HomeStandard Blog Whole Post (Page 86)

Dzisiaj, 25 września, odbyła się w Białymstoku akcja solidarnościowa z prześladowanymi przedstawicielami polskiej mniejszości na Białorusi – Andżeliką Borys i Andrzejem Poczobutem.

Takie akcje odbywają się w Białymstoku od kilkunastu miesięcy, pierwsza miała miejsce w czerwcu 2021 roku. Ich uczestnicy – tym razem było to ok. trzydziestu osób – zbierają się przy pomniku ks. Jerzego Popiełuszki.

Stoją tam wielkoformatowe zdjęcia Borys i Poczobuta; uczestnicy mieli też baner z ich wizerunkami i napisem „Siedzą bo są Polakami” oraz drugi, na którym widniało ponad tysiąc nazwisk osób represjonowanych na Białorusi.

Dziennikarz i członek Zarządu Głównego ZPB Andrzej Poczobut od półtora roku przebywa w areszcie, podejrzewany o „rehabilitację nazizmu”, postawiono mu też zarzuty dotyczące nawoływania do środków ograniczających (sankcji) wymierzonych w bezpieczeństwo narodowe.

Andżelika Borys opuściła areszt w marcu, rok po zatrzymaniu. Jej obecny status jest nie do końca zrozumiały. Białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka ujawnił podczas spotkania z pracownikami posłusznych mu mediów propagandowych, że na prośbę matki Andżeliki Borys zlitował się nad prezes ZPB i kazał ją uwolnić z aresztu śledczego. Łukaszenka nie uściślił, czy kazał też cofnąć stawiane jej wcześniej zarzuty. Dotyczyły one m.in. „gloryfikowania nazizmu”.

Podczas akcji w Białymstoku wiceprezes ZPB Marek Zaniewski mówił, że Poczobut został przeniesiony z aresztu w Mińsku do Grodna i w tym mieście ma odbyć się jego proces, data rozpoczęcia którego wciąż nie jest znana. – Grozi Andrzejowi do dwunastu lat więzienia za to, że jest Polakiem, że jest dziennikarzem, za to, że mówi prawdę i działa na rzecz polskiej sprawy na Białorusi – podkreślał Zaniewski.

– To absurdalne, że człowiek niewinnie oskarżony, siedzi tyle czasu w więzieniu. Ale ta sprawa Andrzeja i pani prezes Andżeliki Borys, to jeden z elementów presji na Polaków, na mniejszość polską, która mieszka na Białorusi – mówił wiceprezes ZPB, sugerując, iż Andżelika Borys jednak stanie przed sądem w jednym procesie z  Andrzejem Poczobutem. – Niszczone są cmentarze, zamykane są szkoły polskie – to wszystko jest nie do pomyślenia w XXI wieku – dodał wiceprezes ZPB.

W pikiecie solidarności z Polakami na Białorusi wzięła udział także członkini Zarządu Głównego ZPB Maria Tiszkowska. – Życzymy Andrzejowi zdrowia, na ile to możliwe, mocy ducha, którego mu nie brak i najlepszego rozwiązania tej sprawy. My możemy tylko czekać, aż Andrzej znajdzie się na wolności – mówiła Tiszkowska. W marcu ub. roku została ona zatrzymana wraz innymi osobami, a dwa miesiące później wyszła z aresztu i z dwoma działaczkami Ireną Biernacką i Anną Paniszewą z regionalnych oddziałów ZPB zmuszona do wyjazdu na teren Polski.

Prezes Podlaskiego Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Anna Kietlińska zwróciła też uwagę na trudną sytuację Polskiej Macierzy Szkolnej w Grodnie. 13 września br. Sąd Najwyższy Białorusi podjął decyzję o jej likwidacji. – To organizacja, która w świetle prawa białoruskiego była legalna, działała już ponad 30 lat (…). W tej chwili Macierz jest w stanie likwidacji, nie są prowadzone żadne zajęcia z języka polskiego, żadne działania – mówiła.

Przypomniała, że Polska Macierz Szkolna m.in. współpracowała ze Stowarzyszeniem „Wspólnota Polska”, organizowała zajęcia, olimpiady i dyktanda języka polskiego, ma ona ogromny polski księgozbiór. – To kolejne represje uderzające bardzo mocno w polskie środowisko. Władze białoruskie liczą na to, że Polacy się ugną, że to poruszy. To rzeczywiście boli, ale głośno mówimy, że takie działania uderzające w mniejszość polską (…) są absolutnie nieakceptowalne – podkreślała Kietlińska.

Znadniemna.pl na podstawie PAP, Fot.: Lajdzika Majnicza, racyja.com

Dzisiaj, 25 września, odbyła się w Białymstoku akcja solidarnościowa z prześladowanymi przedstawicielami polskiej mniejszości na Białorusi - Andżeliką Borys i Andrzejem Poczobutem. Takie akcje odbywają się w Białymstoku od kilkunastu miesięcy, pierwsza miała miejsce w czerwcu 2021 roku. Ich uczestnicy - tym razem było to ok.

Matka prezes Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andżeliki Borys zwróciła się do władz w Mińsku z prośbą o uwolnienie córki – poinformował Alaksandr Łukaszenka. Borys została po roku pozbawienia wolności wypuszczona z więzienia w marcu.

Łukaszenka oświadczył, że decyzję o „uwolnieniu” Andżeliki Borys podjął osobiście, po tym, jak poprosiła o to pisemnie jej matka.

Prezes ZPB została zatrzymana i trafiła do aresztu w marcu 2021 roku wraz z czwórką innych działaczy zdelegalizowanej przez władze Białorusi organizacji. Przeciwko działaczom wszczęto sprawę karną o „podżeganie do nienawiści na tle narodowościowym” oraz zarzucono im „rehabilitację nazizmu”.

W marcu br. Borys została wypuszczona z aresztu. Uwięziony wciąż pozostaje działacz ZPB i dziennikarz Andrzej Poczobut; wkrótce ma się rozpocząć jego proces. Trzy inne działaczki ZPB zostały wypuszczone z więzienia w maju 2021 roku, lecz władze Białorusi jako warunek postawiły ich wyjazd z kraju; oficjalnie temu zaprzeczają.

Łukaszenka przekonywał, że decyzja o wypuszczeniu Borys była oznaką jego dobrej woli, bo „zawsze jest gotów rzucić się w ogień, by ratować ludzi”. Twierdził również, że nie zamierza „targować się” z Zachodem, używając więźniów politycznych. Utrzymywał przy tym, że „nikt nie rzucił się na pomoc” Andżelice Borys, co nie jest prawdą. Polskie władze wielokrotnie informowały o zabiegach na rzecz uwolnienia wszystkich aktywistów ZPB, czego efektem było m.in. wypuszczenie z więzienia trzech aktywistek.

Andrzej Poczobut pozostaje w areszcie. Centrum obrony praw człowieka Wiasna powiadomiło w piątek wieczorem, że został on przewieziony z Mińska do aresztu w Grodnie. 19 września Centrum Wiasna, powołując się na list Poczobuta z aresztu, przekazało, że jego sprawę rozpatrywać będzie sąd obwodowy, ale oczekiwanie na proces może „przeciągnąć się nawet dwa miesiące”.

Białoruskie środowiska obrońców praw człowieka, władze Polski i społeczność międzynarodowa uznały sprawy karne wobec przedstawicieli polskiej mniejszości za „motywowane politycznie” i pokazowe represje, które wpisują się w falę ataków na społeczeństwo obywatelskie na Białorusi i wolność słowa.

Znadniemna.pl za PAP

Matka prezes Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andżeliki Borys zwróciła się do władz w Mińsku z prośbą o uwolnienie córki – poinformował Alaksandr Łukaszenka. Borys została po roku pozbawienia wolności wypuszczona z więzienia w marcu. Łukaszenka oświadczył, że decyzję o "uwolnieniu" Andżeliki Borys podjął osobiście, po

Dziennikarz i działacz Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut został przeniesiony do aresztu śledczego w Grodnie – poinformowało Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAŻ). Według dziennikarzy, pozostanie tam do czasu rozpoczęcia procesu.

Sam Andrzej Poczobut poinformował niedawno w liście do żony, Oksany, że jego sytuacja jest „stabilna”. Pisał, że proces w jego sprawie, odbędzie się w jednym z miast obwodowych, ale nie przewidywał pewnie, że w Grodnie.

„U mnie jest stabilnie. Sprawa powinna trafić do Prokuratury Generalnej, a stamtąd do Sądu Najwyższego, który prześle ją do jednego z sądów obwodowych. Teraz czekam na informację, gdzie i kiedy sprawa będzie rozpatrywana. To oczekiwanie może trwać nawet 2 miesiące. Ale nieważne. Gdziekolwiek by nie wysłali, nie ma większej różnicy”, – napisał Andrzej Poczobut.

Fragment p. Oksana zamieściła na Facebooku.

Fragment listu Andrzeja Poczobuta do żony Oksany, fot.: facebook.com

W niedzielę 25 września minie półtora roku, odkąd Andrzej Poczobu został uwięziony.

Jest oskarżony o „rozpalanie nienawiści na tle przynależności narodowej”, i o „nawoływanie do sankcji wymierzonych w bezpieczeństwo narodowe”.

Grozi mu do 12 lat więzienia.

Andrzej Poczobut jest jedyną z pięciu osób zaangażowanych w tzw. „sprawę polską”, która pozostaje za kratkami. Jest uznawany za jednego z 1346 więźniów politycznych reżimu Aleksandra Łukaszenki.

 Znadniemna.pl za Kresy24.pl/baj.by

Dziennikarz i działacz Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut został przeniesiony do aresztu śledczego w Grodnie – poinformowało Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy (BAŻ). Według dziennikarzy, pozostanie tam do czasu rozpoczęcia procesu. Sam Andrzej Poczobut poinformował niedawno w liście do żony, Oksany, że jego sytuacja jest „stabilna”. Pisał, że proces

Członkowie organizacji białoruskich, w tym Białoruskiego Frontu Ludowego (BNF), uczcili pamięć obrońców Grodna we wrześniu 1939 roku – informuje witryna obrońców praw człowieka „Grodzieńska Wiosna”.

O ważnym geście  solidarności z Polakami na Białorusi  i w grodzie nad Niemnem, którzy w tym roku nie odważyli się na publiczne obchody rocznicy obrony Grodna w dniach 20-22 września 1929 roku, świadczą utrzymane w białoruskich – biało-czerwono-białych – barwach narodowych znicze i wiązanki kwiatów, które pojawiły się na Cmentarzu Garnizonowym w Grodnie przy zbiorowej mogile obrońców miasta z 1939 roku i przy Krzyżu Katyńskim, będącym tradycyjnym miejscem obchodów tragicznych rocznic uzgodnionej z faszystowskimi Niemcami sowieckiej napaści na Polskę i patriotycznego zrywu mieszkańców miasta nad Niemnem, którzy, jako jedyni stawili zbrojny opór czerwonej zarazie we wrześniu 1939 roku i  desperacko bronili ukochanego miasta przez trzy dni, które zapisały się piękną, choć tragiczną kartą w historii Grodna i Polski.

Braciom Białorusinom, którzy wykazali się wyrozumiałością na krzywdę, zadaną obywatelom II Rzeczypospolitej przez Sowietów, SERDECZNIE DZIĘKUJEMY za PAMIĘĆ, EMPATIĘ i SOLIDARNOŚĆ!

BÓG ZAPŁAĆ, BRACIA!

Znadniemna.pl na podstawie Hpravy.org

 

Członkowie organizacji białoruskich, w tym Białoruskiego Frontu Ludowego (BNF), uczcili pamięć obrońców Grodna we wrześniu 1939 roku - informuje witryna obrońców praw człowieka "Grodzieńska Wiosna". O ważnym geście  solidarności z Polakami na Białorusi  i w grodzie nad Niemnem, którzy w tym roku nie odważyli się na

Dokładnie 83 lata temu 22 września 1939 r. Sowieci zamordowali Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, 49-letniego generała Wojska Polskiego. „Szanse na przeżycie – ze względu na generalskie szlify – miał minimalne. Zginął od strzału w tył głowy, jak tysiące polskich oficerów w Katyniu” pisał historyk z Muzeum Historii Polski Waldemar Kowalski na portalu Dzieje.pl  o śmierci polskiego generała, pochowanego na cmentarzu w białoruskich obecnie Sopoćkiniach .

Do mordowania polskich elit wojskowych wzywało wprost naczelne dowództwo Armii Czerwonej, która rankiem 17 września 1939 r. zdradziecko zaatakowała Rzeczpospolitą – dokonując zbrodni przeciw pokojowi i jawnie łamiąc prawo międzynarodowe. „Żołnierze! Bijcie oficerów i generałów. Nie podporządkowujcie się rozkazom waszych oficerów. Pędźcie ich z waszej ziemi” – nakazywał dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko. Wtórował mu głównodowodzący Frontem Białoruskim Michaił Kowalow, który w odezwie do polskiej ludności pisał o „tchórzliwej ucieczce generałów z zagrabionym złotem”.

We wrześniu 1939 r. zginęło pięciu generałów WP służby czynnej: Mikołaj Bołtuć, Stanisław Grzmot-Skotnicki, Józef Kustroń, Franciszek Wład i Józef Olszyna-Wilczyński. Ten ostatni – szef Dowództwa Okręgu Korpusu (DOK) III Grodno oraz dowódca Grupy Operacyjnej „Grodno” – jako jedyny został zamordowany. Zginął od strzału w tył głowy – metody uśmiercania „wrogów ludu”, którą Sowieci opanowali do perfekcji. Znalazł się w złym miejscu o złej porze, ale – gdyby nie splot nie do końca zrozumiałych decyzji, pomyłek i błędów – tej śmierci można było uniknąć.

Generał bez armii

Feralnego dnia – 17 września – Naczelny Wódz marsz. Edward Rydz-Śmigły wydał tzw. dyrektywę ogólną nakazując przyjmowanie walk z Armią Czerwoną tylko w przypadku jej natarcia lub próby rozbrojenia polskich oddziałów. Te zaś – zgodnie z rozkazem – miały wycofywać się ku granicy z Rumunią i Węgrami. Wydanie dyrektywy wywołało wielki chaos na poszczególnych szczeblach dowodzenia, a opuszczenie Polski w nocy z 17 na 18 września przez Naczelnego Wodza tylko go spotęgowało.

Generał Olszyna-Wilczyński już dwa dni wcześniej otrzymał od marsz. Rydza-Śmigłego polecenie opuszczenia Grodna i udania się do Pińska. Wypełnił rozkaz zwierzchnika; czekał na dalsze instrukcje, ale te… nie doszły. Nie bez podstaw żona oficera Alfreda Olszyna-Wilczyńska w relacji złożonej w listopadzie 1939 r. w Paryżu tłumaczyła załamanie męża faktem, że z chwilą sowieckiej napaści „został bez wojska”.

O agresji ze Wschodu gen. Olszyna-Wilczyński dowiedział się krótko po godz. 4.00, powiadomiony przez sztab gen. Franciszka Kleeberga. „Cios w plecy” zadany przez Związek Sowiecki zupełnie, ponoć zupełnie odebrał mu ochotę do działania. Jako faktyczny zwierzchnik polskich oddziałów na terenie północno-wschodniej Polski zdążył jeszcze wydać rozkaz skierowania się ku głównym ośrodkom administracyjnym, tzn. Wilna i Grodna. Później, dla wielu nieoczekiwanie i nierozsądnie, nakazał ewakuację garnizonu wileńskiego. Z drugiej strony, nauczony doświadczeniem wyniesionym z wojny polsko-bolszewickiej, zalecał płk. Jarosławowi Okulicz-Kozarynowi, aby w Wilnie nie pertraktować z Sowietami, gdyż takie rozmowy „skończą się zatrzymaniem i niewypuszczeniem nigdzie”.

Dowódca Okręgu Korpusu III wziął na siebie całą odpowiedzialność za decyzję z 18 września, rychło jednak stał się jej zakładnikiem – zarzucano mu kapitulancką postawę niegodną generała. Próbował jeszcze organizować ewakuację żołnierzy przez litewską granicę, licząc na koncentrację wojsk w rejonie Sejn, ale z połowicznym skutkiem. Zmierzając ku granicy czynił to niechętnie – nie tylko załamany sukcesami sowieckiej ofensywy, ale także świadom konieczności dalszego oporu, choć w zmienionych realiach. To on bowiem – i to jeszcze 17 września – wydał rozkaz w sprawie utworzenia siatki konspiracji zbrojnej na ziemi grodzieńskiej i białostockiej.

Generał nie zadbał jednak o kwestię podstawową – własne bezpieczeństwo. Było to zapewne związane z fatalną kondycją psychiczną. Polski dowódca pogodził się z najczarniejszymi scenariuszami – odmawiał jedzenia, a w przeddzień śmierci miał nawet oznajmić żonie, że „nie pozostaje nic, jak tylko zginąć”. Nie poprosił oficerów swojego sztabu o ochronę osobistą albo przynajmniej o asystę w trakcie podróży.

Gen. Olszyna-Wilczyński wraz z żoną oraz adiutantem kpt. Mieczysławem Strzemeskim zakwaterował się w Teolinie. Kilometr dalej, w Sopoćkiniach, zamieszkiwali pozostali oficerowie ze sztabu DOK III oraz dowództwo Batalionu KOP „Sejny”. Przez miejscowość wiodła szosa z Grodna ku granicy litewskiej. Tędy generał miał opuścić Polskę.

Egzekucja z zimną krwią

Rankiem 22 września sowieckie czołgi z oddziału mjr. Czuwakina wjechały do Sopoćkiń natrafiając na polski ogień. Zbudzeni odgłosem walk oficerowie z płk. Benedyktem Chłusewiczem na czele (szefem sztabu DOK III), zerwali się łóżek i rozpoczęli ewakuację. Dwie godziny później, ok. 7.00 byli już po litewskiej stronie granicy. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić dlaczego gen. Olszyna-Wilczyński nie wyjechał z Teolina razem z całą kolumną – z pewnością zawiodła komunikacja; a jeśli tak to zapewne nie dopełniono obowiązków służbowych, nie wykonano rozkazu. Skutki tych błędów były dramatyczne.

Generalska limuzyna – samochód marki Buick – wyjechał z Teolina dopiero ok. 6.30. Po kilku minutach jazdy kierowca sierż. Karol Ballosek według jednej z relacji ostrzegł generała o sowieckim czołgu stojącym na skraju lasu. Ten nakazał jechać dalej, omyłkowo uznając maszynę za polską. Tymczasem Alfreda Olszyna-Wilczyńska wspominała o dwóch czołgach nieprzyjaciela, które w miejscowości Góra Koliszówka zagrodziły drogę samochodowi męża. Niezależnie od tego, po dłuższej chwili wszyscy – generał wraz z żoną, adiutant, kierowca i jego pomocnik – znaleźli się w sowieckiej niewoli.

Polski dowódca zachował przytomność umysłu, wymijająco odpowiadając na pytania Sowietów. Nie ujawnił położenia polskich oddziałów. To, co stało się po krótkiej „rozmowie”, było nie tylko pogwałceniem zasad prowadzenia wojny (choć ZSRS formalnie nigdy nie podpisał konwencji w sprawie traktowania jeńców wojennych, a jedynie obiecywał ich przestrzeganie), ale i swoistą zapowiedzią eksterminacji polskich elit wiosną 1940 roku. Charakter obrażeń przesądza, że generał padł ofiarą egzekucji.

Zamknięta przez czerwonoarmistów w pobliskiej stodole żona oficera zapamiętała odgłosy strzałów – generał nie zginął od razu, najpierw został raniony w nogę (aby uniemożliwić ucieczkę?). Dobito go z bliskiej odległości. Strzał musiał być precyzyjny, a kula najprawdopodobniej wyszła przez oczodół, skoro, jak wspominała Alfreda Olszyna-Wilczyńska „głowa męża była cała, tylko oczy i nos stanowiły jedną krwawą masę, a mózg wyciekał uchem”.

„Mąż leżał twarzą do ziemi, lewa noga pod kolanem była przestrzelona w poprzek z karabinu maszynowego. Tuż obok leżał kapitan z czaszką rozłupaną na dwoje (…)” – wspominała żona zamordowanego oficera. Sowieci ograbili zwłoki zamordowanego – zabrali order Virtuti Militari i ryngraf z Matką Boską.

Niewiele wiadomo o sprawcach tego mordu. Odpowiedzialność za śmierć generała ponosi z pewnością komisarz Grigorienko – możliwe, że to on właśnie osobiście strzelał do polskiego oficera. Żadnych innych nazwisk dotąd nie ustalono. Zamordowany nie stawiał oporu, nie zginął w walce – jak to przedstawiały późniejsze sowieckie meldunki, próbując zrzucić odpowiedzialność za tę zbrodnię.

Polowanie na generałów

Generał Olszyna-Wilczyński zginął ok. 7.00 rano… Napotykane po drodze niedobitki polskich wojsk informowały o utracie Grodna. O tej samej porze w nieodległych Kaletach – tuż przy granicy litewskiej – czerwonoarmiści podstępnie zamordowali strzałami w tył głowy ok. 40 polskich żołnierzy. 22 września ofiarą sowieckiej egzekucji padł też Stanisław Dowoyno-Sołłohub, generał w stanie spoczynku, zastrzelony na oczach najbliższych w swoim domu w Ziołowie w powiecie kobryńskim. Towarzyszący mu gen. Leonard Skierski wkrótce trafił do Starobielska, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci.

„Bolszewicy wziętych do niewoli naszych żołnierzy puszczają wolno, natomiast oficerów rozstrzeliwują na miejscu” – usłyszał po odprawie oficerskiej w Sopoćkinach 21 września por. Józef Kondratowicz z Batalionu KOP „Sejny”. Cichym uczestnikiem spotkania był gen. Olszyna-Wilczyński, który – choć najwyższy stopniem – nie zabrał nawet głosu. Następnego dnia zginął, bo miał na sobie mundur generała. Jego tragiczna śmierć potwierdziła to, co rozpowiadano o mordach dokonywanych przez Sowietów na Kresach – najmniejszą szansę przeżycia – bliską zeru – mieli oficerowie „pańskiej Polski”.

Znadniemna.pl za Waldemar Kowalski/Dzieje.pl/Muzeum Historii Polski, Na zdjęciu:  gen. Józef Olczyna-Wilczyński, fot.: Narodowe Archiwum Cyfrowe/NAC

Dokładnie 83 lata temu 22 września 1939 r. Sowieci zamordowali Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, 49-letniego generała Wojska Polskiego. "Szanse na przeżycie – ze względu na generalskie szlify – miał minimalne. Zginął od strzału w tył głowy, jak tysiące polskich oficerów w Katyniu" pisał historyk z Muzeum Historii

W nocy z 21 na 22 września 1939 r. pod Kodziowcami polscy ułani  ze 101. Rezerwowego  Pułku Ułanów dowodzeni m.in. przez dowódcę  2. szwadronu, rotmistrza Narcyza Łopianowskiego, nie mając broni przeciwpancernej z wykorzystaniem jedynie „koktajli Mołotowa” i karabinów, zmierzyli się z dużym oddziałem sowieckich czołgów, wozów opancerzonych i piechoty.

Pomimo przeważających sił przeciwnika ułani odnieśli częściowy sukces, eliminując 22 spośród 40 sowieckich maszyn i tracąc, niestety, nawet 50 procent składu osobowego. Powstrzymanie sowieckiej ofensywy pod Kodziowcami pozwoliło ocalałym polskim ułanom zapewnić sobie możliwość wycofania się na Litwę, dzięki czemu – przeżyli, walcząc w przyszłości między innymi pod dowództwem gen. Władysława Andersa.

Siedem lat temu redakcja Znadniemna.pl miała prawdziwe szczęście. Otrzymaliśmy wówczas od naszego c Czytelnika z Kanady – pana Marka Łopianowskiego,  syna współtwórcy zwycięstwa pod Kodziowcami – zapis zeznań rtm. Narcyza Łopianowskiego  z dnia 13 października 1942 roku, spisanych przez kpt. Narcyza Giedronowicza w kancelarii Oddziału II-go, Dowództwa I-go Korpusu Pancerno-Motorowego /Referat Wywiadu Obronnego/ w Londynie.

W swoich zeznaniach rtm. Narcyz Łopianowski wspomina także o przebiegu bitwy, stoczonej przez niego i jego podkomendnych pod Kodziowcami 22 września 1939 roku.

Dzisiaj, w 83. rocznicę tamtych wydarzeń, pragniemy Państwu przypomnieć to świadectwo, złożone 80 lat temu przez uczestnika i współtwórcy zwycięstwa polskich ułanów pod Kodziowcami:

 (…)

Co to są Kodziowce:

Kodziowce jest to wioska odległa około 7 kilometrów na zachód od m. Sopoćkinie. Obok tej wsi znajduje się folwark otej samej nazw=iey. W walce dnia 22.IX.1939.r. z bolszewikami brał udział jeden tylko 101 pułk ułanów. wzmocniony 1 plutonem pionierów i szwadronem łączności. Broni przeciwpancernej nie było. W poczcie Dowódcy pułku był jeden karabin przeciwpancerny z 4-ma nabojami.

Bolszewicy posiadali dwa zgrupowania czołgów z piechotą na samochodach. Każde zgrupowanie składało się z 18 czołgów ciężkich /średn. Krestianów/ plus dwa czołgi lekkie. Razem udział brało w tej akcji 40 czołgów bolszewickich. O godz. 20-tej dnia 21.IX.1939.r. wysunięte patrole nasze stwierdziły obecność czołgów. Wysłałem patrol oficerski a sam udałem się do Dowódcy pułku do folwarku. Po półgodzinnej rozmowie z Dowódcą pułku wróciłem do wsi by wykonać jego rozkazy. O godz. 01:20 siedem wozów nieprzyjaciela przejechało nasze linie ubezpieczeń i rozdzieliło folwark z wsią. Noc była ciemna, mżył deszcz. Łączność z Dowódcą pułku była utrzymana. O godz. 3-ej Dowódca pułku, zastępcą dowódcy pułku i adiutant zjawili się na moim stanowisku. Dowódca pułku zapytał jaki jest stan moralny ludzi, a gdy odpowiedziałem że bez zastrzeżeń powiedział „Co będziemy robili walka czy wycofanie się”. Nie czekając na moją odpowiedź dodał „wiem co mi Pan odpowie, więc będziemy się bili”. Pod moimi rozkazami we wsi pozostał mój szwadron 2-gi, szwadron 1-szy, pluton pionierów i pół szwadronu karabinów maszynowych z dowódcą szwadronu – jako dywizjon kawalerii. Drugim dywizjonem opartym o folwark dowodził d-ca pułku.

Łączność była tylko ogniowa po rozpoczęciu akcji. Mieliśmy rozpocząć akcję zaczepną o godz. 04:00 uderzeniem na piechotę nieprzyjaciela, która zatrzymała się bez ubezpieczenia. O godz. oznaczonej uderzenie dowódcy pułku wyszło o tej zaś samej godzinie bolszewicy uderzyli na wieś wprowadzając do akcji 12 czołgów z piechotą. Dwanaście razy bolszewicy nacierali na wieś, przy czym unieruchomionych zostało za pomocą butelek z benzyną 11 czołgów. Z punktu obserwacyjnego widziałem 6 czołgów unieruchomionych przez dywizjon dowódcy pułku – razem 17 czołgów. Walka zakończyła się dla nas pomyślnie o godz. 8:20. Straty ponieśliśmy duże. Drugi szwadron, który wytrzymał główne uderzenie stracił 50 procent stanu ludzi i 70 procent stanu koni. Żołnierze zachowywali się jak bohaterowie, m.in. kpr. CHOROSZUCHA, ułan POŁOCZANIN wskoczyli na czołgi i kolbą własnego karabinu uszkodzili karabiny maszynowe na czołgach, tłukąc kolbą lufy karabinów maszynowych.

W walce tej zginął d-ca pułku, dwóch dowódców szwadronu, jeden dowódca plutonu; dowódca 2-go szwadronu ranny i kontuzjowany, dowódca plutonu pionierów ranny.

Straty bolszewików wg źródeł sowieckich 12 czołgów i około 800 ludzi.

 

Według danych posiadanych przez dowódcę grupy /Wołkowysk/ zostało zniszczonych 22 czołgi. Grupą dowodził Pan gen. PRZEŹDZIECKI Wacław.

Powyższe dane złożone w niniejszym protokole zostały podane tak, jak one miały miejsce w rzeczywistości, nie są przejaskrawione, raczej są umiarkowane i zgodne z prawdą, co własnoręcznym podpisem stwierdzam.

Rtm.

– podpis –

/LOPIANOWSKI Narcyz/

Przesłuchiwał:

– podpis –

/Giedronowicz Narcyz/,kpt.

Za zgodność odpisu:

podpis kpt. Giedronowicza

Specjalnie dla Znadniemna.pl  udostępnił Marek Łopianowski, syn płk/rtm. Łopianowskiego Narcyza

W nocy z 21 na 22 września 1939 r. pod Kodziowcami polscy ułani  ze 101. Rezerwowego  Pułku Ułanów dowodzeni m.in. przez dowódcę  2. szwadronu, rotmistrza Narcyza Łopianowskiego, nie mając broni przeciwpancernej z wykorzystaniem jedynie „koktajli Mołotowa” i karabinów, zmierzyli się z dużym oddziałem sowieckich czołgów,

To już dzisiaj, 20 września, mija dokładnie 83 lata od chwili, w której nasi przodkowie zaczęli zapisywać jedną z najtragiczniejszych, ale też najbardziej wzruszających kart w historii  grodu nad Niemnem.

W tym dniu do Grodna wtargnęły, oczekując na serdeczne powitanie, oddziały pancerne Sowietów. Zamiast kwiatów „wyzwoliciele” otrzymali od mieszkańców Grodna kule i „koktajle Mołotowa”. Miasto małymi siłami wojska i cywilów, w dużej mierze – miejscowej młodzieży a nawet dzieci, przez trzy dni  w dniach 20- 22 września starało się walczyć z nowoczesnym barbarzyństwem.

Patriotyczny zryw grodnian we wrześniu 1939 roku nie był przewidziany, ani sugerowany, ani przez polityczne, ani przez wojskowe dowództwo ówczesnej Polski. Stał się zjawiskiem w dużej mierze spontanicznym, wynikającym z miłości do małej i wielkiej Ojczyzny i pragnienia obrony tego przed barbarią zdobyczy cywilizacyjnych oraz normalnego układu życiowego.

Bohaterstwo grodnian wzoru A.D. 1939 zostało upamiętnione bardzo późno. Nie warto było oczekiwać, że zostanie docenione w kraju, w którym obecnie leży ulubiony gród króla Stefana Batorego. Władza białoruska uważa się bowiem za spadkobierców czołgistów, którzy rankiem 20 września 1939 roku zaatakowali miasto.

O bohaterskiej obronie Grodna w trzecim tygodniu II wojny światowej nie opowiadano na lekcjach historii także w Polsce. Dopiero w 1990 roku fakt ten upamiętniono na Grobie Nieznanego Żołnierza.

Stawiając zbrojny opór Sowietom grodnianie nie zastosowali się do dyrektywy Naczelnego Wodza marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, która nakazywała unikać walki z nowym agresorem po 17 września 1939 roku.

Pięć lat temu w z okazji rocznicy obrony Grodna opublikowaliśmy artykuł o Orlętach Grodzieńskich autorstwa wybitnego znawcy tematu z Białegostoku dr Jana Jerzego Milewskiego. Dzisiaj publikujemy ten artykuł ponownie:

Orlęta Grodzieńskie

Pod pretekstem ochrony mieszkających w II RP Ukraińców i Białorusinów, a naprawdę zgodnie z układem Ribbentrop-Mołotow, 17 września Armia Czerwona uderzyła na Polskę łamiąc pakt o nieagresji. Wiadomość o agresji była zaskoczeniem dla wszystkich. Naczelny wódz Edward Rydz-Śmigły wydał dyrektywę: “Z bolszewikami nie walczyć, chyba że w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia”.

Tak opisuje reakcję w Grodnie tamtejsza nauczycielka i działaczka społeczna Grażyna Lipińska: “Napaść sowiecka na Polskę! Jestem na ulicy. Podniecenie dużo większe niż było 1 września. Ludzie wybiegli z domów nie tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć, żeby upewnić się o nowym nieszczęściu lecącym na kraj, ale przede wszystkim po to, aby słowami, gestami, krzykiem, płaczem bezsilnym wyładować gniotące piersi oburzenie, przeogromne, przerastające nasz hart i rozum. Przeradza się ono później u jednych w niepokój, pęd do ucieczki – u drugich w pragnienie czynu, żądzę mściwej walki”.

Bezbronne miasto

Mieszkańcy Grodna w końcu sierpnia 1939 r. dowiedzieli się z prasy, że 23 tego miesiąca w Moskwie podpisany został pakt o nieagresji pomiędzy Związkiem Sowieckim a Niemcami, zwany od nazwisk podpisujących go ministrów spraw zagranicznych paktem Ribbentrop-Mołotow, ale nie przewidywali, że wkrótce jego konsekwencje tak boleśnie w nich uderzą.

W ujawnionym tekście paktu było tylko stereotypowe stwierdzenie, że oba państwa nie mają wobec siebie agresywnych zamiarów, ale już to oznaczało nową jakość w polityce europejskiej – oto nastąpiło porozumienie pomiędzy państwami, które do tej pory stały po przeciwnych stronach rysującej się konfrontacji, które kierowały przeciwko sobie najcięższe armaty w propagandowej wojnie. Prawdziwy sens układu zawarty był jednak w załączniku – tajnym protokole, w którym ZSRS i Niemcy dzieliły się strefami wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej. Już kilkadziesiąt godzin później treść tajnego protokołu znali Amerykanie, a także nasi sojusznicy Francuzi, ale nie uznali za stosowne, by poinformować o tym stronę polską.

Grodno, miasto w województwie białostockim, było dużym garnizonem wojskowym. Znajdowało się tam Dowództwo Okręgu Korpusu nr III (na czele którego w 1939 r. stał gen. bryg. Józef Olszyna-Wilczyński), dowództwo 29. DP, dwa pułki piechoty (76. i 81.), 29. pułk artylerii lekkiej i inne drobniejsze jednostki. Już przed 1 września 29. DP została przetransportowana na zachód i wzięła udział w walkach z Niemcami w ramach armii “Prusy”, 10 września resztę wojsk wysłano do Lwowa i wzięły one udział w obronie tego miasta. Poza bombardowaniami Grodno początkowo nie odczuwało bezpośredniego zagrożenia agresją. Dopiero po zajęciu przez Niemców Białegostoku (15 września) zaczęło to być realne. Ale i wówczas myślano wyłącznie o zagrożeniu ze strony Niemców. Szczególnie obserwowano szosę z Białegostoku do Grodna. Poszczególne kompanie, które osłaniały północno-zachodnie rubieże Grodna, ostrzeliwały patrole niemieckie, które zaczęły pojawiać się na motocyklach bądź w lekkich pojazdach. Od początku wojny Niemcy naciskali na Związek Sowiecki, aby przystąpił do działań przeciwko Polsce. Stało się to jednak możliwe dopiero wtedy, kiedy Józef Stalin upewnił się, że Anglia i Francja nie dotrzymają w pełni zobowiązań sojuszniczych i nie przystąpią całością sił do wojny przeciwko Niemcom (tak postanowiono 12 września podczas narady we francuskim miasteczku Abbeville, ale nie poinformowano o tym strony polskiej).

Aktywni komuniści

Równocześnie z agresją Armii Czerwonej podjęły działalność przygotowywane wcześniej przez Sowietów siatki dywersyjne, oparte na strukturach – formalnie rozwiązanej, ale utrzymującej stare kontakty – Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, poparte przez sympatyków komunizmu wywodzących się w dużym stopniu spośród ludności białoruskiej, a w miastach – żydowskiej. W najłagodniejszej formie przejawiało się to w budowaniu bram powitalnych i przyjmowaniu agresorów z radością, co budziło zgrozę i zdumienie miejscowych Polaków. Były jednak także napady bandyckie na pojedynczych polskich żołnierzy i policjantów, ziemian, przedstawicieli administracji państwowej i samorządowej. Do prób dywersji komunistycznej doszło też w samym Grodnie już 17 września, jak wspomina jeden z młodych obrońców Grodna Jan Siemiński: “Wracająca z frontu [przeciwniemieckiego] kompania z harcerzami ochotnikami została ostrzelana ogniem z broni ręcznej i krótką serią maszynowej. Jak zdołaliśmy zauważyć, strzelano ze strychów domów mieszkalnych położonych przy ulicy Indurskiej”.

Takich incydentów było więcej i powtarzały się w następnych dniach, ale sytuacja w samym mieście była opanowana. Natomiast do groźnej rebelii komunistycznej, i to na dużą skalę, doszło w pobliskim Skidlu. Rebelia ta w historiografii sowieckiej uzyskała nawet miano powstania skidelskiego. Sytuacja w tym miasteczku powróciła do normy dopiero po interwencji karnej ekspedycji wysłanej z Grodna 19 września.

W duchu patriotycznym

W Grodnie, pomimo różnych incydentów ze strony dywersantów, dominowały nastroje patriotyczne. W mieście były dwa niepełne bataliony piechoty (z ośrodka zapasowego 29. DP) oraz batalion wartowniczy, różne grupy policjantów i żandarmerii, a przede wszystkim cywilni ochotnicy: harcerze, gimnazjaliści, urzędnicy – razem ponad 2 tys. ludzi, którzy mogli bronić miasta. Dowódcą garnizonu był początkowo płk w st. spocz. Bronisław Adamowicz, ale wielką rolę w przygotowaniach do obrony i później odegrali komendant miejscowej Rejonowej Komendy Uzupełnień mjr Benedykt Władysław Serafin i wiceprezydent miasta Roman Sawicki.

Walki w Grodnie rozpoczęły się od rana 20 września, kiedy to grupa czołgów sowieckich pojawiła się niespodziewanie po zachodniej stronie Niemna i część z nich bez przeszkód, przez most, dotarła do centrum miasta. Pierwszy dzień obrony to głównie walki z czołgami: w godzinach popołudniowych na obrzeżach i w centrum miasta było ich już kilkadziesiąt. Obrońcom brak było broni przeciwpancernej, ale zdeterminowani atakowali czołgi butelkami z benzyną. Wśród agresorów byli też młodzi komuniści grodzieńscy, którzy przed wojną uciekli do ZSRS, a teraz we własnym mieście pełnili rolę przewodników: “Na ziemi leżał jeden bolszewik zabity, a drugi ranny, jakiś cywil niósł karabin i chciał kolbą zabić tego rannego, lecz posterunkowy Maskaluk przeszkodził mu w tym, co wywołało niezadowolenie wśród tłumu. Ten zaś ranny wołał: “Nie ubiwajtie, ja prijechał was oswabodit”. Co jeszcze bardziej rozjuszyło tłum. Przy zabitym posterunkowy Moskaluk znalazł jego prawo jazdy, w którym czytaliśmy: “Tiechnik wtorogo ranga Aleksandrowicz (imienia nie pamiętam), miesto rożdzienia gor. Grodno”. Okazało się, że policja znała rodzinę tych Żydów, ten właśnie był ścigany za działalność komunistyczną i zbiegł do Rosji” (K. Liszewski, Wojna polsko-sowiecka 1939 r., Londyn 1988, s. 63).

Symbol obrony Grodna

Pod wieczór strona sowiecka rozpoczęła silny ostrzał artyleryjski miasta. Obrońcy Grodna w nocy z 20 na 21 września podejmowali próby przepraw przez Niemen i atakowania tam przeciwnika. Siły obrońców tej nocy wzmocniły się, bo przybyła Rezerwowa Brygada Kawalerii “Wołkowysk” z gen. bryg. w st. spocz. Wacławem Przeździeckim, który z racji starszeństwa objął na kilkanaście godzin dowództwo obrony. Od rana 21 września trwały walki, przy czym strona sowiecka zmieniła taktykę: 80 czołgów (a wkrótce dołączyły dalsze) i 15 samochodów pancernych przydzielono pododdziałom piechoty, które atakowały z różnymi efektami w poszczególnych punktach miasta. Symbolem obrony Grodna stał się 13-letni Tadzio Jasiński, którego Sowieci użyli jako żywej tarczy. Tak opisuje jego śmierć Grażyna Lipińska:

“Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką uwalniać rozkrzyżowane, skrępowane gałganami ramiona chłopca. Nie zdaję sobie sprawy, co się wokół dzieje. A z czołgu wyskakuje czarny tankista, w dłoni trzyma brauning, za nim drugi – grozi nam. Z podniesioną po bolszewicku do góry pięścią, wykrzywioną w złości twarzą, ochrypłym głosem krzyczy, o coś oskarża nas i chłopczyka. Dla mnie oni nie istnieją, widzę tylko oczy dziecka pełne strachu i męki. I widzę, jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością. Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. Ja już jestem przy jego głowie. Chwytamy nosze i pozostawiając oniemiałych naszym zuchwalstwem oprawców, uciekamy w stronę szpitala.

Chłopczyk ma pięć ran od kul karabinowych (wiem – to polskie kule siekają po wrogich czołgach) i silny upływ krwi, ale jest przytomny. W szpitalu otaczają go siostry, doktorzy, chorzy. – Chcę mamy – prosi dziecko. Nazywa się Tadeusz Jasiński, ma 13 lat, jedyne dziecko Zofii Jasińskiej, służącej, nie ma ojca, wychowanek Zakładu Dobroczynności. Poszedł na bój, rzucił butelkę z benzyną na czołg, ale nie zapalił, nie umiał… Wyskoczyli z czołgu, bili, chcieli zabić, a potem skrępowali na froncie czołgu. Danka sprowadza matkę. Nie pomaga transfuzja krwi. Chłopiec coraz słabszy, zaczyna konać. Ale kona w objęciach matki i na skrawku wolnej Polski, bo szpital wojskowy jest ciągle w naszych rękach (G. Lipińska, Jeśli zapomnę o nich…, s. 26).

Równocześnie w trakcie walki część obrońców ewakuowała się w kierunku na Litwę. Wieczorem w mieście pozostały już nieliczne punkty oporu, a nad ranem 22 września reszta obrońców Grodna, w tym wiceprezydent Roman Sawicki i mjr Serafin, opuściła Grodno lub rozproszyła się po domach. Tegoż dnia dochodziło jeszcze do wymiany ognia z małymi grupami obrońców. Straty Armii Czerwonej w czasie walk w Grodnie, według danych sowieckich, wyniosły: 53 zabitych, 161 rannych, 19 czołgów i 3 samochody pancerne wyeliminowane z walki.

Bezimienne groby

Walki skończyły się, ale mieszkańcy Grodna nadal płacili cenę za obronę swojego miasta przed sowiecką agresją. W różnych punktach miasta i na jego obrzeżach: w lasku “Sekret”, na Myśliwskiej Górce, w Nowej Kolonii (Poniemuń), pod wsią Pyszki i w innych miejscach, rozstrzelano około 300 obrońców Grodna. W następnych tygodniach wyłapano i aresztowano następnych, jak np. por. rez. Piotra Boguckiego (w cywilu kierownik szkoły powszechnej im. Stefana Batorego), który dowodził harcerzami i innymi ochotnikami – został skazany na karę śmierci. Kuriozalny proces odbył się w Grodnie w czerwcu 1940 r.: oskarżonym zarzucono udział w “antysemickim pogromie” we wrześniu 1939 r. – tak określono tłumienie komunistycznej rebelii w tym mieście po 17 września.

Część ofiar walk i mordów sowieckich dokonanych na obrońcach Grodna została przez tamtejszych mieszkańców pochowana, część pozostała w przypadkowych miejscach. W 1993 r. podczas prac budowlanych w Grodnie na terenie byłego majątku Druck dokonano ekshumacji szczątków ponad 90 obrońców, które przeniesiono na cmentarz wojskowy. Leżą tam skromnie, pod bezimiennymi krzyżami, bez tablicy, bez informacji, że to oni stanęli w obronie miasta przed sowiecką agresją. Nadal nieznane jest miejsce pogrzebania pozostałych ofiar ludobójstwa dokonanego na obrońcach Grodna. Nie wspomina się o nich w polskich podręcznikach do nauczania historii, tak jak np. o obrońcach Poczty Polskiej w Gdańsku. Warto tu jeszcze przytoczyć opinię historyka rosyjsko-białoruskiego Aleksandra Tatarenki (“Niedozwolona pamięć. Zachodnia Białoruś w dokumentach i faktach, 1921-1954, Sankt Petersburg 2006), który stwierdza, że jeden z pierwszych aktów masowej zagłady jeńców wojennych i ludności cywilnej, poprzedzających tragedię Katynia, miał miejsce w Grodnie we wrześniu 1939 roku.

***

Według danych sowieckich, w natarciu na Grodno zginęło 53 żołnierzy Armii Czerwonej, 161 odniosło rany. Kilkanaście czołgów zostało albo doszczętnie rozbitych, albo uszkodzonych w stopniu, który uniemożliwiał ich natychmiastowe dalsze użycie.

Grodno zapisało się w historii jako miasto, które najdłużej opierało się inwazji sowieckiej, zapoczątkowanej feralnego 17 września. O polskim oporze przypomina jedna z tablic umieszczonych przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie.

Bohaterski 13-latek Tadeusz Jasiński, który zmarł w wyniku odniesionych ran, został w 2009 roku uhonorowany przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego „za wybitne zasługi dla niepodległości” Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

O obronie Grodna przed Armią Czerwoną opowiada nakręcony przez Fundację Joachima Lelewela we współpracy ze Związkiem Polaków na Białorusi film dokumentalny „Krew na bruku – Grodno 1939” w reżyserii Roberta Miękusa. Film „Krew na bruku – Grodno 1939” został stworzony z myślą o uczniach polskich szkół społecznych na Białorusi, jako pomoc w nauczaniu polskiej i białoruskiej historii XX wieku. Z uwagi na zniszczenie przez reżim Łukaszenki większości polskich inicjatyw oświatowych na Białorusi film jest dostępny na YouTubie do oglądania we własnym zakresie przez każdego z nas.

Pragnąc przypomnieć historię bohaterskiej  obrony Grodna w 1939 roku niżej publikujemy film „Krew na bruku – Grodno 1939”:

 Znadniemna.pl

To już dzisiaj, 20 września, mija dokładnie 83 lata od chwili, w której nasi przodkowie zaczęli zapisywać jedną z najtragiczniejszych, ale też najbardziej wzruszających kart w historii  grodu nad Niemnem. W tym dniu do Grodna wtargnęły, oczekując na serdeczne powitanie, oddziały pancerne Sowietów. Zamiast kwiatów "wyzwoliciele"

12 września minęła 58. rocznica śmierci Sergiusza Piaseckiego, wybitnego kresowego pisarza XX stulecia, autora licznych, przetłumaczonych ostatnio na język białoruski, dzieł literackich, agenta wywiadu, przemytnika, przestępcy i więźnia najcięższego w Polsce międzywojennej więzienia na Świętym Krzyżu, a także żołnierza Armii Krajowej.

Być może Sergiusz Piasecki z właściwą mu autoironią uśmiecha się z zaświatów, obserwując, jak potomkowie już od prawie dziesięciu lat męczą się z postawieniem mu pomnika. Koncepcję upamiętnienia Sergiusz Piasecki wymyślił sam jeszcze za życia, wyręczając w ten sposób wielbicieli swojej twórczości z początku XXI stulecia. Musiał przewidzieć bowiem, że tylko to, co sam zaproponuje ma szansę na spełnienie. I tak rzeczywiście się stało. Posąg, mający stanąć na postumencie pomnika pisarza, został rzeczywiście wykonany. I jest to posąg odpowiadający idei pomnika Piaseckiego, wyrażonej przez niego samego jeszcze za życia.

Oto jak wyobrażaną przez Sergiusza Piaseckiego wolę upamiętnienia siebie w pomniku opisuje znawca biografii pisarza profesor Mikołaj Iwanow, będący członkiem założonego jeszcze w roku 2013 Komitetu Budowy Pomnika Sergiusza Piaseckiego:

„Forma rzeźby to nie przypadek. Jest związana z zabawną historią z życia Piaseckiego. Kiedyś pisarz wziął kamień i powiedział: „A teraz pozuję dla swojego przyszłego pomnika”. Ktoś zrobił mu zdjęcie. Wzięliśmy to zdjęcie, ogłosiliśmy konkurs, który wygrał rzeźbiarz Walerian Januszkiewicz, i powstała rzeźba dokładnie, jak zdjęcie” – opowiadał Mikołaj Iwanow jeszcze w 2014 roku o powstaniu rzeźby, mającej stanąć na postumencie gdzieś na placu, czy chociażby w jakimś skwerze, a zamiast tego zdobiącej hall wrocławskiej restauracji Dwór Polski na miejscowym Rynku.

Posąg Sergiusza Piaseckiego, jako człowieka z kamieniem, zdobiącego hall restauracji Nowy Dwór przy wrocławskim Rynku

Profesor Iwanow jako jeden z inicjatorów upamiętnienia Sergiusza Piaseckiego opowiadał wówczas także o planach postawienia pomnika w białoruskim Rakowie – dawnym miasteczku na granicy między II Rzeczpospolitą, a ZSRR czyli granicy, którą uwiecznił w swoich najlepszych powieściach kresowy awanturnik i geniusz literatury i żołnierz wyklęty:

– Planowaliśmy, że pomnik powstanie w Rakowie. Lecz stosunek władzy Białorusi do Piaseckiego jest nie najlepszy. Nie udało się uzyskać pozwolenia od Aleksandra Łukaszenki. Sergiusz Piasecki to żołnierz AK, walczył z komunistami. Ale pomnik powstanie, jest już gotów, to piękny pomnik. Postawimy go. Prawie wszystkie książki Piaseckiego są przetłumaczone na język białoruski, i młodzież zaczytuje się tymi książkami. Warto przypomnieć, że był nominowany do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, ale wybuch II wojny światowej zaprzepaścił szansę na jej zdobycie.

Posąg do pomnika, zgodnie z prognozą  prof. Iwanowa, rzeczywiście powstał. Bez postumentu i wyrzeźbionej na nim inskrypcji pozostaje jednak tylko rzeźbą, zdobiącą wnętrze lokalu gastronomicznego we Wrocławiu. Ironia losu chciała, że jak dotąd jednym z niewielu monumentalnych upamiętnień Sergiusza Piaseckiego pozostaje głaz w Rakowie na Białorusi z odsłoniętą w 2019 roku tablicą upamiętniającą kresowego geniusza, autora „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” i innych popularnych książek, w tym „Trylogii Mińskiej” oraz satyrycznych „Zapisków Oficera Armii Czerwonej.

Ambasador RP na Białorusi Artur Michalski przy głazie z tablicą, upamiętniającą Sergiusza Piaseckiego w białoruskim Rakowie. 2019 rok

Sergiusz Piasecki pisał o Mińsku, o miasteczkach i wioskach Białorusi (sam autor nigdy nie używał tej nazwy kraju, dla niego tereny sięgające granicy z ZSRR ustanowionej w 1921 roku to  była Polska).

W dziełach Piaseckiego spotykamy nazwy: Mińsk, Raków, Mołodeczno, Kojdanowo, Stołpce, Mir, Orsza, Borysow, Smolewicze, Kołodziszcze, Radoszkowicze, Grodno, Lida, Iwieniec, Rubieżewicze, Nowogródek, Bobrujsk, Homel, Brześć. Jego książki są jednym z niewielu źródeł, z których możemy się dowiedzieć jak żyli w tamtych czasach ludzie na polsko-białoruskim pograniczu. Jest to relacja o tym, co tak naprawdę przyniosły władze bolszewickie na swoich bagnetach.

W 1984 roku na motywach powieści Sergiusza Piaseckiego „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” powstał polski film sensacyjny „Przemytnicy”. W 2014 roku Telewizja Belsat zrealizowała film „Kontrabandziści” też oparty na motywach powieści Sergiusza Piaseckiego. W „Kontrabandzistach” w postać głównego bohatera powieści – samego Sergiusza Piaseckiego wcielił się Pit Paułau – muzyk z kultowego białoruskiego zespołu rockowego „NRM”, którego  twórczość pisarza zainspirowała do  nagrania płyty pt. „Zbroja. Zołata. Kabiety”.

Na białoruski przetłumaczono osiem powieści Sergiusza Piaseckiego. A „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” – był tłumaczony dwa razy, przez dziennikarza i prezentera Belsatu Wiktora Szukiełowicza i tłumaczkę Maryję Puszkiną, wspartą przez Instytut Polski w Mińsku. Prezentacje tłumaczeń odbywały się podczas Międzynarodowych Targów Książki w Mińsku, ostatni raz –  w lutym 2020 roku. Czasem brała w nich udział wnuczka pisarza Ewa Tomaszewicz, autorka kilku książek o wybitnym dziadku.

Wnuczka pisarza Ewa Tomaszewicz na targach książki w Mińsku. 2019 rok

– To niezwykłe, że książki Sergiusza Piaseckiego cieszą się na Białorusi tak ogromną popularnością. Z jednej strony to pewnie zasługa talentu i niezwykle barwnych i burzliwych opowieści. Na pewno jednak ogromne znaczenie ma też fakt, że jest to jedno z niewielu świadectw epoki, burzliwego okresu przemian na tych terenach – mówiła Ewa Tomaszewicz podczas jednej z prezentacji literackiego dorobku dziadka.

Niestety wciąż nie wiadomo, gdzie w Polsce powstanie pomnik Sergiusza Piaseckiego z prawdziwego zdarzenia. Uznajmy, że dusza pisarza z właściwym Sergiuszowi Piaseckiemu poczuciem humoru i autoironią obserwuje z zaświatów podejmowane w tym temacie starania potomków.

Członkowie Komitetu Budowy Pomnika Sergiusza Piaseckiego prof. Zdzisław Julian Winnicki oraz prof. Mikołaj Iwanow przy posągu pisarza, wciąż „szukającego” godnego postumentu

Marta Tyszkiewicz z Wrocławia, Zdjęcia: zawolnosc.eu, instytutpolski.pl, autorka

12 września minęła 58. rocznica śmierci Sergiusza Piaseckiego, wybitnego kresowego pisarza XX stulecia, autora licznych, przetłumaczonych ostatnio na język białoruski, dzieł literackich, agenta wywiadu, przemytnika, przestępcy i więźnia najcięższego w Polsce międzywojennej więzienia na Świętym Krzyżu, a także żołnierza Armii Krajowej. Być może Sergiusz Piasecki z

Trzy razy po piętnaście dni odsiedział w areszcie administracyjnym za tak zwane „rozpowszechnianie treści ekstremistycznych” Igor Bancer, były działacz Związku Polaków na Białorusi, pracujący niegdyś w mediach  ZPB, a także znany grodzieński muzyk rockowy grający street punk, prywatnie będący mężem członkini Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi Anżeliki Orechwo.

Przebywa w rozbitym stanie

Bliscy muzyka i dziennikarza poinformowali media, że po wyjściu z aresztu Igor przebywa w rozbitym stanie fizycznym i psychicznym, a więc potrzebuje czasu, żeby dojść po siebie po półtoramiesięcznym uwięzieniu. Nie jest zatem skłonny do komentowania swojej obecnej sytuacji.

Do zatrzymania Igora Bancera doszło 4 sierpnia w jego mieszkaniu w Grodnie. Grupa białoruskich milicjantów wyłamała drzwi wejściowe do domu muzyka, położyła go na podłodze, przykryła narodową biało-czerwono białą flagą (będącą symbolem Białorusinów walczących z dyktaturą Łukaszenki), i zabrała go do radiowozu. Wówczas o zatrzymaniu rockmana także poinformowali jego krewni.

Szczegóły zatrzymania Igora Bancera udało się poznać dzięki, opublikowaniu przez białoruskie kanały prołukaszenkowskie, nagraniu wideo. Widać na nim muzyka, który, prawdopodobnie zmuszony przez funkcjonariuszy, wypowiada się krytycznie o białoruskiej opozycji, zaklina się, że nigdy nie chciałby mieszkać w Polsce, gdyż „kocha Białoruś i z miłości do niej gotów jest znosić nawet trudy związane z pobytem w białoruskim więzieniu”.

Po zatrzymaniu Bancera przez tydzień nie było wiadomo, gdzie został osadzony.

Kolega punk ujawnia miejsce pobytu

Dopiero 12 sierpnia znajomy Igora Bancera z zespołu „Naga Zakonnica” Fiodor Żywalewski poinformował białoruskich obrońców praw człowieka, że spotkał się z kolegą w celi aresztu przy ulicy Akreścina w Mińsku. Żywalewski potwierdził wówczas, że Igora Bancera skazano na 15 dni izolacji, ale nie mógł powiedzieć, za co. – Spisano przeciwko niemu 18 protokołów – tłumaczył.

Na prorządowych białoruskich kanałach telegramowych można było w tym czasie przeczytać, iż przeciwko Igorowi Bancerowi wszczęta zostanie sprawa karna za „podżeganie do nienawiści na tle narodowościowym, religijnym bądź innym”.

Kolejna „piętnastka” za kratami

19 sierpnia, kiedy muzykowi skończyła się 15-dniowa kara, nie wypuszczono go jednak na wolność. Przedstawiono mu za to kolejny zarzut. Na jego podstawie 22 sierpnia sąd w Mińsku skazał muzyka na kolejne 15 dni aresztu, tym razem za „rozpowszechnianie materiałów ekstremistycznych”. O kolejnym wyroku na Igora Bancera poinformowali na swojej stronie internetowej białoruscy anarchiści, nazywający siebie „Anarchistyczny Czarny Krzyż – Białoruś”.

Kolejny wyrok na muzyka potwierdziło także białoruskie środowisko obrońców praw człowieka, które przypomniało, że Igorowi Bancerowi grozi odpowiedzialność karna za podżeganie do nienawiści, prawdopodobnie religijnej, w mediach społecznościowych, w których Polak z Grodna rzeczywiście publikował negatywne treści pod adresem wyznawców prawosławia i katolicyzmu.

Podobnie jak w przypadku dwóch pierwszych dokładnie nie wiadomo za co Polak odsiedział trzecią „piętnastkę”. Należy się cieszyć, że to paskudne znęcanie się nad człowiekiem już się zakończyło.

Redaktor mediów ZPB, protegowany Andrzeja Poczobuta

Antyklerykalne poglądy Igora Bancera, zdeklarowanego grodzieńskiego anarchisty i antyfaszysty, walczącego z przejawami rasizmu w ruchu skinheads, nie przeszkodziły mu w roku 2005 wstąpić do Związku Polaków na Białorusi (ZPB) pod przewodnictwem Andżeliki Borys. Dzięki protekcji Andrzeja Poczobuta wpływowego działacza ZPB i ówczesnego korespondenta Gazety Wyborczej, obecnie oczekującego na sąd za popularyzowanie na Białorusi losów żołnierzy Armii Krajowej, Igor Bancer do roku 2010 aktywnie udzielał się jako autor w mediach ZPB, a przez niedługi okres pełnił nawet obowiązki redaktora naczelnego wydawanego przez ZPB „Magazynu Polskiego na uchodźstwie”. W latach 2006-2008 Andżelika Borys powierzyła Bancerowi nawet pełnienie funkcji rzecznika ZPB.

Aktywność muzyka jako działacza mniejszości polskiej na Białorusi zaczęła maleć po tym, kiedy ożenił się z jedną z prominentnych przedstawicielek ZPB Anżeliką Orechwo, przez dwa lata pełniącą obowiązki prezesa organizacji po rezygnacji Andżeliki Borys z tego stanowiska w 2010 roku.

Kontrowersyjna twórczość, sprawa karna i wyrok

W ostatnich latach Igor Bancer prowadził aktywną działalność artystyczną. Oprócz koncertów i nagrań kolejnych piosenek ze swoim zespołem Mister X gwiazdor grodzieńskiego punk-rocka organizował także kontrowersyjne wydarzenia, wyglądające często, jak prowokacja wobec sił porządkowych. Za jeden z takich performance’ów w 2020 roku usłyszał zarzut popełnienia złośliwego chuligaństwa. Polegało ono na tym, że artysta zdjął spodnie przed maską milicyjnego radiowozu i pozostając w ledwie widzianych stringach, zatańczył na oczach zdumionych milicjantów.

Ten wyczyn kosztował Bancera pięć miesięcy w grodzieńskim areszcie śledczym i wyrok 1,5 roku przymusowych robót w zakładzie karnym otwartego typu. Wszystkie białoruskie organizacje broniące praw człowieka uznały wówczas Igora Bancera za więźnia politycznego, Amnesty International natomiast ogłosiła, że artysta jest więźniem sumienia i cierpi za swoje poglądy.

Igor Bancer jest żonaty drugi raz i ma troje dzieci – syna z pierwszego małżeństwa oraz córkę i syna, które urodziła mu była przewodnicząca, a obecnie członkini Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi Anżelika Orechwo.

Znadniemna.pl, fot.: facebook.com/yeahoor.bouncer

Trzy razy po piętnaście dni odsiedział w areszcie administracyjnym za tak zwane „rozpowszechnianie treści ekstremistycznych” Igor Bancer, były działacz Związku Polaków na Białorusi, pracujący niegdyś w mediach  ZPB, a także znany grodzieński muzyk rockowy grający street punk, prywatnie będący mężem członkini Zarządu Głównego Związku Polaków

Krótkometrażowy film fabularny pt.  „NA ŻYWO” w reżyserii Mary Tamkovich, zrealizowany w Wajda Studio, zdobył Nagrodę Specjalną ufundowaną przez czasopismo „Zwierciadło” podczas 47. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Obraz wystartował w Konkursie Filmów Krótkometrażowych.

„Pokojowa demonstracja w Mińsku, upamiętniająca pobitego na śmierć śmierć Ramana Bandarenkę, zostaje brutalnie spacyfikowana przez milicję. Świat dowiaduje się o tym dzięki transmisji dziennikarek niezależnej białoruskiej telewizji, które jako jedyne przekazują na żywo informacje o przebiegu wydarzeń. Ze względów bezpieczeństwa relację prowadzą z okien jednego z okolicznych mieszkań Gdy służby zaczynają strzelać do protestujących, a kobiety zostają namierzone przez milicyjny dron, stają przed dramatycznym wyborem” – czytamy opis fabuły filmu na stronieWajdaschool.pl 

Fabuła jest inspirowana prawdziwą historią Kateriny Bakhvalovej i Darii Chultsovej – dziennikarek Belsat TV – skazanych w 2020 roku na dwa lata kolonii karnej. W lipcu 2022 roku, podczas utajnionego procesu, wyrok Kateriny został przedłużony do 8 lat. Daria odzyskała wolność na początku września 2022 r. W filmie wykorzystano fragmenty transmisji Kateriny Andreevej i Darii Chultsovej z Placu Zmiany oraz Studia Belsat nadanej 15 listopada 2020 roku. Proces uznano za polityczny. Aresztowanie i oskarżenie dziennikarek Belsat TV skrytykowało wiele organizacji zajmujących się mediami i wolnością słowa, a także prawami człowieka. Takie stanowisko zajęły m.in. Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy, PEN-Club Białorusi, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, Europejska Federacja Dziennikarzy, brytyjska organizacja Article 19 i Reporterzy bez Granic. W białoruskich więzieniach przebywa obecnie ponad tysiąc więźniów politycznych.

„NA ŻYWO nie jest dokumentem. Wydarzenia zostały przeze mnie skondensowane i zmodyfikowane na potrzeby dramaturgiczne, a bohaterki mają zmienione imiona. Moim celem nie było dziennikarskie relacjonowanie wydarzenia, ale przyjrzenie się ludziom, którzy w obliczu realnego zagrożenia muszą dokonywać niemożliwie trudnych wyborów. Zależało mi na tym, by przekształcić historię dziewczyn z kolejnego newsa o represjach na Białorusi w opowieść o żywych ludziach, pozwolić poczuć ich napięcie, strach, ale i determinację. Chciałam, żeby widzowie razem z bohaterkami przeżyli te kluczowe dla ich życia piętnaście minut, poczuli jak straszliwie trudna była decyzja, którą musiały podjąć – a jednocześnie jak bardzo nie mogły podjąć innej” – mówi reżyserka i scenarzystka Mara Tamkovich.

Białoruska reżyserka jest absolwentką kursu fabularnego Studio Prób w Szkole Wajdy. Pracowała jako dziennikarka Belsat TV. Jej film „Córka” był jednym z najczęściej pokazywanych i nagradzanych polskich filmów krótkometrażowych w 2018 roku. Scenariusz filmu NA ŻYWO został wybrany do realizacji w ramach akcji Szkoły Wajdy 15 MINUT DO PREMIERY przez jury w składzie: Jakub Czekaj, Wojciech Marczewski, Karolina Mróz, Agnieszka Smoczyńska, Katarzyna Warzecha. Dźwięk w filmie realizowany był jako projekt edukacyjny we współpracy Szkoły Wajdy z Wydziałem Reżyserii Dźwięku UMFC w Warszawie w ramach kursu Szkoły Wajdy – Fishing Sound, pod opieką artystyczną Joanny Napieralskiej i Jerzego Murawskiego.

Znadniemna.pl za Wajdaschool.pl

Krótkometrażowy film fabularny pt.  "NA ŻYWO" w reżyserii Mary Tamkovich, zrealizowany w Wajda Studio, zdobył Nagrodę Specjalną ufundowaną przez czasopismo "Zwierciadło" podczas 47. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Obraz wystartował w Konkursie Filmów Krótkometrażowych. "Pokojowa demonstracja w Mińsku, upamiętniająca pobitego na śmierć śmierć Ramana Bandarenkę, zostaje

Skip to content