HomeStandard Blog Whole Post (Page 95)

Dzisiaj przypada 220 rocznica urodzin wybitnego Polaka, wybitnie zasłużonego dla narodu Chile, bohatera narodowego tego państwa. – Ignacego Domeyki, urodzonego na terenie współczesnej Białorusi niedaleko Korelicz. W związku z jubileuszem urodzin naszego wybitnego krajana zamieszczamy tekst o ciekawych faktach, związanych z  jedną z najwybitniejszych postaci XIX stulecia.

Dwór Domeyków w Niedźwiadce Wielkiej, fot.: Wikimedia Commons

Ignacy Domeyko (urodził się 31 lipca 1802 roku w Niedźwiadce Wielkiej = dzisiaj w rejonie korelickim obwodu grodzieńskiego Republiki Białorusi, zm. 23 stycznia 1889 w Santiago w Chile) – polski geolog, mineralog, geograf i etnolog, badacz Ameryki Południowej; wieloletni rektor Uniwersytetu Chilijskiego i członek wielu towarzystw naukowych, jeden z najbardziej znanych wychowanków Uniwersytetu Wileńskiego i bohater narodowy Chile.

Na jego cześć nazwano minerał, dinozaura, planetoidę, kwiat, pająka i 140 punktów na mapie Chile. Mało kto bowiem zasłużył się dla rozwoju chilijskiej nauki i przemysłu, tak jak on.

Pochodzący z Rzeczypospolitej Polskiej, tuż przed jego narodzinami włączonej do Imperium Rosyjskiego, który przyswoił sobie tradycje kulturowe i polityczne Wielkiego Księstwa Litewskiego, zajmuje ważne miejsce w historii nauki i kultury Polski, Białorusi, Litwy i Chile.

Rozbudzenie zainteresowania tym, co skrywa w sobie wnętrze naszej planety, zawdzięcza wujkowi, absolwentowi Akademii Górniczej. Miał czternaście lat, gdy zaczynał studia na Uniwersytecie Wileńskim. Jego kolegą ze starszego roku był Adam Mickiewicz. Udane towarzystwo zbiera się wówczas na wileńskiej uczelni. Zakładają tajną organizację studencką, znaną jako Filomaci. Trochę kółko samokształceniowe, trochę klub towarzyski, trochę patriotyczna konspiracja – rosyjskie władze traktują ją jednak nadzwyczaj serio. Zaczynają się aresztowania, potem zsyłki na syberyjską katorgę. Domeyko odsiaduje prawie rok. Dzięki staraniom rodziny unika zesłania. Ma jednak dożywotni nadzór policyjny i zakaz opuszczania rodzinnej wsi. Odbierają mu dyplom magisterski, w zamian dostaje wilczy bilet do wszelkich państwowych posad. Ten czas wspominał później tak:

„(…) to, co było, porywa nas i unosi wyżej i silniej, niż to, co jest, i w tem, co było, żyjemy ciągłą młodością, na przekór siwiźnie naszej i schyleniu. Trudno tylko i coraz trudniej wysłowić, wypowiedzieć, co jakby przymglone od tylu zewnętrznych burz i zawiei, tuli się do duszy(…).

Tak mi też trudno dziś władać piórem, kiedy się bierze do pisania o szczęśliwych latach naszej wileńskiej młodości, o której niepodobna wspomnieć bez wywołania z grobu Zana, Adama, Czeczota i tylu innych. Wiem, pewien jestem że pamiętam, że widzę całą ową przeszłość: nie zmarnowałem, nie zgubiłem, wałęsając się po dalekich krajach, nic z tego, co wyniosłem z domu…” (źródło: polona.pl: Filareci i filomaci: list Ignacego Domejki, marzec 1870).

Po wybuchu powstania listopadowego Domeyko niezwłocznie zgłasza swoją gotowość bojową. Zostaje złapany, cudem ucieka sprzed plutonu egzekucyjnego. Po upadku antycarskiego zrywu wyrusza tułaczym szlakiem polskich uchodźców politycznych: najpierw do Drezna, gdzie dołącza do Mickiewicza (poeta pisze wtedy „Dziady, część III”, Domeyko pojawia się tam pod pseudonimem Żegota), potem nielegalnie do Paryża. Nad Sekwaną nadrabia stracony czas i rzuca się w wir nauki: uczęszcza na wykłady do Sorbony, Collège de France, Konserwatorium Sztuk i Rzemiosł, zdobywa dyplom inżyniera górnictwa. Losy Ignacego Domeyki potoczyłyby się zapewne inaczej, gdyby nie przymusowa emigracja.

„Wtem odbieram list od p. Dufrénoy, mego profesora mineralogii, w którym mi proponuje jechać na profesora chemii i mineralogii do Coquimbo w Chile i ofiaruje 1200 piastrów (6000 fr.) na rok pensji, koszt podróży etc. Odżyłem! Odżył we mnie mój od dzieciństwa zapał do dalekich wojażów. Niedługo myśląc odpisałem, że zgadzam się […]” – czytamy w jego pamiętnikach. Tego samego dnia Polak wybrał się na spacer do lasu, gdzie… zgubił list z zaproszeniem. Przez kolejny miesiąc nie wiedział, dokąd właściwie jedzie, ponieważ nie zapamiętał nazwy chilijskiego miasta.

Domeyko tworzy chilijskie szkolnictwo wyższe od podstaw. Przez 16 lat jest rektorem centralnej uczelni w Santiago. Studenci go uwielbiają. Wakacje spędza na naukowych ekspedycjach. Przez kilkadziesiąt lat przebywa ponad 7000 kilometrów pieszo, konno czy łodzią (choć bał się wody). Podczas wypraw odkrywa liczne złoża srebra, złota, miedzi i węgla kamiennego, jak i nieznane dotąd minerały. Interesują go też i trzęsienia ziemi. Zakłada obserwatorium astronomiczne, zbiera meteoryty.

Broni rdzennej ludności Chile – Mapuczów. Wydaje książkę „Araukania i jej mieszkańcy”, w której występuje przeciwko brutalnej kolonizacji. Nakłania prezydenta Chile do zmiany polityki. Potępia też niewolnictwo i wyzysk w chilijskich kopalniach.

Polski badacz spędził pół wieku w Chile. W pamiętnikach zwierza się z tęsknoty za Polską. „Odległość jest niczym; jeżeli nie możem być w Polsce, to wszystko jedno być w Paryżu czy w Chile” – pisał w jednym z listów. W innym pisze: „Ach, gdyby mi Bóg pozwolił widzieć Kraków i być w nim choć bakałarzem dzieci i pomodlić się na Zamku, na grobach królów i świętych naszych i odpocząć na mogile Kościuszki! Skwitowałbym ze wszystkiego, choćby mnie potem i powiesili przypadkiem.” W podróż do rodzinnego kraju udaje się dopiero na krótko przed śmiercią.

Ignacy Domeyko z żoną Enriquetą de Sotomayor, 1854 fot.: Biblioteka Narodowa w Chile, licencja PD, źródło Memoria Chilena

Po jego śmierci dziennik chilijski napisze: „Domeyko był więcej niż profesorem, był apostołem nauki w Chile”.

Pablo Neruda, chilijski poeta i laureat Nagrody Nobla, powiedział Jarosławowi Iwaszkiewiczowi na Kongresie Kultury w Santiago (1933): „Pomyśl sobie, jak wiele mu zawdzięczamy… wszystko… cały przemysł… organizacja nauczania średniego i wyższego… Zacny był stary”.

Imię Ignacego Domeyki nosi Polska Szkoła Społeczna w Brześciu, założona w 1988 roku, ukończyło ją ponad 8 tysięcy uczniów, z których ponad 5000 studiowało lub studiuje na wyższych polskich uczelniach.

Życie tego naszego wielkiego Rodaka jest dla nas wzorem tego, jak pozostawać sobą, człowiekiem, Polakiem w każdej sytuacji życiowej.

Nie sądźcie, abym już na zawsze osiadł w Ameryce, lub choć na moment przestał być Pola­kiem. (…) pojadę do Polski, jeżeli taka będzie wola Boża. […], żeby tam pozostać można było w naszej Polsce, w naszej, nie cudzej, nie moskiewskiej – pisał  w jednym z listów do rodziny mieszkającej w zaborze rosyjskim.

Marta Tyszkiewicz

Dzisiaj przypada 220 rocznica urodzin wybitnego Polaka, wybitnie zasłużonego dla narodu Chile, bohatera narodowego tego państwa. - Ignacego Domeyki, urodzonego na terenie współczesnej Białorusi niedaleko Korelicz. W związku z jubileuszem urodzin naszego wybitnego krajana zamieszczamy tekst o ciekawych faktach, związanych z  jedną z najwybitniejszych postaci

Niedługo ruszy proces sądowy liderów Związku Polaków na Białorusi. „Rzeczpospolita” dotarła do zarzutów sfabrykowanej sprawy.

Zatrzymany 25 marca 2021 roku polski dziennikarz i jeden z liderów prześladowanego przez reżim Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andrzej Poczobut nie wyszedł na wolność. 25 lipca areszt przedłużono mu o kolejne dwa miesiąca. Według białoruskiego prawa to ostatnie możliwe przedłużenie aresztu, gdyż aresztowana osoba nie może przebywać za kratami dłużej niż pół roku bez wyroku. A to oznacza, że już niebawem ruszy proces sądowy i już w najbliższym czasie może zapaść wyrok reżimowego sądu. W tej samej sprawie sądzona ma być też szefowa ZPB Andżelika Borys, która po roku spędzonym w więzieniu w marcu została wypuszczona z aresztu, ale wciąż jest zakładniczką reżimu.

Nie lubi ZSRR

„Rzeczpospolita” dotarła do informacji, które Andrzejowi Poczobutowi udało się przekazać zza krat. Chodzi o kilka kuriozalnych zarzutów, które pojawiają się w spreparowanej przez reżim sprawie karnej. Prokuratorzy dyktatora uznali m.in., że mówienie przez Poczobuta o agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 roku jest „podżeganiem do nienawiści na tle narodowościowym”. Bo według propagandy Łukaszenki i Kremla doszło wówczas do „wyzwolenia uciskanych przez Polskę narodów ukraińskiego i białoruskiego”. Kolejnym absurdalnym dowodem podpierającym zarzuty mają być wypowiedzi Andrzeja Poczobuta w obronie niszczonego od lat przez reżim szkolnictwa polskiego na Białorusi. W sprawie pojawił się też jeden z jego artykułów w „Gazecie Wyborczej”, w którym relacjonował brutalne tłumienie przez milicję powyborczych protestów w nocy z 9 na 10 sierpnia 2020 roku. Reżimowi oskarżyciele dopatrzyli się też „podżegania do nienawiści” w wypowiedziach i wywiadach Poczobuta, których udzielał polskim mediom. Ale też podpięli do sprawy jego artykuł w „Magazynie Polskim”, który napisał jeszcze w 2006 roku i poświęcił „Olechowi” (Anatol Radziwonik), jednemu z dowódców polskiego podziemia antykomunistycznego i niepodległościowego na Grodzieńszczyźnie.

– Andrzej Poczobut siedzi w więzieniu, bo jest jednym z liderów Związku Polaków na Białorusi. Cierpi za swoją działalność na rzecz sprawy polskiej na Białorusi – komentuje „Rzeczpospolitej” Marek Zaniewski, wiceprezes ZPB, który przebywa obecnie w Polsce. – Andżelika Borys jest figurantką tej samej sprawy karnej – zaznacza. Nie wiadomo jednak na czym oprze swoje oskarżenia prokurator wobec szefowej ZPB. W świetle lokalnego prawa Polakom może grozić nawet od pięciu do 12 lat łagrów.

– W listach pisze, że się nie rozczula, czyta książki i jest gotów do najgorszego scenariusza. Wszystkich pozdrawia, znajomych i nieznajomych. Wszystkim jest wdzięczny, że piszą listy mimo wszystko – relacjonuje na swoim profilu w Facebook Oksana Poczobut, przebywająca w Grodnie żona uwięzionego dziennikarza. Andrzejowi nie pozwalają jednak na korespondencję z synem, bo piszą do siebie po polsku. – 16 miesięcy! Przez ten czas nasz syn stał się wyższy od babci i dziadka – pisze kobieta.

Polacy w podziemiu

Czy jest nadzieja, że prześladowani przez reżim Polacy zostaną oczyszczeni z zarzutów i uniewinnieni? Czy mogą usłyszeć chociażby wyrok w zawieszeniu? – Nie jestem optymistą, patrząc na wydarzenia z ostatnich miesięcy na Białorusi. Na to, jak niszczą polskie miejsca pamięci i to, co zostało zrobione z polską oświatą. Wygląda na to, że staną przed sądem i może zapaść surowy wyrok – mówi Zaniewski. – Nasza działalność na Białorusi całkowicie przeniosła się do podziemia. A naszym członkom grozi odpowiedzialność karna, więc muszą działać po cichu. Zdecydowana większość działaczy pozostaje jednak na Białorusi i nie zamierzamy tworzyć organizacji na uchodźstwie – dodaje.

Niewielkie są też nadzieje na dyplomację, biorąc pod uwagę stan relacji polsko-białoruskich po szturmie granicy, rusyfikacji polskich szkół i niszczeniu cmentarzy polskich. – Niestety mamy bardzo ograniczoną możliwość kontaktu z tym reżimem i przeciwstawianiu się szaleństwu Aleksandra Łukaszenki poza głośnym i twardym artykułowaniem prawdy o tym, co spotkało Andżelikę i Andrzeja na Białorusi – mówi „Rzeczpospolitej” Łukasz Jasina, rzecznik MSZ.

W ostatnich tygodniach reżim zniszczył już około dziesięciu polskich grobów i miejsc pamięci. W ubiegłym tygodniu ciężki sprzęt wkroczył i zrównał zbiorowy grób żołnierzy AK w Stryjówce około Grodna. – Z naszych informacji wynika, że funkcjonariusze KGB nie mogli znaleźć żadnego z miejscowych do tego barbarzyństwa. Przywieźli ekipę z sąsiedniego rejonu – mówi „Rzeczpospolitej” Andrzej Pisalnik, przebywający w Polsce redaktor portalu glosznadniemna.pl.

– To przypomina czasy komunistyczne, gdy burzono farę Witoldową (niegdyś najstarszy kościół w Grodnie – red.). Wówczas komuniści musieli ściągać ekipę aż z Leningradu. A ludzie bronili świątyni, kładli się pod sprzęt – dodaje.

Znadniemna.pl za Rusłan Szoszyn/rp.pl

Niedługo ruszy proces sądowy liderów Związku Polaków na Białorusi. „Rzeczpospolita” dotarła do zarzutów sfabrykowanej sprawy. Zatrzymany 25 marca 2021 roku polski dziennikarz i jeden z liderów prześladowanego przez reżim Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andrzej Poczobut nie wyszedł na wolność. 25 lipca areszt przedłużono mu o kolejne dwa

Dzisiaj mija 81 lat od bohaterskiego czynu franciszkanina ojca Maksymiliana Kolbego. 29 lipca 1941 roku podczas apelu w niemieckim obozie Auschwitz duchowny zgłosił się, by oddać życie za Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu skazanych na śmierć głodową w odwecie za ucieczkę więźnia. Franciszkanin zmarł w bunkrze głodowym 14 sierpnia 1941 roku. Został dobity zastrzykiem fenolu.

Męczeńska śmierć ojca Kolbe

Maksymilian Maria Kolbe w 1936 roku

Franciszkanin Maksymilian Maria Kolbe trafił do Auschwitz 28 maja 1941 roku z więzienia na Pawiaku w Warszawie. W obozie otrzymał numer 16670. Początkowo pracował przy zwożeniu żwiru na budowę parkanu przy krematorium. Potem dołączył do komanda w Babicach, które budowało ogrodzenie wokół pastwiska.

KL Auschwitz

KL Auschwitz, 1940 rok

Maksymilian w Auschwitz szybko podupadł na zdrowiu. Trafił do szpitala obozowego. Więźniowie otaczali go opieką. Gdy poczuł się lepiej, wręcz wypchnięto go ze szpitala w obawie, by nie został w nim uśmiercony. Później trafiał do lżejszych prac, początkowo w pończoszarni, gdzie reperowano odzież, a później w kartoflarni przy kuchni.

Franciszek Gajowniczek na fotografiach z kartoteki obozu KL Auschwitz

Pod koniec lipca 1941 roku z obozu uciekł więzień Zygmunt Pilawski. Za karę zastępca komendanta Karl Fritzsch wybrał dziesięciu więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Wśród nich był Franciszek Gajowniczek.

Opisując w 1946 roku tzw. wybiórkę, Gajowniczek powiedział: – Nieszczęśliwy los padł na mnie. Ze słowami „ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam” udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci. Te słowa słyszał ojciec Maksymilian. Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Fritzscha i usiłował ucałować go w rękę. Wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć”.

Egzekucje przez zagłodzenie budziły grozę wśród więźniów. Po ucieczce więźnia komendant lub kierownik obozu wybierał podczas apelu z bloku, z którego ktoś uciekł, dziesięciu lub więcej więźniów. Byli zamykani w jednej z cel w podziemiach bloku numer 11. Nie otrzymywali pożywienia ani wody. Po kilku, kilkunastu dniach umierali w straszliwych męczarniach. Na podstawie rejestru więźniów bloku 11 historycy ustalili kilka dat „wybiórek”.

Ojciec Kolbe po dwóch tygodniach męki wciąż żył. 14 sierpnia 1941 roku został uśmiercony przez niemieckiego więźnia-kryminalistę Hansa Bocka, który wstrzyknął mu zabójczy fenol. Kilka tygodni przed śmiercią Maksymilian powiedział do współwięźnia Józefa Stemlera: – Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość.

Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę. Zmarł w 1995 roku w Brzegu na Opolszczyźnie w wieku 94 lat. Pochowany został na cmentarzu przyklasztornym franciszkanów w Niepokalanowie.

Pierwszy polski męczennik wojenny wyniesiony na ołtarze

Ojciec Maksymilian Kolbe (pierwszy z lewej), listopad 1938 roku. Fot.: NAC/1-A-1674-3

Rajmund Kolbe urodził się 8 października 1894 roku w Zduńskiej Woli. W 1910 roku wstąpił do zakonu, gdzie przyjął imię Maksymilian. Studiował w Rzymie, gdzie w 1917 roku założył stowarzyszenie Rycerstwa Niepokalanej. Do Polski wrócił dwa lata później. W 1927 roku założył pod Warszawą klasztor-wydawnictwo Niepokalanów. Trzy lata później wyjechał do Japonii, skąd wrócił w 1936 roku. Objął kierownictwo Niepokalanowa, który stał się największym klasztorem katolickim na świecie.

Ojciec Maksymilian Maria Kolbe z uczniami niższego seminarium duchownego

O. Korneli Czupryk i o. Maksymilian Kolbe przed wyjazdem do Japonii w 1933 roku

We wrześniu 1939 roku Niemcy po raz pierwszy aresztowali Kolbego i franciszkanów. Duchowni odzyskali wolność w grudniu. 17 lutego 1941 roku Maksymiliana aresztowano po raz drugi. Trafił na Pawiak, a potem do Auschwitz.

Papież Jan Paweł II i Franciszek Gajowniczek w 1982 roku. (Fot: PAP/CAF-archiwum

Polski franciszkanin został beatyfikowany przez papieża Pawła VI w 1971 roku, a kanonizowany przez Jana Pawła II jedenaście lat później. Stał się pierwszym polskim męczennikiem II wojny światowej, który został wyniesiony na ołtarze.

Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński w towarzystwie biskupów i franciszkanów przed portretem beatyfikacyjnym o. Maksymiliana Kolbego

Droga życiowa św. Maksymiliana Kolbego jest związana z Grodnem

Do miasta nad Niemnem o. Maksymilian Kolbe przyjechał w 1922 r. zgodnie z dekretem przełożonych wspólnoty franciszkańskiej. W ciągu pięciu lat pełnił posługę w parafii Matki Bożej Anielskiej. W archiwach franciszkanów do dnia dzisiejszego przechowywany jest list o. Maksymiliana do matki, napisany zaraz po przyjeździe do Grodna. W nim opisuje życie w klasztorze, kościół franciszkański w Grodnie (w szczególności obrazy św. Antoniego i św. Franciszka, które wówczas cieszyły się szczególną czcią, a także obraz Matki Bożej Anielskiej, w którym ojciec czuł obecność Maryi).

W Grodnie młody kapłan zajmował się typową działalnością duszpasterską: pomagał w kościele, spowiadał wiernych, od czasu do czasu wygłaszał kazania oraz katechizował dzieci. Według wspomnień parafian o. Maksymilian był uprzejmy i cierpliwy, zawsze otwarcie i serdecznie rozmawiał z małymi parafianami.

Franciszkanie podczas pracy w drukarni

W klasztorze franciszkanin założył wydawnictwo, gdzie drukowany był „Rycerz Niepokalanej”. Była to ciężka praca, która wymagała wiele wysiłku. O. Kolbe samodzielnie załatwiał sprawy finansowe, przygotowywał treść i projekt graficzny czasopisma, szukał autorów, wraz z braćmi franciszkanami nosił paczki „Rycerza” na kolej, aby wysłać do Polski. O. Maksymilian pisał: „Matka Niepokalana przeprowadziła swojego «Rycerza» poprzez najbardziej krytyczne momenty. Jednak, nie tylko nie upadł, ale nawet przyodział się w kolorową okładkę i znalazł nowych czytelników”.

Ojciec dbał, aby czasopismo było dostępne najuboższym. Udawało się to dzięki ofiarom ludzi  zamożnych, wśród których byli nie tylko katolicy, lecz także prawosławni i Żydzi. Sprawa Maksymiliana rozwijała się, ponieważ ojciec płonął swoją ideą, miał charyzmę i dar jednoczenia sojuszników. Ten człowiek dokładnie wiedział, czego chce od niego Bóg, i dlatego z pewnością szedł drogą swojego powołania.

Poza tym poprzez działalność wydawniczą o. Maksymilian miał wpływ na młodych ludzi. Miejscowi chłopcy przychodzili do klasztoru, aby pomóc ojcom drukować i zszywać czasopismo. Młodzi ludzie widzieli, że życie zakonne to nie zawsze coś starego i kanonicznego, że ono również może być związane z teraźniejszością. Podczas pracy w drukarni kandydaci do zakonu zapoznawali się z charyzmatem franciszkańskim i sprawdzali swoje powołanie.

W mieście nad Niemnem o. Maksymilian poznał o. Melchiora Fordona, który wywarł wielki wpływ duchowy na świętego. O. Fordon stał się dla młodego kapłana spowiednikiem, doradcą i przyjacielem. Był chyba jedynym, kto zrozumiał ideały Maksymiliana i trudności, które ten przeżywał.

Józef Melchior Fordon OFMConv

Z o. Fordonem jest związana jedna ciekawa historia. We wrześniu 1915 r., po wycofaniu się wojsk rosyjskich i zdobyciu części miasta przez wojska niemieckie, franciszkanin ocalił przed rozstrzelaniem trzynastu strażaków, oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Rosjan. Ojciec ręczył za ich niewinność własnym życiem. Historia stała się miejską legendą. Niektórzy z badaczy życia św. Maksymiliana widzą w niej początek rozważania świętego o tym, czy jeden człowiek może oddać życie za kogoś innego. Oni sądzą, że przykład ofiarności starszego brata duchowego stał się początkiem do męczeństwa o. Maksymiliana Kolbego.

Znadniemna.pl/PAP/slowo.grodnensis.by

Dzisiaj mija 81 lat od bohaterskiego czynu franciszkanina ojca Maksymiliana Kolbego. 29 lipca 1941 roku podczas apelu w niemieckim obozie Auschwitz duchowny zgłosił się, by oddać życie za Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu skazanych na śmierć głodową w odwecie za ucieczkę więźnia. Franciszkanin zmarł w

22 lat temu, 28 lipca 2000 roku, w ramach obchodów 60. rocznicy zbrodni katyńskiej został otwarty i poświęcony Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu. W uroczystościach wzięli udział premier Polski Jerzy Buzek oraz wicepremier Rosji Wiktor Christienko. Razem z polską nekropolią został również otwarty cmentarz ofiar sowieckich represji – mieszkańców Smoleńszczyzny, w tym co najmniej kilkuset Polaków, głównie ofiar operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938.

Premier Jerzy Buzek w czasie uroczystości podkreślał, że „nie ma w nas, wszystkich Polakach, głębszej rany, która goiłaby się tak długo, bez względu na to, czy mamy, czy nie mamy tu swoich bliskich. Katyń bowiem to nie tylko straszliwa zbrodnia dokonana w majestacie sowieckiego prawa, to również kłamstwo powtarzane tysiące razy, które pozostało kłamstwem. Na całe pokolenia słowo »Katyń« w Polsce i na całym świecie pozostanie znakiem ludobójstwa i zbrodni wojennej”. Wicepremier Rosji Wiktor Christienko powiedział natomiast, że dla Rosjan doskonale zrozumiałe są uczucia Polaków związane z Katyniem. Dodał, że Las Katyński będzie „na zawsze symbolem strasznej tragedii”, i przypomniał, że ofiarami nieludzkiej machiny stalinowskiej „byli nie tylko polscy oficerowie, ale i obywatele ZSRS”.

Budowę zespołu muzealnego zapoczątkowało wydane w 1996 roku rozporządzenie rządu Federacji Rosyjskiej „dotyczące stworzenia miejsc pamięci w miejscach spoczynku obywateli sowieckich i polskich – ofiar represji totalitarnych w Katyniu i Miednoje”. Koordynatorem prac koncepcyjnych oraz budowy Polskiego Cmentarza Wojennego była Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz jej sekretarz generalny Andrzej Przewoźnik. W ramach konkursu wybrano projekt zespołu kierowanego przez rzeźbiarzy Zdzisława Pidka i Andrzeja Sołygę. Budowa nekropolii została sfinansowana ze środków przekazanych przez polski rząd oraz zebranych przez Rodziny Katyńskie i Polską Fundację Katyńską, a także innych ofiarodawców.

Na kształt kurhanu

Cmentarz obejmuje obszar 1,4 ha. Wchodząc, odwiedzający przechodzą pomiędzy dwoma pylonami z wizerunkami polskich orłów wojskowych. Przy wejściu zostały również umieszczone płyty z wizerunkami polskich odznaczeń wojskowych – Krzyża Virtuti Militari, a także Krzyża Kampanii Wrześniowej 1939. Idąc dalej, odwiedzający mijają drewniany Krzyż Prymasowski, który został przekazany w 1988 roku przez ówczesnego prymasa Polski, kard. Józefa Glempa; na początku stał w tle pomnika z kłamliwym napisem mówiącym o tym, że zbrodni katyńskiej dokonali Niemcy. W pobliżu znajdują się także cztery pionowe płyty z symbolami religii, których wyznawcy spoczywają na cmentarzu. Twórcy nekropolii potraktowali cały teren jako symboliczną mogiłę. „Widziany z odległości, wydaje się płaskim obszarem – dopiero z bliska dostrzegamy, iż ma on kształt kurhanu z okalającym go wykopem, którego mur stał się ścianą pamięci. Idąc alejką, odwiedzający schodzi poniżej poziomu ziemi, tym samym symbolicznie przekracza granicę życia i śmierci” – czytamy w publikacji „Katyń. Przewodnik szlakiem zbrodni”.

Kolor zakrzepłej krwi

Tym, co uderza przybywających w to miejsce, jest rdzawoczerwony kolor elementów cmentarza, który może się kojarzyć zarówno z kolorem zakrzepłej krwi, jak i rdzą na guzikach mundurów wydobytych w czasie ekshumacji. Żeliwo, z którego zostały wykonane elementy cmentarza, zostało bowiem pokryte specjalnym środkiem, który przyspiesza korozję. W zamiarze Zdzisława Pidka pomnik miał starzeć się tak jak i jego otoczenie. Rdzawy kolor mają też umieszczone na ścianie wykopu żeliwne epitafia ku czci każdego z pomordowanych. „Indywidualne epitafia są jednym z najważniejszych elementów cmentarza, a ich ułożenie w sześciu pionowych rzędach stanowi odwołanie do ciał układanych warstwami w dołach śmierci” – czytamy w przewodniku po cmentarzu. W zamyśle twórców mur wykopu stanowi rodzaj podziemnej kaplicy i muzeum pamięci.

Kolor rdzy ma również grupa ołtarzowa. Składa się ona z żeliwnej płyty-bramy, na której zostały odciśnięte nazwiska 4212 pomordowanych (tak bowiem szacowano w momencie otwarcia cmentarza; według najnowszych ustaleń mówi się o 4415 zabitych), a także widniejącego w prześwicie krzyża, stołu ofiarnego oraz zawieszonego w wykopie pod poziomem ziemi dzwonu, na którym został wyryty napis „Katyń” oraz tekst „Bogurodzicy”. Jak dowiadujemy się z publikacji „Katyń. Przewodnik szlakiem zbrodni”, „symbolika grupy ołtarzowej odwołuje się do Zmartwychwstania Pańskiego – brama i krzyż nawiązują do Grobu Pańskiego i odsuniętego przez Zmartwychwstałego Chrystusa kamienia, a podziemny dzwon – do głosu prawdy wydobywającego się nawet spod ziemi”.

Cierpieniu – prawdę, umarłym – modlitwę

Przed ołtarzem znajdują się dwie żeliwne pamiątkowe tablice. Jedna z nich wskazuje miejsce, w którym prezydent Lech Wałęsa wmurował w 1995 roku kamień węgielny pod budowę cmentarza, który wcześniej został poświęcony przez papieża Jana Pawła II. Na tablicy znajduje się napis „Cierpieniu – prawdę, umarłym – modlitwę, w obliczu Boga Wszechmogącego”. Z kolei druga tablica symbolizuje hołd złożony w imieniu narodu polskiego „ponad 4400 spoczywającym w Lesie Katyńskim oficerom Wojska Polskiego z obozu w Kozielsku zamordowanym wiosną 1940 r. przez NKWD”. Przed ołtarzem zostało też rozmieszczonych sześć zbiorowych mogił. Na cmentarzu znalazły się jedynie dwa indywidualne groby – gen. Bronisława Bohaterewicza (Bohatyrewicza) i gen. Mieczysława Smorawińskiego. Pomiędzy drzewami znajdują się nieregularne płyty żeliwne, które zostały umieszczone w miejscu siedmiu dołów śmierci, z których wydobyto szczątki ofiar. Wokół nekropolii rozciąga się Las Katyński, niemy świadek zbrodni sprzed osiemdziesięciu lat.

5 marca 1940 roku Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło decyzję o rozstrzelaniu polskich jeńców przebywających w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz polskich więźniów przetrzymywanych przez NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej. Konsekwencją tej decyzji była zbrodnia katyńska. Po trwających miesiąc przygotowaniach 3 kwietnia 1940 r. rozpoczęto likwidację obozu w Kozielsku, a dwa dni później obozów w Starobielsku i Ostaszkowie. Przez następne sześć tygodni Polacy byli wywożeni grupami do miejsc kaźni. W wyniku decyzji z 5 marca 1940 roku zamordowano ponad 21 tys. osób: oficerów WP, funkcjonariuszy innych służb i formacji państwowych.

Znadniemna.pl/PAP/Fot.: Iness Todryk-Pisalnik

22 lat temu, 28 lipca 2000 roku, w ramach obchodów 60. rocznicy zbrodni katyńskiej został otwarty i poświęcony Polski Cmentarz Wojenny w Katyniu. W uroczystościach wzięli udział premier Polski Jerzy Buzek oraz wicepremier Rosji Wiktor Christienko. Razem z polską nekropolią został również otwarty cmentarz ofiar

Andrzejowi Poczobutowi, dziennikarzowi i działaczowi Związku Polaków na Białorusi, prawdopodobnie przedłużono utrzymanie w areszcie. Poinformowała o tym na Facebooku Oksana Poczobut, żona uwięzionego Polaka.

25 lipca upłynęło 16 miesięcy od dnia zatrzymania Andrzeja Poczobuta i osadzenia go w areszcie śledczym. W tym samym dniu miała wygasnąć decyzją o poprzednim przedłużeniu aresztu dla niego, a także zakończyć się śledztwo, w którym status oskarżonej ma także prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelika Borys, wypuszczona z aresztu 25 marca – po roku izolacji.

Oksana Poczobut nie wie, niestety, jak długo jeszcze jej mąż będzie czekał odizolowany od niej, synka, córki, rodziców, znajomych i przyjaciół na rozprawę sądową. Według docierających do nas informacji miał już zacząć zapoznawać się z aktem oskarżenia i materiałami sprawy, tak samo, jak przebywająca pod milicyjnym nadzorem w swoim mieszkaniu w Grodnie Andżelika Borys.

Z wpisu Oksany Poczobut wynika, że przebywający od 16 miesięcy w celi więziennej Andrzej trzyma się dzielnie, choć cierpi, głównie z powodu tego, iż więzienna cenzura uniemożliwia mu listowną komunikację z synem Jarosławem w języku polskim. Ojczysty dla dziennikarza i działacza Związku Polaków na Białorusi język polski jest językiem, w którym porozumiewa się z synem od momentu urodzenia potomka.

Andrzej Poczobut jest oskarżony na podstawie artykułu 130 Kodeksu Karnego Białorusi za rzekome „podżeganie do nienawiści na tle etnicznym, religijnym i innym” oraz za „rehabilitację nazizmu”, co ma mieć związek z jego działalnością na rzecz pielęgnowania pamięci o żołnierzach Armii Krajowej, postrzeganej przez reżim Łukaszenki jako organizacja zbrodnicza.

Od samego początku Andrzejowi Poczobutowi i Andżelice Borys zarzucano popełnienie wspomnianych zbrodni na podstawie najsurowszej części 3 art. 130 KK Białorusi.

Jeśli kwalifikacja czynu w ciągu śledztwa się nie zmieniła, to Polakom grozi pozbawienie wolności na okres od 5 do 12 lat.

 Znadniemna.pl za Polska Times 

Andrzejowi Poczobutowi, dziennikarzowi i działaczowi Związku Polaków na Białorusi, prawdopodobnie przedłużono utrzymanie w areszcie. Poinformowała o tym na Facebooku Oksana Poczobut, żona uwięzionego Polaka. 25 lipca upłynęło 16 miesięcy od dnia zatrzymania Andrzeja Poczobuta i osadzenia go w areszcie śledczym. W tym samym dniu miała wygasnąć

Dzisiaj, 26  lipca 2022 roku, przypada dziesiąta rocznica śmierci Zofii Boradyn, założycielki i wieloletniej prezes Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Nowogródku, córki bohatera naszej akcji „Dziadek w polskim mundurze” Kazimierza Kosińskiego. 

Śp. Zofia Boradyn (z domu Kosińska), ur. 1926 r. w Radomsku. W wieku 3 lat wyjechała z rodziną na Kresy Wschodnie. Przez większą część życia mieszkała w Nowogródku. Ojciec, Kazimierz Kosiński, po internowaniu na Litwie trafił do łagrów sowieckich na Syberii, skąd z tworzoną później Armią Andersa dostał się do Iraku. Późniejsze jego losy były związane z II Korpusem Polskim. Zmarł w 1972 roku w Argentynie. Matka, Helena Kosińska, zmarła w 1955 roku w Nowogródku. Losy wojny rozłączyły rodzinę na zawsze.

Zofia Boradyn pozostawiła po sobie trwały ślad w postaci wciąż aktywnego w Nowogródku i na ziemi nowogródzkiej środowiska polskiego, które wspomina swoją przywódczynię, jako człowieka, dla którego polskość była sensem życia, a wartości narodowe były nadrzędne nad wszystko w czasach, kiedy Polacy w ZSRR czuli się zagrożeni prześladowaniami za manifestowanie przynależności narodowej i wiary katolickiej.

W wyniku jej działań w Nowogródku powstawały polskie klasy. Marzeniem jej życia było otwarcie polskiej szkoły w Nowogródku. Apelowała o to do wielu znanych osób w Polsce i świecie. 23 czerwca 1993 roku podczas spotkania z prezydentem RP Lechem Wałęsą w Baranowiczach poprosiła go o pomoc w tej kwestii. W ciągu swojej działalności nieustannie podejmowała wysiłki, by polska szkoła w Nowogródku powstała. Bardzo boleśnie przeżyła unicestwienie przez władze zaawansowanych zalążków szkolnictwa polskiego w Nowogródku.

W sytuacji mającej miejsce w 2005 roku, gdy władze białoruskie za pomocą usłużnych sobie członków Związku Polaków na Białorusi pogrzebały jego niezależność, Zofia Boradyn jak zawsze stanęła po właściwej stronie. Broniąc najistotniejszych dla niej wartości wybrała stronę tych działaczy ZPB, dla których niezależność polskiej organizacji była równie ważna jak i moralne przymioty w postaci honoru, poczucia sprawiedliwości oraz dążenia do prawdy.

Szczęściem jest, że  pani Zofia pozostawiła po sobie także wspomnienia  autobiograficzne, których fragmenty dzisiaj, w dziesiątą rocznicę śmierci wielkiej polskiej patriotki ziemi nowogródzkiej,  za witryną nowogrodczyzna.jimdofree.com dla Państwa publikujemy:

Zofia Boradyn

Fragmenty pamiętnika

Fara Witoldowa w Nowogródku, w której został ochrzczony Adam Mickiewicz/lata 1925-1939

Od 1929 roku ojciec kilkakrotnie był przenoszony z Nowojelni do Nowogródka i z powrotem w miarę wakansji jako referent gospodarczy w starostwie, ale od listopada 1935 r. mieszkamy w Nowogródku już na stałe.

Dworek Mickiewiczów w Nowogródku/1935 rok

Spotkałam się z koleżankami, z którymi rozpoczynałam naukę w I kl. w naszej szkole im. Grzegorza Piramowicza, która mieści się w byłym pałacu Radziwiłłów przy placu zwanym Wielki Rynek. Na parterze od strony rynku jest drukarnia – tu drukują gazetę nowogródzką i żydowską w języku jidysz.
Idąc do szkoły muszę przejść ul. Hołówki, potem Bazyliańską i już jest rynek. Jaką mozaiką są te domy, które mijam w drodze do szkoły! Na każdym domu jest tabliczka z numerem i nazwiskiem właściciela. Nasz gospodarz, Mikołaj Żdan, mieszka w domu pod nr 39. Żona p. Żdana to córka Adama Gibasa i jeszcze siostra p. Żdanowej – p. Helena Piotrowiczowa druga córka, którym wykupił place i wybudował domy przy pomocy zięciów stolarz Adam Gibas. Mają studnię i kawałek łąki. Biegamy tam, gdy podnosi się wieczorem mgła. Pp. Piotrowiczowie mają jeszcze mniejszy dom, w którym jest sklepik z towarami spożywczymi. Sam Adam Gibas, już bardzo posunięty w latach, ma też swój nieduży dom.

Następny dom należy do Bronisława Wilniewczyca, szlachcica z jakiegoś zaścianka, miejscowego szewca, nosimy tam obuwie do reperacji. Wilniewczyc jest kawalerem, więc sąsiadki ze wszystkich sił starają się go wyswatać, bo bez kobiety przecież trudno samemu.

Ilko i Ludmiła Bernatowie to właściciele dużego domu, tam mieszkają lokatorzy. Właścicielami następnych trzech domów są Tatarzy pp. Makułowiczowie. Mają duży sad, piękny ogród i dużo kwiatów. Sami mieszkają w jednym domu, a dwa wynajmują lokatorom. Obok stoi dom Nestora Wojtko – gospodarz mieszka na wsi, a w domu lokatorzy. Dalej duży teren należący do inż. Lewackiego, obsiewany rumiankiem. W czasie wakacji zbieramy tu kwiatki dla apteki, płacą nam za to.

Dalej już dom Kamienieckich, tu też mieszkają lokatorzy, bo p. Kamieniecka jest artystką w teatrze żydowskim i rzadko bywa w domu, ale ma syna Griszkę. Następne dwa budynki to domy braci Aronowskich, jeden większy, drugi mniejszy. Mniejszy należy do właściciela sklepu. Trzeci dom też żydowski. Mieszka w nim rzeźnik. Wygląda on na biedniejszego, w suterynach na rynku ma jatkę z mięsem. Jego synek choruje.

Tam dom panien Wojniłowiczówien – ziemianek z Węgłów, które mieszkają na wsi, a tu tylko lokatorzy. Znów dom Tatara, Lebiedzia, i na samym rogu ul. Hołówki i Bazyliańskiej stoi maleńki dom Tatarki Furszy Alijewicz. Właścicielem dużego areału po lewej stronie ulicy, którą chodzę do szkoły w stronę Bazyliańskiej, był Żyd Mowszowicz. Sprzedawał on i wybudował dużo domów. Pp. Kiwacze kupili dużo ziemi nie tylko pod budowę domu, ale i na potrzeby gospodarstwa. P. Zofia Lebiedziowa to siostra p. Kiwaczowej. P. Lebiedź jest nauczycielem na wsi, przeniósł się do miasta, mieli dwoje dzieci. Dom p. Władka Mazura jest duży. Właściciele zajmowali tylko jeden pokój, a resztę wynajęli lokatorom, żeby spłacać pożyczkę zaciągniętą w banku.

Po sąsiedzku stoją domy Białorusinów Jurewiczów i Sidorkiewiczów. Obok dom Mackiewiczów – Polaków, dalej Białorusinów Huleckich. Bardzo duży dom sąsiedni jest własnością Żyda Piątaka. Właścicielem dom Kordiaków jest Polak Oleszkiewicz (rodzina mieszana). Tutaj dwa domy p. Felicji Szahidewicz –Tatarki, żydowski dom Lipchina za nim – Tatara Aleksandrowicza. Następny dom należy do Żyda p. Szafiry, który miał fabrykę mydła. Dalej dom p. Hryńki. Znów dom Tatarki – Smolskiej, Polaków – Szumskich, Podlipskich, Czaboćków, p. Lewaszkiewiczównej. Za nimi dom żydowski. W nim mieszkała moja koleżanka Renia Baleinowska. No i wreszcie plac, gdzie będzie budowana nowa szkoła.

Na rogu Bazyljańskiej i Hołówki z lewej strony stoi dom pp. Łukowskich, to bardzo posunięci w latach ludzie. Bazyliańskiej ulicy nie będę opisywać, ale tam istnieje prawie taka sama mozaika. Chcę zaznaczyć, że ludzie żyją obok siebie w zgodzie, bez nienawiści.

* * *

Moja mama w młodym wieku została sierotą. Zamieszkała w majątku. Była przyzwyczajona do tego, że trzeba nieść pomoc potrzebującym, szczególnie chorym. Umiała stawiać bańki, często nawet wieczorem przychodzili ludzie prosić ją o pierwszą pomoc. Nigdy nie brała wynagrodzenia. Nie była taką domową kurą, miała skończony kurs Czerwonego Krzyża, należała do Klubu Kobiet Katolickich. Tam na zebraniach radzono na temat pomocy charytatywnej. Była też członkiem komitetu rodzicielskiego w mojej klasie.

Jest bardzo gościnna. Mimo że nie jesteśmy zamożni, zawsze do nas przychodzą dzieci; częstujemy tym, co i my jemy. Mama ma dużo przyjaciół. Moi rodzice prenumerują dla siebie gazety centralne i czasopisma, a dla dzieci Mały Przewodnik Katolicki.

W naszej klasie mamy mozaikę narodowościową: są Polacy, Białorusini, Tatarzy i Żydzi. W sobotę Żydom nie wolno pisać, toteż moje koleżanki Sara Dawidzon, Michla Krulewiecka, Adasa Mimękina tylko siedzą na lekcjach, nikt nie zmusza ich do łamania praw religijnych. W dzień, gdy mamy lekcję religii, przychodzą: katolicki ksiądz Wiktor Gliński, prawosławny duchowny Klejewski, wyznanie mojżeszowe reprezentuje rabin Bruk, zaś islam muzułmański imam Safarewicz. Dzielimy się na grupy wyznaniowe w czasie tej lekcji, a na następną przychodzimy już wszyscy razem do swojej klasy. Nikt nie czuje się gorszy czy lepszy, jesteśmy wszyscy jednakowo traktowani.

Synagoga w Nowogródku na fotografii Jana Bułhaka, fot. z 1930 roku

W Nowogródku na 12 000 mieszkańców 50% to Żydzi. Widać to szczególnie w handlu, tym większym i tym mniejszym. Na Rynku są hale targowe z mnóstwem sklepików. Żydzi są wykształceni, inteligentni. Są wśród nich lekarze, adwokaci, farmaceuci, właściciele aptek. Przy Rynku – Ginzburg i Lejzerowski, bracia Delatyccy, skład apteczny – Ajzikowicki, Kiwelewicz – sklep materiałów kancelaryjnych, małżeństwo Delatyckich, Harkawy – dentyści. Żydzi są właścicielami hoteli, piekarni – Ejszysko, Masłowaty, właściciel kina Iwieniecki, właściciel restauracji Lipuner (na gmachu pierwszy neon w Nowogródku). W handlu zajmują pierwsze miejsce. Również są rzemieślnikami – szewcy, krawcy, fryzjerzy, blacharze, stolarze, zegarmistrze, fotografowie – Winnik, Szymonowicz. W sobotę do swoich sklepów wynajmują chrześcijańskich ekspedientów. Z okazji otwarcia muzeum pamiątek po A. Mickiewiczu 11-22. IX. 1938 r. okazjonalny jednodniowy biuletyn pisał: „według najświeższych danych w województwie Nowogródzkim rzemiosło Nowogródczyzny posiada legalnych warsztatów 9 000, w tym chrześcijańskich 3 400, żydowskich 5 600. W miejskich ogółem 3 510, chrześcijańskich 789, żydowskich 2 721. W wiejskich ogółem 5 490, chrześcijańskich 2 775, żydowskich 2 715”. Gmina żydowska posiada szpital, dom położny, bożnicę i szkoły, swoją prasę. Według mojego pojęcia nie mogą czuć się obywatelami niższej kategorii.

Meczet tatarski w Nowogródku – 1931 roku. Fot. M. Szymenowicz

Już mamy nową szkołę przy ulicy Zamkowej, a przy rynku jest szkoła nr 3. Teraz dzieci będą się uczyć tylko z rana, a przedtem uczyliśmy się na dwie zmiany. Jest rok 1939, marzec. W maju będę mieć 13 lat.
Jest mała mobilizacja. Jestem w 6 klasie, mamy wprowadzone lekcje samoobrony na wypadek wojny. Śmiejemy się, co za brednie. Przecież niedawno skończyła się wojna światowa, która tyle ofiar ludzkich pochłonęła.

Nieraz zaglądam do gazet moich rodziców. Tu są jakieś artykuły w obronie zwierząt, nad którymi znęcają się ludzie. Były również artykuły przeciwko ubojowi zwierząt według rytuału żydowskiego. Trzeba zabić tylko jednym pociągnięciem noża. A jeżeli zbyt słabo? Poprawiać nie można. Można sobie wyobrazić straszne męki tego zwierzęcia. Mamy sklepy z mięsem koszernym, każdy mógł wybrać, jakie mu odpowiadało. Były jeszcze jakieś sporne kwestie w akademii medycznej. Studenci uczący się na lekarzy preparowali tylko ciała umarłych chrześcijan, a Żydzi mieli godny pochówek. Domagano się, żeby studenci Żydzi preparowali umarłych wyznania mojżeszowego.

Z horyzontu moich 13 lat nie mogę wyrobić swojego zdania, to jeszcze nierealne i odległe, bo jeszcze przede mną długie 6 lat nauki. Po 6 klasie szkoły powszechnej czekał mnie egzamin do gimnazjum państwowego nr 919 im. A. Mickiewicza w Nowogródku. Moja starsza siostra już się tam uczy. Moja mama i mama mojej koleżanki Aliny M. umówiły się, że trzeba nająć korepetytora. Dwa razy w tygodniu chodziłam do Aliny i miałyśmy lekcje. Korepetytor Hilel Kapliński, uczeń liceum (po 4 kl. gimnazjum 2 liceum) jest Żydem. Muszę odrabiać lekcję do szkoły i potem na korepetycje. Dowiedział się o tym kierownik naszej szkoły, p. Antoni Marcinowski. Wezwał mamę i odradzał, zapewnił, że ja zdam bez korepetycji i miał rację. Przestałam chodzić na te lekcje do Aliny, nie wiem, czy Alina pobiera nadal. Zdolnym uczniom starszych klas, niezależnie od narodowości czy wyznania, dobrze się powodziło. Mogli zarabiać korepetycjami.

Już koniec roku szkolnego, takie małe pożegnanie z naszą szkołą, nauczycielami, bo jeżeli nie zdamy, to będziemy uczyć się w 7 klasie. Mam przeżycie emocjonalne – egzaminy. Wchodzimy do gmachu gimnazjum (były klasztor pojezuicki), jest tak uroczyście. Zdałam. Moje nazwisko jest na liście przyjętych. Mama szykuje mundurek, wymarzona tarcza z nr 919 przyszyta na lewym rękawie. Teraz już wakacje, a początek roku szkolnego 1 września.

Hale targowe w Nowogródku

Upalne, gorące lato. Cieszę się, że słońce tak świeci i opalam się na czekoladowo. Jest niespokojnie, ale nam nic nie mówią. Chodzimy do lasu grabnickiego po jagody i grzyby, nabieramy siły do zajęć w szkole. Ciepła wchłoniętego w organizm wystarczy na długie jesienne dni. Po 20 sierpnia zostaje 11 dni do rozpoczęcia roku szkolnego, do zajęć w ukochanej, wymarzonej budzie. Niepokoi nas wyjazd delegacji niemieckiej do Moskwy. Już jest piosenka okazjonalna: „Hitler swastykę wypuścił z dłoni i bolszewikom się pokłonił, straszą nas czerwoną szmatą, taką szmatą, a my sobie gwiżdżem na to”. Rodzice rozmawiają ze sobą, nie wiemy, o czym. Mama chce wyjąć pieniądze z książeczki oszczędnościowej. Rodzice odkładali na „czarną godzinę”. Ojciec nie może pozbawić Ojczyzny w ciężkiej chwili tych pieniędzy.

Starostwo (dawny pałac Radziwiłłów)/lata 30 XX wieku

Pierwszego września jest jakiś mglisty poranek. Wszyscy wychodzimy oprócz mamy. Ja z siostrą do gimnazjum, brat i młodsza siostra do szkoły powszechnej. Ojciec do pracy. Zbliżamy się, ale drzwi nie są otwarte. Tłum uczniów stoi i czeka. Wychodzi dyrektor: „Kochani, Niemiec napadł na nasz kraj – wojna”. Stoimy strwożeni. Wchodzimy do budynku, rozdzielają nas. Nasza klasa będzie w gmachu dodatkowym przy ul. Pieresieka. Po małej mobilizacji w marcu rezerwistów puścili, a teraz rozpoczyna się znów mobilizacja. Ojciec wyjeżdża w delegacje. Mówi, że pójdzie na ochotnika do wojska. Mama płacze, zostanie sama z czwórką dzieci.

Chodzę do gimnazjum. Raz tylko nadleciał samolot, to wtedy schodziliśmy do podpiwniczenia. Alarm odwołano i znów szły lekcje. Nie wiem, co będzie dalej. Nie mamy w domu odbiornika, bo przeszkadzałby dzieciom w nauce. Moja koleżanka, Janka S., mieszka u pp. Makułowiczów, oni mają radio. Myśleliśmy, że Rosja jest państwem neutralnym, może będzie mówić prawdę. Języka nie znamy, ale jej mama mówi, że podają w komunikacie dużą liczbę żołnierzy polskich wziętych do niewoli. Robi się nam smutno.

Już 17 dzień wojny. Niedziela. Pogoda znów słoneczna. Rano o 6 godzinie ktoś puka okna. Wzywają ojca natychmiast do pracy. Czekamy na jego powrót, idziemy do kościoła, wracamy – jeszcze go nie ma. Idziemy z siostrą do biura. Wszyscy na miejscu, robią porządek z dokumentami. Ojciec każe nam iść do domu, zapewnia, że przyjdzie. Ludzie idą do kościoła na sumę, a tu na niebie samolot z czerwonymi gwiazdami. To niespodzianka. Baliśmy się samolotów z czarnymi krzyżami, czy to już sowieckie samoloty mają prawo latać nad nami?

Koło 14 przychodzi ojciec. Zawiadamia, że ma rozkaz odjechać ze wszystkimi kolegami, a tutaj idą bolszewicy. Mama stoi jak skamieniała, siostra dostaje histerii. Co będzie z nami? Ojciec żegna się z nami, z mamą. Zostawia dokumenty z pracy, gdzie był wcześniej zatrudniony. Mieliśmy dwa rowery, jeden własny, drugi służbowy. O 15 godzinie ojciec wsiadł na swój rower, służbowy oddał koledze i odjechał.

Po dwóch godzinach byli już w Nowogródku bolszewicy.

Patrzymy na naszych sąsiadów, których córeczka była naszym „stałym gościem”, jak witają sowieckich „towariszczej”. Przychodzi do nas gospodyni, mieszkamy już u pp. Mackiewiczów (to bliżej rynku), każe odpruwać tarcze gimnazjalne, bo bolszewicy nie lubią gimnazjalistów. W ciągu kilku godzin zostaliśmy bez Ojczyzny, na łasce cudzego państwa, przeciw któremu nie popełniliśmy żadnego przestępstwa, a już byliśmy osądzeni. Ta świadomość przyszła do nas później. Pierwsza noc bez głowy rodziny.

Na drugi dzień przychodzą do nas podrostki z czerwonymi kokardami, potrzebują „lisopiedy” (rowery). Mama mówi: „Szukajcie. Znajdziecie – to wasze”. Zabrali się i poszli. Mama i starsza siostra poszły do pracy w parku. Płacili 5 rubli za dniówkę. Ja gotowałam obiad. Przychodzą załamane, nie fizycznie a psychicznie. Nadeszli Żydzi, szydzili z nich, z tych Polaków, którzy pracowali, że muszą prędzej pracować i przyznali się, że oni (Żydzi) 17 dni pościli i za 17 dni Polskę diabli wzięli i to dla nich wielka radość. Byliśmy wstrząśnięci.

Tymczasem po pierwszych dniach części armii sowieckiej przesuwały się na zachód. Nam zarekwirowano jeden pokój. Nocowało tam z sześciu żołnierzy. Buty smarowali dziegciem, całe miasto prześmierdło tym zapachem. Po ich wyjeździe nie mogliśmy wywietrzyć pokoju.

Gdzie są sklepy? Gdzie się wszystko podziało? Wszystko już znacjonalizowane, nie ma nic prywatnego. W witrynach sklepowych widać wycięte z forniru wędliny i inne towary. Kolejki po cukier, mydło. Gospodarzom zabierają domy, zastawiają małą klitkę do przeżycia, a wynajmują lokatorom, których przysyłają z urzędu. Z więzienia wypuścili kryminalistów, okazuje się, że wszyscy siedzieli za „ideę”. Naszym dzielnicowym jest Żyd, był kowalem, siedział za zwyczajne przestępstwo, ale awansował na milicjanta.

Znów chodzimy do gimnazjum w tym budynku przy Rynku na dwie zmiany, bo nabrali dużo nowych uczniów. Uczymy się rosyjskiego, nie mamy łaciny. Ks. Zienkiewicz jest bez pracy, bo oczywiście religii nie ma, nawet niemieckiego nie pozwolono mu wykładać. Niemieckiego uczyła nas Żydówka Dulsinowa, co prowadziła antyreligijne wykłady. Byliśmy przygnębieni. Starsze klasy były bardziej niepokorne, nieraz robiły spięcia, elektryczność wyłączali, było ciemno. Koleżanka opowiadała, jak dyrektor Poźniak deklamował po ciemku wiersz Staffa „Deszcz jesienny”. Wszyscy siedzieli jak zaczarowani, nie śmieli poruszyć się, żeby nie przeszkodzić.

Już jest 7 listopada – rocznica „oktiabrskiej rewolucji”. Mamy iść na defiladę. Błoto i mokro, ale po defiladzie idziemy do kinoteatru na ul. Beczkowicza. Jest referat a potem występy. Nasi chłopcy pod kierownictwem p. Strycharzewskiego przedstawili ćwiczenia gimnastyczne, są doskonali. Występuje także Hilel Kapliński w czerwonej koszuli, mówi, że on ma nową ojczyznę; nie spocznie, dopóki czerwony sztandar nie zawiśnie na wieży Eifla w Paryżu. Jest mi ogromnie smutno, my swojej ojczyzny nie wyrzekamy się.

Już nie ma niedzieli, są tylko „wychodne” w pracy, kiedy wypadnie. My w szkole mamy niedziele. Na rogu placu, niedaleko hotelu „Europa”, jest ogromny sklep ze szkła, to firma czeska Bata. Tu można było kupić tanie obuwie, ale już go nie ma, przyjmują tylko zamówienia, bo szewcy i krawcy musieli być w „arcieli”. To jest państwowe, nad nimi jest jakiś naczelnik.

Przeprowadzają paszportyzację. Mama wypełniała dokumenty do nowego zameldowania – nie wiedziałam, że umie pisać po rosyjsku. Trzeba było pisać życiorys, dawała sobie radę. Tymczasem mamy wiadomość, że nasi przeszli granicę z Litwą i zostali internowani. Ojciec jest w takim obozie ze wszystkimi razem i Czerwony Krzyż pomaga im tam. Litwa jest niezależna; niektóre panie przekraczały granicę nielegalnie, odwiedzały swoich mężów.

Już wojna z Finlandią. Mamy nowego dyrektora. Cieślonek robi zebranie wszystkich i oznajmia o wojnie. Wychodzi taki wysoki uczeń liceum, Bożko: „Ja książkę zamienię na karabin i pójdę walczyć za swoją ojczyznę”. Dyrektor zapytał, czy są jeszcze pytania. Spomiędzy tych mundurków odzywa się cieniutki dziewczęcy głosik: „A kiedy Norwegia wyśle pomoc Finlandii?” Dyrektor jest wściekły, łamie krzesło. „Kto to powiedział?”. Cicho, gdzie ty tam poznasz.

Tylko do nowego roku mamy gimnazjum. W szkole sióstr Nazaretanek otwarto polską 10-latkę. Jestem w 5 klasie, Basia w 7-ej.

Trzeba stać w kolejce po cukier. Zima jest mroźna. Nadchodzi 10 lutego. Następnego dnia w szkole nie ma wielu uczniów. Puste ławki, w takie mrozy 40 stopniowe wywozili w nieznane. Sańmi do Nowojelni, a tam pociągiem na Sybir. Kto układał listę tych ludzi?

Basia już dawno załatwiła sobie pracę w „wyszywalnoj arcieli”. Mamusia na zmianę z p. Seklecką szyją na naszej maszynie białe płaszcze z lnianego płótna wykrojone w fabryce. Ja uczę się robić na drutach. Pani Maria Mazurowa umiała robić na drutach swetry i chustki, więc ja siedząc obok niej prosiłam o druty, wełnę i nauczyłam się. Pierwszy sweter zrobiłam, gdy miałam 14 lat.

13 kwietnia. Śnieg pada ogromnymi płatami. Znów wywożono ludzi. P. Marię Mazurową z małą Alinką, Pruszyńskich, którzy mieszkali w domu p. Wojtko, p. Lebiedziową z dziećmi (mąż poszedł na wojnę), Szagidewiczów synową i wnuczkę p. Felicji. Kordiaków wywieźli 10 lutego, została tylko babcia. Po tej wywózce (byliśmy też spakowani) przyszedł szewc Lipchin, znał nas, bo ojciec zawsze zamawiał u niego obuwie. Mówi: „na pewno was wywiozą. Ja zabiorę wasze meble teraz, a potem wam będę wysyłać paczki do Rosji”. A na razie poprzynosił jakieś stare obuwie, które wyszło z mody. Mama zgodziła się, więc wieczorem nową szafę, 4 półfotele, kanapę, etażerkę, to wszystko nowe, niedawno kupione, przewieziono do Lipchina. Nie mamy tutaj żadnych krewnych, więc to było jedyne wyjście w tej sytuacji. Został stół, tapczan taki na dwie osoby i nasze łóżka. Ludzie potrafią wykorzystać niepewność i zamieszanie – zabrali zabawki na choinkę, widoczki olejne malowane, bo to na Sybirze czy Kazachstanie nam nie będzie potrzebne. Przychodził do nas dzielnicowy Marciszewski, mówił do mamy: „kobieto, rozwiąż swoje tłumoczki, o was się nikt nie pyta”. Jednak jest pewna sprawa, która nie daje mi spokoju. My u nikogo nie kupowaliśmy na kredyt. Nikomu nie byliśmy dłużni. Mieszkania, umeblowanie zostawione przez wywiezionych było sprzedawane na licytacji. Jeżeli ktoś mógł udokumentować, że dany człowiek był mu dłużny, to zwracano dług. Nie można wszystkich jedną miarką mierzyć, ale coś w tym jest. Mama zaniosła niedoszyte płaszcze, żeby nie obwiniano p. Pierożnikowej w razie, gdyby nas wywieźli.

Stale mamy sublokatorów, ponieważ trudno zapłacić za mieszkanie. W czasie wakacji w szkole nauczyciele Żydzi, uciekinierzy z Warszawy, mają kursy doskonalenia białoruskiego języka. Chodzą, szukają mieszkania na miesiąc. Uzgodniono opłatę i już nowogródzcy Żydzi poprzynosili kanapy, tapczany i 2 Żydów z inteligencji warszawskiej zamieszkało u nas. Alfred Łazar i Mietek. Cały dzień byli zajęci. Mieli wyżywienie zapewnione w mieście, więc nie gotowali nic. Wieczorami przychodzili ich koledzy. Zawsze rozmawiali po polsku, ale kiedy myśleli, że wszyscy śpią, to rozmawiali po żydowsku. Mieli jeszcze jakieś dochody uboczne, bo ich współplemieńcy mieli dużo znajomości. Sprzedawali nowe buciki.

Później przyszedł rozkaz – wszystkich, którzy przekroczyli nielegalnie granicę niemiecko-radziecką – wywieźć. Wywieźli ich też, ale na Ukrainę, w bardziej dogodne do życia tereny. Tylko Mietek Kohn napisał z Darewa, uczył w szkole. Znów mamy sublokatorów, to pp. Snarscy. On jest inżynierem.

Przeszła zima. Chodzimy do p. Matarskiej, jej szwagier p. Tadeusz Derdelewicz ma radioodbiornik. Słuchamy audycji z Londynu. BBC podaje, że dużo wojska zgromadzili Niemcy na granicy z ZSSR. Rosja odpowiada, że to manewry. W międzyczasie mężczyzn z naszej ulicy, może i innych, zabierają do Białegostoku na budowę lotniska. Wśród nich są Jurewicz, Sidorkiewicz, Baśko. Żony martwią się. 19 czerwca przychodzę do p. Matarskiej (miała dwie córeczki, a mąż 17 września 1939 roku odjechał). W domu rozpacz, bo w nocy wywieźli ich.

22.VI. niedziela. Co to się stało, wojsko maszeruję to w stronę Lidy, to znów z powrotem. Przybiega sąsiadka, mówi, że wojna. We wtorek bombardują Nowogródek, ale niedużo bomb zrzucono, tylko burzące. Nowogródek leży na szlaku do Mińska. Tyle wojska przejeżdża na Mińsk.

28 czerwca, sobota, bombardowanie. Samoloty jedne odlatują, drugie nadlatują, huk straszny. Teraz zrzucają także bomby zapalające. Nowogródek płonie. Wieczorem na tle łuny postacie żołnierzy. Mama pobiegła do kościoła św. Michała patrzeć, co tam się dzieje. Przybiegli ludzie ratować kościół, bo paliła się instalacja elektryczna.

Podobno mieli wywieźć wszystkich Polaków, tylko nie zdążyli. Co z tymi, których wywieźli? My czujemy się ocalonymi przed deportacją, co dalej? Między Żydami niepewność, trwoga o dalszy los. Zajmowali często wysokie stanowiska. Niektórzy wyjeżdżali z wycofującą się administracją.

3 dni pożarów, ogień zajmuje coraz to nowe obiekty, nikt nie ratuje. Nie wychodzimy do miasta, ruiny i zgliszcza. Już nie bombardują, bo nie ma co, ale jedni odeszli, drudzy nie przyszli. Takie miasto bez władzy, przyjeżdżają ze wsi rabować puste domy. To jest straszne, człowiek nie wie, co go może spotkać, a jeśli śmierć? Któregoś dnia przyjeżdża na Rynek kilka motocykli z niemieckimi żołnierzami. To też wróg, ale może zakończą się grabieże. U nas nic nie ma, a i nigdzie nie uciekaliśmy, bo mieszkamy dalej od centrum. Jest pełno ruin, gruzów – nasza była szkoła – pałac Radziwiłłowski, nie istnieje, starostwo, hale kościelne. Kościół pw. św. Michała cały, tylko dach spalony, ale w budynku byłego klasztoru dominikańskiego pierwsze piętro rozbite (to były kancelaria i plebania). Jest władza cywilna, magistrat i władza niemiecka.

22 lipca obok ruin hal zostało rozstrzelano kilkudziesięciu Żydów. Co za przyczyna – nie wiem. Wiem, że Żydom kazali nosić żółte łatki na wierzchnim ubraniu oraz ogłosili, że nie mają prawa wchodzić do mieszkań chrześcijan. Na razie mieszkają w swoich domach. Jest organizowany Judenrat, to on spotyka się z władzami.

W kościele zaczynają zbierać pieniądze na zakup blachy. Jak zaczną się deszcze, to będzie lać się na sklepienie. Ks. Michał Dalecki kieruje wszystkim, bardzo pomaga Michał Wł. Półjan. Wynajmuje blacharzy, ksiądz zatrudnia ich, w tym wielu Żydów. Miasto wzywa młodzież przymusowo rozbierać ruiny. Chłopców przeznaczono do cięższych prac, dziewczęta oczyszczają cegły i układają. Magistrat zabiera. Pracują za kilogram chleba. Chleb jest na kartki. Moja starsza siostra też musi chodzić do pracy.
Ogradza się duży obszar płotem. To ma być getto. Przesiedlają z domów jednych do domów drugich. Nikt nie wie, jaki kogo spotka los. Nas nie wywieźli, a p. Lipchina zabierają do getta. Meble rekwirują.

Pobiegła moja mama i siostra do domu Lipchina i zaczęły tłumaczyć. Tam tłumaczem był p. Kopyto, nauczyciel niemieckiego z gimnazjum. Pozwolono nam zabrać meble, ale kanapy już nie zabraliśmy, bo dzieci widocznie tak skakały po niej i tak zniszczyły, że nie było co zabrać. Na miejsce Lipchina przesiedlili rodzinę Zienkiewiczów, bo ich dom został zabrany pod getto. Już puste domy Kamienieckich, Baronowskich, w ich domach inni, których domy znalazły się na terenie getta.

6 grudnia. Wchodzą Niemcy do nas, zabierają mężczyzn. U nas był tylko sąsiad. Z sąsiednich domów też zabrali. Zapowiadają, żeby nikt nie wychodził z domów. Po trzech dniach wracają mężczyźni, ale nie chcą z nikim rozmawiać. Niemcy rozstrzeliwali Żydów, a mężczyźni musieli kopać doły, a potem zasypywać.

Jeszcze latem miasto było wstrząśnięte zbrodnią dokonaną na 12-letniej dziewczynce – Izie S. Znaleziono ją nieżywą w gruzach starostwa, miała zadane kilkanaście ran. Jedni mówili, że to Żydzi na odkupienie musieli przelać chrześcijańską krew, inni, że to Niemcy, żeby skłócić chrześcijan z Żydami. Prawdę znał ten, który dokonał tej zbrodni. A teraz tyle ofiar. To pierwsza masowa egzekucja Żydów. Chociaż chodziły pogłoski, że to Żydzi zestawiali spisy ludności polskiej na wywóz, żałujemy ich, bo co winne małe dzieci. Niektórzy Żydzi zostawiali dzieci w polskich rodzinach. Gdyby znaleziono je, a były takie wypadki, to od razu rozstrzeliwano dorosłych, a dzieci wywożono do Niemiec.

Jestem na wsi. Latem swetrów się nie robi, więc pomagam w gospodarstwie; zawsze jedną „gębę” mniej będzie mama miała do nakarmienia. W niedziele bywam w Nowogródku.

29 czerwca 1942 rok. Aresztowani zostali ks. Dalecki – dziekan nowogródzki, ks. Józef Kuczyński – proboszcz wsielubski, także dużo naszej inteligencji, m.in. Michał Półjan. Jak to jest? Niemcy i bolszewicy są wrogami, a umowy dotrzymują – niszczą Polaków.

31 lipca grupa Polaków została rozstrzelana. A 14 sierpnia znów rozstrzeliwano Żydów.

Getto jest coraz mniejsze. Zostawiali tylko tych, których zatrudniali na różnych robotach. Już przenieśli getto do byłego sądu okręgowego w Nowogródku. Egzekucje były wykonywane w różnych miejscach – za koszarami, przy drodze do Litówki, przy drodze na Mińsk.

Już pracuję u sąsiadów, bo mnie nie chcą zameldować u matki, ponieważ to, że byłam na wsi, jest przeszkodą nie do pokonania. Moi chlebodawcy to rolnicy, córka pracuje jako nauczycielka w Seminarium Nauczycielskim, więc zameldowali mnie. Moi gospodarze mają dużo pracy, mają krowę, konia, trzodę chlewną. Na kwaterze są również chłopcy. Trzeba nagotować im jeść. Uczą się na nauczycieli. Robią im zebrania i informują, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Niemcy to przyjaciele, a Polacy są wrogami. Wszystkiemu winna jest polityka – dziel i rządź. Nakazują nienawidzić ludzi, którzy już są prześladowani przez Niemców, bolszewików, no i jeszcze Białorusinów. Jest mi ogromnie ciężko na sercu. Tyle nienawiści, gdzie jej kres?

W mieście zamieszanie. Żydzi uciekli z getta w byłym gmachu sądu. Niemcy biegają, szukają, ale bez rezultatu. Mieli okazję, to czy mieli biernie czekać na śmierć? Cały ten ruch partyzancki, to ludzie wynieśli na swoich plecach. Przecież nikt im nie zrzucał z samolotów wyżywienia czy ubrania. Wielka szkoda, że czasem zabierali wszystko. Szczególnie te nowe oddziały, organizowane w miarę odzyskiwania wolności. Ja mieszkam w mieście, ale przychodzili na obrzeża miasta i też zostawiali ludzi w jednej bieliźnie. Ludzie nie mieli komu poskarżyć się, cierpieli w milczeniu. Szła pogłoska, że Żydzi w partyzantce byli bardziej bezwzględni od innych. Nieraz ludzie po przeżyciu nocy nie wiedzieli, czy przeżyją następny dzień. Bywało i śmiesznie. Jacyś ludzie w dzbanku chowali tłuszcz, wstawiali go śniegu na noc. Pies wsunął głowę, a wydostać nie mógł. Ze zgrozą patrzyli, co to za dziwne zwierzę biegnie po polu – pies z dzbankiem na głowie.

Zachorowałam. Od uderzenia mam zapalenie szpiku w lewej nodze. Operację wykonał dr Karol Mazurkiewicz. Jestem na zwolnieniu lekarskim, nie mogę chodzić. Robimy swetry.

Nadchodzi rok 1944. W 1943 wykonano egzekucję na 11 siostrach Nazaretankach. Aresztowano, a potem wywieziono do Niemiec dużo polskiej młodzieży. Oto owoce polityki nienawiści. Coraz bliżej front. Baliśmy się kiedyś niemieckich samolotów, potem sowieckich. Trwa godzina policyjna; w mieście zaciemnienie. Wozami wiozą rannych Niemców. Już nie są butni jak kiedyś.

Ostatni dzień. Przyszło dużo sąsiedniej młodzieży. Zaszli Niemcy. „Dlaczego nie wyjeżdżacie?” „Nie mamy przyczyny”. Ale oni mówią: „Pamiętajcie, wy nie jesteście zwykłymi ludźmi. Wy byliście pod okupacją. No i do widzenia, Panowie, a jutro będzie dobranoc, Towarzysze”. No i wszystko się spełniło. Tak wojna splątała ludzkie losy. Przekonywaliśmy się, kto jest kto, chociaż wiele spraw jest zamknięte, niedostępne na razie dla nas. „My na tej ziemi nieproszeni goście” – tak pisał wielki Adam – „doświadczyliśmy tej prawdy na sobie”.

Znadniemna.pl

Dzisiaj, 26  lipca 2022 roku, przypada dziesiąta rocznica śmierci Zofii Boradyn, założycielki i wieloletniej prezes Oddziału Związku Polaków na Białorusi w Nowogródku, córki bohatera naszej akcji "Dziadek w polskim mundurze" Kazimierza Kosińskiego.  Śp. Zofia Boradyn (z domu Kosińska), ur. 1926 r. w Radomsku. W wieku 3

„Co robią tutaj ci polscy okupanci?” – skargi takiej i podobnej treści zaczęły wpływać ostatnio do administracji Narodowego Muzeum Historycznego Republiki Białoruś w Mińsku. Dotyczyły ekspozycji, poświęconej szlachcie, której upiększeniem przez ponad 11 lat były figury polskiego króla Władysława Jagiełły i spokrewnionego z nim wielkiego księcia litewskiego Witolda Kiejstutowicza.

Reakcją na antypolskie donosy stało się usunięcie z ekspozycji figur stryjecznych braci, żyjących w średniowieczu, a sama wystawa o szlachcie jest szykowana do likwidacji.

O sprawie poinformował niezależny portal białoruski Nasza Niwa. Według białoruskich dziennikarzy ekspozycja, poświęcona dziejom szlachty w Wielkim Księstwie Litewskim, ma zostać zastąpiona inną, poświęconą okresowi obecności na współczesnych ziemiach Białorusi Imperium Rosyjskiego.

Przed wojną z Ukrainą polski królowie i litewski książę nie byli „okupantami”

Figury polskiego monarchy i jego stryjecznego brata, związane z historią Wielkiego Księstwa Litewskiego i Rzeczypospolitą Obojga Narodów ilustrowały epokę, z którą białoruska opozycja wiąże średniowieczną tradycję państwowości na współczesnych ziemiach. Właśnie do tej tradycji zdaniem historyków, najczęściej znajdujących się w opozycji wobec dyktatora Łukaszenki, odwoływały się późniejsze pokolenia Białorusinów, walczące o własny byt państwowy.

Z oporami, ale powyższa koncepcja była przez długie lata, jeśli nie podzielana, to przynajmniej tolerowana przez Łukaszenkę i stojące za nim prorosyjskie siły na szczytach białoruskiej władzy. Figury Władysława Jagiełły i Witolda Kiejstutowicza nie przeszkadzały nikomu w muzealnej ekspozycji przez 11 lat.

Wystawiany przez ponad dekadę w białoruskim Narodowym Muzeum Historii wizerunek księcia Witolda był wzorowany na konterfekcie zamieszczonym na jego osobistej pieczęci, natomiast do rekonstrukcji twarzy króla Jagiełły posłużył wizerunek z jego nagrobka, a szata królewska została odtworzona na podstawie obrazu „Pokłon trzech króli” z Tryptyku Matki Boskiej Bolesnej z kaplicy Świętokrzyskiej w katedrze na Wawelu.

Stosunek do postaci, będących kultowymi w tradycji Polski i Litwy, krajów należących do NATO i aktywnie wspierających walczącą z rosyjskim najeźdźcą Ukrainę, musiał się radykalnie zmienić akurat teraz. Stąd zapowiedź zastąpienia szlacheckiej ekspozycji wystawą, poświęconą okresowi z czasów panowania na współczesnych ziemiach białoruskich Imperium Rosyjskiego, czyli z czasów zaborów.

Donosicielstwo na polskość bardzo popularne

Donosicielstwo na przejawy sympatii do historii Polski, czy postaci historycznych, związanych z naszym krajem, jest na Białorusi zjawiskiem dosyć powszechnym i przez reżim Łukaszenki tolerowanym.

Jednym z ostatnich absurdalnych przykładów skutecznego donosu na postać historyczną jest historia z przygranicznego Grodna, w którym działa prorosyjska aktywistka Olga Bondariewa. Ostatnio na jej skargę z Przychodni Lekarskiej nr 3 usunięto plakat, popularyzujący postać pierwszej w historii Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego lekarza-kobiety Reginy Salomei Pilsztyn, z domu Rusieckiej. Według prorosyjskiej aktywistki niedopuszczalne było nazwanie przez autorów plakatu „polskiej awanturnicy”, urodzonej pod białoruskim współcześnie Nowogródkiem, „honorem Białorusi”.

Donos na język białoruski

Prorosyjscy aktywiści na Białorusi zupełnie bezkarnie zwalczają nie tylko przejawy polskości, lecz także białoruskości.

Wspomnianej Oldze Bondariewej w ubiegłym roku nie spodobało się na przykład to, że w niektórych grodzieńskich przedszkolach dzieci uczą się podstaw języka białoruskiego.

Prorosyjska aktywistka wydała publiczne oświadczenie, iż w procesie nauczania w przedszkolach języka białoruskiego jest stosowana „przemoc oraz indoktrynacja”, a dzieci uczą się wyrazów, „z języka polskiego”.

Aktywistka stwierdziła, że białoruskie „dziakuj”, jest niczym innym, tylko polskim „dziękuję”, a słowo „dabranacz”, to polskie „dobranoc”. Prorosyjskiej lingwistce amatorce nie przyszło do głowy, iż wyraz wdzięczności może brzmieć podobnie w różnych słowiańskich językach.

Publiczna obraza języka białoruskiego, przedstawiona w formie urągającej godności grodzieńskich pedagogów oraz Białorusinów, uważających język białoruski za ojczysty, jest na Białorusi wykroczeniem. Wystąpienie prorosyjskiej aktywistki zostało nawet zaskarżone przez mieszkańców Grodna do miejscowej władzy. Ale reakcja nie nastąpiła i Bondariewa pozostała bezkarna.

Bezkarność pozwala na zwalczanie świętości

Ośmielona bezkarnością kobieta publicznie zażądała później usunięcia z katedry prawosławnej w Grodnie ikon białoruskich prawosławnych księży-męczenników, którzy przedstawieni są jako ofiary egzekucji dokonywanych przez wojska NKWD.

Zdaniem działających na Białorusi prorosyjskich aktywistów przedstawianie w negatywnym świetle sowieckiej przeszłości może wzbudzać wśród miejscowej ludności niechęć do Rosji oraz Rosjan.

Znadniemna.pl/polskatimes.pl

"Co robią tutaj ci polscy okupanci?" - skargi takiej i podobnej treści zaczęły wpływać ostatnio do administracji Narodowego Muzeum Historycznego Republiki Białoruś w Mińsku. Dotyczyły ekspozycji, poświęconej szlachcie, której upiększeniem przez ponad 11 lat były figury polskiego króla Władysława Jagiełły i spokrewnionego z nim wielkiego

W lipcu leninowski sąd w Grodnie ogłosił, że materiały publikowane przez strony internetowe „polskieradio.pl” i „polskieradio24.pl” zostały uznane za „ekstremistyczne”. To samo spotkało grodzieński portal hrodna.life i witrynę Białoruski Trybunał Ludowy.

Na liście materiałów ekstremistycznych znalazł  się także czat telegramowy „Naukowcy przeciwko przemocy” i kanał telegramu „Co myślą Białorusini”.

Jak informują obrońcy praw człowieka od tej pory korzystanie z informacji zawartych w tych mediach oraz rozpowszechnianie w sieciach społecznościowych może być podstawą do pociągnięcia użytkownika do odpowiedzialności karnej za „działalność ekstremistyczną”.

Przypominamy, że dwukrotnie – w grudniu ubiegłego roku i w maju roku bieżącego – ten sam sąd leninowski w Grodnie uznawał za ekstremistyczny portal Związku Polaków na Białorusi, który wydajemy pod kolejnym zastępczym adresem www, zachowując pierwotną nazwę naszego medium.

Znadniemna.pl

W lipcu leninowski sąd w Grodnie ogłosił, że materiały publikowane przez strony internetowe "polskieradio.pl" i "polskieradio24.pl" zostały uznane za "ekstremistyczne". To samo spotkało grodzieński portal hrodna.life i witrynę Białoruski Trybunał Ludowy. Na liście materiałów ekstremistycznych znalazł  się także czat telegramowy "Naukowcy przeciwko przemocy" i kanał telegramu

Takie akcje w Białymstoku odbywają się co miesiąc przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki, przy którym stoją wielkoformatowe zdjęcia Borys i Poczobuta. Akcję organizuje Związek Polaków na Białorusi i Podlaski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”.

Dziennikarz i członek zarządu głównego ZPB Andrzej Poczobut od szesnastu miesięcy przebywa w areszcie, Borys opuściła go w marcu, rok po aresztowaniu, teraz w areszcie domowym czeka na proces. Zarzuty dotyczą „gloryfikowania nazizmu”, za co grozi do 12 lat więzienia. Obrońcy praw człowieka uznają Borys i Poczobuta za więźniów politycznych.

Podczas wiecu trzymano flagi polskie i białoruskie – biało-czerwono-białe. Trzymano też zdjęcia uwięzionych, a także transparent „Siedzą, bo są Polakami”.

„Ludzie siedzą generalnie za to, co według władz brzmi +jako gloryfikacja nazizmu i podżeganie do nienawiści na tle narodowościowym+. Faktycznie w taki sposób reżim Łukaszenki utrzymuje przedstawicieli polskiej mniejszości jako zakładników” – mówił przyjaciel Poczobuta i dziennikarz z Grodna Jan Roman.

Powiedział, że w poniedziałek kończy się termin kolejnego przedłużenia aresztu dla Poczobuta. Dodał, że wiadomo, iż ten areszt został mu przedłużony, nie wiadomo tylko, na jaki czas. Mówił, że z ostatnich wiadomości, jakie do niego dotarły, to Poczobut „zapoznaje się ze sprawą karna”. „Wiadomo, że on nie współpracuje ze śledztwem, on jak i Andżelika Borys nie dawali żadnych świadectw, bo białoruskie prawo wygląda tak, że każde słowo, jakie powiesz, może być później wykorzystane przeciwko człowiekowi” – mówił.

Roman podkreślił, że „nasi koledzy” są w więzieniu w niełatwych czasach patrząc na to, co się dzieje na Białorusi. Dodał, że na policję wzywani są też kolejni działacze ZPB, inni musieli opuścić kraj.

Roman zwrócił też uwagę, że w ostatnim czasie władze w Mińsku zaczęły „atak” na groby polskich żołnierzy, które są rozsiane po całej Białorusi. Dodał, że z ostatnim czasie dotyczyło to pomnika w Stryjówce niedaleko Grodna, gdzie pochowanych było ponad 30 żołnierzy AK, którzy zginęli w 1943 roku. „To też świadczy o tym, że władze białoruskie, Łukaszenka nie mogą spokojnie patrzeć na Polaków, na polską historię” – podkreślił.

Podczas wiecu głos zabrali też przedstawiciele diaspory białoruskiej mieszkający w Białymstoku. Apelowali, by uczestniczyć i solidaryzować się z więzionymi na Białorusi Polakami, nie zapominać o nich, domagać się także wolności dla ponad 1,8 tys. białoruskich więźniów politycznych.

Andżelika Borys została zatrzymana w Grodnie 23 marca ubiegłego roku, najpierw za organizację imprezy kulturalnej Grodzieńskie Kaziuki, którą władze uznały za nielegalną. Została skazana na 15 dni aresztu, ale dodatkowo zarzucono jej podżeganie do nienawiści narodowej i religijnej oraz siania niezgody na tle narodowym, religijnym i językowym.

Dwa dni później, 25 marca, zatrzymany został Andrzej Poczobut oraz działaczki ZPB Irena Biernacka i Maria Tiszkowska. W marcu została zatrzymana także inna działaczka Anna Paniszewa. Trzy działaczki z regionalnych oddziałów ZPB wyszły z aresztu w połowie ubiegłego roku i zmuszone zostały do wyjazdu.

Znadniemna.pl/PAP/Fot.: Władysław Tokarski

Takie akcje w Białymstoku odbywają się co miesiąc przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki, przy którym stoją wielkoformatowe zdjęcia Borys i Poczobuta. Akcję organizuje Związek Polaków na Białorusi i Podlaski Oddział Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". Dziennikarz i członek zarządu głównego ZPB Andrzej Poczobut od szesnastu miesięcy przebywa

25 lipca białoruski opozycyjny polityk i działacz społeczny, Honorowy Członek Związku Polaków na Białorusi Aleksander Milinkiewicz kończy 75 lat. Międzynarodowej i krajowej opinii publicznej dał się lepiej poznać w 2006 roku, gdy jako kandydat zjednoczonej opozycji demokratycznej wystartował w wyborach prezydenckich. On sam przyznaje, że nie wygrał z Łukaszenką, ale jak zauważa Radio Svaboda, Milinkiewicz wniósł znacznie większy wkład do historii Białorusi poza polityką.

Aleksander Milinkiewicz pochodzi z mieszczańskiej rodziny nauczycielskiej. Jego rodzice przed II wojną światową mieszkali w Warszawie, pracowali w żoliborskim domu dziecka prowadzonym przez Janusza Korczaka (poszedł do komory gazowej ze swoimi wychowankami, żydowskimi sierotami i zginął razem z nimi). Jego pradziadek uczestniczył w powstaniu styczniowym i był represjonowany przez władze carskie. Dziadek w latach 20. XX wieku, w II Rzeczypospolitej, był działaczem białoruskiej mniejszości narodowej na Grodzieńszczyźnie.

Po wojnie rodzice Milinkiewicza zamieszkali w rodzinnym Grodnie, gdzie urodził się ich syn. W 1965 roku ukończył z wyróżnieniem szkołę, w 1969 roku – Wydział Fizyczno-Matematyczny  Grodzieńskiego Państwowego Instytutu Pedagogicznego. Pracował jako nauczyciel, wykładał w instytucie. W 1990 roku objął stanowisko wiceprzewodniczącego komitetu wykonawczego miasta Grodno.

Przez sześć lat zajmował się problematyką edukacji, kultury, ochrony zdrowia, młodzieży, sportu, mediów, religii, stosunków międzynarodowych oraz ochrony dziedzictwa historycznego. Koledzy i przyjaciele Milinkiewicza opowiedzieli portalowi Svaboda o jego osiągnięciach, które zasługują, by zapisano je na kartach historii Białorusi.

Praca w Grodzieńskim Ratuszu

Wskazują, że to pod jego rządami Grodno najszybciej spośród innych miast Białorusi zwracało swoje świątynie wiernym.

Na początku lat 90. Aleksander Milinkiewicz pracował w grodzieńskim ratuszu i zajmował się sprawami kultury, edukacji i religii. W tym czasie w mieście trwało aktywne przekazywanie wiernym obiektów sakralnych. Nie tylko kościołów katolickich i cerkwi. Pomimo, że w mieście było zaledwie 50 luteranów, i oni odzyskali swoją świątynię. Wielka synagoga również została przekazana wiernym.

To właśnie za panowania Milinkiewicza w Grodnie otwarto pierwsze katolickie seminarium na Białorusi. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie jego ogromne zaangażowanie w tę sprawę.

Przy udziale Milinkiewicza władze miasta podjęły decyzję, że wszystkie opuszczone lokale w centrum miasta zostaną przekazane nie na cele komercyjne, ale (po symbolicznych cenach) ludziom kultury i artystom.

W latach 90. grupa organizacji społecznych miasta Grodna postanowiła zorganizować festiwal podkreślający kulturową różnorodność miasta. Milinkiewicz absolutnie wsparł ich projekt i tak zapoczątkowano imprezę, która później przekształciła się w Festiwal Kultur Narodowych, który obecnie odbywa się corocznie.

Również przy aktywnym udziale Milinkiewicza w drugiej połowie lat 90. rozpoczął się w Grodnie festiwal muzyczny „Rock-Gubertalia”.

Jak przypomniał były przewodniczący Związku Polaków na Białorusi Tadeusz Gawin, nie byłoby możliwości otwarcia Polskiej Szkoły w Grodnie bez pomocy Milinkiewicza. Jego zasługi dla odrodzenia Polskości na Grodzieńszczyźnie zaowocowały przyznaniem Panu Aleksandrowi tytułu Honorowego Członka Związku Polaków na Białorusi.

To Milinkiewicz znalazł miejsce pochówku ostatniego króla Rzeczypospolitej

35 lat temu, jeszcze jako docent uniwersytetu w Grodnie odwiedził Wołczyn, miejsce urodzenia oraz spoczynku Stanisława Augusta Poniatowskiego. I dokonał niezwykłego odkrycia. W 2017 roku Aleksander Milinkiewicz opowiedział Radiu Svaboda, jak w krypcie kościoła pw. św. Trójcy w Wołczynie, wraz z przyjaciółmi odnalazł fragmenty królewskich szat i obuwia, dębowej trumny, szaty koronacyjnej z herbami królewskimi: orłem szytym w srebrno-złotym kolorze. Ale nie udało się znaleźć kości ostatniego króla Polski. Znaleziska przewieziono do Polski. W 1995 r. w uroczystości przeniesieni szczątków władcy do do Katedry Jana Chrzciciela w Warszawie uczestniczyli prezydent Lech Wałęsa i arcybiskup Józef Glemp. Za to odkrycie Milinkiewicz został wyróżniony odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej.

„Dla Polaków to ostatni król, dla nas Białorusinów – ostatni wielki książę białorusko-litewskiego państwa. Syn ziemi brzeskiej, Stanisław Poniatowski pochodził ze znanego litewskiego rodu Czartoryskich i Sapiehów. Jednym słowem – z naszych, miejscowych, – cytuje słowa Aleksandra Milinkiewicza Svaboda.

Do zasług Milinkiewicza w tamtych latach można dodać poszukiwanie miast partnerskich. Dzięki jego aktywnej pracy, miastami partnerskimi Grodna stało się francuskie Limoges, niemiecki Minden i Białystok.

Milinkiewicz odegrał kluczową rolę w procesie przywracania ulicom miast historycznych nazw. To on kierował grodzieńską komisją toponimiczną. Za jego sprawą nazwę historyczną odzyskał Plac Tyzenhausa, ul. Stefana Batorego. Kierowana przez Milinkiewicza komisja podjęła nawet decyzję o niecelowości pomnika Lenina na centralnym placu miasta. Ale sam komitet wykonawczy miasta bał się zburzyć pomnik przywódcy bolszewików.

Dzięki lobbingowi Milinkiewicza, urzędu burmistrza Limoges, kilku wpływowych francuskich konserwatorów i firm restauracyjnych, UNESCO wydało fundusze na odbudowę cerkwi Świętych Borysa i Gleba (tzw. Kołożskiej) – najstarszej cerkwi prawosławnej w Grodnie. Powstał nawet projekt restauracji cerkwi, jednak jego realizację uniemożliwiło dojście do władzy Łukaszenki.

Aleksander Milinkiewicz osobiście odwiedzał szkoły i przedszkola, aby przekonywać rodziców do przestawienia dzieci na białoruski język nauczania. Ale jako człowiek niezwykle skromny, Milinkiewicz zawsze podkreślał, że wszystkie jego osiągnięcia na stanowisku burmistrza nie miałyby szans na realizację bez poparcia burmistrza Siemiona Domasza.

Odrestaurował jeden z najstarszych miejskich zegarów wieżowych w Europie

Zegar, z XIV wieku, przestał działać w latach 50. XX wieku. Sowieckie władze twierdziły, że tykanie zegara zakłócało komunikację miejską. Mimo to, w 1987 r. Milinkiewicz postanowił go odrestaurować. Koordynował wszystkie prace, zapraszał konsultantów-historyków i rzemieślników. Tylko czyszczenie starych kół i wałów trwało około tygodnia. A po trzech miesiącach zegar znów zaczął tykać.

Na początku 1996 roku Aleksander Milinkiewicz zrezygnował z pracy we władzach lokalnych w proteście przeciwko niekonstytucyjnemu referendum Łukaszenki. Były urzędnik założył organizację publiczną „Ratusz”, która stała się centrum wsparcia dla trzeciego sektora. Był jednym z wiodących ośrodków rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w całym kraju. Warto zauważyć, że jego organizację aktywnie wspierali lokalni biznesmeni. W 2003 roku władze zdelegalizowały organizację.

Kierował klubem koszykówki „Grodno-93”

Milinkiewicz od młodości interesował się koszykówką. A w latach 1996-1997 został prezesem klubu miejskiego „Grodno-93”. W 1993 roku klub stał się profesjonalny. W sezonie 1994/1995 mieszkańcy Grodna po raz pierwszy stanęli na podium mistrzostw Białorusi, zajmując drugie miejsce. W następnym sezonie 1995/1996 grodzieńscy koszykarze zostali mistrzami Białorusi. 6 września 1995 roku klub zadebiutował w Karachi Cup, jednym z trzech najbardziej prestiżowych turniejów klubowych w europejskiej koszykówce.

W 2006 roku Milinkiewicz został laureatem Nagrody im. Sacharowa „Za wolność myśli”, przyznawanej przez Parlament Europejski. Na jej przykładzie Milinkiewicz ufundowała na Białorusi podobną nagrodę – Nagrodę im. Wasyla Bykowa, na którą przeznaczył nagrodę pieniężną przyznaną mu przez Parlament Europejski.

Aleksander Milinkiewicz od kilku lat pracuje nad utworzeniem Wolnego Uniwersytetu Białoruskiego. To projekt nowoczesnej uczelni do nauczania na odległość. Jest już zarejestrowana w Polsce jako fundacja, a jej kanclerzem jest Milinkiewicz. Uczelnia nie będzie miała nawet siedziby, akademików dla studentów i biurokracji.

Wolny Uniwersytet Białoruski rozpocznie swoją działalność od studiów podyplomowych, później magisterskich i doktoranckich, w specjalnościach niezbędnych do transformacji gospodarczej, społecznej i społecznej Białorusi. Dyplomy dla Białorusinów będą wydawać polskie uczelnie partnerskie, z którymi fundacja ma zawrzeć umowy o kształceniu studentów.

Panu Aleksandrowi gratulujemy zdrowia i wielu, wielu sukcesów!

Znadniemna.pl/Kresy24.pl/svaboda.org

25 lipca białoruski opozycyjny polityk i działacz społeczny, Honorowy Członek Związku Polaków na Białorusi Aleksander Milinkiewicz kończy 75 lat. Międzynarodowej i krajowej opinii publicznej dał się lepiej poznać w 2006 roku, gdy jako kandydat zjednoczonej opozycji demokratycznej wystartował w wyborach prezydenckich. On sam przyznaje, że

Skip to content