HomeStandard Blog Whole Post

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Litwy poinformowało, że w ramach złożonego fake newsa publikowano fake newsy, rzekomo powiązane z litewską dyplomacją. Dochodzenie w tej sprawie prowadzą już na Litwie odpowiednie służby. Hakerzy, którzy zaatakowali konto na Twitterze Tomasza Sakiewicza, stronę „Poland Daily” oraz portal Związku Polaków na Białorusi Znadniemna.pl, zablokowali także szefowi „GP” dostęp do tweetdecka – aplikacji do zarządzania Twitterem. Jak dowiedział się portal Niezalezna.pl – atak na powiązany z Telewizją Republiką serwis „Poland Daily” został dokonany z Rygi, stolicy Łotwy.

Rasa Jakilaitiene, rzeczniczka litewskiego ministra spraw zagranicznych, powiedziała, że fałszywa wiadomość została umieszczona na polskiej stronie internetowej.

Fałszywe wiadomości pojawiły się na Polanddaily.com. W zamieszczonym tam artykule znalazła się uwaga ministra Linkeviciusa, w której twierdził, że na Białoruś trzeba wysłać siły pokojowe – powiedziała rzeczniczka.

Rzeczniczka litwewskiego MSZ zwróciła uwagę, że dla podniesienia wiarygodności fake newsa w artykule pojawiała się także wzmianka na temat polskiego ministra spraw zagranicznych.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Litwy wydało oświadczenie zaprzeczające fałszywym informacjom. Potwierdzono, że odpowiednie służby wszczęły już w tej sprawie dochodzenie.

Jest wysoce prawdopodobne, że trwa cyberatak informacyjny, który jest obecnie badany przez władze litewskie – czytamy w komunikacie.

Redaktor naczelny „Gazety Polskiej” stracił dostęp do konta (zmieniono hasło), na którym wstawiono odnośnik do artykułu zamieszczonego na portalu Znadniemna.pl, który prowadzi Związek Polaków na Białorusi. Ów artykuł to także cyberprowokacja. Dowiadujemy się z niego, że „Polska i Litwa wzywają NATO do wysłania wojsk na Białoruś”.

Podrobiony artykuł na portalu „Poland Daily” nosił tytuł „Polska i Litwa naciskają na wysłanie wojsk na Białoruś”. Napisany był w języku angielskim i podobnie jak publikacja wrzucona na Znadniemna.pl, dezinformował o rzekomych naciskach Polski, Litwy i Stanów Zjednoczonych na NATO. W tekście pojawiły się też nazwiska ministra spraw zagranicznych Polski Zbigniewa Rau oraz Swiatłany Cichanouskiej. Na zdjęciu głównym umieszczono szefa litewskiej dyplomacji Linasa Linkevičiusa.

To nie pierwszy rosyjski atak na media związane ze „Strefą Wolnego Słowa”. Przypomnijmy: w maju 2020 r. portal Niezalezna.pl dwukrotnie padł ofiarą rosyjskich hakerów, którzy zmieniali treść naszych publikacji.

Na naszą stronę (a także na portale Telewizji Republika, Radia Szczecin, olsztyn24.pl oraz stronę gminy Orzysz, gdzie znajduje się garnizon) wstawiono artykuł pt. Amerykanie „chwalą” pobyt w Drawsku. „Jedyne czym mogą strzelić to gumki od majtek”

Gdy opublikowaliśmy informację o tym ataku, Rosjanie dokonali kolejnego włamania, zmieniając ją na „newsa”, że Niezalezna.pl przyznaje się do autorstwa wcześniejszego artykułu.

To nie koniec działań Moskwy przeciwko naszym mediom. Pod koniec maja na anglojęzycznym prorosyjskim portalu „The Duran” ukazał się „wywiad”, przeprowadzony rzekomo przez Katarzynę Gójską dla „Gazety Polskiej”. Rozmówcą wicenaczelnej tygodnika miał być amerykański generał broni Christopher G. Cavoli, dowódca sił amerykańskich w Europie. Nie trzeba chyba dodawać, że rozmowa, w której Cavoli twierdzi, że Polska i kraje bałtyckie są fatalnie zorganizowane pod względem militarnym, została w całości wymyślona.

Znadniemna.pl za niezalezna.pl

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Litwy poinformowało, że w ramach złożonego fake newsa publikowano fake newsy, rzekomo powiązane z litewską dyplomacją. Dochodzenie w tej sprawie prowadzą już na Litwie odpowiednie służby. Hakerzy, którzy zaatakowali konto na Twitterze Tomasza Sakiewicza, stronę „Poland Daily” oraz portal Związku Polaków na

Rosja zakazała działalności trzech polskich fundacji: Fundacji Wolność i Demokracja, Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego oraz Fundacji im. Stefana Batorego. Według rosyjskich śledczych, organizacje te zajmują się projektami i programami rozszerzenia NATO na wschód.

“Prowadzona jest celowa polityka fałszowania historii II wojny światowej i roli Związku Radzieckiego w kształtowaniu powojennej Europy. Fundacje aktywnie współpracują z przedstawicielami radykalnej opozycji, zagranicznymi agentami i niepożądanymi organizacjami” – czytamy w komunikacie.

W ocenie Moskwy organizacje te miały opracowywać strategie powstrzymywania rozwoju gospodarczego i militarnego Federacji Rosyjskiej oraz prowadzić przeciwko Rosji „wojnę informacyjną”.

Zakazując działalności Fundacji Wolność i Demokracja (WiD) – wydawcy portalu Kresy24.pl, a także szeregu mediów polskiej mniejszości narodowej na Ukrainie oraz w innych krajach za wschodnią granicą Polski, m.in. portalu Znadniemna.pl oraz gazety Głos znad Niemna na uchodźstwie – Prokuratura Generalna Federacji Rosyjskiej uderza pośrednio w zależne od WiD podmioty i inicjatywy. Władze w Moskwie uzasadniają swoją decyzję rzekomą „antyrosyjską działalnością” zakazanej organizacji, która od lat wspiera środowiska polskie na Wschodzie i dokumentuje represje wobec niezależnych inicjatyw obywatelskich.

Jeszcze wcześniej Fundacja WiD została wpisana na listę „ekstremistycznych formacji” przez panujący na Białorusi reżim Aleksandra Łukaszenki. Podobny los spotkał redakcję portalu Znadniemna.pl, którą białoruskie służby uznały za „ekstremistyczną” wraz z jej redaktorami – Andrzejem Pisalnikiem i Iness Todryk-Pisalnik. Wpisanie na listę oznacza, że każda osoba związana z tymi organizacjami może być ścigana na podstawie art. 361-1 kodeksu karnego Białorusi, grożącego wieloletnim więzieniem.

Choć głównym celem ostatniej decyzji Moskwy jest Fundacja WiD, już wcześniej Federacja Rosyjska wydała list gończy za Andrzejem Pisalnikiem, redaktorem portalu Znadniemna.pl. To pokazuje, że represje wobec organizacji idą w parze z personalnym ściganiem ich przedstawicieli.

Decyzje Moskwy i Mińska wobec Fundacji Wolność i Demokracja oraz portali Znadniemna.pl i Kresy24.pl są częścią szerszej strategii tłumienia niezależnych głosów i zastraszania środowisk polskich na Wschodzie. Wpisanie na listę „ekstremistów” i zakaz działalności w Rosji oznaczają nie tylko formalne ograniczenia, ale także realne zagrożenie dla dziennikarzy i działaczy, którzy od lat dokumentują łamanie praw człowieka w regionie.

Znadniemna.pl na podstawie Kresy24.pl

Rosja zakazała działalności trzech polskich fundacji: Fundacji Wolność i Demokracja, Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego oraz Fundacji im. Stefana Batorego. Według rosyjskich śledczych, organizacje te zajmują się projektami i programami rozszerzenia NATO na wschód. “Prowadzona jest celowa polityka fałszowania historii II wojny światowej i roli Związku Radzieckiego

Boże Narodzenie na dawnych Kresach Wschodnich, zwłaszcza na terenach dzisiejszej Białorusi, należało do najważniejszych wydarzeń roku. Święta te łączyły religijność, rodzinne ciepło, przywiązanie do ziemi oraz głęboką więź z przodkami. W regionie, gdzie przez stulecia przenikały się tradycje katolickie, prawosławne i unickie, obrzędy bożonarodzeniowe nabierały wyjątkowego, wielokulturowego charakteru.

Dla mieszkańców Kresów święta Bożego Narodzenia były nie tylko czasem radości, lecz także potwierdzeniem ciągłości wspólnoty i tożsamości — szczególnie ważnej w okresach historycznych zawirowań, gdy codzienność bywała niepewna, a tradycja stawała się ostoją.

Wigilijny stół – serce domu i rodzinnej opowieści

Przygotowania do Wigilii zaczynały się długo przed 24 grudnia. W powietrzu unosił się zapach suszonych grzybów, maku, pieczonego chleba i kompotu z suszu, który powoli pyrkotał na kuchni. Gospodynie krzątały się od świtu, a dzieci z przejęciem pomagały w dekorowaniu izby. Stół przykrywano białym obrusem, pod który wkładano siano — szorstkie, pachnące letnią łąką, przypominające o betlejemskim żłóbku. W wielu domach siano wysypywano również na podłogę, a w kącie izby ustawiano snop zboża, symbol dostatku i błogosławieństwa. Ten snop, często owinięty czerwoną wstążką, miał strzec domowników przez cały nadchodzący rok.

Tradycyjny stół wigilijny, fot.: ukryty-palacyk.pl

Liczba potraw była nieprzypadkowa: siedem u chłopów, dziewięć u średniozamożnej szlachty, trzynaście u magnatów. Każda potrawa miała swoje znaczenie, a ich obecność na stole była wyrazem szacunku dla tradycji. Najważniejsza była kutia — gęsta, słodka, lepka od miodu, pełna maku i orzechów. Jej pierwszą łyżkę odkładano „dla dusz przodków”, wierząc, że w tę noc zmarli odwiedzają domy swoich bliskich. Ten gest, wykonywany z powagą i czułością, był jednym z najgłębszych symboli kresowej Wigilii.

Wielu mieszkańców wspominało, że zanim rozpoczęto wieczerzę, gospodarz brał do ręki opłatek i w milczeniu obchodził izbę, dotykając nim drzwi, okien i belek stropowych. Był to rodzaj błogosławieństwa domu — prosty, ale pełen znaczenia. Dopiero potem dzielono się opłatkiem, składając sobie życzenia, które często miały formę krótkich, rytmicznych formułek przekazywanych z pokolenia na pokolenie. W niektórych domach życzenia wypowiadano półgłosem, jakby obawiając się, że zbyt głośne słowa mogłyby spłoszyć świąteczną magię.

Wróżby, znaki i cicha magia Wigilii

Wigilia była nocą pełną znaków. Dzieci z przejęciem wyciągały źdźbła siana spod obrusa — długie wróżyło długie życie, zielone pomyślność, a pożółkłe zapowiadało zmianę losu. Wierzono, że zwierzęta w stajni mówią tej nocy ludzkim głosem, dlatego należało je nakarmić najlepiej, jak się dało. Gospodynie zostawiały na stole część potraw, aby „dusze domowników, którzy odeszli, mogły się posilić”. W niektórych wsiach wierzono, że jeśli w noc wigilijną śnieg skrzypi pod stopami wyjątkowo głośno, nadchodzący rok przyniesie obfite plony.

Sianko pod obrusem. Dzieci wyciągały źdźbła siana spod obrusa, wierząc, że ich długość i kolor wróżą różne sytuacje losowe i życiowe, fot.: Adobe Stock/dawros

W wielu domach praktykowano też wróżby matrymonialne. Panny wychodziły przed dom i nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies — stamtąd miał nadejść przyszły mąż. Inne rzucały but za siebie, sprawdzając, czy czubek skieruje się ku drzwiom. Jeszcze inne liczyły gwiazdy na niebie, wierząc, że ich blask zdradzi, czy nadchodzący rok przyniesie zmiany. Te drobne rytuały, choć dziś mogą wydawać się zabawne, były ważnym elementem świątecznej atmosfery — łączyły powagę religijnego święta z ludową wrażliwością na znaki i symbole.

Kolędnicy – barwny orszak zimowej radości

Gdy tylko minęła Wigilia, a pierwsze światła poranka rozjaśniły śnieg, w drogę ruszali kolędnicy. Ich przybycie było wydarzeniem, na które czekały całe wsie. Przebrani za anioły, diabły, pastuszków, a czasem za zwierzęta, wchodzili do domów z przyśpiewkami, życzeniami i drobnymi scenkami. W wielu inscenizacjach pojawiała się koza — drewniana lub słomiana konstrukcja z ruchomą szczęką, symbol płodności i urodzaju. Jej taniec, często nieco niezdarny, wywoływał śmiech dzieci i dorosłych.

Kolędnicy na obrazie Nikołaja Pimonienki, fot.: Wikipedia

Kolędowanie było nie tylko zabawą, lecz także formą społecznego spoiwa. Kolędnicy przynosili do domów radość, ale też poczucie, że wspólnota jest żywa i silna. W zamian otrzymywali szczodraki — wypiekane głównie w okresie świątecznym, drożdżowe bułeczki lub rogale, które symbolizowały obfitość i szczęście.

Kolędnicy z okolic Mohylewa z 1903 roku, fot.: Wikimedia/domena publiczna

Jeśli pani domu, bądź gospodarz nie mieli szczodraków (na przykład, wszystkie co mieli zjedli, bądź – rozdali), to płacili kolędnikom drobnymi monetami. W niektórych wsiach kolędnicy odwiedzali wszystkie domy bez wyjątku, aby nikt nie poczuł się pominięty. Często towarzyszyła im muzyka — skrzypce, bębenek, czasem harmonia — a ich śpiew niósł się daleko po mroźnych polach.

Kuligi – świąteczna radość na śniegu

Święta na Kresach nie kończyły się na Wigilii. Gdy tylko pogoda pozwalała, organizowano kuligi — barwne przejazdy saniami, które ciągnęły konie ozdobione dzwonkami i kolorowymi wstążkami. W mroźnym powietrzu dźwięk dzwonków niósł się daleko, a śmiech uczestników odbijał się od śnieżnych pól. Kulig był manifestacją gościnności i radości życia. Wszyscy jechali razem — dzieci, młodzież, dorośli i starcy. Po drodze zatrzymywano się w zaprzyjaźnionych domach, gdzie czekały gorące napoje, ciasta i serdeczne powitania.

Kuligi – pełne radości i śmiechu przejazdy saniami – też miały wymiar symboliczny, fot.: Wikipedia

Kuligi miały też wymiar symboliczny — były znakiem, że święta to czas wspólnoty, w którym nikt nie powinien być sam. W wielu wspomnieniach kresowych kulig jawi się jako najpiękniejszy element świąt: ruch, muzyka, śnieg skrzypiący pod saniami i poczucie, że choć zima jest surowa, ludzie potrafią ją oswoić radością. Często kulig kończył się wspólnym ogniskiem, przy którym śpiewano kolędy i opowiadano historie z dawnych lat.

Pamięć, która trwa

Boże Narodzenie na Kresach było świętem, które łączyło ludzi ponad podziałami i ponad czasem. Wigilijne potrawy, kolędy, wróżby i kuligi były nie tylko elementami obyczaju, lecz także sposobem na zachowanie tożsamości — szczególnie ważnym w regionie, który wielokrotnie doświadczał dramatycznych zmian granic i losów mieszkańców.

Nieprzemijalna pozostaje tradycja łamania się opłatkiem przy wigilijnym stole, fot.: lot.com

Dziś te tradycje wciąż żyją — w domach Polaków na Białorusi, Litwie i Ukrainie, ale także w rodzinach kresowych rozsianych po całym świecie. W smaku kutii, w sianie pod obrusem, w śpiewie kolędników i w pustym nakryciu pozostawionym dla niespodziewanego gościa kryje się pamięć o przodkach i o świecie, który choć minął, nadal trwa w opowieściach, wspomnieniach i świątecznych rytuałach. To właśnie ta pamięć sprawia, że kresowe Boże Narodzenie pozostaje żywe — nie jako muzealny eksponat, lecz jako pulsująca tradycja, która wciąż potrafi poruszyć serca.

Oprac. Adolf Gorzkowski/Znadniemna.pl, zdjęcie tytułowe: obraz autorstwa Nikołaja  Pimonienko pt. „Kolędnicy”

Boże Narodzenie na dawnych Kresach Wschodnich, zwłaszcza na terenach dzisiejszej Białorusi, należało do najważniejszych wydarzeń roku. Święta te łączyły religijność, rodzinne ciepło, przywiązanie do ziemi oraz głęboką więź z przodkami. W regionie, gdzie przez stulecia przenikały się tradycje katolickie, prawosławne i unickie, obrzędy bożonarodzeniowe nabierały

 Dzisiaj, 21 grudnia, z okazji 57. miesięcznicy aresztowania Andrzeja Poczobuta mieszkańcy Białegostoku oraz przedstawiciele środowisk polskich i białoruskich spotkali się przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki, by wyrazić solidarność z więzionym dziennikarzem i wszystkimi więźniami politycznymi na Białorusi.

W wydarzeniu wzięli udział przedstawiciele środowisk polskich i białoruskich, działacze społeczni oraz politycy. Podkreślano, że mimo upływu lat sytuacja więźniów politycznych na Białorusi pozostaje dramatyczna, a Andrzej Poczobut – dziennikarz i działacz Związku Polaków na Białorusi – od blisko pięciu lat przebywa w kolonii karnej w Nowopołocku.

Robert Tyszkiewicz, koordynator ds. Polonii i Polaków za granicą w Kancelarii Senatu, przypomniał, że sprawa Poczobuta jest symbolem walki o podstawowe prawa człowieka.

Podczas akcji w Białymstoku przemówił Robert Tyszkiewicz, koordynator ds. Polonii i Polaków za granicą w Kancelarii Senatu RP, fot.: facebook.com/roberttyszkiewicz

„Nie możemy pozwolić, by świat zapomniał o Andrzeju. Każde takie spotkanie to sygnał, że pamięć i solidarność są silniejsze niż strach” – mówił  Tyszkiewicz podczas zgromadzenia.

Głos zabrała również Anna Kietlińska, prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. „Stoimy tu co miesiąc, bo wiemy, że dla więźniów politycznych najgorsza jest cisza. Nasza obecność to zobowiązanie – wobec Andrzeja, wobec jego rodziny i wobec wszystkich, którzy cierpią za wolność” – podkreśliła.

Uczestnicy przynieśli biało‑czerwono‑białe flagi oraz zdjęcia więźniów politycznych. Wznoszono hasła wzywające do ich uwolnienia, a także przypominano o tegorocznych wyróżnieniach przyznanych Poczobutowi, w tym Nagrodzie Sacharowa i Orderze Orła Białego.

Organizatorzy zapowiedzieli kontynuację comiesięcznych spotkań „tak długo, jak będzie to konieczne”.

Znadniemna.pl na podstawie PAPfot.: Facebook.com

 Dzisiaj, 21 grudnia, z okazji 57. miesięcznicy aresztowania Andrzeja Poczobuta mieszkańcy Białegostoku oraz przedstawiciele środowisk polskich i białoruskich spotkali się przy pomniku bł. ks. Jerzego Popiełuszki, by wyrazić solidarność z więzionym dziennikarzem i wszystkimi więźniami politycznymi na Białorusi. W wydarzeniu wzięli udział przedstawiciele środowisk polskich i

Smutna wiadomość przyszła z Małopolski – dzisiaj, 19 grudnia 2025 roku, w Klasztorze Redemptorystów w Tuchowie, w wieku 90 lat, zmarł ojciec Karol Barnaś CSsR, redemptorysta, którego życie naznaczone było gorliwą służbą Kościołowi, a szczególnie – dwudziestoletnią posługą na Grodzieńszczyźnie, gdzie ojciec Karol stał się filarem wspólnot katolickich w trudnych czasach odradzania się życia religijnego na Białorusi.

Urodził się 1 lutego 1935 roku w Łękawicy na Śląsku. W 1853 roku, w wieku 18 lat, wstąpił do Zgromadzenia Redemptorystów, a święcenia kapłańskie przyjął w 1960 roku. Posługiwał w wielu wspólnotach w Polsce, m.in. w Toruniu, Warszawie, Krakowie, Zamościu, Łomnicy i Mierzynie, gdzie dał się poznać jako gorliwy duszpasterz i katecheta.

Najważniejszy rozdział jego życia rozpoczął się w 1990 roku, kiedy udał się na Grodzieńszczyznę. Tam przez dwadzieścia lat był proboszczem w Wielkich Ejsmontach, Zaniewiczach i Wielkiej Brzostowicy, obejmując opieką duszpasterską tysiące wiernych Kościoła Katolickiego na Białorusi, odradzającego się po dziesięcioleciach panowania w ZSRR ateistycznej władzy komunistycznej. Jako dziekan dekanatu Brzostowica Wielka ojciec Karol Barnaś stał się filarem życia religijnego w regionie, gdzie Kościół potrzebował szczególnej odwagi i wytrwałości.

Kościół Przemienienia Pańskiego w Brzostowicy Wielkiej, gdzie w latach 1990-1991 pełnił posługę proboszcza śp. o. Karol Barnaś, fot.: Wikipedia

Posługa gorliwego kapłana była świadectwem wierności i miłości do ludzi, którym służył z pokorą i oddaniem. W 2013 roku w uznaniu jego pracy papież Benedykt XVI uhonorował go za dwudziestoletnią, ofiarną pracę w diecezji grodzieńskiej i wkład w odrodzenie się Kościoła na Wschodzie, papieskim odznaczeniem – krzyżem zasługi Pro Ecclesia et Pontifice.

Po zakończeniu 1 lipca 2010 roku misji na Grodzieńszczyźnie ojciec Karol Barnaś powrócił do Tuchowa, gdzie spędził ostatnie lata życia w miejscowym Klasztorze Redemptorystów.

Zmarł dzisiaj – 19 grudnia 2025 r. – po 72 latach życia zakonnego i 66 latach kapłaństwa.

Msza święta pogrzebowa odbędzie się w poniedziałek, 22 grudnia, w Tuchowie w sanktuarium Matki Bożej Tuchowskiej.

Ojciec Karol pozostanie w pamięci jako kapłan, który niósł światło Ewangelii tam, gdzie było ono najbardziej potrzebne i jako człowiek, którego życie było świadectwem wiary, odwagi oraz miłości.

Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci…

Znadniemna.pl, na zdjęciu: śp. O. Karol Barnaś CSsR, fot.: Redemptor.pl

Smutna wiadomość przyszła z Małopolski – dzisiaj, 19 grudnia 2025 roku, w Klasztorze Redemptorystów w Tuchowie, w wieku 90 lat, zmarł ojciec Karol Barnaś CSsR, redemptorysta, którego życie naznaczone było gorliwą służbą Kościołowi, a szczególnie - dwudziestoletnią posługą na Grodzieńszczyźnie, gdzie ojciec Karol stał się

Symbol miłości i pojednania, zapalony w Betlejem, dotarł przez granicę w Kuźnicy  Białostockiej do wiernych na Grodzieńszczyźnie.

Betlejemskie Światło Pokoju, zapalone w Grocie Narodzenia Pańskiego, po raz kolejny trafiło na Białoruś. Wieczorem 17 grudnia w Kuźnicy Białostockiej na pasie neutralnym między Polską a Białorusią podlascy harcerze przekazali płomień białoruskim skautom którzy przybyli tu w asyście przedstawicieli Konsulatu Generalnego RP w Grodnie. Symboliczny gest odbył się w niezwykłej scenerii – w ciemności, na tle drutu kolczastego, który od lat dzieli granicę. Jak podkreślają uczestnicy, właśnie w takim miejscu Światło nabiera szczególnego znaczenia, stając się znakiem nadziei i pokoju wbrew trudnym realiom.

Dzisiaj, 18 grudnia, ogień zostanie uroczyście wniesiony do katedry grodzieńskiej, gdzie o godzinie 17:00 polscy harcerze przekażą go katolickim skautom białoruskim. Ci rozpoczną jego dalszą dystrybucję do parafii w całym kraju, aby wierni mogli spotkać się ze Światłem w sobotę 20 grudnia oraz dzień później, w ostatnią niedzielę Adwentu. Każdy chętny będzie mógł zapalić własną lampę i zabrać płomień do domu, aby stał się znakiem Bożej miłości i pokoju w rodzinach.

„To wzruszający gest, szczególnie dla Polaków mieszkających na Grodzieńszczyźnie. Granica została otwarta i możemy spotkać się z harcerzami, aby przejąć Światło” – mówił konsul Bohdan Korzeniowski. Komendant ZHP Chorągwi Białostockiej, harcmistrz Krzysztof Jakubowski, przypomniał z kolei, że przesłanie płomienia brzmi: „pielęgnuj dobro w sobie” – uniwersalne słowa, które mają trafić na wiele wigilijnych stołów po obu stronach granicy.

Światło pokoju co roku odbywa niezwykłą podróż przez Europę. Austriaccy skauci odbierają je w Wiedniu, następnie przekazują słowackim harcerzom, a ci – polskim. Z Polski trafia ono na Białoruś, gdzie od ponad dwóch dekad jest przyjmowane z wielką czcią. W tym roku akcja, choć nie została jeszcze oficjalnie ogłoszona, została już zapowiedziana w wielu parafiach. Symboliczne przekazania odbywają się także w innych krajach regionu – w Kijowie płomień odebrał osobiście prezydent Ukrainy Wołodymyr Zielenski, a Ukraińska Kolej rozwozi go do miast całego kraju. W Rosji Światło trafi do rąk prawosławnych skautów, którzy będą przekazywać je wiernym przygotowującym się do obchodów Bożego Narodzenia 7 stycznia.

Dzięki tej międzynarodowej inicjatywie Betlejemski płomień dociera dziś do ponad 25 państw, stając się wyjątkowym znakiem jedności i nadziei w czasie świąt.

Znadniemna.pl na podstawie radio.bialystok.pl oraz katolik.life,na zdjęciu: moment przekazania Betlejemskiego Światła Pokoju na pasie neutralnym między Polską a Białorusią na przejściu w Kuźnicy Białostockiej, fot.: katolik.life

Symbol miłości i pojednania, zapalony w Betlejem, dotarł przez granicę w Kuźnicy  Białostockiej do wiernych na Grodzieńszczyźnie. Betlejemskie Światło Pokoju, zapalone w Grocie Narodzenia Pańskiego, po raz kolejny trafiło na Białoruś. Wieczorem 17 grudnia w Kuźnicy Białostockiej na pasie neutralnym między Polską a Białorusią podlascy harcerze

Imigranci z Białorusi w Polsce w 2025 roku stają się coraz bardziej integralną częścią społeczeństwa – wynika z najnowszego raportu Narodowego Banku Polskiego. Badanie przeprowadzone między 7 kwietnia a 20 czerwca w siedmiu województwach, gdzie mieszka około 85 procent białoruskiej społeczności, pokazuje, że większość z nich posiada stabilną pracę, a ponad dwie trzecie planuje pozostać w Polsce na stałe.

Raport wskazuje, że imigranci z Białorusi są przeciętnie bardziej aktywni zawodowo niż Polacy, a wielu z nich prowadzi własną działalność gospodarczą. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców na koniec września 2025 roku w Polsce mieszkało już 146 tysięcy obywateli Białorusi z zezwoleniem na pobyt. To niemal dziesięciokrotny wzrost w porównaniu z 2020 rokiem.

Co istotne, aż 67 procent z nich, czyli około 98 tysięcy osób, deklaruje chęć związania swojej przyszłości z Polską. Społeczność ta jest stosunkowo młoda, połowa jej członków nie ukończyła 34 lat, a najczęściej podejmowane zajęcia dotyczą branży IT, usług oraz budownictwa.

Choć sytuacja ekonomiczna imigrantów jest coraz bardziej stabilna, raport podkreśla, że wciąż istnieją bariery związane z legalizacją pobytu i potrzebą dalszego wsparcia integracyjnego. Polska staje się jednak dla wielu Białorusinów nie tylko miejscem tymczasowego schronienia, ale także nowym domem, w którym chcą budować swoją przyszłość.

Znadniemna.pl na podstawie „Sytuacja życiowa i ekonomiczna imigrantów z Białorusi w Polsce w 2025 r. – Raport z badania ankietowego”

Imigranci z Białorusi w Polsce w 2025 roku stają się coraz bardziej integralną częścią społeczeństwa – wynika z najnowszego raportu Narodowego Banku Polskiego. Badanie przeprowadzone między 7 kwietnia a 20 czerwca w siedmiu województwach, gdzie mieszka około 85 procent białoruskiej społeczności, pokazuje, że większość z

W 177. rocznicę urodzin jednego z najbardziej niejednoznacznych i fascynujących przedstawicieli kresowej arystokracji przypominamy postać hrabiego Zygmunta Pusłowskiego – człowieka o rozległych horyzontach intelektualnych, kolekcjonera, bibliofila i mecenasa sztuki, którego życie rozpięte było między Albertynem pod Słonimiem, Krakowem, Paryżem i Czarkowami nad Nidą.

Dziedzictwo wielkich rodów

O tym, jakim rajskim zakątkiem była ta posiadłość w XIX wieku, przypomina rycina Napoleona Ordy

Na tym międzywojennym zdjęciu można również dostrzec lwy, które nie zachowały się po prawej stronie budynku

Zygmunt Pusłowski herbu Szeliga urodził się 17 grudnia 1848 roku w Albertynie pod Słonimiem, w sercu dawnych dóbr Pusłowskich, których gniazdem rodowym od XVII wieku były Pieski. Przyszedł na świat w rodzinie o wyjątkowym znaczeniu politycznym, gospodarczym i kulturowym dla ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego i Królestwa Polskiego.

Ojcem Zygmunta był Władysław Pusłowski – oficer kawalergardów, przemysłowiec i finansista, człowiek o ogromnym talencie organizacyjnym i spekulacyjnym, a matką Genowefa z Druckich-Lubeckich, córka ministra skarbu Królestwa Polskiego, Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. Wśród dziadków Zygmunta znaleźli się m.in. Wojciech Pusłowski, poseł na Sejm Czteroletni i marszałek szlachty słonimskiej, oraz jeden z najwybitniejszych polityków epoki Królestwa Kongresowego.

To właśnie zderzenie wielkiej fortuny, tradycji patriotycznych i skomplikowanych relacji z imperium rosyjskim ukształtowało środowisko, w którym dorastał przyszły kolekcjoner i mecenas.

Dzieciństwo na emigracji i powrót do kraju

Od lewej: August Przeździecki, Konstanty Przeździecki, Jan Zamoyski, Franciszek Pusłowski, Konstanty Potocki, Zygmunt Pusłowski, Konstanty Zamoyski. Fot.: cyfrowe.muzeumzamoyskich.pl

Śmierć ojca w 1859 roku oraz wcześniejsze tragedie rodzinne sprawiły, że z sześciu synów Władysława i Genowefy przeżyło tylko dwóch: Franciszek i Zygmunt. Wdowa wraz z dziećmi wyjechała na Zachód – przez blisko dekadę mieszkali głównie w Rzymie i Paryżu, w otoczeniu europejskich elit politycznych i artystycznych. Opiekę nad majątkiem przejął wuj, Franciszek Ksawery Pusłowski.

Zygmunt wrócił na ziemie polskie dopiero w 1868 roku. Był już wówczas ukształtowanym intelektualnie kosmopolitą – biegle posługiwał się językiem francuskim, interesował się historią, literaturą, sztuką i filozofią, choć nigdy nie potwierdzono formalnie jego wykształcenia akademickiego.

Małżeństwo i podział fortuny

Portret Marii Pusłowskiej, córki Piotra Moszyńskiego – sybiraka i krakowskiego ziemianina pędzla Jana Matejki. Fot: Facebook.com/kiesielovaola

Wkrótce po ślubie doszło do podziału ogromnego majątku Pusłowskich. Zygmunt otrzymał m.in. dobra Czarkowy w guberni kieleckiej, papiernię pod Wilnem, posiadłości na Litwie i Polesiu oraz dom przy Nowym Świecie w Warszawie. Podział ten nie był przypadkowy – w rodzinie uważano, że Zygmunt, jako humanista i esteta, nie ma „spekulacyjnej głowy” odziedziczonej przez ojca i dziada.

Mecenas i ekscentryk

Pałac Pusłowskich w Czarkowach, Józef Mehoffer, 1913 roku. Fot.: katalog Muzeum Narodowego w Krakowie

Zygmunt Pusłowski skupił się na odbudowie pałacu w Czarkowach, który stał się nie tylko siedzibą rodową, lecz także miejscem spotkań artystów, pisarzy i intelektualistów przełomu wieków. Równolegle w Krakowie stworzył rezydencję przy ul. Kolejowej – przebudowaną w stylu renesansowej willi genueńskiej przez Tadeusza Stryjeńskiego i Władysława Ekielskiego.

Obie posiadłości projektowano z myślą o kolekcjach dzieł sztuki i imponującej bibliotece, liczącej ponad 10 tysięcy woluminów: inkunabułów, rękopisów średniowiecznych, luksusowych edycji i „białych kruków”.

Pusłowski był jednym z najważniejszych mecenasów artystów Młodej Polski. Przyjaźnił się i wspierał m.in. Jacka Malczewskiego, Józefa Mehoffera, Olgę Boznańską i Ludwika Puszeta. W jego zbiorach znalazły się dzieła Cranacha, Lotto, Delacroix, Grottgera i Matejki, a także portrety rodziny wykonywane specjalnie na jego zamówienie.

Otaczała go aura ekscentryczności. Chodził w chłopskiej sukmanie lub orientalnej „termołamie”, w bibliotece trzymał szkielet w kontuszu z turkusami w oczodołach, głośno czytał teksty religijne i filozoficzne, improwizując „przepowiednie”. Stał się pierwowzorem jednej z postaci w powieści Bogusława Adamowicza W starym dworze.

Tragedie rodzinne i schyłek życia

Olga Boznańska, portret Franciszka Ksawerego Pusłowskiego, 1915 roku. W zbiorach Muzeum UJ, domena publiczna

Olga Boznańska, portret Zygmunta Pusłowskiego, 1915 roku. W zbiorach Muzeum UJ, domena publiczna

Zygmunt i Maria mieli czterech synów. Największym ciosem dla rodziny była samobójcza śmierć najmłodszego Włodzimierza w 1899 roku. Od tego momentu Pusłowski wycofał się z życia towarzyskiego, coraz więcej czasu spędzając w Czarkowach.

Zmarł 3 marca 1913 roku w Krakowie po długiej chorobie. Jego dziedzictwo – biblioteka, archiwum i kolekcje sztuki – przetrwało burzliwy XX wiek głównie dzięki jego synowi Franciszkowi Ksaweremu, który ostatecznie przekazał je Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Dziś Archiwum Pusłowskich stanowi jeden z cenniejszych zespołów rękopiśmiennych w Bibliotece Jagiellońskiej.

Zygmunt Pusłowski nie był typowym arystokratą swojej epoki. Nie budował potęgi gospodarczej, nie pełnił funkcji politycznych. Pozostawił jednak po sobie coś trwalszego: świadectwo, że w czasach zaborów troska o kulturę, pamięć rodu, sztukę i książkę była jedną z form służby narodowej.

Dla naszej części Europy – ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego – pozostaje postacią symboliczną: rodakiem, który łączył kresowe korzenie z europejskim wymiarem kultury.

Przygotowała Waleria Brażuk/Znadniemna.pl

W 177. rocznicę urodzin jednego z najbardziej niejednoznacznych i fascynujących przedstawicieli kresowej arystokracji przypominamy postać hrabiego Zygmunta Pusłowskiego – człowieka o rozległych horyzontach intelektualnych, kolekcjonera, bibliofila i mecenasa sztuki, którego życie rozpięte było między Albertynem pod Słonimiem, Krakowem, Paryżem i Czarkowami nad Nidą. Dziedzictwo wielkich rodów [caption

Rada Języka Polskiego ogłosiła pakiet jedenastu zmian w zasadach pisowni, które zaczną obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku. Reforma ma na celu uproszczenie reguł, zmniejszenie liczby wyjątków i ujednolicenie zapisu wielu wyrazów. To najpoważniejsza korekta polskiej ortografii od 1936 roku.

Nowe zasady obejmą między innymi pisownię nazw mieszkańców miast, dzielnic i osiedli, które odtąd będą zapisywane wielką literą, jak na przykład Warszawianin, Mokotowianin czy Nowohucianin. Dopuszczono także równoległe użycie małej i wielkiej litery w przypadku potocznych nazw etnicznych, takich jak angol/Angol czy kitajec/Kitajec. Zmieniona zostanie pisownia wyrażeń typu „nienajlepszy”, które odtąd będą zapisywane łącznie. Ujednolicono również zapis nazw nagród i wydarzeń, co oznacza, że poprawną formą będzie „Nagroda Nobla”. Reforma obejmuje także przygotowanie nowego słownika ortograficznego, który ma zawierać około 100 tysięcy haseł i być dostępny w wersji książkowej, elektronicznej oraz mobilnej.

Poprzednia tak szeroka reforma miała miejsce w 1936 roku i wprowadziła między innymi ujednolicenie pisowni „nie” z przymiotnikami i przysłówkami oraz uporządkowała użycie wielkich liter. W kolejnych dekadach zmiany miały charakter punktowy, dotyczyły głównie szczegółowych reguł związanych z nazwami geograficznymi czy zapisem skrótów. W 1997 roku Rada Języka Polskiego ogłosiła korekty w pisowni niektórych wyrazów obcych i nazw własnych, jednak nie miały one charakteru systemowego. Obecna reforma jest więc pierwszą od prawie dziewięćdziesięciu lat próbą kompleksowego uporządkowania ortografii i interpunkcji.

Zmiany będą obowiązywać od 2026 roku, ale przez kilka lat na egzaminach akceptowane będą zarówno stare, jak i nowe zasady. Ma to ułatwić proces przejścia i dać czas na dostosowanie podręczników oraz materiałów dydaktycznych. Reforma ma odzwierciedlać praktykę językową, ponieważ wiele nowych reguł już funkcjonuje w codziennym użyciu.

 Znadniemna.pl na podstawie Rada Języka Polskiego, na zdjęciu: okładka Małego słownika ortograficznego, fot.: publikacje.pan.pl

 

Rada Języka Polskiego ogłosiła pakiet jedenastu zmian w zasadach pisowni, które zaczną obowiązywać od 1 stycznia 2026 roku. Reforma ma na celu uproszczenie reguł, zmniejszenie liczby wyjątków i ujednolicenie zapisu wielu wyrazów. To najpoważniejsza korekta polskiej ortografii od 1936 roku. Nowe zasady obejmą między innymi pisownię

Dokładnie trzydzieści lat temu, 17 grudnia 1995 roku, w Londynie zmarła Karolina Borchardt – pierwsza Polka, która zdobyła licencję pilota i samodzielnie wzbiła się w powietrze. Jej życie było świadectwem odwagi i pasji, a jej osiągnięcia w lotnictwie na trwałe wpisały się w historię polskiej awiacji.

Dzieciństwo i młodość

Karolina Borchardt z domu Iwaszkiewicz urodziła się 26 lipca 1905 roku w Mińsku. Dorastała w rodzinie inteligenckiej, gdzie ceniono naukę i kulturę, co ukształtowało otwartość  dziewczyny na nowe wyzwania i zainteresowanie światem techniki. Po ukończeniu w Mińsku szkoły podstawowej Karolina kontynuowała naukę w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Wilnie – była to jedna z najbardziej prestiżowych szkół ponadpodstawowych w regionie, oferująca wysoki poziom kształcenia i przygotowanie do studiów wyższych. Po ukończeniu gimnazjum młoda ambitna kresowianka przeniosła się do Krakowa, gdzie rozpoczęła studia w Wyższej Szkole Handlowej.

To właśnie w Krakowie nasza bohaterka zetknęła się z Akademickim Aeroklubem Krakowskim. W tym środowisku odkryła swoją pasję do lotnictwa, które w latach 20. XX wieku było symbolem nowoczesności i postępu. Jej decyzja o podjęciu szkolenia pilotażowego była odważnym krokiem w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

Pierwsze loty i sukcesy

W 1928 roku Borchardt ukończyła szkolenie pilotażowe i – jako pierwsza kobieta w Polsce – odbyła samodzielne loty. Ten moment był przełomowy nie tylko dla niej, ale i dla całego polskiego lotnictwa, które po raz pierwszy musiało uznać kobiecą obecność w kokpicie samolotu.

Jeszcze w tym samym roku Karolina udowodniła, że jej talent nie ogranicza się do symbolicznego „pierwszego lotu”. Podczas II Krajowego Konkursu Awionetek, wspólnie z Józefem Bargielem, nasza krajanka zdobyła pierwsze miejsce i tytuł Mistrzów Polski, lecąc samolotem DKD-IV. Jej zwycięstwo stało się wydarzeniem symbolicznym – kobieta nie tylko rywalizowała bowiem z mężczyznami, ale ich pokonała.

Małżeństwo i rodzina

Rok 1928 stał się dla naszej krajanki także rokiem, w którym wyszła za mąż za Karola Olgierda Borchardta, późniejszego znanego pisarza marynistycznego. Ich związek łączył dwie silne osobowości – pionierkę lotnictwa i przyszłego autora kultowych opowieści o morzu.

Wkrótce na świecie pojawiła się ich córka Danuta. Rodzina stała się dla Karoliny ostoją w trudnych czasach, a jednocześnie nie zatrzymała jej ambicji zawodowych. Łączyła życie rodzinne z pasją do latania, co czyniło jej biografię jeszcze bardziej niezwykłą.

Wojna i emigracja

Do wybuchu II wojny światowej Borchardt pracowała jako pilot-oblatywacz, testując nowe konstrukcje lotnicze. Karierę ambitnej kresowianki przerwała wojna, zmuszając do opuszczenia kraju. Wraz z córką  Karolina przedostała się przez Szwecję do Wielkiej Brytanii, gdzie znalazła nowe miejsce do życia.

Na emigracji podjęła pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych rządu RP na uchodźstwie. Choć nie mogła kontynuować kariery lotniczej, pozostała aktywna i zaangażowana w sprawy polskiej społeczności na obczyźnie, wspierając działania dyplomatyczne i organizacyjne.

Sztuka jako druga pasja Karoliny Borchardt

Choć Karolina Borchardt zapisała się w historii przede wszystkim jako pionierka polskiego lotnictwa, jej życie po wojnie nabrało zupełnie innego wymiaru. W latach 50. rozpoczęła studia malarskie na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie, a następnie kształciła się także w Rzymie. To właśnie tam zetknęła się z europejskimi nurtami sztuki nowoczesnej, które zainspirowały ją do tworzenia obrazów o charakterze ekspresjonistycznym i abstrakcyjnym.

Obraz Karoliny Borchardt pt. LARGE MODERN ABSTRACT, 1965 rok, źródło: mutualart.com

Dyptyk autorstwa Karoliny Borchardt pt. „Landscape Sun & Cliffs’ and 'Abstract Interior”, źródło: davidlay.co.uk

Twórczość naszej krajanki była odważna i pełna energii – podobnie jak wcześniejsze lotnicze dokonania. Borchardt nie ograniczała się bowiem do jednego stylu, eksperymentowała z formą i kolorem, poszukując własnego języka artystycznego. Swoje prace wystawiała w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku, co świadczy o tym, że jej sztuka była zauważana i doceniana także poza środowiskiem emigracyjnym.

Malarstwo energii i odwagi

Dla Borchardt malarstwo stało się sposobem wyrażania emocji i doświadczeń, których nie mogła już realizować w kokpicie samolotu. W jej obrazach często pojawiały się dynamiczne kompozycje, kontrastowe zestawienia barw i formy sugerujące ruch – jakby echo jej lotniczej przeszłości.

Choć nie pozostawiła po sobie wielkiej szkoły czy uczniów, jej dorobek artystyczny jest świadectwem niezwykłej wszechstronności. Karolina Borchardt była nie tylko pierwszą Polką-pilotką, ale także artystką, która potrafiła przełożyć energię i odwagę na język sztuki.

Nasza wszechstronnie uzdolniona krajanka zmarła 17 grudnia 1995 roku w Londynie. Dziś, w trzydziestą rocznicę jej śmierci, wspominamy ją jako kobietę, która przełamała bariery i udowodniła, że niebo stoi otworem także dla kobiet. Jej życie pozostaje świadectwem odwagi i pasji – od kokpitu samolotu po sztalugi malarskie.

 Opr. Walery Kowalewski, na zdjęciu: Karolina Borchardt (z domu Iwaszkiewicz), pierwsza polska pilotka, przy śmigle samolotu DKD-IV; lata 30. XX w., fot.: Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/1/0/14/1098/1, domena publiczna

Dokładnie trzydzieści lat temu, 17 grudnia 1995 roku, w Londynie zmarła Karolina Borchardt – pierwsza Polka, która zdobyła licencję pilota i samodzielnie wzbiła się w powietrze. Jej życie było świadectwem odwagi i pasji, a jej osiągnięcia w lotnictwie na trwałe wpisały się w historię polskiej

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji poinformowało, że decyzja o przywróceniu pasażerskich połączeń kolejowych między Polską a Białorusią zależy od zapewnienia pełnego bezpieczeństwa granicy. Choć wiosną 2025 roku wygasł formalny termin zawieszenia ruchu, pociągi pasażerskie nie wróciły na trasę. Resort podkreśla, że otwarcie przejść kolejowych Kuźnica–Grodno i Terespol–Brześć będzie możliwe dopiero wtedy, gdy zagrożenie związane z masową migracją i prowokacjami ze strony białoruskich służb zostanie ograniczone.

Ruch pasażerski został wstrzymany w marcu 2020 roku w związku z pandemią COVID-19. Od tego czasu kolejne rozporządzenia rządu przedłużały zakaz kursów międzynarodowych, a ostatnie z nich obowiązywało aż do wiosny 2025 roku. Mimo wygaśnięcia tego przepisu, połączenia nie zostały wznowione – decyzja pozostała w gestii MSWiA, które jasno wskazuje, że priorytetem jest bezpieczeństwo granicy.

Na tle tych wydarzeń szczególnego znaczenia nabiera sprawa Andrzeja Poczobuta, dziennikarza i działacza polskiej mniejszości na Białorusi, który mimo szerokiej amnestii politycznej w grudniu 2025 roku nie został wypuszczony na wolność. Jego pozostawanie w więzieniu jest odbierane jako sygnał, że Mińsk nie jest gotów na realne odprężenie w relacjach z Warszawą. Podobnie jak brak wznowienia ruchu kolejowego, nie wypuszczenie Poczobuta pokazuje, że decyzje władz białoruskich mają charakter polityczny i są elementem szerszej strategii nacisku wobec Polski.

Historia połączeń kolejowych między Polską a Białorusią pokazuje, jak silnie transport zależy od sytuacji politycznej i bezpieczeństwa. Jeszcze przed 2020 rokiem popularne były kursy m.in. z Białegostoku do Grodna, które stanowiły ważny element komunikacji transgranicznej. Stopniowo jednak ograniczano ich liczbę, aż w końcu całkowicie zanikły. Dzisiejsze rozmowy o wznowieniu kursów mają więc wymiar praktyczny i symboliczny – mogą stać się sygnałem poprawy relacji, ale jednocześnie przypominają, że priorytetem pozostaje ochrona granicy i obywateli, a sprawa Poczobuta pokazuje, że droga do normalizacji stosunków wciąż jest daleka.

 Znadniemna.pl na podstawie Rynek-kolejowy.pl, na zdjęciu: pociąg z Polski tuż po przybyciu na dworzec w Grodnie przed 2020 rokiem, fot.: archiwum Znadniemna.pl

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji poinformowało, że decyzja o przywróceniu pasażerskich połączeń kolejowych między Polską a Białorusią zależy od zapewnienia pełnego bezpieczeństwa granicy. Choć wiosną 2025 roku wygasł formalny termin zawieszenia ruchu, pociągi pasażerskie nie wróciły na trasę. Resort podkreśla, że otwarcie przejść kolejowych Kuźnica–Grodno

Przejdź do treści