HomeStandard Blog Whole Post (Page 208)

XXVII Międzynarodowe Targi Książki rozpoczęły się w Mińsku 5 lutego. Na polskim stoisku są prezentowane nowości i bestsellery różnych gatunków literackich: literatura piękna, popularnonaukowa i naukowa, poradniki,  albumy. Ogółem polscy wydawcy wystawili  ponad 600 tytułów, czyli – znacznie więcej niż w ubiegłym roku.

Polskie stoisko na XXVII Międzynarodowych Targach Książki w Mińsku

Książki w języku polskim cieszą się ogromną popularnością. Dotyczy to  szczególnie podręczników, literatury dla dzieci, a także literatury pięknej oraz historycznej.

Praca polskiego stoiska rozpoczęła się od prognozowanej sensacji. Wszystkie egzemplarze wystawionego tomu z powieścią historyczną pt. „Księgi Jakubowe”, autorstwa polskiej noblistki Olgi Tokarczuk, zostały wyprzedane prawie natychmiast po oficjalnym otwarciu Targów.

Książki autorstwa polskiej noblistki Olgi Tokarczuk

Na polskim stoisku prezentowane są też książki w językach rosyjskim oraz białoruskim, których wydanie wsparł Instytut Polski w Mińsku.

W ramach Targów Instytut Polski organizuje szereg spotkań z autorami, wystawionych pozycji książkowych.

Polonistka Inesa Kurian prezentuje swój najnowszy podręcznik

W dniu otwarcia wydarzenia odbyło się spotkanie z polonistką Inesą Kurian, która od 1998 roku współpracuje z Instytutem Polskim. Nauczycielka języka polskiego zaprezentowała swój podręcznik pt. „Język polski. Grafika. Ortografia. Wymowa. Fonetyka (kurs teoretyczno-praktyczny)”, który w roku 2019 ukazał się nakładem wydawnictwa Studia-Movia Centrum. Podręcznik Inesy Kurian jest publikacją naukową, która przedstawia napisaną po białorusku szczegółową analizę specyficznych cech fonetycznych języka polskiego. Po prezentacji podręcznika autorka odpowiedziała na pytania zwiedzających i zaprosiła do wzięcia udziału w konkursie.

W konkursie przeprowadzonym przez Inesę Kurian zwyciężyła metodyk z Polskiej Szkoły Społecznej przy ZPB w Mińsku Żanna Niżnik. W nagrodę otrzymała od autorki podręcznik języka polskiego

Dzisiaj, 6 lutego, w ramach Targów ma odbyć się prezentacja powieści Sergiusza Piaseckiego „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”. Kultowa lektura po raz pierwszy została przetłumaczona na język białoruski z wersji uzupełnionej i poprawionej przez samego Sergiusza Piaseckiego w 1964 roku. Powieść opisuje magiczne i intensywne życie przemytników z Rakowa i okolic, o których pamięć nie przetrwałaby, gdyby nie obserwacje autora, który opis tego żywiołu przeniósł na strony swojej powieści. W prezentacji białoruskiego tłumaczenia „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” udział wezmą: tłumaczka Maria Puszkina, redaktor wydania, poeta i tłumacz Andrej Chadanowicz, a także aktorzy Raman Padalaka oraz Michaił Zuj.

7 lutego na polskim stoisku można będzie zobaczyć nową powieść Janusza Leona Wiśniewskiego pt. „Koniec samotności”. Planowane jest, że do swoich białoruskich czytelników autor przemówi osobiście za pomocą nagrania  wideo. Odbędzie się  także rozmową z tłumaczką na język białoruski Hanną Jankutą. A potem zostanie zaprezentowany dwutomowy zbiór tłumaczeń wybranych dzieł  Zbigniewa Herberta (1924—1998). Publikację zaprezentuje zespół, który pracował nad nią: tłumacze i redaktorzy, opiekun merytoryczny i moderator Andrej Chadanowicz. Po polsku utwory zostaną odtworzone z nagrań Zbigniewa Herberta, a po białorusku wyrecytuje je aktor Raman Padalaka.

W sobotę, 8 lutego, w centralnym punkcie Stoiska Narodowego Białorusi odbędzie się spotkanie z pisarką Katarzyną Ryrych-Korczyńską i prezentacja białoruskojęzycznego wydania jej książki pt. „Łopianowe pole” (wydawnictwo „Januszkiewicz”), a potem na polskim stoisku odbędą się warsztaty i spotkanie z artystką, ilustratorką książek – Grażyną Rigall. Spotkania te są organizowane we współpracy z Instytutem Książki.

Akcenty polskie obecne są także na stoisku białoruskiego wydawnictwa „Halijafy”. Można tutaj znaleźć książki, wydane przy wsparciu Ambasady RP w Mińsku, m.in.: „Józef Piłsudski. Opowieści kresowe”, „Ferdynand Ruszczyc – obywatel Niepodległej”, „Kolumny Sławy”, „Dowborczycy z twierdzy Bobrujsk”. Wszystkie te książki wcześniej były prezentowane m.in. w mińskiej siedzibie Związku Polaków na Białorusi i w Oddziale Miejskim ZPB w Grodnie przez ich autorkę – II sekretarz Ambasady RP w Mińsku ds. dyplomacji kulturalnej Elżbietę Iniewską.

Książki, wydane przy udziale Ambasady RP w Mińsku, na stoisku wydawnictwa „Halijafy”

W tym roku po raz pierwszy w Międzynarodowych Targach Książki w Mińsku bierze udział  Instytut Pamięci Narodowej, który prezentuje najnowsze opracowania IPN m.in. prace:  „Z dziejów represji sowieckich wobec Polaków w latach 1937–1952. Białoruś, Litwa, ziemie północno-wschodniej Polski”, „Mord w Lesie Katyńskim. Przesłuchania przed amerykańską komisją Maddena w latach 1951–1952”. IPN prezentuje też pismo naukowe pt. „Pamięć i Sprawiedliwość”, które jest redagowane przez Biuro Badań Historycznych IPN i poświęcone historii najnowszej.

Po raz pierwszy Polskę reprezentuje na Targach także  Polskie Wydawnictwo Muzyczne (PWM), Jest to jedno z najstarszych tego typu wydawnictw w Polsce, które założone  zostało w 1945 roku w Krakowie. W Warszawie mieści się Dział Zbiorów Nutowych PWM, który przechowuje i udostępnia orkiestrom i filharmoniom na całym świecie partytury oraz materiały wykonawcze. W Mińsku natomiast wydawnictwo prezentuje swoje książki dla dzieci. Są to: seria książeczek dla najmłodszych melomanów pt. „Uwerturki”, które w sposób odpowiedni do wieku czytelników wprowadzają w świat instrumentów oraz seria książeczek pt. „Gama i pasażerowie”, których bohaterowie ukrywają się w dźwiękach klawiszy fortepianu. Przygody, opowieści, historyjki, bajki, zabawne perypetie i przypadki dwunastu wybitnych polskich muzyków XX i XXI wieku opowiadają wspaniali autorzy – twórcy słów i obrazów.

Aleksandra Myk z Polskiego Wydawnictwa Muzycznego przy stoisku z książeczkami dla dzieci

– To całkiem nowe serie, które się pojawiły dopiero parę lat temu. Niektóre książki mają płyty z nagraniami, np. książki o Mozarcie i Feliksie Nowowiejskim – opowiedziała Aleksandra Myk z PWM. – W tym roku te książki można tylko obejrzeć, ale w przyszłości planujemy je sprzedawać – dodała.

Książeczka z serii „Uwerturki”

Wydaną przez PWM książkę pt. „Tatulczyk Moniuszko”, dostało w tym roku w prezencie na Święta od Ambasady RP w Mińsku  każde stołeczne dziecko, które uczy się języka polskiego.

Uczniowie Polskiej Szkoły Społecznej przy ZPB w Mińsku z darami od Ambasady RP – książeczkami o Moniuszce, wydanymi przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne

Instytut Polski w Mińsku, Instytut Książki w Krakowie oraz Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Mińsku serdecznie zapraszają na Polskie Stoisko na Międzynarodowych Targach Książki w Mińsku, które potrwają do 9 lutego w Centrum Wystawowym BelExpo (Mińsk, pr. Peramożcau, 14).

Paulina Juckiewicz z Mińska

XXVII Międzynarodowe Targi Książki rozpoczęły się w Mińsku 5 lutego. Na polskim stoisku są prezentowane nowości i bestsellery różnych gatunków literackich: literatura piękna, popularnonaukowa i naukowa, poradniki,  albumy. Ogółem polscy wydawcy wystawili  ponad 600 tytułów, czyli - znacznie więcej niż w ubiegłym roku. [caption id="attachment_44422" align="alignnone"

Z udziałem szefów MSZ Białorusi i Litwy odbyło się we wtorek w Mińsku uroczyste przyjęcie z okazji 274. rocznicy urodzin Tadeusza Kościuszki. Na spotkaniu zorganizowanym przez ambasady Polski i USA zaprezentowano przemówienia ministra Jacka Czaputowicza i sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo. Na przyjęcie została zaproszona także delegacja Związku Polaków na Białorusi na czele z prezes ZPB Andżeliką Borys.

Urodzinowy tort z okazji 274. rocznicy urodzin Tadeusza Kościuszki kroją: ambasador RP na Białorusi Artur Michalski, minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej, minister spraw zagranicznych Litwy Linas Antanas Linkevičius oraz chargé d’affaires USA na Białorusi Jenifer H. Moore, fot.: www.facebook.com/andrzej.poczobut.9

„Wspominamy go dzisiaj, gdyż czujemy się spadkobiercami jego dziedzictwa – i Polacy, i Amerykanie, i Litwini, i Białorusini i wszyscy potomkowie wielu narodów Rzeczypospolitej” – mówił w specjalnie przygotowanym przesłaniu wideo minister spraw zagranicznych RP Jacek Czaputowicz.

„Polska, zakorzeniona w europejskiej wspólnocie wolnych narodów, chce budować bliskie relacje ze swoimi wschodnimi sąsiadami” – wskazał. „Ich troska o rozwój i umacnianie swego suwerennego i niepodległego bytu państwowego jest dla nas w pełni zrozumiała i bliska” – dodał.

Przypominając postać Kościuszki, wskazał, że wyprzedził on swoją epokę, był „symbolem nowoczesnego pojmowania patriotyzmu, połączonego z walką o wyzwolenie społeczne i demokratyzację stosunków wewnątrz państw i pomiędzy państwami”.

Szef białoruskiego MSZ Uładzimir Makiej podkreślił, że Kościuszko, który urodził się w 1746 r. na terenie dzisiejszej Białorusi, jest niezwykle ważny dla Białorusi, Polski, USA i Litwy. Jego zasługi zostały docenione za życia – otrzymał m.in. Virtuti Militari i amerykańskie odznaczenia, a prezydent USA Thomas Jefferson nazwał go „najczystszym synem wolności, jakiego kiedykolwiek spotkał”.

„Droga Białorusi do suwerenności, podobnie jak Litwy, Polski i USA, była długa i ciężka” – wskazał Makiej. Mówiąc o relacjach z tymi krajami, zapewnił, że Białoruś opiera się „na wzajemnej chęci, by iść do przodu”.

Obecny na uroczystości litewski minister spraw zagranicznych Linas Linkieviczius podkreślił, że postać Kościuszki łączy wszystkie te cztery kraje, a przyświecająca mu dewiza walki „o wolność naszą i waszą” stała się ważnym symbolem.

„Pamiętając historię jego życia, musimy również pamiętać o wartościach, którymi się kierował. A także o tym, że wolność to nie jest coś danego z góry, ale trzeba o nią walczyć i jej bronić” – powiedział Linkieviczius.

Krótkie przemówienie wideo skierował do uczestników spotkania także sekretarz stanu USA Mike Pompeo, który nazwał Kościuszkę „bojownikiem o wolność” i podkreślił m.in., że brał on udział w amerykańskiej wojnie o niepodległość, był jednym z twórców akademii wojskowej West Point.

„Wszystkie nasze narody mogą z dumą odnotować jego wkład w naszą wolność” – powiedział Pompeo.

Na uroczystości obecni byli m.in. przedstawiciele białoruskich władz, inteligencji, środowisk niezależnych, ludzi kultury, a także przedstawiciele korpusu dyplomatycznego.

Prezes ZPB Andżelika Borys, hargé d’affaires USA na Białorusi Jenifer H. Moore oraz ambasador RP na Białorusi Artur Michalski, fot.:www.facebook.com/andzelika.borys

Z okazji 274. rocznicy urodzin dowódcy powstania 1794 r. dla gości przygotowano ośmiokilogramowy tort.

Znadniemnna.pl za Justyna Prus/PAP

Z udziałem szefów MSZ Białorusi i Litwy odbyło się we wtorek w Mińsku uroczyste przyjęcie z okazji 274. rocznicy urodzin Tadeusza Kościuszki. Na spotkaniu zorganizowanym przez ambasady Polski i USA zaprezentowano przemówienia ministra Jacka Czaputowicza i sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo. Na przyjęcie została zaproszona

W Mińsku po cichu opublikowano listę najbardziej aktywnych w 1939 roku funkcjonariuszy NKWD – pisze Rusłan Szoszyn w dzisiejszym wydaniu dziennika „Rzeczpospolita”.

Sowieccy oficerowie myśleli, że po zdobyciu Polski będą ramię w ramię z sojusznikami z faszystowskich Niemiec walczyć przeciwko Francji i Anglii, fot: Bundesarchiv, Bild 101I-121-0008-25 / Ehlert, Max / CC-BY-SA 3.0

Pod koniec grudnia prezydent Rosji Władimir Putin przez ponad godzinę przekonywał w Petersburgu przywódców państw WNP, że to Polska jest współodpowiedzialna za wybuch II wojny światowej. Następnie w styczniu spotkał się z rosyjskimi weteranami i obiecał „zamknąć mordy” wszystkim, którzy „przepisują historię”.

Putin zapowiedział nawet utworzenie specjalnego centrum, w którym zostaną opublikowane „niepodważalne dokumenty”. Nietrudno się domyślić, iż mają one świadczyć o tym, że Związek Radziecki był ofiarą II wojny światowej i wyłącznie „wyzwolicielem” całej Europy.

Ciekawe, czy wśród tych dokumentów znajdzie się lista odznaczonych „za działalność operacyjno-czekistowską na terenie Zachodniej Białorusi” funkcjonariuszy NKWD, podpisana przez komisarza spraw wewnętrznych Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej Ławrientija Canawę 20 listopada 1939 roku. Po raz pierwszy nazwiska 89 najbardziej aktywnych katów ujrzały światło dzienne w książce, która ukazała się jeszcze jesienią ubiegłego roku, głównie za sprawą Narodowego Archiwum Białorusi (NAB). Mińsk wykonał ten odważny ruch wyjątkowo cicho, nakład wyniósł zaledwie 150 egzemplarzy, a publikacja nie ma wersji elektronicznej.

Z listy odznaczonych funkcjonariuszy dowiadujemy się m.in. o tym, kto „wytropił i aresztował” braci Kazimierza i Jana Piłsudskich we wrześniu 1939 roku w Wilnie, kto został odznaczony „znakiem honoru” za aresztowanie ostatniego prezydenta Brześcia nad Bugiem Franciszka Kolbusza oraz za zatrzymanie w Pińsku byłego ministra sprawiedliwości II RP Czesława Michałowskiego. Wiemy też, kto we wrześniu 1939 roku zatrzymał w Nieświeżu księcia Janusza Radziwiłła, którego później osobiście przesłuchiwał w Moskwie Ławrientij Beria. Możemy się jedynie domyślać skali represji podczas sowieckiej agresji, gdyż z dokumentu odznaczonych funkcjonariuszy NKWD wynika, że przyczynili się oni do „wytropienia i zatrzymania” ponad 10 tys. osób, i to w ciągu zaledwie pierwszych dwóch miesięcy agresji.

Z kilkudziesięciu raportów funkcjonariuszy NKWD, które po raz pierwszy wyszły na jaw i ukazały się za sprawą NAB, wynika, iż nawet żołnierze i oficerowie Armii Czerwonej nie mieli wątpliwości, że nie wyzwalają Polski, lecz uczestniczą w agresji na nią. Część żołnierzy radzieckich obawiała się, że po ataku na Polskę będzie musiała walczyć razem z Niemcami przeciwko Francji i Anglii. Największe zdziwienie „wyzwalających” wywołało to, że po drugiej stronie granicy poziom życia był o wiele wyższy niż w ZSRR.

 Znadniemna.pl za Rusłan Szoszyn/”Rzeczpospolita”

W Mińsku po cichu opublikowano listę najbardziej aktywnych w 1939 roku funkcjonariuszy NKWD - pisze Rusłan Szoszyn w dzisiejszym wydaniu dziennika "Rzeczpospolita". [caption id="attachment_44409" align="alignnone" width="480"] Sowieccy oficerowie myśleli, że po zdobyciu Polski będą ramię w ramię z sojusznikami z faszystowskich Niemiec walczyć przeciwko Francji i

Z ogromną satysfakcją odnotowaliśmy, że zainteresowanie akcją „Dziadek w polskim mundurze” nie słabnie nie tylko wśród naszych czytelników na Białorusi, lecz także w środowiskach polonijnych na świecie. Dzisiaj prezentujemy Państwu historię życia naszego krajana, wybitnego działacza Polonii Kanadyjskiej, starszego strzelca w Armii Andersa – Jerzego Romanowskiego.

Jerzy Romanowski w mundurze starszego strzelca w Armii Andersa

Swojego bohaterskiego ojca zgłosił do akcji Ron Romanowski, działacz polonijny z miasta Winnipeg, stolicy kanadyjskiej prowincji Manitoba, gdzie nasz bohater mieszkał po wojnie.

Biogram Jerzego Romanowskiego ułożyliśmy na podstawie wspomnień o nim, które w języku angielskim opublikował po niedawnej (22 stycznia 2020 roku) śmierci ojca syn bohatera:

JERZY ROMANOWSKI urodził się 28 lutego 1924 roku w polskiej rodzinie chłopskiej w miejscowości Oleszewicze (obecnie wieś w rejonie mostowskim, obwodu grodzieńskiego). Był najstarszym synem, w którym ojciec widział swojego przyszłego pomocnika przy prowadzeniu rodzinnego gospodarstwa rolnego. Po zdobyciu przez małego Jurka podstawowego wykształcenia,  został on wysłany przez ojca do zdobywania zawodu, który (jak wspominał później nasz bohater) okazał się zajęciem, dzięki któremu mógł zarabiać na życie i utrzymanie własnej rodziny. Jerzy Romanowski jako nastolatek poszedł się uczyć na kurs mechaników pojazdów mechanicznych.  Podjąć pracę zawodową piętnastolatkowi przeszkodził wybuch II wojny światowej.

Wkrótce po napaści Niemiec na Polskę od zachodu, 17 września od wschodu zaatakowała Polskę Armia Czerwona. Wieś Oleszewicze znalazła się pod okupacją sowiecką. Młody, zdrowy i dobrze rozwinięty fizycznie Jerzy Romanowski został przez okupantów uznany za właściwego kandydata  do pracy przymusowej  w sowieckich obozach na Syberii. Dzięki zdobytemu przed wojną wykształceniu zawodowemu Jerzy pracował na Syberii jako mechanik. Z jego późniejszych wspomnień wynika, że warunki utrzymania pracowników w sowieckich obozach  były fatalne. Dobrym dniem dla więźniów liczył się taki, w którym w obozie zdechł koń. Wówczas pojawiała się bowiem szansa na to, że w obozowej zupie więźniowie znajdą kawałek mięsa, a sama zupa nie będzie zupełnie postna.

W momencie, kiedy między byłymi sojusznikami – Niemcami i ZSRR – wybuchła wojna Jerzy Romanowski miał ukończone 17 lat. Usłyszał, że Polacy mogą się zaciągać do polskiego wojska, które zostanie sformowane na terenie ZSRR. Wychowany przez rodziców na polskiego patriotę nastolatek wiekowo nie pasował na żołnierza. Tym nie mniej zgłosił się jednak na ochotnika i został skierowany przez polskie dowództwo  formującej się armii do przeszkolenia wojskowego, które odbył wzorowo, otrzymując stopień wojskowy strzelca i dostając przydział do jednej z jednostek strzeleckich Armii, dowodzonej przez generała Władysława Andersa.

Z Armią Andersa nasz bohater odbył cały szlak bojowy przez Irak i Egipt, aż wreszcie wojsko, wchodzące już w skład 8. Armii Sił Zbrojnych Wielkiej Brytanii, desantowało się we Włoszech, aby podjąć bohaterską walkę z wojskiem niemieckim.

Jerzy Romanowski w mundurze żołnierza 2. Korpusu Polskiego w 8. Armii Brytyjskich Sił Zbrojnych

Największą bitwą, w której brał udział nasz bohater była Bitwa pod Monte Cassino. Jerzy Romanowski był na wojnie dwukrotnie ranny. Po jednym z trafień nieprzyjacielskim pociskiem został uratowany przez kanadyjskich czołgistów, walczących w składzie sił alianckich.

Na zdjęciu Jerzego w mundurze starszego strzelca 2. Korpusu Polskiego widzimy co najmniej dwa, przypuszczamy, że najcenniejsze dla naszego bohatera, polskie odznaczenia wojenne: Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino oraz Krzyż Walecznych.

Wystawione w Londynie zaświadczenie, potwierdzające, że starszy strzelec Jerzy Romanowski spełnił swój obowiązek wobec Polski

Po zakończeniu wojny rodzinne strony naszego bohatera znalazły się w granicach ZSRR, a reszta ukochanej Polski – pod sowiecką kontrolą. W tej sytuacji wciąż młody polski patriota rozumiał, że powrót do rodzinnych Oleszewicz oznaczałby dla niego kolejne zesłanie do łagrów.

Mając doświadczenie więźnia sowieckich obozów pracy przymusowej zdecydował, że do Sowietów nie wróci. Decydując się na los emigranta Jerzy Romanowski miał do wyboru przesiedlenie się do Kanady, Republiki Południowej Afryki, bądź Australii.

Pamiętając, że podczas wojny został uratowany przez żołnierzy kanadyjskich, nasz bohater wybrał Kanadę. Skierowany został do osiedlenia się w kanadyjskiej prowincji Manitoba. Na miejsce przybył 11 listopada 1946 roku. Podjął pracę na farmie w pobliżu miasta Winnipeg , gdzie podczas robót dała o sobie znać wojenna kontuzja. Właściciel farmy, na której pracował Jerzy, widząc, że jego robotnikowi otworzyła się rana z czasów wojny, skierował Jerzego do Szpitala św. Bonifacego w Winnipeg. Lekarze usunęli z ramienia weterana wojennego odłamki niemieckiego pocisku i wykurowali pacjenta.

Po kuracji w szpitalu Jerzy nie wrócił już do pracy na farmie. Stwierdził, że poszuka jej w Winnipeg, w wyuczonym przez niego zawodzie mechanika. Potem Jerzy Romanowski próbował siebie w branży handlowej, pracując jako dostawca garnków i patelni od drzwi do drzwi (ang. door-to-door). Wkrótce połączył zdobyte doświadczenie handlowe z pasją mechanika i zaczął odnosić sukcesy w handlu samochodami.

W Winnipeg młody polski weteran wojenny nawiązał kontakty z mieszkającymi tutaj Polakami. Zaczął działać w Polskim Towarzystwie Gimnastycznym Sokół Winnipeg i odwiedzał organizowane przez polską społeczność imprezy. Na jednej z potańcówek w Sokol Hall Jerzy Romanowski  spotkał miłość swojego życia. Była nią młoda dama o imieniu Zofia. Pobrali się w Winnipeg w czerwcu 1951 roku, biorąc ślub w miejscowym kościele Holy Ghost Church. Zofia urodziła Jerzemu czterech synów i jedną córeczkę.

W roku 1966 Jerzemu udało się dorobić i zostać przedsiębiorcą. Przez ponad dwadzieścia lat, do 1987 roku, prowadził własny warsztat samochodowy Roman Service&Sales przy Higgins Avenue w Winnipeg. W swoim warsztacie Jerzy zatrudniał własnych synów, przekazując im swoją wiedzę i doświadczenie w zakresie skutecznego prowadzenia biznesu, a także zaszczepiając im nawyki do uczciwej i jakościowej pracy oraz poczucie szacunku dla klienta.

Swoje dzieci Jerzy wychowywał nie tylko w duchu uczciwej przedsiębiorczości, ale też w duchu polskości i utrzymywaniu więzi z polską i katolicką społecznością Winnipeg.

Działalność polonijna  i społeczna stała się dla Jerzego jedną z największych życiowych fascynacji. Jako gorliwy katolik  przystąpił do największej na świecie świeckiej organizacji katolickiej Rycerze Kolumba. W latach 1963-64 pełnił funkcje prezesa Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego Sokół Winnipeg i kierował budową nowej siedziby organizacji w prestiżowym miejscu miasta – przy alei Manitoba.

Jerzy Romanowski i jego ukochana żona Zofia byli szczęśliwym małżeństwem i doczekali się wnuków, którzy odwiedzali babcię i dziadka w każde święta, które wielka rodzina Romanowskich zawsze obchodziła wspólnie w domu, wybudowanym przez weterana II wojny światowej, starszego strzelca w Armii Andersa, który z poczucia miłości do Polski, którą utracił, ale chciał odzyskać nawet ceną własnego zdrowia i życia, poszedł zbrojnie walczyć z okupantem niemieckim w wieku 17 lat, czyli w wieku o rok młodszym, niż było dopuszczalne dla zostania żołnierzem.

Jerzy Romanowski jako jeden z najstarszych działaczy polonijnych w Winnipeg

Zmarł Jerzy Romanowski, bohater wojenny, syn ziemi grodzieńskiej, najdłużej (ponad 70 lat) aktywny działacz polskiej społeczności w kanadyjskim Winnipeg, w dniu 22 stycznia 2020 roku w Szpitalu św. Bonifacego w Winnipeg, w wieku 95 lat.

Msza żałobna w intencji śp. Jerzego Romanowskiego została odprawiona 27  stycznia w kościele św. Antoniego z Padwy w Winnipeg.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie wspomnień i materiałów, udostępnionych przez Rona Romanowskiego, syna bohatera

Z ogromną satysfakcją odnotowaliśmy, że zainteresowanie akcją „Dziadek w polskim mundurze” nie słabnie nie tylko wśród naszych czytelników na Białorusi, lecz także w środowiskach polonijnych na świecie. Dzisiaj prezentujemy Państwu historię życia naszego krajana, wybitnego działacza Polonii Kanadyjskiej, starszego strzelca w Armii Andersa - Jerzego

Siedmiu polskich policjantów zginęło w 1924 r. broniąc Stołpców – miasta na Kresach II RP – przed sowiecką bandą. Ich grób jest dziś w kompletnej ruinie – alarmuje na swoim blogu w serwisie Salon24.pl dziennikarka Bogna Janke.

Pomnik na grobach polskich policjantów poległych w obronie miasta w 1924 roku w Stołpcach. Fot.:pol.org.pl

Po wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 r. wschodnia granica II Rzeczypospolitej była częstym celem ataków sowieckich grup dywersyjnych. W nocy z 3 na 4 sierpnia 1924 r. na Stołpce w województwie nowogródzkim napadła 150-osobowa uzbrojona banda. Zaatakowała budynek starostwa, magazyny kolejowe, bank miejski, dworzec kolejowy i komendę policji. Obrabowano sklepy i prywatne mieszkania. Po napaści na Stołpce powołano Korpus Ochrony Pogranicza (KOP).

Siedmiu policjantów i urzędnik starostwa, którzy stanęli w obronie miasta, stracili życie. Policjantów pochowano 6 sierpnia 1924 r. na katolickim cmentarzu w Stołpcach. Byli to: Bernard Foss, Ignacy Korziuk, Kazimierz Kwaśniewski, Paweł Lisiewicz, Ryszard Matyjaszkiewicz, Lucjan Rostek i Stanisław Wojdera. W kwaterze zbudowano pomnik z orłem umieszczonym na szczycie kolumny.

Stołpce. Pomnik na grobach polskich policjantów poległych w obronie miasta w 1924 r. Fot.: NAC

Dziś ich kwatera to niestety rozsypujące się ogrodzenie, resztki cokołu pomnika i zapadające w ziemi płyty nagrobne. Nie ma pomnika, nie ma krzyża, nie ma tablicy z nazwiskami pochowanych. Są ruiny, które nie przypominają ani grobu, ani pomnika. Tylko z kartki przyczepionej do płotu cmentarza można dowiedzieć się, co to jest za miejsce. Gdy w lipcu 2019 r. odwiedziłam na tym cmentarzu grób mojego pradziadka, Ignacego Pankiewicza, kwatera policjantów była porośnięta chwastami. Smutny, zawstydzający widok.

Kartka na ogrodzeniu cmentarza. Stołpce 2019. Fot.: Bogna Janke

W tym roku obchodzimy 100-lecie wojny polsko-bolszewickiej. W ostatnich kilku latach groby polskich żołnierzy na Wschodzie, w tym na Białorusi (m.in. w Nowym Świerżeniu), poległych w 1920 r., zostały odremontowane i uporządkowane. Prace finansuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Po powrocie do Polski dowiedziałam się, że w 2017 r. pracownicy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odwiedzili kwaterę polskich policjantów w Stołpcach. W tym samym roku odbyła się oddzielna wizyta pracowników Instytutu Pamięci Narodowej. W wyniku wizji lokalnej obie instytucje ustaliły, że remont kwatery zostanie przeprowadzony przez IPN. Mimo dwukrotnego zapytania w IPN o tę sprawę, nie uzyskałam z tej instytucji żadnej odpowiedzi. Obecny stan grobu nie wskazuje, aby wykonano tam jakiekolwiek prace.

Na cmentarzu w Stołpcach jest pochowanych wielu polskich obywateli, bo przed II wojną światową było to polskie miasto. Od czasu zakończenia wojny grzebano tam też Białorusinów. Ale gdy szukałam tego cmentarza, nikt w mieście nie rozumiał, o który mi chodzi. Przedwojenny? Katolicki? Ludzie bezradnie rozkładali ręce, a ja dzięki temu utrwaliłam sobie w głowie rosyjskie słowo „kladbiście”, czyli „cmentarz”. Ktoś skojarzył dopiero wtedy, gdy zapytałam o polski cmentarz.

Policyjna kwatera to groby i pomnik. Jak mówi Andrzej Poczobut ze Związku Polaków na Białorusi, gdyby znaleźli się krewni pochowanych policjantów, można by je bez problemu wyremontować. Ale na renowację pomnika zgodę musi wyrazić białoruskie MON. A to jest już sprawa trudniejsza, choć z pewnością nie beznadziejna, bo – jak zapewnia MKiDN – białoruski resort podchodzi życzliwie do remontu polskich grobów wojennych z 1920 r.

Potrzebne jest pilne działanie IPN lub innej polskiej instytucji państwowej: renowacja grobów, pomnika i umieszczenie tablicy z nazwiskami polskich policjantów pochowanych na cmentarzu w Stołpcach, którzy polegli na służbie dla ojczyzny.

Znadniemna.pl za Bogna Janke/Salon24.pl

Siedmiu polskich policjantów zginęło w 1924 r. broniąc Stołpców - miasta na Kresach II RP - przed sowiecką bandą. Ich grób jest dziś w kompletnej ruinie - alarmuje na swoim blogu w serwisie Salon24.pl dziennikarka Bogna Janke. [caption id="attachment_44392" align="alignnone" width="480"] Pomnik na grobach polskich policjantów

Maturzyści Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach w dniu 1 lutego zaczęli odliczanie stu dni do egzaminu dojrzałości, po którym otrzymają świadectwa ukończenia najstarszej na Białorusi polskiej społecznej placówki edukacyjnej.

Gośćmi studniówki w Baranowiczach byli przedstawiciele Zarządu Głównego ZPB na czele z prezes Andżeliką Borys, delegacja Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Siedlcach na czele z prezesem Jerzym Myszkowskim, reprezentacja Konsulatu Generalnego RP w Brześciu, a także rodzice, dziadkowie i rodzeństwo tegorocznych maturzystów.

Największymi owacjami, szczerymi słowami podziwu oraz wdzięczności maturzyści i zgromadzona na sali publiczność powitali mentorkę polskiej społeczności Baranowicz i obwodu brzeskiego – Elżbietę Dołęgę-Wrzosek, założycielkę i byłą wieloletnią dyrektor Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach.

Elżbieta Dołęga-Wrzosek, która w ubiegłym roku obchodziła jubileusz 90. rocznicy urodzin, jeszcze pod koniec lat 80. minionego stulecia zorganizowała w swoim prywatnym mieszkaniu nauczanie języka polskiego dla dzieci z miejscowych rodzin polskich.

Z czasem liczba chętnych do nauki języka polskiego w Baranowiczach zaczęła rosnąć lawinowo i zaistniała potrzeba założenia szkoły, która przez ponad 30 lat istnienia wypuściła w dorosły świat tysiące doskonale znających polski język, kulturę, historię i tradycję absolwentów.

Dowodem tego, że poziom wykształcenia i wychowania uczniów w Społecznej Szkole Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach wciąż jest utrzymywany na doskonałym poziomie stał się przygotowany przez tegorocznych maturzystów program, nawiązujący do szkolnych tradycji i historii szkoły oraz przesiąknięty autentycznym duchem polskości.

Okres szkolnych studniówek potrwa w polskich ośrodkach edukacyjnych przez cały luty. Jedną z najciekawiej zapowiadających się imprez, inaugurujących odliczanie stu dni do matury, wydaje się być studniówka, przygotowywana obecnie przez maturzystów Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie. Według administracji „Batorówki” grodzieńską szkołę społeczną przy ZPB opuści w tym roku około 160 absolwentów. Studniówka w „Batorówce” jest planowana na 21 lutego.

Znadniemna.pl

Maturzyści Społecznej Szkoły Polskiej im. Tadeusza Reytana w Baranowiczach w dniu 1 lutego zaczęli odliczanie stu dni do egzaminu dojrzałości, po którym otrzymają świadectwa ukończenia najstarszej na Białorusi polskiej społecznej placówki edukacyjnej. Gośćmi studniówki w Baranowiczach byli przedstawiciele Zarządu Głównego ZPB na czele z prezes Andżeliką

Delegacja Szkoły Podstawowej im. Mikołaja Bakałarza w Bakałarzewie (powiat suwalski) na czele z dyrektorem Kazimierzem Leończukiem oraz wójt gminy Bakalarzewo dr Tomasz Naruszewicz w dniu 31 stycznia odbyli wizytę w siedzibie ZPB i spotkali się z kadrą pedagogiczną i dyrekcją Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla Stefana Batorego przy ZPB w Grodnie („Batorówki”) oraz z prezes ZPB Andżeliką Borys.

Celem wizyty pedagogów i przedstawiciela bakałarzewskiego samorządu w ZPB było zawiązanie kontaktów i wyznaczenie kierunków współpracy między środowiskiem uczniowskim oraz pedagogicznym Bakałarzewa, a największą na Białorusi organizacją polską, jaką jest Związek Polaków na Białorusi oraz czołową placówką oświatową, prowadzoną przez ZPB, jaką jest grodzieńska „Batorówka”, kierowana przez dyrektor Danutę Karpowicz.

Prezes ZPB Andżelika Borys opowiedziała gościom z Suwalszczyzny o specyfice działalności Związku Polaków na Białorusi oraz o systemie polskiej oświaty, który działa w kraju. Mówiła, że wobec nieprzychylności władz białoruskich nauczaniu języka polskiego w państwowym systemie edukacji, większość obywateli Białorusi, uczących się obecnie języka polskiego, uczęszcza do społecznych ośrodków edukacyjnych.

Kazimierz Leończuk, opowiadając o kierowanej przez niego szkole w Bakałarzewie, zaznaczył, że przy wsparciu władz samorządowych i społeczności Bakałarzewa jego placówka byłaby w stanie realizować wspólne z ZPB projekty, m.in. w zakresie wymiany uczniowskiej, wizytacji pedagogów oraz pobytów edukacyjno-integracyjnych dzieci polskich z Białorusi w środowisku rówieśników w Bakałarzewie.

Znadniemna.pl

Delegacja Szkoły Podstawowej im. Mikołaja Bakałarza w Bakałarzewie (powiat suwalski) na czele z dyrektorem Kazimierzem Leończukiem oraz wójt gminy Bakalarzewo dr Tomasz Naruszewicz w dniu 31 stycznia odbyli wizytę w siedzibie ZPB i spotkali się z kadrą pedagogiczną i dyrekcją Polskiej Szkoły Społecznej im. Króla

Miło jest nam przedstawić Państwu kolejnego bohatera akcji  „Dziadek w polskim mundurze”- kaprala 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w Armii Andersa Aleksandra Akulicza.

Aleksander Akulicz w mundurze strzelca, podczas pełnienia służby zasadniczej w 41. Suwalskim Pułku Piechoty. 1935 rok

Swojego bohaterskiego ojca zgłosił do akcji nasz czytelnik z Grodna Sergiusz Akulicz. Pan Sergiusz pieczołowicie przechowuje pamiątki po swoim ojcu. W lutym 2018 roku został zaproszony do Mińska, aby uroczyście odebrać z rąk brytyjskiej ambasador w Republice Białoruś Fionny Gibb kopie brytyjskich odznaczeń kaprala Aleksandra Akulicza, którymi nasz dzisiejszy bohater został nagrodzony za udział w kampanii włoskiej, w tym Bitwie o Monte Cassino, w której walczył jako żołnierz II Korpusu Polskiego, wchodzącego w czasie II wojny światowej w skład 8. Armii Sił Zbrojnych Wielkiej Brytanii i zwanego potocznie Armią Andersa.

Los naszego dzisiejszego bohatera jest podobny do losów setek żołnierzy Armii Andersa, którzy po wojnie zdecydowali się na powrót w rodzinne strony, znajdujące się po sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku i po zakończeniu wojny pod okupacją sowiecką.

Opowiedzmy jednak historię życia Aleksandra Akulicza od samego początku:

ALEKSANDER AKULICZ urodził się 6 maja 1914 roku we wsi Starzyńce (w II RP – w gminie Brzostowica Wielka, powiecie grodzieńskim, województwie białostockim) w chłopskiej rodzinie prawosławnej. Nie wiemy dokładnie z jaką narodowością utożsamiali siebie rodzice naszego bohatera. W jego dokumentach z okresu wojny wpisy, dotyczące narodowości zostały zamazane przez urzędników radzieckich. Być może Aleksander Akulicz uważał się za Polaka – stąd ingerencja radzieckich cenzorów do rubryczki „narodowość” w książeczce wojskowej naszego dzisiejszego bohatera.

Książeczka wojskowa Aleksandra Akulicza z zamazanymi przez radzieckich cenzorów wpisami o narodowości właściciela książeczki i narodowości jego rodziców

Od małego dziecka Aleksander pomagał ojcu w uprawianiu roli. Prawdopodobnie pomoc syna w prowadzeniu gospodarstwa miała priorytet przed zdobywaniem przez Aleksandra wykształcenia, więc ukończył on tylko dwie klasy szkoły podstawowej.

Po osiągnięciu wieku poborowego, w roku 1935, Aleksander jako obywatel II RP dostał wezwanie  do wojska. Służbę zasadniczą odbywał w jednej z jednostek strzeleckich, prawdopodobnie – w 41. Suwalskim Pułku Piechoty im. Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Aleksander Akulicz (po prawej) z kolegami z wojska podczas odbywania służby zasadniczej w 41. Suwalskim Pułku Piechoty im. Marszałka Józefa Piłsudskiego

Na zdjęciach z okresu służby zasadniczej na mundurze Aleksandra widzimy Państwową Odznakę Sportową oraz Odznakę Strzelecką, które świadczą o tym, że młody żołnierz osiągał w wojsku dobre wyniki sportowe i był dobry na strzelnicy. O tym że nasz bohater zdobył w wojsku kwalifikacje „bardzo dobrego strzelca” świadczą także wystające spod naramiennika chwasty na sznurze strzeleckim.

Syn Aleksandra Sergiusz opowiedział nam, że jego ojciec, wspominając służbę zasadniczą w Wojsku Polskim, opowiadał, że żołnierze wyznania prawosławnego mieli taką samą możliwość obchodzenia świąt chrześcijańskich według obowiązującego w prawosławiu kalendarza juliańskiego, jak i katolicy, których święta przypadały na odpowiednie dni, obowiązującego w II RP kalendarza gregoriańskiego.

Aleksander Akulicz (po prawej) z kolegą z wojska

Po odbyciu służby zasadniczej Aleksander wrócił do rodzinnych Starzyńców i zamieszkał z rodzicami.

1 września 1939 wybuchła II wojna światowa. Aleksander tego samego dnia został zmobilizowany. Trafił do stacjonującego w Grodnie 81. Pułku Strzelców Grodzieńskich.

O walce w kampanii wrześniowej i swoich dalszych losach wojennych nasz bohater opowiedział sam we wspomnieniu, które napisał dla potomków. Rękopis tego wspomnienia jest przechowywany przez syna bohatera Sergiusza i został udostępniony na potrzebę niniejszej publikacji.

Oto jak wspominał wojnę nasz bohater:

„W 1939 roku, kiedy Niemcy zaatakowały Polskę, a miało to miejsce 1 września, zostałem zmobilizowany do Wojska Polskiego. Trafiłem do Grodna, do 81. Pułku Strzelców, który skierowano do obrony Lwowa. We Lwowie przebywałem do 20 września. Wkrótce do Lwowa wkroczyła Armia Czerwona i otrzymaliśmy rozkaz złożenia broni. Tak też zrobiliśmy, po czym próbowaliśmy wracać do domu, gdyż takie dostaliśmy zalecenie od radzieckich wojskowych. Z grupą kolegów wyruszyliśmy pociągiem na północ. Dojechaliśmy do Baranowicz, skąd nas już nie wypuszczono, a pociąg, którym jechaliśmy, skierowano w kierunku Rosji. Dotarliśmy do miejscowości Juchnow w obwodzie smoleńskim (obecnie – w obwodzie kałuskim Federacji Rosyjskiej – red.). Stamtąd zawieziono nas do Krzywego Rogu na kopalnię rud żelaza.

Na kopalni przepracowaliśmy do 22 maja 1940 roku, po czym wywieziono nas do Komi na północy ZSRR. Tam przebywaliśmy do wybuchu wojny między ZSRR i Niemcami.

W lipcu 1941 roku załadowano nas do wagonów i zawieziono do obwodu Iwanowskiego, w którym ogłoszono, że formowane jest polskie wojsko pod dowództwem generała Sikorskiego (ówczesny premier Rządu RP na uchodźstwie i sygnatariusz polsko-radzieckiego Układu Sikorski-Majski, na mocy którego powstała na terenie ZSRR Polska Armia pod dowództwem generała Władysława Andersa – red.). W sierpniu 1941 przewieziono nas do miejscowości Tatiszczewo w 40 kilometrach od Saratowa i ja zaciągnąłem się do powstającego wojska, w którym mi nadano stopień starszego strzelca. Stało się to już we wrześniu 1941 roku, kiedy powstające wojsko wizytował premier Sikorski. A naszą dywizję nazwano 5. Kresową Dywizją Piechoty. Otrzymałem przydział do 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków”.

Kapral Aleksander Akulicz, jako żołnierz 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w Armii Andersa

W Tatiszczewie stacjonowaliśmy do lutego 1942 roku, a 5 lutego wyruszyliśmy do Uzbekistanu, gdzie rozlokowano nas w Kotlinie Fergańskiej niedaleko miasta Dżalalabad (w Kirgizji – red.). Stacjonowaliśmy tam do sierpnia 1942 roku, kiedy przeniesiono nas do Krasnowodzka i załadowano  na statek, którym popłynęliśmy do Iranu, aby wyładować się w porcie Pachlewi. Dalsza nasza wędrówka prowadziła przez Irak i Egipt. W porcie Aleksandria załadowano nas znowu na statki i popłynęliśmy przez Morze Śródziemne do Włoch. Wyładowaliśmy się na wyspie Sycylia i poszliśmy na północ Włoch, zajmując kolejne miejscowości. To się działo w grudniu 1943 roku. Potem były walki z Niemcami. Najcięższą z bitew stoczyliśmy pod Monte Cassino.

Legitymacja Krzyża Pamiątkowego Monte Cassino, którym został odznaczony Aleksander Akulicz

Kapral Aleksander Akulicz (po prawej) z towarzyszem broni w Armii Andersa

Żołnierze Armii Andersa w Egipcie

Aleksander Akulicz (po prawej) z towarzyszem broni podczas pobytu na Bliskim Wschodzie

Aleksander Akulicz przed swoją wojskową ciężarówką marki „Ford”

Aleksander Akulicz (po lewej) we Wloszech

Aleksander Akulicz (po lewej) przed fontanną w Rzymie

Na froncie we Włoszech walczyłem do 1945 roku. Po zakończeniu wojny stacjonowaliśmy jeszcze we Włoszech do roku 1946. W listopadzie 1946 roku przeniesiono nas do Anglii, gdzie zostaliśmy zdemobilizowani.

Napiszę, jakie otrzymałem odznaczenia wojenne:

Krzyż Monte Cassino;

Krzyż Walecznych;

Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami;

Medal Wojska;

Gwiazdę za Wojnę 1939-1945.

Odczuwam wielką krzywdę z powodu tego, że nie jestem uznawany za weterana wojny. Przecież  walczyłem na froncie ponad rok przeciwko hitlerowskim najeźdźcom. Przeciwko Niemcom walczyłem jeszcze w 1939 roku, podczas obrony Lwowa.

Oto dlaczego odczuwam krzywdę”.

Takie wspomnienie o wojnie nasz bohater Aleksander Akulicz napisał 5 września 1988 roku.

Jego syn i nasz czytelnik Sergiusz Akulicz opowiedział z kolei o powojennym losie swojego ojca:

W momencie, kiedy rząd brytyjski przeprowadzał demobilizację żołnierzy Armii Andersa, do skupisk polskich żołnierzy, pochodzących z Kresów Wschodnich II RP dopuszczani byli agitatorzy sowieccy, którzy zachęcali, aby żołnierze wracali do swoich rodzinnych miejscowości, których znaczna część leżała już w granicach ZSRR. Agitatorzy opowiadali, że ZSRR jest krajem kwitnącym, w którym wszystko się robi dla prostych ludzi, więc żołnierze na pewno odnajdą się w nowej rzeczywistości i ułożą sobie szczęśliwe życie.

Aleksander Akulicz uległ komunistycznej propagandzie i po demobilizacji wrócił z Anglii do rodzinnych Starzyńców, które leżały już w granicach  ZSRR. Był mocno rozczarowany tym, co zobaczył, gdyż wbrew temu, co opowiadali komunistyczni agitatorzy w Anglii, zorganizowanie i prowadzenie w ZSRR prywatnego gospodarstwa rolnego, na przykład, nie było możliwe. Jedyną pozytywną okolicznością po powrocie żołnierza do domu stało się to, że Aleksander spotkał tu miłość swojego życia. Była nią miejscowa dziewczyna o imieniu Lidia z domu Szczęsnowicz, z którą się ożenił.

Młode małżeństwo nie długo cieszyło się spokojnym życiem. Pewnego dnia 1951 roku, do ich domu w Starzyncach przyszli uzbrojeni żołnierze NKWD i kazali w ciągu dwóch godzin przygotować się do wyjazdu. Na stacji kolejowej małżeństwo Alukiczów zobaczyło wiele innych rodzin, które zapędzano do podstawionych wagonów bydlęcych. Pociąg wyruszył we wschodnim kierunku. Podczas długiej podróży w nieznośnych warunkach sanitarnych Aleksander Akulicz przypominał słowa polskiego  majora, który ostrzegał swoich żołnierzy przed sowiecką agitacją i przed wyjazdem do ZSRR. Oficer był bowiem lepiej poinformowany o represyjnej naturze sowieckiej władzy, więc kategorycznie odradzał Aleksandrowi i innym żołnierzom Armii Andersa z Kresów Wschodnich II RP powrotu do ich rodzinnych stron, zajętych przez Sowietów.

Pociąg, którym wieziono Aleksandra i Lidię Akuliczów zatrzymał się wreszcie w miejscowości Tajturka, w rejonie usolskim obwodu irkuckiego. Młode małżeństwo zakwaterowano w baraku. Lidia i Aleksander musieli dzielić jeden pokój z jeszcze czterema rodzinami.

Aleksandra skierowano do pracy przy wyrębie tajgi. Wkrótce małżeństwo Akuliczów doczekało się pierwszego dziecka. Pierwszego synka nazwano na cześć ojca – Aleksandrem. Jako drugi urodził się  nasz czytelnik Sergiusz. Tuż przed zakończeniem zesłania w rodzinie Akuliczów urodziły się bliźniaczki Ludmiła i Walentyna. Powrócić do domu Akuliczom pozwolono dopiero po sześciu latach zesłania. W 1957 roku małżeństwo wróciło do rodzinnych Starzyńców. Na szczęście w starej rodzinnej chatce naszego bohatera mieszkała jeszcze jego matka, więc Aleksander i Lidia z dziećmi mieli gdzie zamieszkać. Po warunkach, jakie mieli na zesłaniu, nawet nieduży wiejski domek wydawał się luksusowy.

Aleksander Akulicz z żoną Lidią w rodzinnych Starzyńcach

Podczas służby w Armii Andersa  Aleksander był szoferem. Jeździł na ciężarówce, dowożąc amunicję kolegom, walczącym w okopach. Kwalifikacje szoferskie przydały mu się po powrocie z zesłania na Syberię. Znalazł pracę kierowcy w rejonowym szpitalu. Z czasem rodzina Akuliczów w miejscu rodzinnej chatki Aleksandra wybudowała większy dom.

Jako szofer ciężarówki Aleksander pracował w różnych przedsiębiorstwach państwowych do emerytury. Świadczenia socjalne nie uwzględniały okresu służby w wojsku podczas wojny. Wracając do domu z Anglii Aleksander, również na zesłaniu na Syberię, przechowywał jako najcenniejsze pamiątki z okresu wojny dwa odznaczenia wojenne – Krzyż Monte Cassino oraz Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami. Nie zabrał ze sobą do ZSRR innych polskich i brytyjskich odznaczeń, prawdopodobnie w obawie przed posądzeniem o nielojalność wobec sowieckiej władzy. Zresztą tych, które ze sobą zabrał również nie przypinał do marynarki, gdyż oficjalnie nie był uważany za weterana wojny.

Dopiero po rozpadzie ZSRR kapral Armii Andersa mógł się ujawnić publicznie, jako weteran wojenny. Artykuł o jego losie wojennym i powojennym opublikowany został w księdze „Pamięć” rejonu brzostowickiego, w którym mieszkał nasz bohater.

Mimo trudnego losu i ciężkich doświadczeń Aleksander Akulicz przeżył długie i jednak chyba szczęśliwe życie. Miał kochającą żonę oraz czworo dzieci, których wychował na porządnych ludzi. Zaszczepił też dzieciom szacunek do Polski i jej historii, którą sam współtworzył, walcząc na wojnie z Niemcami i znosząc trudy zesłania na Syberię za to, że był żołnierzem Wojska Polskiego.

Za udział w wojnie Aleksander Akulicz został odznaczony przez Polskę: Krzyżem Walecznych, Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Monte Cassino nr 17040, oraz Medalem Wojska, a przez Wielką Brytanię: Gwiazdą za Wojnę 1939 – 1945, Gwiazdą Italii, Medalem Obrony oraz Medalem Wojny 1939 – 1945.

Polskie i brytyjskie odznaczenia wojenne Aleksandra Akulicza

Kopie brytyjskich odznaczeń w roku 2018 odebrał  w Mińsku z rąk ambasador Wielkiej Brytanii  Fionny Gibb syn bohatera Sergiusz Akulicz.

Zmarł Aleksander Akulicz,obrońca polskiego Lwowa w 1939 roku, kapral 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” 5. Kresowej Dywizji Piechoty w Armii Andersa 10 lipca 2007 roku w wieku 93 lat. Pochowany został na cmentarzu w Brzostowicy Wielkiej.

Cześć Jego Pamięci!

Znadniemna.pl na podstawie dokumentów i materiałów, udostępnionych przez Sergiusza Akulicza, syna bohatera

Miło jest nam przedstawić Państwu kolejnego bohatera akcji  „Dziadek w polskim mundurze”- kaprala 15. Wileńskiego Batalionu Strzelców „Wilków” w Armii Andersa Aleksandra Akulicza. [caption id="attachment_44346" align="alignnone" width="480"] Aleksander Akulicz w mundurze strzelca, podczas pełnienia służby zasadniczej w 41. Suwalskim Pułku Piechoty. 1935 rok[/caption] Swojego bohaterskiego ojca zgłosił

Trzeba reagować, gdy Senat chce prowadzić alternatywną wobec rządu politykę zagraniczną; Polonia nie może być przedmiotem gier politycznych – podkreślił w czwartek sekretarz stanu w KPRM, pełnomocnik rządu do spraw Polonii i Polaków za granicą Jan Dziedziczak.

Premier RP Mateusz Morawiecki i Jan Dziedziczak, pełnomocnik Rządu ds. Polonii i Polaków. Fot.:PAP/Leszek Szymański

Prawo i Sprawiedliwość przygotowało poprawkę do projektu budżetu na 2020 r., która zakłada przeniesienie ponad 100 mln zł środków przeznaczonych na Polonię z gestii Senatu m.in. do KPRM, MRPiPS, MEN, MSZ, MKiDN. Poprawka została zgłoszona do Biura Analiz Sejmowych we wtorek i jest w agendzie czwartkowego posiedzenia sejmowej komisji finansów publicznych.

„Uważamy, że polityka wobec naszych rodaków za granicą powinna być elementem polityki zagranicznej państwa. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby w imię rywalizacji politycznej, polityka wobec Polonii różniła się od polityki państwa. Jeżeli chcemy, żeby Polonia na przykład włączała się w obronę dobrego imienia Polski i była elementem naszej polityki zagranicznej, trzeba tu działać wspólnie i władza wykonawcza realizuje zadania władzy wykonawczej, a Senat jest izbą ustawodawczą” – oświadczył Dziedziczak w czwartek, podczas rozmowy z dziennikarzami w Sejmie.

Dziedziczak był pytany czy to jest rodzaj wotum nieufności wobec b. marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego (PiS), bo do tej pory tymi pieniędzmi dysponował Senat kierowany przez niego oraz czy wykorzystywanie wtedy tych środków było złe.

„Współpraca była dobra, natomiast z informacji i różnych zachowań, które mieliśmy w ostatnich miesiącach, możemy domniemać, że Senat chce prowadzić alternatywną politykę zagraniczną. Mając w gestii środowiska polonijne, (Senat) prowadziłby alternatywną wobec naszej polityki zagranicznej politykę polonijną. Jeśli chcemy, żeby Polonia i polityka polonijna była elementem polityki zagranicznej państwa, tak jak to robią wszystkie poważne kraje na świecie, to powinna być ona w sposób skoordynowany prowadzona przez władzę wykonawczą” – przekonywał minister.

Przypomniał, że mówi o tym Konstytucja i podkreślił, że polityka zagraniczna to także polityka polonijna. „Jeśli chcemy, żeby to działało sprawnie, musi być to pod kierownictwem rządu, a więc władzy wykonawczej” – zaznaczył Dziedziczak. Na uwagę, że będzie to więc pod kierownictwem PiS, Dziedziczak odparł, że (pod kierownictwem) „rządu wskazanego przez Polaków”.

Pytany, czy gdyby PiS miał teraz władzę w Senacie, to te pieniądze na politykę polonijną zostałyby w Izbie Wyższej, Dziedziczak zapewnił, że „nie”. „To jest element reformy, którą przygotowywaliśmy od dawna” – podkreślił.

Dziedziczak mówił także o podnoszeniu wydatków na Polonię przez Zjednoczoną Prawicę. „Kiedy obejmowaliśmy rządy, wydatki na Polonię wynosiły około pięćdziesięciu kilku milionów (złotych), i około 60 milionów zł w następnym roku. W tej chwili wydatki wynoszą 110 milionów zł w Senacie, plus 20 milionów zł jeszcze przez działania konsularne MSZ, a więc razem 130 milionów zł” – poinformował. Według ministra, jest to dowód na „różnicę jakościową” w podejściu do Polonii.

Na uwagę, że gdy PiS rządziło Senatem, to tam były przekierowane środki na te cele, a gdy PiS nie rządzi Izbą Wyższą, to zabiera pieniądze na Polonię, minister zwrócił uwagę, że kierunek przekazania pieniędzy do rządu zapoczątkował za rządów PO-PSL ówczesny szef dyplomacji Radosław Sikorski. „Uzyskując wsparcie od polityków PO-PSL” – zaznaczył.

„Jeśli Senat pod wodzą Platformy Obywatelskiej, opozycji totalnej, daje wyraźne sygnały, że chce prowadzić alternatywną wobec wskazanego przez Konstytucję rządu do prowadzenia polityki zagranicznej, no to trzeba reagować. Robimy to po to, żeby Polonia nie była przedmiotem gier politycznych, tylko żeby mogła w sposób skoordynowany wspólnie z państwem polskim działać na rzecz Polski, żeby była ważnym partnerem. Po to wzrosły za naszych rządów tak bardzo wydatki na Polonię, Przypomnę, że z 50-u kilku milionów do 130, a więc 110 w Senacie i prawie 20 milionów przez MSZ, przez działania konsularne” – podkreślił.

Znadniemna.pl za PAP

Trzeba reagować, gdy Senat chce prowadzić alternatywną wobec rządu politykę zagraniczną; Polonia nie może być przedmiotem gier politycznych - podkreślił w czwartek sekretarz stanu w KPRM, pełnomocnik rządu do spraw Polonii i Polaków za granicą Jan Dziedziczak. [caption id="attachment_44342" align="alignnone" width="480"] Premier RP Mateusz Morawiecki i

Polska naprawdę może utracić fragment swojego terytorium. Ekspansja rosyjska jest nieobliczalna, a nasi zachodni sojusznicy nie do końca godni zaufania przekonuje w rozmowie z Karolem Wasilewskim Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor telewizji Bielsat.

Karol Wasilewski (Wprost): Bezpośrednia granica polsko-rosyjska na wschodzie – jest Pani w stanie sobie wyobrazić tak czarny scenariusz zarówno dla Białorusi jak i dla Polski?

Agnieszka Romaszewska-Guzy (Bielsat): Niestety przyznam, że już sobie wyobrażam. I z bólem serca muszę dodać, że nie jest to dla Polski przyjemna wizja. Dzisiaj media chcą podgrzewać ten temat, bo jest klikalny, ale w rzeczywistości, w głębi duszy, mało kto wierzy, że Putin wchłonie Białoruś. Więc ja przestrzegam: to nie jest fantasmagoria. To się naprawdę może zdarzyć i musimy być na to przygotowani. Choć to niekoniecznie będzie jakieś jedno, spektakularne wydarzenie.

Dlaczego w globalnej rozgrywce mocarstw malutka Białoruś ma mieć tak istotne znaczenie?

– Bo dla Putina sprawa postawienia stopy rosyjskiego żołnierza w twierdzy brzeskiej jest sprawą prestiżową. On „odwojowuje” tereny stracone przez ZSRR. Kwestia czystej geopolityki jest też istotna, bo powstałaby wspólna granica Rosji kontynentalnej z NATO. Dzisiaj oczywiście już mamy Obwód Kaliningradzki, który jest jedną wielką bazą wojskową oddaloną od Warszawy zaledwie o 300 km. Ale sam Obwód nie ma bezpośredniej łączności z resztą kraju. Dlatego jestem przekonana, że Putin będzie dążył do wchłonięcia Białorusi w jakiejś formie.

Aneksja naszego wschodniego sąsiada nadal jednak nie powoduje połączenia z Królewcem

– Tym bardziej niebezpieczne jest potencjalne wchłonięcie Białorusi przez Rosję. Bo w tym przypadku kolejnym krokiem Putina może być chęć połączenia swoich terytoriów. Tzw. Przesmyk Suwalski jest wówczas poważnie zagrożony. To byłoby strategiczne zagranie, bo z jednej strony scalałoby Rosję, z drugiej osłabiało Polskę, a w ostateczności odcinało państwa bałtyckie od reszty UE i NATO.

Czy nie idziemy w tych dywagacjach za daleko? Rosja zajęłaby Suwalszczyznę?

– Niektórzy mogą powiedzieć, że Romaszewska fantazjuje, ale to jest do wyobrażenia. W jakimś momencie może nam naprawdę zagrozić utrata kontroli nad fragmentem polskiego terytorium. Może chodzić nawet nie o całą Suwalszczyznę, jak Pan mówi, ale jakąś niewielką jej część. Zbyt malutką na wojnę, ale wystarczającą na bezpośrednie połączenie Rosji.

Putin ośmieliłby się podnieść rękę na członka Sojuszu Północnoatlantyckiego?

– W naszej najnowszej historii mieliśmy już raz żądanie autostrady eksterytorialnej… (śmiech) Tutaj może padłoby żądanie linii kolejowej? Albo inny pomysł, który nam nie przychodzi do głowy, a który w głowie Putina rozkwitnie. Przed pojawieniem się „zielonych ludzików” nikt nie pomyślał nawet, że w taki sposób można w naszym regionie prowadzić wojnę. Putin konsekwentnie realizuje swoją wizję wielkiej Rosji. Ale niekoniecznie będzie chciał wchodzić w otwarty konflikt zbrojny. Z Ukrainą, według niego, również nie jest w stanie wojny.

To niezwykle pesymistyczna wizja…

– Podczas Pomarańczowej Rewolucji w 2004 r. przez krotki czas zastępowałam korespondenta TVP w Rosji. Ówczesny mer Moskwy prowadził wtedy w przestrzeni publicznej jakieś absurdalne seanse nienawiści wobec Ukrainy. Żądał przyłączenia Krymu. Pamiętam taki telemost z Krymem w którymś z programów rosyjskiej TV. Bo jego rodacy tam cierpią i są uciskani. Wówczas traktowałam to jedynie jako „czarnosecinną” retorykę. Element gry wewnętrznej. Nie mieściło mi się w głowie, że minie 10 lat i Rosjanie zajmą Krym.

Wydaje mi się, że kraje Zachodu nie widzą tego, że działania Rosji są dokładnie takie jak działania Hitlera. Udają że problemu nie ma i nic się na Wschodzie nie dzieje. Czy my naprawdę możemy być pewni, że nasi sojusznicy nie zachowają się tak, jak w 1939 r.? Ukrainie nikt nie pomógł mimo Memorandum Budapesztańskiego (traktat w którym USA, Wielka Brytania i Rosja zobowiązały się do respektowania nienaruszalności granic Ukrainy w zamian za oddanie broni jądrowej)

– Rzeczywiście Ukraina oddała broń atomową za kawałek papieru. Z tym, że Ukraina nie jest też częścią NATO. No i mimo wszystko, tym co powstrzymuje Putina przed siłowym przejęciem Białorusi są sankcje, które Zachód na niego nakłada za akcję wobec Ukrainy… Ale wracając do clue pytania. Oczywiście, że to wszystko wygląda trochę jak niesławny Układ Monachijski. Nie chcę broń Boże porównywać Putina z Hitlerem, ale same mechanizmy międzynarodowe są podobne. Ma Pan rację. Nasi partnerzy nie są, w tej sprawie mówiąc delikatnie, bardzo chętni do działania. Może poza Stanami Zjednoczonymi..

Tylko czy Rosję stać na utrzymywanie Białorusi? Moskwa już dziś musi dokładać miliardy dol. do Krymu

– Słyszę takie głosy, że to względy ekonomiczne blokują Putina. Otóż całkowicie się z tym nie zgadzam. Myślę, że w sprawach gospodarczych interesuje go głownie jego prywatna gospodarka i prywatne pomnażanie majątku… Kraj i obywatele się pod tym względem nie liczą. Prestiż i polityka zawsze w Rosji wygrają z ekonomią. Przecież i teraz, do niedawna Moskwa w jakimś stopniu utrzymywała Mińsk. Można dołożyć jeszcze trochę więcej… Dawać od 20 lat pieniądze i nic wyraźnego z tego nie mieć? To może lepiej mieć Łukaszenkę całkowicie pod pełną kontrolą? Bo dzisiaj on jednak opiera się Putinowi. Raz mówi, że jego stolica jest w Moskwie, innym razem że w Mińsku. Próbuje się targować, lawirować między Wschodem, Zachodem, a nawet Chinami. A Rosja na gwałt potrzebuje potwierdzenia, że jest mocarstwem. Więc potrzebuje sukcesu.

To może łatwiej jest obalić Łukaszenkę i zainstalować tam kogoś prosto z Kremla?

– Nie. Uważam, że Łukaszenkę Rosja będzie systematycznie zmiękczać. Upolowanego zająca, też się wiesza za nóżki i czeka aż skruszeje i będzie smaczniejszy do spożycia. Przewrót pałacowy jest niezwykle niebezpieczny, bo w takich rozgrywkach nigdy nie wiadomo, kto ostatecznie wygra. Świata nie da się kontrolować idealnie zaplanowanymi spiskami. Bo w ostatecznym rachunku można dostać, coś czego nikt się nie spodziewał. Dlatego Putin czeka, aż Białoruś sama mu wskoczy na talerz, a potem da się dobrowolnie połknąć. Bez wojsk, bez rozlewu krwi, bez dramatów ludzkich.

No właśnie. Jak na aneksję zareagowałoby samo społeczeństwo?

– To wielka niewiadoma. Bo jest to społeczeństwo o wciąż bardzo nieskrystalizowanej tożsamości i chwiejnych politycznych tendencjach. Wciąż nie ma stałych i utrwalonych sympatii czy antypatii międzynarodowych. Charakterystyczną różnicą, widoczną w badaniach socjologicznych nad społeczeństwem polskim i białoruskim, jest duża chwiejność tego ostatniego w geopolitycznych tendencjach. Jeśli na przestrzeni czasu bada się stosunek Polaków np. do NATO to jest to w zasadzie prawie niezmienne. Na Białorusi stosunek do NATO może się zmienić przez kilka miesięcy nawet o 10 proc. Raz popularność Rosji (zazwyczaj dość wysoka) nagle spada, innym razem znów rośnie. Z jednej strony przytłaczająca większość Białorusinów nie chce być Rosjanami, ale z drugiej strony język rosyjski jest przez nich używany na codzień. Dominuje tam kultura i pop-kultura rosyjska.

Białorusin mentalnie różni się od Rosjanina?

– Zdecydowanie! Sam Łukaszenka mówił kiedyś, że Białorusini to tacy lepsi Rosjanie (śmiech). Ale przede wszystkim Białorusini boją się Rosjan ze względu na ich wojowniczość. Białorusini to jeden z najbardziej pokojowych narodów na świecie. Oni od XVI w. tak się nacierpieli we wszystkich wojnach, że nawet przez myśl im nie przejdzie kolejny rozlew krwi. Nie do pomyślenia jest dla nich, by ich chłopcy mieli jeździć do Syrii czy Czeczenii z kałasznikowami. Warto tu mieć jasność: uważam, że Białoruś może da się połknąć. Ale nie da się łatwo strawić.

A czy my powinniśmy walczyć z Rosją o ich strefę wpływów? Dla Moskwy Mińsk i Kijów to ich tereny do których mają casus belli. My próbujemy wojować ze światowym mocarstwem o te teremy. Według posłów lewicy jednym z narzędzi takiej ingerencji w sprawy rosyjsko-białoruskie jest Bielsat. Stać nas na takie rozgrywki?

– Polski nie stać na to, żeby nie interesować się losem Białorusi i Ukrainy. W ostatnich dziesięcioleciach polska opinia publiczna niejednokrotnie zachowywała się jak struś, który włożył głowę piasek i myśli że się schował. My wysunęliśmy głowę na Zachód i uważamy, że cali jesteśmy tam schowani. Ale zapominamy, że kuper nam został na Wschodzie. Posiadamy tysiąc km wschodniej granicy i w żaden sposób tego nie zmienimy. To czy będziemy „grzeczni”, czy nie wobec Moskwy, nie ma niestety większego wpływu na to, jak Rosja będzie się zachowywać wobec Polski. Bo to Moskwa nie chce się poukładać z Warszawą, a nie odwrotnie. Z punktu widzenia geopolitycznego i historycznego Polska jest zasadniczą przeszkodą na drodze Rosji do dogadania się z szeroko pojętym Zachodem. Ułożenia „koncertu mocarstw”. Więc albo będziemy graczem przy stole, albo będziemy daniem na stole.

Tylko czy my nie przeceniamy swoich sił, by prowadzić ekspansywną politykę wschodnią, jednocześnie będąc za słabi na Zachodzie, by tam nasz głos został odpowiednio usłyszany i zrozumiany?

– To nie jest polityka ekspansywna a raczej defensywna. Oczywiście nie jesteśmy gigantem. Ale jesteśmy najwięksi ze wszystkich krajów Europy Środkowo – Wschodniej. To kto, jak nie Polska, ma przeciwstawiać się Putinowi? Oczywiście jego kraj ma surowce naturalne, którymi usiłuje w jakimś stopniu kupować /korumpować partnerów i sojuszników. Ale proszę pamiętać, że nowoczesnej gospodarki nie buduje się wyłącznie na dochodach z eksportu ropy czy gazu. Przy tym, co Rosja dostała od natury i od historii, powinna być jednym z największych rynków świata i jednym z najbogatszych państw. A wcale tak nie jest.

To dlaczego Łukaszenka sam nie chce zacząć współpracy z Zachodem? Oczywiście on oficjalnie twierdzi, że chce, ale jak przychodzi do konkretów to odwraca się plecami

– On się po prostu boi utraty kontroli. Jest przekonany, że to by oznaczało utratę władzy. No i mentalnie jest nieodrodnym synem Związku Radzieckiego. Więc ma barierę, której także jako człowiek nie jest w stanie przeskoczyć. Nie jest w stanie nagle stać się człowiekiem Zachodu swobodnie poruszającym się w innych realiach gospodarczo – społecznych. Jest też ważniejszy aspekt, choć od razu zaznaczam, że to wyłącznie moje przypuszczenia. Nie poparte twardymi dowodami. Uważam że rosyjskie służby doskonale znają i mają udokumentowane wszystkie jego nieoficjalne biznesy i majątki.

Rozmawiał Karol Wasilewski/Wprost.pl

Polska naprawdę może utracić fragment swojego terytorium. Ekspansja rosyjska jest nieobliczalna, a nasi zachodni sojusznicy nie do końca godni zaufania przekonuje w rozmowie z Karolem Wasilewskim Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor telewizji Bielsat. Karol Wasilewski (Wprost): Bezpośrednia granica polsko-rosyjska na wschodzie – jest Pani w stanie sobie wyobrazić

Skip to content