [… ] Powtarzam wam, że dopókim widział bliżej siebie kraj niż starość, nie dbałem o nią […], dziś, kiedy widzę starość bliżej mnie niż kraj, źle się dzieje ze mną.

W listach do paryskich przyjaciół pro­sił głównie o wiadomości o Polsce. Nie tracił nadziei, że przyjdą lepsze czasy.

Czuję w sobie jeszcze noc i gotowość do trudów i do cierpień, ale rad bym, świe­ży i silny, przebyć na dzień, w którym do­prawdy będzie można pracować dla Polski, a nie tułać się nieczynne nie wiedzieć po ja­kiej ziemi […] A jeżeli nawet znajdzie mnie śmierć na cudzym gruncie pracującego, toć nie będzie też bez korzyści dla Polski, że między dalekim ludem, najdalszym od nas, będą wspominać o Polaku i będą dobrze ży­czyć i dobrze sprzyjać Polsce.

Gabinet Ignacego Domeyki z obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej

Tęsknota za Polską, wolną Polską oraz towarzyszami jego patriotycznej młodości, była uczuciem dominują­cym i trwałym, nigdy zaspokojonym. Polskę i Litwę przypominały mu nawet chilijskie krajobrazy i przyroda, a także miejscowa polityka. Na końcu świata o Polsce po prostu śnił.

Lubię Chili, a wzdycham do Polski.

W tym stwierdzeniu zawarł Domeyko głęboką rozterkę swych uczuć.

W liście do Waleriana Chełchowskiego, pisanym w Santiago 28 kwietnia 1872 r., zapewniał:

Mnie żadne bogactwa tego nowego świata, o które nigdy nie dbałem, ani pięk­ne niebo i góry, ani życzliwość, dobrobyt, co mówię, grób żony nie zatrzymają, jeże­li będę mógł z dziećmi wyrwać się stąd za Ocean i być bliżej Was, z Wami, i choć na jeden dzień przed śmiercią popatrzeć na ziemię naszą, do której ciągnie mnie taż sama miłość, co i ciebie wyhodowała. Już to jest ostatnie pragnienie, które jeszcze zostało mi dane spracowanej tylu niepowo­dzeniami duszy.

Cechą zjednującą Domeyce zwolen­ników, sympatię i szacunek był jego al­truizm. Bezinteresowność w sprawach publicznych, naukowych, a także dzia­łalność charytatywna cechowała jego życie nawet w trudnych dla niego same­go chwilach. Był wrażliwy na krzywdę i biedę, nie pozostawał obojętny wobec cierpiących. Przez cały czas emigracji paryskiej, a zwłaszcza podczas pobytu w Chile, gdzie jego sytuacja materialna była o wiele lepsza, pomagał bezinte­resownie, często anonimowo. Zabiegał o opiekę nad młodymi Chilijczykami, którzy udawali się do Francji na stu­dia; o pomoc prosił swoich polskich towarzyszy w Paryżu. Dochód ze sprze­danych w Paryżu książek i minera­łów przeznaczył na rzecz charytatywnej Komisji Funduszów Emigracyjnych.

Nauczyciel i profesor

W Coąuimbo zaczął pracę nauczycie­la od wybudowania szkoły, opracowania programu i… nauczeniu się języka hisz­pańskiego, w którym miał wykładać.

Przy nieograniczonej zaś ufności, jaką pokładano we mnie, jedynym prawidłem i obowiązkiem moim było trzymać się uczciwości i obmyślić to tylko, co mogłoby wyjść na dobro korzyść przyszłych moich uczniów […]. Starałem się też przyciągnąć ku sobie nieśmiałych uczniów; niejeden z nich dziwił się i chwalił się z tego przed drugim, że ja tak z nim rozmawiałem, jak oni między sobą, jak gdybym nie był profe­sorem. Na wszystko miałem czas i ochotę, nie brakło mi przy tym godzin na moje wła­sne prace analityczne i poszukiwanie nie­znanych dotąd gatunków minerałów.

W liście z 10 czerwca 1843 r. Domeyko ujawnił, z jaką pasją przystąpił do pra­cy w dalekim Chile:

Oto powiem wam, że z początku, jakiem tu przybył, jedyna rzecz, która mocniej mię pobudziła do niejakiego życia i czynności, była miłość nauki, jakaś żądza, może głu­pia, odkrycia czegoś nowego, wsławienia się […]. Teraz zdaje mi się, że znacznie ule­czony jestem z tej gorączki; raz, że coraz bardziej poznaję, jak są głupi uczeni tego świata, a po wtóre – jak małą jest wszelka nasza nauka w Mierę najprostszej, chociaż­by najsłabszej wiary.

Żegnając się z uczniami i profesora­mi w Liceum w Coąuimbo zalecał im, aby zachowali na całe życie pracowi­tość, a nade wszystko uczciwość:

[…] przywodziłem im zawsze na uwagę mądrość Stwórcy, nicość i ograniczony ro­zum, a potrzebę Wiary.

Był wówczas Domeyko przekona­ny, że kończy się jego chilijska kariera nauczyciela i profesora. Tymczasem, wbrew jego zamierzeniom, dopiero się zaczynała.

Miłość i małżeństwo

Portret Enriquety de Sotomayor – żony Ignacego Domeyki

Nastąpiło coś, czego Domeyko się najmniej spodziewał i co odmieniło jego życie; 46 letni profesor uniwersytetu za­kochał się swą pierwszą miłością. Oto jak opisywał swoje sercowe rozterki w latach do przyjaciół w Paryżu:

Bądź co bądź, moi kochani, nie masz rady, muszę żenić się […] Dziewczyna, z którą się żenię, jest młoda, piękna jak anioł, niewinna, pobożna; nie wiedzieć cze­mu pokochała mię od pierwszego widzenia […]. Domek mój cichy i spokojny napełnił się gwarem… Będę ja weselszy, spokojniej­szy? […]

Co też za zmiana w moim życiu! W tej samej izbie, gdzie tyle samotnych wie­czorów przetęskniłem […], siedzi żona piękna jak anioł, piętnastoletnia kobieta 0 wielkich czarnych oczach… W istocie byłem już natenczas oszalał z miłości… Tysiąc głupstw biegało po duszy, a rozum był jak wielkie mrowisko […]. Wiecie, że się zajmuję chemią, mineralogią, geologią, i ogromne foliały popisałem w tych materia­łach, po francusku i hiszpańsku, że byłem przez cały ten czas zakochany w zimnej, w najzimniejszej naturze, w skałach, krusz­cach i przedpotopowych stworzeniach. Wielka wtedy rewolucja zaszła we mnie; i nie żałuję tego, co się stało. Bogu niech będzie chwała za wszystko.

Ignacy Domeyko z żoną Enriquetą de Sotomayor, 1854, Biblioteka Narodowa w Chile, licencja PD, źródło: Memoria Chilena

Miesiąc później pisał:

Nie sądźcie, abym przez ożenienie moje już na zawsze osiadł w Ameryce, lub choć na moment przestał być Polakiem. Ożenie­nie moje w niczym nie odmieniło położenia mego względem kraju. Nie szukałem żony ani dla posagu, ani dla kariery, ani dla żad­nych względów światowych. Mam dziś to­warzyszkę, która mnie kocha, i z nią pojadę do Polski, jeżeli taka będzie wola Boża […]; Nieraz z nią projektujemy sobie zrobić wo­jaż do Europy, daj Boże, żeby tam pozostać można było w naszej Polsce, w naszej, nie cudzej, nie moskiewskiej […]; wszyscy po­kochacie ją serdecznie.

Portret Anny Domeyko, córki Ignacego Domeyki, fot. Walery Rzewuski, około 1875, Muzeum Narodowe w Warszawie, licencja PD, źródło: Cyfrowe MNW

Służba nauce i obowiązki rektora

Po 14 latach pracy w Chile Domeyce powierzono misję reformy i organizacji szkolnictwa wyższego w Chile; został Delegatem Uniwersytetu, później jego wieloletnim rektorem. Zewsząd spo­tkały go zaszczyty i wyróżnienia; wie­le towarzystw naukowych ofiarowało mu swe członkostwo (Towarzystwo Literackie Krakowskie, Towarzystwo Przyrodników w Norymberdze, Akade­mia Umiejętności w Krakowie, Towa­rzystwo Nauk Ścisłych, Towarzystwo Naukowe w Getyndze i wiele innych); namawiano go nawet do kandydowa­nia na stanowisko deputowanego lub senatora. Domeyko publikował kolejne książki z geologii i mineralogii, a plonem niezwykłych podróży na ziemi Araukanów stała się książka „Araukania i jej mieszkańcy”. Pod jego nadzorem zbudowano nowy gmach uniwersytetu. Jako cudzoziemiec, mimo honorowego obywatelstwa Chile, Domeyko starał się pozostawać na uboczu wydarzeń politycznych:

Cala moja polityka w Chile była dotąd: rozszerzać oświatę, bronić ją od niedowiar­stwa i bezbożności. Dlatego spodziewam się dotrwać do końca bez narażenia się na ob­mierzłe nienawiści stronnictw.

Był jednak bacznym obserwatorem sceny politycznej. Z racji swego urzędu rektorskiego pozostawał w bliskich sto­sunkach w kolejnymi prezydentami kra­ju. Wiele jego uczniów zajmowało póź­niej wysokie stanowisko w parlamencie i rządzie chilijskim. Pisał na ten temat:

Tu, w Ameryce, cudzoziemcy, chociaż­by z najlepszymi intencjami, muszą stronić od politycznego życia i unikać wszelkiego udziału w rewolucyjnych zamieszkach. A do tego można służyć i być użytecznym bez hałasu. Prawdziwe ulepszenie w społeczeń­stwie przychodzi cicho, powolnie i spokoj­nie, rozwija się naturalnym porządkiem, wy­maga cierpliwości i wyrzeczenia się miłości własnej.

Dobrze znosił aktywność, zarówno fizyczną, jak i intelektualną. Możliwość podróżowania i eksploracji w terenie dodawały mu skrzydeł. Pasjonowało go poznawanie i odkrywanie nieznanego. Po trzymiesięcznej podróży naukowej po Chile, 10 czerwca 1843 r. pisał do przyjaciela:

Nigdy w życiu nie byłem tak zdrów i sil­ny, jak kiedym dotarł do śnieżystych wierz­chów i odetchnął wiosennym powietrzem przy topniejących lodach i spojrzał na drugą stronę Kordylierów w wasze strony. Wró­ciwszy do Coąuimbo, nieco ogłuchłem, ale mam nadzieję, że to rzecz przemijająca.

W lipcu tego samego roku potwier­dza, że głuchota samoistnie ustąpiła, ale inne troski i tęsknoty nie ustąpiły:

[ …] życie moje zawsze jednostajne, spokojne, zdrowe; nigdy nie jestem we­soły i choć jestem dobrze ze wszystkimi, choć mam huk znajomych i życzliwych, a od nikogo zdaje mi się nie cierpię żadnej przykrości, nie mam ni jednego przyjacie­la, z kim bym o wewnętrznych smutkach i cierpieniach mógł pomówić i kto by się nie znudził moją o Polsce rozmową. [… ] w sobie wszystko przeważać muszę i jedy­nemu Bogu polecać tajniki myśli moich.

W połowie grudnia w liście z Coąu­imbo do stryjów pisze:

Nie mogę jednak zataić, że z latami coraz smutniejsze myśli nasuwają mi się, coraz większa niecierpliwość i tęsknota… Straszno jest być cudzoziemcem, nawet między najlepszymi ludźmi, kiedy się za młodu nawykło być kochanym i jakże ko­chanymi! Od wszystkich, co mię otaczali.

W październiku 1845 r. pisze do La­skowicka:

Dzieję się ze mną jak z człowiekiem bardzo podeszłego wieku, któremu przed śmiercią zamykają się jeden po drugim zmysły: wzrok, słuch, powonienie; tak i mnie przychodzi odrywać się powoli od ludzi, których najmocniej kochałem; może dlatego, żebym już tylko Pana Boga kochać i o Nim jedynym myśleć.

Mapa autorstwa Ignacego Domeyki, 1845?, Biblioteka Narodowa w Chile, licencja PD, źródło: Memoria Chilena

Kierowanie uczelnią przysparzało Domeyce wielu kłopotów. Pośród nad­miaru obowiązków uniwersyteckich, u boku żony, a po jej śmierci troskliwej córki Anny, znajdował jednak chwile odpoczynku.

Wtenczas to doświadczam, jak dobrze jest być żonatym i mieć dzieciątko, które uśmiechem swoim niewinnym rozprasza i rozwidnia najcięższe chmury i mgły umy­słowe; tak byłem rad z córki, jak bym był rad z syna, bo jeśli dobry syn mógłby radą i szablą zasłużyć się Polsce, toć dobra cór­ka modlitwą i cnotą może więcej daleko przynieść pociechy i radości i uprosić u Bo­ga nieskończenie więcej.

W melancholijnym nastroju miał Nowy Rok 1870:

Czterdzieści już lat upłynęło od ostat­niego Nowego Roku, który przepędziłem u stryja [ na Litwie]; nie poddaję się latom i kto wie, jaki będzie ten nowy rok i czy się doczekam jego końca. Gdyby nie wiara i nadzieja w Bogu, to by się już człowiek skruszył i oniemiał.

Mimo osiemdziesiątego roku życia, będąc już na rządowej emeryturze, zo­stał po raz czwarty wybrany na stanowi­sko rektora Uniwersytetu Chilijskiego. Przyjął je warunkowo, gdyż był to jedy­ny sposób zażegnania konfliktów poli­tycznych między innymi kandydatami.

Wiara

Domeyko wychowany w tradycji li­tewskiej i polskiej religijności, był czło­wiekiem głębokiej wiary. Jego katoli­cyzm był naturalny; w sposób bezkon­fliktowy łączył wiarę z nauką. Swój los oraz los zniewolonej Ojczyzny oddawał w ręce Boga. Modlitwa była dla niego nie tylko rozmową z Bogiem, lecz speł­niała istotną rolę w podtrzymaniu tożsa­mości. Modlitwę po polsku zawdzięczał pamięć ojczystego języka. W pięknie przyrody, ojczystej i chilijskiej, postrze­gał dzieło Stwórcy. W atmosferze ko­ścioła znajdował ukojenie i wewnętrzny spokój. Syna Hermana, który wybrał drogę powołania, wspierał w sposób nadzwyczajny.

W1843 r. święta Bożego narodzenia spędził w górniczej osadzie Andacollo, niedaleko La Sereny, znanej z maryjne­go sanktuarium. Były to już dwunaste święta poza krajem. Pisał w pamiętniku:

Mieszkam na drugiej połowie świata; nie ma do kogo przemówić po polsku… Czegom się nauczył, o czym się przekonałem, to że człowiek mało co z siebie dobrego wy­myśli, jeżeli się nie umocni w wierze i nie oprze się na słowie Bożym. Zasługa polega na onej nieustannej wojnie, jaką musi pro­wadzić ze sobą, ze skłonnością ku złemu.

Prawdziwa mądrość nie jest z tego świa­ta […]. Dlatego wszystkimi siłami starać się winniśmy o wiarę, prosić o nią u Boga w prostocie serca, jak dzieci proszą chleba u ojca, a nie marnować rozumu na próż­nych wnioskach i wymysłach ludzkich, od których kamienieje dusza.

Najpewniejszym środkiem do osiągnię­cia wiary za łaską i miłosierdziem Bożym jest pokora i miłość bliźniego, ta szczytna i nieograniczona miłość, której przykład dał nam Zbawiciel umierając za nas, prze­baczając mordercom swoim… Ta miłość jest fundamentem cnót, ramieniem do najzaciętszego boju przeciw złemu, prze­ciw własnej dumie, głównej sprawczyni na­szych nieszczęść […]

Prawdziwa miłość bliźniego jest owego Samarytanina: widzieć w każdym człowie­ku brata, kochać tych nawet, co nas niena­widzą.

Andracollo przypominało mu polską Częstochowę z Jasną Górą. Opis słyn­nej fiesty w Andracollo, stanowi jeden z najbardziej wartościowych dokumen­tów o charakterze etnograficznym i reli­gijnym Chile.

Podczas uciążliwej wyprawy geolo­gicznej w Kordylierze La Kompania, na wysokiej górze pod gołym niebem Do­meyko medytował:

Wielkiej siły duszy potrzeba, żeby szczeblując po tych Kordylierach wznieść się aż do gwiaździstego sklepienia, a w całym utworze tej cudowniej przyrody wydziwić się rozumowi jej Stworzyciela. Im dalej od ziemi, tym bliżej nieba, a nie masz odpo­czynku dla myśli, bo choć się jej zda, że już nieskończoność dróg i światów przebieży, drugą taką nieskończoność jeszcze przeczu­je przed sobą.

Codzienna modlitwa po polsku była dla Domeyki istotnym czynnikiem pod­trzymującym umiejętność posługiwania się językiem ojczystym. Niemal w każ­dym liście do przyjaciół odnosił się do Boga i Jemu polecał swoją przyszłość. Możliwość praktyk religijnych była ważnym czynnikiem podtrzymywania duchowej łączności z bliskimi.

U progu osiemdziesiątych urodzin, podsumowuje lata spędzone w Chile, pisał:

Tymczasem praca powszednia nie usta­je; w całym szkolnym roku, który teraz koń­czę, a podobnych już 41 tu przecedziłem, nie opuściłem ani jednej lekcji, ani na jeden dzień nie zatrzymały mnie w domu choroba lub jakie niedołęstwa, a przy tym niemało się też nagryzmoliło i do tutejszych pism naukowych, i do paryskich, i do krakow­skich, i do warszawskich. Na wszystko wy­starcza czasu przy ochocie i pomocy Bożej, a że wszystkich bied, na jakie się skarżą lu­dzie na tym świecie, jednej tylko dotąd nie doznałem: nudy.

Pobyt na rodzinnej ziemi

Upływ czasu, intensywna praca, opie­ka nad dorastającymi dziećmi pomagały Domeyce wznoszeniu nostalgii za Oj­czyzną. Pragnienie odwiedzenia Polski stało się realnie, zwłaszcza że prezydent Chile zaoferował pokrycie kosztów tej podró­ży. Czteroletni pobyt w Polsce i w stro­nach rodzinnych był triumfalny.

Kiedy w Krakowskiej Akademii Umiejętności pytano Domeykę, jak to się stało, iż nie zapomniał ojczystego języka, odpowiedział: „jakże chcecie, Panowie, żebym zapomniał, kiedy za­wsze myślał em po polsku, modliłem się po polsku i kochałem po polsku”. Na toast podczas uroczystego przyję­cia do Akademii Umiejętności odpo­wiedział: „O skały Kordylierów ude­rzałem młotkiem, by ich echem zagłu­szyć tęsknotę”.

Odwiedził także Ziemię Świętą, Szwajcarię, Austrię, Niemcy i Rzym, gdzie był świadkiem wyświęcenia swe­go syna Hermana na kapłana. Co naj­ważniejsze jednak – odwiedził strony rodzinne na Litwie. Powrót do rodzinne­go domu miał szczególny koloryt emocjonalny. Mimo ostrej zimy Domeyko odczuwał prawdziwe ciepło rodzinnego domu. Jak nigdy cieszył się wewnętrz­nym spokojem i ukojeniem.

W drodze powrotnej do Chile stan zdrowia Domeyki znacznie się pogor­szył. Szczególnie źle zniósł końcowy etap morskiej podróży.

Przyjechałem do domu osłabiony z tą samą, ale pogorszoną chorobą.[…] Przy­znam się Tobie, że były momenty, nawet po przybyciu do Santiago, w których zdawało mi się, że był niedaleki koniec.

Ignacy Domeyko zmarł w swoim domu w Santiago 23 stycznia 1889 r.

Zamiast zakończenia

Pamięć Domeyki przetrwała we wszystkich krajach jego pobytu, zwłaszcza w Polsce, w Chile i na Litwie. W Chile upamiętniają go liczne nazwy: miejscowości, gór, portów, kopalń, ulic i placów, uniwersyteckich auli, minera­łów, roślin. Główne patio Uniwersytetu Chilijskiego prezentacyjnych auli noszą także jego imię. Jeden z campusów Uni­wersytetu w La Serenie (Universidad de La Serena) oraz muzeum Minera­logiczne – największy zbiór minera­łów Domeyki, nazwano również jego imieniem. Postać polskiego uczonego jest w Chile powszechnie znana i szano­wana. W świadomości mieszkańców te­go kraju jest wpisana tak głęboko, że wielu uważa go za Chilijczyka.

Domeyko był bacznym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości. Rejestro­wał ludzkie zachowania i codzienne zwy­czaje. Celnie opisywał charakterystyczne cechy przedstawicieli różnych narodo­wości, z którymi się spotykał, szczegól­nie Latynosów i Indian. Był wrażliwy na ludzki los, zauważał zwłaszcza ubogich, cierpiących i nad nimi pochylał się ze współczuciem i gestem pomocy.

Gdziekolwiek się znalazł, pozosta­wał pod urokiem krajobrazu. Przekazy­wał potomnym piękne opisy przyrody, ziemi, nieba, chmur, kwiatów i zwie­rząt. Wykształcenie i zawód narzucały mu widzenie świata przez pryzmat geo­logii. Z tego punktu widzenia obserwo­wał i opisywał nie tylko góry i doliny, ale także miasta.

Był świadom, że w pewnym sensie jest wybrańcem losu, któremu dane jest podróżować po krańce świata. Pisał „dla odszukiwania czasu”, w jakim żył; wszystko co widział pragnął przybliżyć swoim rodakom.

Był miłośnikiem wiedzy, ciągłe się uczył. Odczuwał nieposkromioną żądzę poznawania i odkrywania. Kiedy poże­gnał się z polityką emigracyjną i podjął studia na Sorbonie i w College de Fran­ce, pisał:

[… ] poczęła mi się odnawiać i z całą go­rączką recydywy odświeżać chęć połykania nauki, nie już z tekstów […], ale z pierwszej ręki, z ust i oczu samych że uczonych, któ­rych od młodości nawykły byłem czcić jako wynalazców i twórców nowożytnej nauki.

Domeyko ujawniał nadzwyczajną energię fizyczną, wytrwałość, a nawet upór w pokonywaniu trudów i prze­ciwności; doskonale znosił uciążliwe podróże. Dał wiele przykładów niezwy­kłej odwagi: fizycznej, intelektualnej i moralnej.

Jego naturalna skłonność i bezinte­resowność były źródłem wielkodusz­ności. Zachował przy tym niezależność i godność.

„W Domeyce nie było nic, co by nie było jasne, co by nie było wznio­słe” – mówił o nim Stanisław Tarnow­ski w Krakowie. Odbierając honorowy doktorat Uniwersytetu Jagiellońskiego jawił się jako „wcielenie najszlachet­niejszych i najzdrowszych sił i uczuć swego pokolenia”.

Wytrwałość i systematyczność Do­meyki zawdzięczamy tysiącom zapi­sanych niemal kaligraficznie stron pa­miętnika i listów.

W osobie Domeyki Polska i Litwa, choć zniewolone, miały najlepszego ambasadora i obrońcę polskiej i litew­skiej racji stanu. Ukształtowane przez niego pozytywne wyobrażenia i obraz Polaków stanowiły i nadal stanowią oparcie do rozwijania obustronnie ko­rzystnych stosunków między naszymi krajami. Tradycje te kultywuje wielo­pokoleniowa rodzina, z Doną Anitą Do­meyko de Salazar – wnuczką Ignacego na czele. Drzewo genealogiczne rodu Domeyków ma wiele gałęzi: litewską, polską, chilijską, australijską, amery­kańską, i liczy około 170 osób.

Do tej tradycji miałem zaszczyt na­wiązywać iż niej korzystać w odbudo­wywaniu stosunków dyplomatycznych Polski i Chile w latach 1991-1996, po kilkunastu latach chilijskiej dyktatury wojskowej.

Cnoty Ignacego Domeyki wyniosły go do panteonu autorytetów intelektu­alnych i moralnych na Litwie, w Pol­sce i w Chile. Uniwersytet Jagielloński obdarzył go najwyższym zaszczytem – doktoratem honoris causa, a Chile – honorowym obywatelem.

W 1996 r. w Chile zawiązała się gru­pa postulatorów, która podjęła starania o uznanie Ignacego Domeyki za Sługę Bożego w uznaniu jego bezprzykładne­go i heroicznego życia chrześcijańskie­go na emigracji, na obczyźnie. Uosabiał on i kultywował moralne wartości, jak miłość bliźniego, solidarność, sprawie­dliwość i międzynarodowe braterstwo. Formalny wniosek został sformułowany przez Korporację Kulturalną im. Ignace­go Domeyki, która powstała w Santia­go de Chile. Inicjatywa została przyjęta życzliwie przez władze kościelne.

Grobowiec Ignacego Domeyki na Cmentarzu Generalnym w Santiago

Na zakończenie warto przytoczyć słowa Ambasadora Chile w Warszawie, dra Maxinmo Lira Alcayaga, wypowie­dziane w 1993 r. z okazji przekazania przez Rektora Uniwersytetu Warszaw­skiego popiersia Ignacego Domeyki – daru dla Uniwersytetu Chilijskiego:

„Wybitne przymioty ludzkie i umy­słowe [Ignacego Domeyki], jego ogromne dzieło, jego osiągnięcia w na­uce i służbie chilijskiemu państwu, uczyniły z Ignacego Domeyki dosko­nałego rzecznika duchowego i cywili­zacyjnego dorobku Europy, biorącego czynny udział w naukowej i technicz­nej rewolucji swoich czasów. Uczyniły z niego wielkiego reformatora amery­kańskiej nauki i kultury. Tej pięknej postaci polskiego wychodźstwa, czło­wiekowi który potrafił przezwyciężyć dramat wygnania i tragedię swojego dalekiego kraju i przemienić je w twór­czą pracę dla swej Nowej Ojczyzny, składamy dzisiaj hołd”.

Zdzisław Jan Ryn

W dniu 6 lutego 2022 roku w wieku 84 lat zmarł w Krakowie Zdzisław Jan Ryn – dyplomata, profesor nauk medycznych, publicysta, podróżnik, miłośnik gór, badacz i wybitny znawca kultur andyjskich. W latach 1991 – 1996 pełnił misję Ambasadora RP w Chile zaś w latach 2007 – 2008 w Argentynie. Był autorem ponad 450 prac naukowych  i kilkuset publikacji popularnonaukowych, między innymi z takich dziedzin jak psychiatria kliniczna, medycyna górska, psychologia alpinizmu czy antropologia. Za swój wkład na rzecz  polsko – chilijskiej współpracy naukowo – badawczej w roku 1996 odznaczony został Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi Chile. Był także honorowym obywatelem miast  La Serena i Coquimbo. W roku 2018 r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP uhonorowało go odznaką Bene Merito. Ambasador Zdzisław Jan Ryn był niezwykle lubiany i ceniony przez chilijską Polonię a także przez Chilijczyków, z którymi łączyły go węzły autentycznej i długoletniej przyjaźni.

Cześć Jego Pamięci…

Znadniemna.pl

Dzisiaj, 31 lipca, mija  220. rocznica urodzin wybitnego uczonego, uczestnika powstania listopadowego - Ignacego Domeyki. [caption id="attachment_57384" align="alignnone" width="852"] Portret Ignacego Domeyki, autor wzoru Franciszek Tegazzo, rytownik Julian Schübeler, 1871, Biblioteka Narodowa, licencja PD, źródło: Polona[/caption] Nazwisko "Domeyko" kojarzy się najczęściej z "Panem Tadeuszem" Adama Mickiewicza, Filomatami,

Dzisiaj przypada 220 rocznica urodzin wybitnego Polaka, wybitnie zasłużonego dla narodu Chile, bohatera narodowego tego państwa. – Ignacego Domeyki, urodzonego na terenie współczesnej Białorusi niedaleko Korelicz. W związku z jubileuszem urodzin naszego wybitnego krajana zamieszczamy tekst o ciekawych faktach, związanych z  jedną z najwybitniejszych postaci XIX stulecia.

Dwór Domeyków w Niedźwiadce Wielkiej, fot.: Wikimedia Commons

Ignacy Domeyko (urodził się 31 lipca 1802 roku w Niedźwiadce Wielkiej = dzisiaj w rejonie korelickim obwodu grodzieńskiego Republiki Białorusi, zm. 23 stycznia 1889 w Santiago w Chile) – polski geolog, mineralog, geograf i etnolog, badacz Ameryki Południowej; wieloletni rektor Uniwersytetu Chilijskiego i członek wielu towarzystw naukowych, jeden z najbardziej znanych wychowanków Uniwersytetu Wileńskiego i bohater narodowy Chile.

Na jego cześć nazwano minerał, dinozaura, planetoidę, kwiat, pająka i 140 punktów na mapie Chile. Mało kto bowiem zasłużył się dla rozwoju chilijskiej nauki i przemysłu, tak jak on.

Pochodzący z Rzeczypospolitej Polskiej, tuż przed jego narodzinami włączonej do Imperium Rosyjskiego, który przyswoił sobie tradycje kulturowe i polityczne Wielkiego Księstwa Litewskiego, zajmuje ważne miejsce w historii nauki i kultury Polski, Białorusi, Litwy i Chile.

Rozbudzenie zainteresowania tym, co skrywa w sobie wnętrze naszej planety, zawdzięcza wujkowi, absolwentowi Akademii Górniczej. Miał czternaście lat, gdy zaczynał studia na Uniwersytecie Wileńskim. Jego kolegą ze starszego roku był Adam Mickiewicz. Udane towarzystwo zbiera się wówczas na wileńskiej uczelni. Zakładają tajną organizację studencką, znaną jako Filomaci. Trochę kółko samokształceniowe, trochę klub towarzyski, trochę patriotyczna konspiracja – rosyjskie władze traktują ją jednak nadzwyczaj serio. Zaczynają się aresztowania, potem zsyłki na syberyjską katorgę. Domeyko odsiaduje prawie rok. Dzięki staraniom rodziny unika zesłania. Ma jednak dożywotni nadzór policyjny i zakaz opuszczania rodzinnej wsi. Odbierają mu dyplom magisterski, w zamian dostaje wilczy bilet do wszelkich państwowych posad. Ten czas wspominał później tak:

„(…) to, co było, porywa nas i unosi wyżej i silniej, niż to, co jest, i w tem, co było, żyjemy ciągłą młodością, na przekór siwiźnie naszej i schyleniu. Trudno tylko i coraz trudniej wysłowić, wypowiedzieć, co jakby przymglone od tylu zewnętrznych burz i zawiei, tuli się do duszy(…).

Tak mi też trudno dziś władać piórem, kiedy się bierze do pisania o szczęśliwych latach naszej wileńskiej młodości, o której niepodobna wspomnieć bez wywołania z grobu Zana, Adama, Czeczota i tylu innych. Wiem, pewien jestem że pamiętam, że widzę całą ową przeszłość: nie zmarnowałem, nie zgubiłem, wałęsając się po dalekich krajach, nic z tego, co wyniosłem z domu…” (źródło: polona.pl: Filareci i filomaci: list Ignacego Domejki, marzec 1870).

Po wybuchu powstania listopadowego Domeyko niezwłocznie zgłasza swoją gotowość bojową. Zostaje złapany, cudem ucieka sprzed plutonu egzekucyjnego. Po upadku antycarskiego zrywu wyrusza tułaczym szlakiem polskich uchodźców politycznych: najpierw do Drezna, gdzie dołącza do Mickiewicza (poeta pisze wtedy „Dziady, część III”, Domeyko pojawia się tam pod pseudonimem Żegota), potem nielegalnie do Paryża. Nad Sekwaną nadrabia stracony czas i rzuca się w wir nauki: uczęszcza na wykłady do Sorbony, Collège de France, Konserwatorium Sztuk i Rzemiosł, zdobywa dyplom inżyniera górnictwa. Losy Ignacego Domeyki potoczyłyby się zapewne inaczej, gdyby nie przymusowa emigracja.

„Wtem odbieram list od p. Dufrénoy, mego profesora mineralogii, w którym mi proponuje jechać na profesora chemii i mineralogii do Coquimbo w Chile i ofiaruje 1200 piastrów (6000 fr.) na rok pensji, koszt podróży etc. Odżyłem! Odżył we mnie mój od dzieciństwa zapał do dalekich wojażów. Niedługo myśląc odpisałem, że zgadzam się […]” – czytamy w jego pamiętnikach. Tego samego dnia Polak wybrał się na spacer do lasu, gdzie… zgubił list z zaproszeniem. Przez kolejny miesiąc nie wiedział, dokąd właściwie jedzie, ponieważ nie zapamiętał nazwy chilijskiego miasta.

Domeyko tworzy chilijskie szkolnictwo wyższe od podstaw. Przez 16 lat jest rektorem centralnej uczelni w Santiago. Studenci go uwielbiają. Wakacje spędza na naukowych ekspedycjach. Przez kilkadziesiąt lat przebywa ponad 7000 kilometrów pieszo, konno czy łodzią (choć bał się wody). Podczas wypraw odkrywa liczne złoża srebra, złota, miedzi i węgla kamiennego, jak i nieznane dotąd minerały. Interesują go też i trzęsienia ziemi. Zakłada obserwatorium astronomiczne, zbiera meteoryty.

Broni rdzennej ludności Chile – Mapuczów. Wydaje książkę „Araukania i jej mieszkańcy”, w której występuje przeciwko brutalnej kolonizacji. Nakłania prezydenta Chile do zmiany polityki. Potępia też niewolnictwo i wyzysk w chilijskich kopalniach.

Polski badacz spędził pół wieku w Chile. W pamiętnikach zwierza się z tęsknoty za Polską. „Odległość jest niczym; jeżeli nie możem być w Polsce, to wszystko jedno być w Paryżu czy w Chile” – pisał w jednym z listów. W innym pisze: „Ach, gdyby mi Bóg pozwolił widzieć Kraków i być w nim choć bakałarzem dzieci i pomodlić się na Zamku, na grobach królów i świętych naszych i odpocząć na mogile Kościuszki! Skwitowałbym ze wszystkiego, choćby mnie potem i powiesili przypadkiem.” W podróż do rodzinnego kraju udaje się dopiero na krótko przed śmiercią.

Ignacy Domeyko z żoną Enriquetą de Sotomayor, 1854 fot.: Biblioteka Narodowa w Chile, licencja PD, źródło Memoria Chilena

Po jego śmierci dziennik chilijski napisze: „Domeyko był więcej niż profesorem, był apostołem nauki w Chile”.

Pablo Neruda, chilijski poeta i laureat Nagrody Nobla, powiedział Jarosławowi Iwaszkiewiczowi na Kongresie Kultury w Santiago (1933): „Pomyśl sobie, jak wiele mu zawdzięczamy… wszystko… cały przemysł… organizacja nauczania średniego i wyższego… Zacny był stary”.

Imię Ignacego Domeyki nosi Polska Szkoła Społeczna w Brześciu, założona w 1988 roku, ukończyło ją ponad 8 tysięcy uczniów, z których ponad 5000 studiowało lub studiuje na wyższych polskich uczelniach.

Życie tego naszego wielkiego Rodaka jest dla nas wzorem tego, jak pozostawać sobą, człowiekiem, Polakiem w każdej sytuacji życiowej.

Nie sądźcie, abym już na zawsze osiadł w Ameryce, lub choć na moment przestał być Pola­kiem. (…) pojadę do Polski, jeżeli taka będzie wola Boża. […], żeby tam pozostać można było w naszej Polsce, w naszej, nie cudzej, nie moskiewskiej – pisał  w jednym z listów do rodziny mieszkającej w zaborze rosyjskim.

Marta Tyszkiewicz

Dzisiaj przypada 220 rocznica urodzin wybitnego Polaka, wybitnie zasłużonego dla narodu Chile, bohatera narodowego tego państwa. - Ignacego Domeyki, urodzonego na terenie współczesnej Białorusi niedaleko Korelicz. W związku z jubileuszem urodzin naszego wybitnego krajana zamieszczamy tekst o ciekawych faktach, związanych z  jedną z najwybitniejszych postaci

Niedługo ruszy proces sądowy liderów Związku Polaków na Białorusi. „Rzeczpospolita” dotarła do zarzutów sfabrykowanej sprawy.

Zatrzymany 25 marca 2021 roku polski dziennikarz i jeden z liderów prześladowanego przez reżim Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andrzej Poczobut nie wyszedł na wolność. 25 lipca areszt przedłużono mu o kolejne dwa miesiąca. Według białoruskiego prawa to ostatnie możliwe przedłużenie aresztu, gdyż aresztowana osoba nie może przebywać za kratami dłużej niż pół roku bez wyroku. A to oznacza, że już niebawem ruszy proces sądowy i już w najbliższym czasie może zapaść wyrok reżimowego sądu. W tej samej sprawie sądzona ma być też szefowa ZPB Andżelika Borys, która po roku spędzonym w więzieniu w marcu została wypuszczona z aresztu, ale wciąż jest zakładniczką reżimu.

Nie lubi ZSRR

„Rzeczpospolita” dotarła do informacji, które Andrzejowi Poczobutowi udało się przekazać zza krat. Chodzi o kilka kuriozalnych zarzutów, które pojawiają się w spreparowanej przez reżim sprawie karnej. Prokuratorzy dyktatora uznali m.in., że mówienie przez Poczobuta o agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 roku jest „podżeganiem do nienawiści na tle narodowościowym”. Bo według propagandy Łukaszenki i Kremla doszło wówczas do „wyzwolenia uciskanych przez Polskę narodów ukraińskiego i białoruskiego”. Kolejnym absurdalnym dowodem podpierającym zarzuty mają być wypowiedzi Andrzeja Poczobuta w obronie niszczonego od lat przez reżim szkolnictwa polskiego na Białorusi. W sprawie pojawił się też jeden z jego artykułów w „Gazecie Wyborczej”, w którym relacjonował brutalne tłumienie przez milicję powyborczych protestów w nocy z 9 na 10 sierpnia 2020 roku. Reżimowi oskarżyciele dopatrzyli się też „podżegania do nienawiści” w wypowiedziach i wywiadach Poczobuta, których udzielał polskim mediom. Ale też podpięli do sprawy jego artykuł w „Magazynie Polskim”, który napisał jeszcze w 2006 roku i poświęcił „Olechowi” (Anatol Radziwonik), jednemu z dowódców polskiego podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego na Grodzieńszczyźnie.

– Andrzej Poczobut siedzi w więzieniu, bo jest jednym z liderów Związku Polaków na Białorusi. Cierpi za swoją działalność na rzecz sprawy polskiej na Białorusi – komentuje „Rzeczpospolitej” Marek Zaniewski, wiceprezes ZPB, który przebywa obecnie w Polsce. – Andżelika Borys jest figurantką tej samej sprawy karnej – zaznacza. Nie wiadomo jednak na czym oprze swoje oskarżenia prokurator wobec szefowej ZPB. W świetle lokalnego prawa Polakom może grozić nawet od pięciu do 12 lat łagrów.

– W listach pisze, że się nie rozczula, czyta książki i jest gotów do najgorszego scenariusza. Wszystkich pozdrawia, znajomych i nieznajomych. Wszystkim jest wdzięczny, że piszą listy mimo wszystko – relacjonuje na swoim profilu w Facebook Oksana Poczobut, przebywająca w Grodnie żona uwięzionego dziennikarza. Andrzejowi nie pozwalają jednak na korespondencję z synem, bo piszą do siebie po polsku. – 16 miesięcy! Przez ten czas nasz syn stał się wyższy od babci i dziadka – pisze kobieta.

Polacy w podziemiu

Czy jest nadzieja, że prześladowani przez reżim Polacy zostaną oczyszczeni z zarzutów i uniewinnieni? Czy mogą usłyszeć chociażby wyrok w zawieszeniu? – Nie jestem optymistą, patrząc na wydarzenia z ostatnich miesięcy na Białorusi. Na to, jak niszczą polskie miejsca pamięci i to, co zostało zrobione z polską oświatą. Wygląda na to, że staną przed sądem i może zapaść surowy wyrok – mówi Zaniewski. – Nasza działalność na Białorusi całkowicie przeniosła się do podziemia. A naszym członkom grozi odpowiedzialność karna, więc muszą działać po cichu. Zdecydowana większość działaczy pozostaje jednak na Białorusi i nie zamierzamy tworzyć organizacji na uchodźstwie – dodaje.

Niewielkie są też nadzieje na dyplomację, biorąc pod uwagę stan relacji polsko-białoruskich po szturmie granicy, rusyfikacji polskich szkół i niszczeniu cmentarzy polskich. – Niestety mamy bardzo ograniczoną możliwość kontaktu z tym reżimem i przeciwstawianiu się szaleństwu Aleksandra Łukaszenki poza głośnym i twardym artykułowaniem prawdy o tym, co spotkało Andżelikę i Andrzeja na Białorusi – mówi „Rzeczpospolitej” Łukasz Jasina, rzecznik MSZ.

W ostatnich tygodniach reżim zniszczył już około dziesięciu polskich grobów i miejsc pamięci. W ubiegłym tygodniu ciężki sprzęt wkroczył i zrównał zbiorowy grób żołnierzy AK w Stryjówce około Grodna. – Z naszych informacji wynika, że funkcjonariusze KGB nie mogli znaleźć żadnego z miejscowych do tego barbarzyństwa. Przywieźli ekipę z sąsiedniego rejonu – mówi „Rzeczpospolitej” Andrzej Pisalnik, przebywający w Polsce redaktor portalu glosznadniemna.pl.

– To przypomina czasy komunistyczne, gdy burzono farę Witoldową (niegdyś najstarszy kościół w Grodnie – red.). Wówczas komuniści musieli ściągać ekipę aż z Leningradu. A ludzie bronili świątyni, kładli się pod sprzęt – dodaje.

Znadniemna.pl za Rusłan Szoszyn/rp.pl

Niedługo ruszy proces sądowy liderów Związku Polaków na Białorusi. „Rzeczpospolita” dotarła do zarzutów sfabrykowanej sprawy. Zatrzymany 25 marca 2021 roku polski dziennikarz i jeden z liderów prześladowanego przez reżim Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andrzej Poczobut nie wyszedł na wolność. 25 lipca areszt przedłużono mu o kolejne dwa

Dzisiaj mija 81 lat od bohaterskiego czynu franciszkanina ojca Maksymiliana Kolbego. 29 lipca 1941 roku podczas apelu w niemieckim obozie Auschwitz duchowny zgłosił się, by oddać życie za Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu skazanych na śmierć głodową w odwecie za ucieczkę więźnia. Franciszkanin zmarł w bunkrze głodowym 14 sierpnia 1941 roku. Został dobity zastrzykiem fenolu.

Męczeńska śmierć ojca Kolbe

Maksymilian Maria Kolbe w 1936 roku

Franciszkanin Maksymilian Maria Kolbe trafił do Auschwitz 28 maja 1941 roku z więzienia na Pawiaku w Warszawie. W obozie otrzymał numer 16670. Początkowo pracował przy zwożeniu żwiru na budowę parkanu przy krematorium. Potem dołączył do komanda w Babicach, które budowało ogrodzenie wokół pastwiska.

KL Auschwitz

KL Auschwitz, 1940 rok

Maksymilian w Auschwitz szybko podupadł na zdrowiu. Trafił do szpitala obozowego. Więźniowie otaczali go opieką. Gdy poczuł się lepiej, wręcz wypchnięto go ze szpitala w obawie, by nie został w nim uśmiercony. Później trafiał do lżejszych prac, początkowo w pończoszarni, gdzie reperowano odzież, a później w kartoflarni przy kuchni.

Franciszek Gajowniczek na fotografiach z kartoteki obozu KL Auschwitz

Pod koniec lipca 1941 roku z obozu uciekł więzień Zygmunt Pilawski. Za karę zastępca komendanta Karl Fritzsch wybrał dziesięciu więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Wśród nich był Franciszek Gajowniczek.

Opisując w 1946 roku tzw. wybiórkę, Gajowniczek powiedział: – Nieszczęśliwy los padł na mnie. Ze słowami „ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam” udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci. Te słowa słyszał ojciec Maksymilian. Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Fritzscha i usiłował ucałować go w rękę. Wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć”.

Egzekucje przez zagłodzenie budziły grozę wśród więźniów. Po ucieczce więźnia komendant lub kierownik obozu wybierał podczas apelu z bloku, z którego ktoś uciekł, dziesięciu lub więcej więźniów. Byli zamykani w jednej z cel w podziemiach bloku numer 11. Nie otrzymywali pożywienia ani wody. Po kilku, kilkunastu dniach umierali w straszliwych męczarniach. Na podstawie rejestru więźniów bloku 11 historycy ustalili kilka dat „wybiórek”.

Ojciec Kolbe po dwóch tygodniach męki wciąż żył. 14 sierpnia 1941 roku został uśmiercony przez niemieckiego więźnia-kryminalistę Hansa Bocka, który wstrzyknął mu zabójczy fenol. Kilka tygodni przed śmiercią Maksymilian powiedział do współwięźnia Józefa Stemlera: – Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość.

Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę. Zmarł w 1995 roku w Brzegu na Opolszczyźnie w wieku 94 lat. Pochowany został na cmentarzu przyklasztornym franciszkanów w Niepokalanowie.

Pierwszy polski męczennik wojenny wyniesiony na ołtarze

Ojciec Maksymilian Kolbe (pierwszy z lewej), listopad 1938 roku. Fot.: NAC/1-A-1674-3

Rajmund Kolbe urodził się 8 października 1894 roku w Zduńskiej Woli. W 1910 roku wstąpił do zakonu, gdzie przyjął imię Maksymilian. Studiował w Rzymie, gdzie w 1917 roku założył stowarzyszenie Rycerstwa Niepokalanej. Do Polski wrócił dwa lata później. W 1927 roku założył pod Warszawą klasztor-wydawnictwo Niepokalanów. Trzy lata później wyjechał do Japonii, skąd wrócił w 1936 roku. Objął kierownictwo Niepokalanowa, który stał się największym klasztorem katolickim na świecie.

Ojciec Maksymilian Maria Kolbe z uczniami niższego seminarium duchownego

O. Korneli Czupryk i o. Maksymilian Kolbe przed wyjazdem do Japonii w 1933 roku

We wrześniu 1939 roku Niemcy po raz pierwszy aresztowali Kolbego i franciszkanów. Duchowni odzyskali wolność w grudniu. 17 lutego 1941 roku Maksymiliana aresztowano po raz drugi. Trafił na Pawiak, a potem do Auschwitz.

Papież Jan Paweł II i Franciszek Gajowniczek w 1982 roku. (Fot: PAP/CAF-archiwum

Polski franciszkanin został beatyfikowany przez papieża Pawła VI w 1971 roku, a kanonizowany przez Jana Pawła II jedenaście lat później. Stał się pierwszym polskim męczennikiem II wojny światowej, który został wyniesiony na ołtarze.

Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński w towarzystwie biskupów i franciszkanów przed portretem beatyfikacyjnym o. Maksymiliana Kolbego

Droga życiowa św. Maksymiliana Kolbego jest związana z Grodnem

Do miasta nad Niemnem o. Maksymilian Kolbe przyjechał w 1922 r. zgodnie z dekretem przełożonych wspólnoty franciszkańskiej. W ciągu pięciu lat pełnił posługę w parafii Matki Bożej Anielskiej. W archiwach franciszkanów do dnia dzisiejszego przechowywany jest list o. Maksymiliana do matki, napisany zaraz po przyjeździe do Grodna. W nim opisuje życie w klasztorze, kościół franciszkański w Grodnie (w szczególności obrazy św. Antoniego i św. Franciszka, które wówczas cieszyły się szczególną czcią, a także obraz Matki Bożej Anielskiej, w którym ojciec czuł obecność Maryi).

W Grodnie młody kapłan zajmował się typową działalnością duszpasterską: pomagał w kościele, spowiadał wiernych, od czasu do czasu wygłaszał kazania oraz katechizował dzieci. Według wspomnień parafian o. Maksymilian był uprzejmy i cierpliwy, zawsze otwarcie i serdecznie rozmawiał z małymi parafianami.

Franciszkanie podczas pracy w drukarni

W klasztorze franciszkanin założył wydawnictwo, gdzie drukowany był „Rycerz Niepokalanej”. Była to ciężka praca, która wymagała wiele wysiłku. O. Kolbe samodzielnie załatwiał sprawy finansowe, przygotowywał treść i projekt graficzny czasopisma, szukał autorów, wraz z braćmi franciszkanami nosił paczki „Rycerza” na kolej, aby wysłać do Polski. O. Maksymilian pisał: „Matka Niepokalana przeprowadziła swojego «Rycerza» poprzez najbardziej krytyczne momenty. Jednak, nie tylko nie upadł, ale nawet przyodział się w kolorową okładkę i znalazł nowych czytelników”.

Ojciec dbał, aby czasopismo było dostępne najuboższym. Udawało się to dzięki ofiarom ludzi  zamożnych, wśród których byli nie tylko katolicy, lecz także prawosławni i Żydzi. Sprawa Maksymiliana rozwijała się, ponieważ ojciec płonął swoją ideą, miał charyzmę i dar jednoczenia sojuszników. Ten człowiek dokładnie wiedział, czego chce od niego Bóg, i dlatego z pewnością szedł drogą swojego powołania.

Poza tym poprzez działalność wydawniczą o. Maksymilian miał wpływ na młodych ludzi. Miejscowi chłopcy przychodzili do klasztoru, aby pomóc ojcom drukować i zszywać czasopismo. Młodzi ludzie widzieli, że życie zakonne to nie zawsze coś starego i kanonicznego, że ono również może być związane z teraźniejszością. Podczas pracy w drukarni kandydaci do zakonu zapoznawali się z charyzmatem franciszkańskim i sprawdzali swoje powołanie.

W mieście nad Niemnem o. Maksymilian poznał o. Melchiora Fordona, który wywarł wielki wpływ duchowy na świętego. O. Fordon stał się dla młodego kapłana spowiednikiem, doradcą i przyjacielem. Był chyba jedynym, kto zrozumiał ideały Maksymiliana i trudności, które ten przeżywał.

Józef Melchior Fordon OFMConv

Z o. Fordonem jest związana jedna ciekawa historia. We wrześniu 1915 r., po wycofaniu się wojsk rosyjskich i zdobyciu części miasta przez wojska niemieckie, franciszkanin ocalił przed rozstrzelaniem trzynastu strażaków, oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Rosjan. Ojciec ręczył za ich niewinność własnym życiem. Historia stała się miejską legendą. Niektórzy z badaczy życia św. Maksymiliana widzą w niej początek rozważania świętego o tym, czy jeden człowiek może oddać życie za kogoś innego. Oni sądzą, że przykład ofiarności starszego brata duchowego stał się początkiem do męczeństwa o. Maksymiliana Kolbego.

Znadniemna.pl/PAP/slowo.grodnensis.by

Dzisiaj mija 81 lat od bohaterskiego czynu franciszkanina ojca Maksymiliana Kolbego. 29 lipca 1941 roku podczas apelu w niemieckim obozie Auschwitz duchowny zgłosił się, by oddać życie za Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu skazanych na śmierć głodową w odwecie za ucieczkę więźnia. Franciszkanin zmarł w

22 lat temu, 28 lipca 2000 roku, w ramach obchodów 60. rocznicy zbrodni katyńskiej został otwarty i poświęcony Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu. W uroczystościach wzięli udział premier Polski Jerzy Buzek oraz wicepremier Rosji Wiktor Christienko. Razem z polską nekropolią został również otwarty cmentarz ofiar sowieckich represji – mieszkańców Smoleńszczyzny, w tym co najmniej kilkuset Polaków, głównie ofiar operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938.

Premier Jerzy Buzek w czasie uroczystości podkreślał, że „nie ma w nas, wszystkich Polakach, głębszej rany, która goiłaby się tak długo, bez względu na to, czy mamy, czy nie mamy tu swoich bliskich. Katyń bowiem to nie tylko straszliwa zbrodnia dokonana w majestacie sowieckiego prawa, to również kłamstwo powtarzane tysiące razy, które pozostało kłamstwem. Na całe pokolenia słowo »Katyń« w Polsce i na całym świecie pozostanie znakiem ludobójstwa i zbrodni wojennej”. Wicepremier Rosji Wiktor Christienko powiedział natomiast, że dla Rosjan doskonale zrozumiałe są uczucia Polaków związane z Katyniem. Dodał, że Las Katyński będzie „na zawsze symbolem strasznej tragedii”, i przypomniał, że ofiarami nieludzkiej machiny stalinowskiej „byli nie tylko polscy oficerowie, ale i obywatele ZSRS”.

Budowę zespołu muzealnego zapoczątkowało wydane w 1996 roku rozporządzenie rządu Federacji Rosyjskiej „dotyczące stworzenia miejsc pamięci w miejscach spoczynku obywateli sowieckich i polskich – ofiar represji totalitarnych w Katyniu i Miednoje”. Koordynatorem prac koncepcyjnych oraz budowy Polskiego Cmentarza Wojennego była Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz jej sekretarz generalny Andrzej Przewoźnik. W ramach konkursu wybrano projekt zespołu kierowanego przez rzeźbiarzy Zdzisława Pidka i Andrzeja Sołygę. Budowa nekropolii została sfinansowana ze środków przekazanych przez polski rząd oraz zebranych przez Rodziny Katyńskie i Polską Fundację Katyńską, a także innych ofiarodawców.

Na kształt kurhanu

Cmentarz obejmuje obszar 1,4 ha. Wchodząc, odwiedzający przechodzą pomiędzy dwoma pylonami z wizerunkami polskich orłów wojskowych. Przy wejściu zostały również umieszczone płyty z wizerunkami polskich odznaczeń wojskowych – Krzyża Virtuti Militari, a także Krzyża Kampanii Wrześniowej 1939. Idąc dalej, odwiedzający mijają drewniany Krzyż Prymasowski, który został przekazany w 1988 roku przez ówczesnego prymasa Polski, kard. Józefa Glempa; na początku stał w tle pomnika z kłamliwym napisem mówiącym o tym, że zbrodni katyńskiej dokonali Niemcy. W pobliżu znajdują się także cztery pionowe płyty z symbolami religii, których wyznawcy spoczywają na cmentarzu. Twórcy nekropolii potraktowali cały teren jako symboliczną mogiłę. „Widziany z odległości, wydaje się płaskim obszarem – dopiero z bliska dostrzegamy, iż ma on kształt kurhanu z okalającym go wykopem, którego mur stał się ścianą pamięci. Idąc alejką, odwiedzający schodzi poniżej poziomu ziemi, tym samym symbolicznie przekracza granicę życia i śmierci” – czytamy w publikacji „Katyń. Przewodnik szlakiem zbrodni”.

Kolor zakrzepłej krwi

Tym, co uderza przybywających w to miejsce, jest rdzawoczerwony kolor elementów cmentarza, który może się kojarzyć zarówno z kolorem zakrzepłej krwi, jak i rdzą na guzikach mundurów wydobytych w czasie ekshumacji. Żeliwo, z którego zostały wykonane elementy cmentarza, zostało bowiem pokryte specjalnym środkiem, który przyspiesza korozję. W zamiarze Zdzisława Pidka pomnik miał starzeć się tak jak i jego otoczenie. Rdzawy kolor mają też umieszczone na ścianie wykopu żeliwne epitafia ku czci każdego z pomordowanych. „Indywidualne epitafia są jednym z najważniejszych elementów cmentarza, a ich ułożenie w sześciu pionowych rzędach stanowi odwołanie do ciał układanych warstwami w dołach śmierci” – czytamy w przewodniku po cmentarzu. W zamyśle twórców mur wykopu stanowi rodzaj podziemnej kaplicy i muzeum pamięci.

Kolor rdzy ma również grupa ołtarzowa. Składa się ona z żeliwnej płyty-bramy, na której zostały odciśnięte nazwiska 4212 pomordowanych (tak bowiem szacowano w momencie otwarcia cmentarza; według najnowszych ustaleń mówi się o 4415 zabitych), a także widniejącego w prześwicie krzyża, stołu ofiarnego oraz zawieszonego w wykopie pod poziomem ziemi dzwonu, na którym został wyryty napis „Katyń” oraz tekst „Bogurodzicy”. Jak dowiadujemy się z publikacji „Katyń. Przewodnik szlakiem zbrodni”, „symbolika grupy ołtarzowej odwołuje się do Zmartwychwstania Pańskiego – brama i krzyż nawiązują do Grobu Pańskiego i odsuniętego przez Zmartwychwstałego Chrystusa kamienia, a podziemny dzwon – do głosu prawdy wydobywającego się nawet spod ziemi”.

Cierpieniu – prawdę, umarłym – modlitwę

Przed ołtarzem znajdują się dwie żeliwne pamiątkowe tablice. Jedna z nich wskazuje miejsce, w którym prezydent Lech Wałęsa wmurował w 1995 roku kamień węgielny pod budowę cmentarza, który wcześniej został poświęcony przez papieża Jana Pawła II. Na tablicy znajduje się napis „Cierpieniu – prawdę, umarłym – modlitwę, w obliczu Boga Wszechmogącego”. Z kolei druga tablica symbolizuje hołd złożony w imieniu narodu polskiego „ponad 4400 spoczywającym w Lesie Katyńskim oficerom Wojska Polskiego z obozu w Kozielsku zamordowanym wiosną 1940 r. przez NKWD”. Przed ołtarzem zostało też rozmieszczonych sześć zbiorowych mogił. Na cmentarzu znalazły się jedynie dwa indywidualne groby – gen. Bronisława Bohaterewicza (Bohatyrewicza) i gen. Mieczysława Smorawińskiego. Pomiędzy drzewami znajdują się nieregularne płyty żeliwne, które zostały umieszczone w miejscu siedmiu dołów śmierci, z których wydobyto szczątki ofiar. Wokół nekropolii rozciąga się Las Katyński, niemy świadek zbrodni sprzed osiemdziesięciu lat.

5 marca 1940 roku Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło decyzję o rozstrzelaniu polskich jeńców przebywających w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz polskich więźniów przetrzymywanych przez NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej. Konsekwencją tej decyzji była zbrodnia katyńska. Po trwających miesiąc przygotowaniach 3 kwietnia 1940 r. rozpoczęto likwidację obozu w Kozielsku, a dwa dni później obozów w Starobielsku i Ostaszkowie. Przez następne sześć tygodni Polacy byli wywożeni grupami do miejsc kaźni. W wyniku decyzji z 5 marca 1940 roku zamordowano ponad 21 tys. osób: oficerów WP, funkcjonariuszy innych służb i formacji państwowych.

Znadniemna.pl/PAP/Fot.: Iness Todryk-Pisalnik

22 lat temu, 28 lipca 2000 roku, w ramach obchodów 60. rocznicy zbrodni katyńskiej został otwarty i poświęcony Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu. W uroczystościach wzięli udział premier Polski Jerzy Buzek oraz wicepremier Rosji Wiktor Christienko. Razem z polską nekropolią został również otwarty cmentarz ofiar

Skip to content