HomeStandard Blog Whole Post (Page 93)

11 sierpnia, 85 lat temu (1937 r.), za przyzwoleniem Stalina, ludowy komisarz spraw wewnętrznych – szef NKWD Nikołaj Jeżow wydał rozkaz dotyczący rozpoczęcia masowej eksterminacji Polaków zamieszkujących terytorium ZSRS. W dniu dzisiejszym Polacy na Białorusi znowu są prześladowani, a polskie miejsca pamięci narodowej, język i kultura – niszczone. Przy okazji rocznicy tragicznych wydarzeń sprzed 85. lat  – NIE ZAPOMNIJMY O ANDRZEJU POCZOBUCIE i ANDŻELICE BORYS, czekających na proces oraz tysiącach innych więźniów politycznych na Białorusi.

„Operacja polska”, czyli nic innego jak skierowana przeciwko narodowi polskiemu zbrodnia ludobójstwa, której ofiarą padło co najmniej 111 tys. osób, zaś ok. 140 tys. naszych rodaków zostało „osądzonych” i wysłanych do więzień i łagrów. Nie oszczędzano nawet kobiet i dzieci. Prześladowania trwały przez ponad rok. Zakończyły się w listopadzie 1938 roku.

W momencie podpisania Traktatu ryskiego, około miliona Polaków pozostało na dalekich Kresach dawnej Rzeczypospolitej. W pierwszych latach istnienia sowieckiego imperium charakteryzowali się oni odpornością na indoktrynację nowego reżimu. Bardzo niewielu Polaków znajdowało się wśród władz sowieckich. Kilku z nich marzyło jednak o podjęciu próby zjednania swoich rodaków.

„Nasza ojczyzna tu, nie tam” – mówił Feliks Kon. W 1925 roku utworzono Polski Rejon Narodowościowy na Ukrainie im. Juliana Marchlewskiego. W jego granicach zamieszkiwało kilkadziesiąt tysięcy Polaków. Siedem lat później utworzono podobny region na Białorusi. Jego patronem został sowiecki zbrodniarz polskiego pochodzenia Feliks Dzierżyński. W polskich okręgach autonomicznych wydawano polskojęzyczną prasę, funkcjonowały polskie szkoły i ściśle kontrolowane organizacje przeznaczone dla Polaków. Utworzenie regionów miało ograniczać nadmierne ambicje ukraińskich i białoruskich komunistów, którzy dążyli do zwiększania niezależności swoich republik względem Moskwy. Polacy mieli być narzędziem „przywoływania do porządku” Ukraińców i Białorusinów.

Jak się szybko okazało – „przywileje” dla Polaków nie oznaczały, że nie byli poddawani kontroli państwa totalitarnego i represjonowani. Szczególnie brutalnie zwalczano Kościół katolicki.

„Dano im pewną niezależność, ale próba zakończyła się niepowodzeniem, m.in. z powodu niechęci Polaków do kolektywizacji rolnictwa i ich przywiązania do wiary katolickiej, która w ZSRS często była nazywana +polską wiarą+. Wśród Polaków wybuchały bunty, które władze sowieckie musiały pacyfikować przy pomocy milicji i wojska” – relacjonował Mariusz Kwaśniak, współautor wystawy IPN poświęconej „operacji polskiej”.

Kulminacja represji nastąpiła po rozkazie Jeżowa z sierpnia 1937 roku. Jednak Polacy w ZSRS przez cały okres trwania paranoicznej władzy sowieckiej byli uznawani za podejrzanych. Tak było w okresie kolektywizacji i akcji ateistycznej, w trakcie głodu na Ukrainie i wysiedleń w 1935 roku, w czasie likwidacji Polskich Okręgów Autonomicznych, tzw. Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny.

Już w 1933 roku doszło do pierwszych wysiedleń Polaków i przedstawicieli innych narodowości z obszarów przygranicznych. W dokumentach NKWD pojawiała się wizja polskiego spisku wymierzonego w reżim sowiecki. Na początku 1937 roku ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRS Nikołaj Jeżow przekazał Stalinowi informację o istnieniu podziemnej Polskiej Organizacji Wojskowej. Przynależność do tej nieistniejącej od 1921 roku formacji miała stać się jednym z najczęstszych oskarżeń wobec Polaków aresztowanych kilka miesięcy później.

Pierwsza strona rozkazu Jeżowa nr 00485 rozpoczynającego operację polską NKWD, 11 sierpnia 1937 roku

Śmierć albo więzienie

Czerwiec 1937 rok. Ludowy komisarz spraw wewnętrznych Nikołaj Jeżow (piąty od lewej w dolnym rzędzie) na spotkaniu poświęconym wprowadzeniu masowych represji. Fot. Centrum Naukowo-Informacyjne „Memoriał” w Moskwie

9 sierpnia 1937 roku Biuro Polityczne KC WKP(b) zatwierdziło rozkaz Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych o likwidacji polskich grup szpiegowsko-dywersyjnych i organizacji POW. Dwa dni później Jeżow wydał rozkaz uściślający decyzję partii. „Wszyscy aresztowani, zależnie od stopnia ujawnionej winy wykazanego w toku śledztwa, dzieleni są na dwie kategorie: pierwsza kategoria, podlegająca rozstrzelaniu, do której należą szpiegowskie, dywersyjne, szkodnicze i powstańcze kadry polskiego wywiadu; druga kategoria, do której należą mniej aktywni z nich, podlegająca karze zamknięcia w więzieniu i łagrach z wyrokami od 5 do 10 lat”. W tym samym czasie fala represji dotknęła także inne narody ZSRS, ale, jak zauważa historyk Nikołaj Iwanow, to Polacy byli „pierwszym narodem ukaranym”.

Kaci z NKWD byli nagradzani

W trakcie Wielkiego Terroru, jaki zapanował w tym czasie w Sowietach, korzystano głównie z pierwszej kategorii kary i w rezultacie, według ustaleń rosyjskiego Stowarzyszenia „Memoriał”, zamordowano co najmniej 111 tys. Polaków.

Tomasz Sommer, autor jednej z monografii tego mordu, pt. „Operacja antypolska NKWD 1937-1938”, liczbę zabitych szacuje na blisko 140 tys., wliczając też w tę statystykę ofiary łagrów oraz rodziny represjonowanych, które prześladowano na podstawie rozkazu o numerze 00486.

„Decyzja o represjonowaniu rodzin dotyczyła nie tylko Polaków, ale również innych nacji. Skala tej zbrodni nie została do dziś zbadana, ale należy zakładać, że rozkaz ten stosowano masowo. Istnieje hipoteza, że to właśnie skala restrykcji wobec członków rodzin „zdrajców ojczyzny” doprowadziła do zakończenia Wielkiego Terroru, poprzez paraliż ośrodków penitencjarnych, domów dziecka czy sierocińców” – mówi Mariusz Kwaśniak.

Na podstawie rozkazów Jeżowa dzieci skazanych zostały „uwięzione w obozach albo koloniach pracy NKWD lub w domach dziecka o specjalnym reżimie”, zaś „dzieci karmione piersią kierowane razem ze skazanymi matkami do obozów, skąd po osiągnięciu 1–1,5 roku przenoszone do domów dziecka i żłobków”.

Podstawą aresztowania mogło być miejsce urodzenia na terenie przedrozbiorowej Polski, nazwisko o polskim brzmieniu lub wyznanie. To powodowało, że mordowano jako Polaków także Białorusinów, Litwinów, Rosjan, Ukraińców i Żydów. Zarządy regionalne NKWD, aby spełnić wymagania „centrali”, aresztowały zupełnie przypadkowych ludzi, których nazwiska miały polski charakter.

Według amerykańskiego historyka Terry’ego Martina w czasie Wielkiego Terroru Polak mieszkający w ZSRS miał 31 razy większą szansę być rozstrzelanym, niż wynosiła średnia dla innych grup narodowościowych. O skali zbrodni świadczą raporty składane Stalinowi przez Jeżowa. Już 10 września meldował, że „spośród polskich zbiegów, uchodźców politycznych, jeńców wojennych, osób utrzymujących stosunki z konsulatami i innych kontyngentów, podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Polski, aresztowano 23216 osób”.

Wobec aresztowanych stosowano typowe dla NKWD tortury służące wymuszeniu przyznania się do stawianych fikcyjnych zarzutów. Następnie funkcjonariusze sowieckiej bezpieki przesyłali sprawę do tzw. trójki lub dwójki, która kwalifikowała oskarżonych do pierwszej lub drugiej kategorii, a następnie przesyłała listy skazanych do Moskwy. Tam tzw. albumy oskarżonych podpisywali Jeżow i prokurator Andriej Wyszyński. Często byli wyręczani przez swoich zastępców.

Operacja polska NKWD 1937-1938. Polecenie wydał Stalin, a zrealizował je szef NKWD Nikołaj Jeżow

„Z zasady w 95 proc. przypadków dawano najwyższy wymiar kary. Potem spisywano protokół i dawano do podpisu Jeżowowi. Jeżow, jak niejednokrotnie sam widziałem, nawet ich nie czytał, otwierał na ostatniej stronie i ze śmiechem pytał Cesarskiego (Władimira Cesarskiego, kierownika moskiewskiego oddziału NKWD – przyp. red.), ilu tu Polaczków… podpisywał, nie czytając, już był tam podpis Wyszyńskiego” – zeznawał polskojęzyczny funkcjonariusz NKWD Stanisław Redens, szwagier Stalina, jeden z wykonawców zbrodni. On również został oskarżony o przynależność do polskiej siatki szpiegowskiej i rozstrzelany w lutym 1940 roku.

Oddział egzekucyjny NKWD, okolice Dołbysza. Zbiory Stefana Kuriaty

Operacja polska oznaczała też niemal całkowitą zagładę polskich komunistów. Nielicznych uratowała służba w pogrążonej w wojnie domowej Hiszpanii lub polskie więzienie. Wielka czystka, której częścią była operacja polska, pożarła także swojego głównego wykonawcę. Wiosną 1939 roku pozbawiony wpływów Jeżow został aresztowany, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Polski i Niemiec i rozstrzelany w lutym 1940 roku. Zdjęcia, na których znajdował się wraz ze Stalinem, poddano retuszowi.

Jak zwraca uwagę Nikołaj Iwanow, sowiecki dyktator był swego rodzaju „zleceniodawcą” operacji polskiej: „Stalin nie wnikał w detale masowych represji, jedynie zachęcając swych podwładnych do jeszcze większego zaangażowania w terror, do zwiększenia limitów aresztowanych, zastosowania coraz ostrzejszych środków prześladowania ofiar”.

Przyjęto ustawę, aby upamiętnić…

Gigantyczna zbrodnia z lat 1937-1938 była całkowicie przemilczana w okresie PRL. Również na emigracji wiedza o masowej eksterminacji Polaków była bardzo niewielka. Dopiero w 1991 roku w Polsce ukazała się pierwsza synteza dziejów Polaków w imperium sowieckim pióra Nikołaja Iwanowa „Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim 1921-1939”. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych wyniki badań nad zbrodnią na Polakach opublikował „Memoriał”. Kolejnym przełomem w badaniach nad operacją polską było nawiązanie bliskiej współpracy między polskim Instytutem Pamięci Narodowej a archiwistami z Ukrainy, gdzie zachowała się ogromna dokumentacja mordu. W 2010 roku ukazała się wspólna publikacja IPN i Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy „Polska i Ukraina w latach trzydziestych-czterdziestych XX wieku. Tom 8. Wielki terror. Operacja polska 1937-1938”. Od 2018 roku IPN prezentuje wystawę planszową „Rozkaz nr 00485. Antypolska operacja NKWD na sowieckiej Ukrainie 1937–1938”. Do tej pory oglądali ją widzowie w kilkudziesięciu miejscach w Polsce, Ukrainie, USA i Australii.

W 2009 roku Sejm RP przyjął uchwałę upamiętniającą ofiary zbrodni dokonanych w latach 1937–1939 na Polakach w ZSRS: „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej oddaje cześć pamięci 150 tys. Polaków zamordowanych przez NKWD w latach 1937–1939 w ramach tzw. operacji polskiej w czasie Wielkiego Terroru. Sejm wyraża wdzięczność działaczom rosyjskiego stowarzyszenia „Memoriał” oraz tym historykom rosyjskim i ukraińskim, którzy podtrzymują pamięć o ludobójstwie dokonanym na naszych niewinnych rodakach”.

Kuropaty, groby ofiar sowieckiego terroru 1937 – 1938

 W 2014 roku w księgarniach pojawiła się skierowana do szerokiej publiczności wspomniana monografia Tomasza Sommera „Operacja antypolska NKWD 1937–1938”. W tym samym roku prof. Iwanow opublikował monografię „Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina. Operacja polska 1937-1938”. W przedmowie wyrażał żal z powodu swoistej amnezji, która objęła sowiecką zbrodnię z końca lat trzydziestych: „To, co się stało na Kresach, jest tragedią na miarę Katynia. Polacy, polskie ofiary komunizmu nie mogą i nie powinni być dzieleni na naszych i ich ofiary na lepszych i gorszych, na tych pierwszej i drugiej kategorii. Polska pamięć historyczna nie powinna być wybiórcza. Nie może być silnym, zdrowym i godnym szacunku naród, który zapomina lub wykreśla z pamięci tak ważną część własnej historii”.

Znadniemna.pl/PAP

11 sierpnia, 85 lat temu (1937 r.), za przyzwoleniem Stalina, ludowy komisarz spraw wewnętrznych - szef NKWD Nikołaj Jeżow wydał rozkaz dotyczący rozpoczęcia masowej eksterminacji Polaków zamieszkujących terytorium ZSRS. W dniu dzisiejszym Polacy na Białorusi znowu są prześladowani, a polskie miejsca pamięci narodowej, język i

10 sierpnia 1898 roku w Okuniewie urodził się Tadeusz Dołęga-Mostowicz – pisarz, prozaik, scenarzysta. Autor powieści, m.in. „Kariera Nikodema Dyzmy”, ,”Znachor”, „Profesor Wilczur” , doceniany przez Witolda Gombrowicza za umiejętność konstruowania powieści – przy okazji zaznaczył w „Dziennikach” swój podziw dla samodyscypliny i praktycznego podejścia do życia. Sam o sobie mówił: „Ja nie piszę, tylko zarabiam. Gdy zarobię wystarczająco dużo i zbiję majątek, wezmę się do pisania czegoś wielkiego i prawdziwego. Myślę, że nastąpi to, gdy skończę pięćdziesiątkę”.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz pochodził z Wileńszczyzny (obecna Białoruś). Urodził się 10 sierpnia 1898 roku w folwarku Okuniewo, położonym 10 km od Głębokiego (gubernia witebska).

Prof. Anna Martuszewska, autorka hasła „Tadeusz Dołęga-Mostowicz” w Bibliotece Literatury Polskiej podała, że ojciec Mostowicza był zamożnym prawnikiem. Inni biografowie twierdzą, że rodzice byli właścicielami (lub dzierżawcami) wzorcowego gospodarstwa rolnego, którym zajmowała się matka. Tadeusz miał siostrę Janinę i brata Władysława.

Swoje dzieciństwo Mostowicz wspominał na łamach „Kuriera Czerwonego”: „Fatalną właściwością moich dziecinnych marzeń i pragnień było to, że wszystkie bardzo szybko… urzeczywistniały się. Jakże można było długo cieszyć się nadzieją, że człowiek zostanie stangretem, gdy już w ósmym roku życia umie się nieźle powozić parą koni, a nawet tandemem. Cóż zostanie z marzeń o szoferce, gdy już w jedenastym roku, z trudem sięgając nogami do pedałów, kieruje się autem. Cóż zostanie z rojeń o przygodach Old Shaterhanda chłopcu, który ma dość wyobraźni, by uwierzyć, że strzelając do wron lub zajęcy, wytępia całe masy podstępnych Komanczów”.

W 1915 roku zdał maturę w rosyjskim gimnazjum w Wilnie i rozpoczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Kijowskiego. Jako student należał do Polskiej Organizacji Wojskowej tj. siatki Piłsudskiego, wyspecjalizowanej w wywiadzie i dywersji. W 1917 lub 1918 roku Mostowicz przerwał studia, i przez Finlandię i Szwecję przedostał się do Warszawy, aby zaciągnąć się jako ochotnik do Wojska Polskiego. Potem wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Nie zachowała się nazwa jego pułku, ale prawdopodobnie był kawalerzystą. „Zachwycony trylogią Sienkiewicza, widziałem siebie z szablą w dłoni w brawurowej szarży kawaleryjskiej. Byłem jeszcze gołowąsem, gdy i to marzenie się ziściło” – napisał po latach o tym epizodzie.

Wojna zdruzgotała świat rodziny Mostowiczów. Postanowieniem traktatu pokojowego w Rydze w 1921 roku. Okuniewo przypadło bolszewickiej Rosji. Doszczętnie spauperyzowani, przeżywając niebezpieczne przygody, ewakuowali się do Polski.

Mostowicz wystąpił z wojska w 1922 roku. Dzięki wsparciu rodziny dostał posadę zecera. Potem awansował na korektora i reportera. „Skromna pensja nie wystarczyła mu na lepsze zakwaterowanie niż łóżko w wieloosobowym pokoju, wynajętym gdzieś na Pradze. Doświadczenia z tych lat z pewnością później wykorzystał, pisząc powieść o doktorze Murku, w której detalicznie odmalował warunki bytowe stołecznej biedoty” – ocenił Wojciech Rodak w „Naszej historii”.

W 1925 roku otrzymał etat w redakcji „Rzeczpospolitej”, dziennika prorządowego, związanego z Chrześcijańską Demokracją. Za jego pisarski debiut jest uznawana humoreska „Sen pani Tuńci”.

Podczas przewrotu majowego, opowiedział się przeciwko sanacji. Z pozycji weterana i ziemianina, bronił „honoru munduru”, oskarżał sanację o tolerancję dla lewicowego terroryzmu, upadku kultury, ogłupiania Polaków, szerzenia pornografii, przestępczości kryminalnej, o „chuligaństwo, nocne napady, masakry, morderstwa, denuncjacje i rugi, protekcje”. Jego zdaniem „sanacja wyobraża sobie państwo jako szereg agend do opanowania i kierowani, i to nie w myśl woli czy pragnień narodu (…) a według mafijnego szablony zakonspirowanej hierarchii”.

Janusz Minkiewicz wspominał: „Gdy kamaryla Piłsudskiego porwała i ukryła w zamknięciu wrogiego sanacji generała Malczewskiego, Mostowicz wiedziony detektywistycznym węchem dziennikarza wytropił, gdzie więziono generała (…). Przez wiele następnych miesięcy, korzystając z nie dość jeszcze wtedy zacieśnionego kagańca prasowego, nie szczędzi najostrzejszych słów prawdy, ironii i potępienia skierowanych przeciw uczestnikom przewrotu majowego, a przede wszystkim przeciw głównemu jego autorowi. Zjadliwe artykuły i felietony Mostowicza zaczynają stawać się groźne i niebezpieczne dla nie czujących oparcia w społeczeństwie ludzi sanacji” (Dziennik Łódzki 351/1947).

Dołęga-Mostowicz zajął się też sprawą brutalnego pobicia, przez nieznanych sprawców w mundurach, działacza Związku Ludowo-Narodowego oraz Stronnictwa Narodowego, posła Jerzego Zdziechowskiego. W felietonie „Rozluźnione fundamenty armii” przypomniał podobne sytuacje: „Ile to mieliśmy napadów uzbrojonych oficerów na publicystów i polityków? Ile razy oficer na trzeźwo lub po pijanemu użył szabli czy rewolweru wobec bezbronnego obywatela? Ile aktów terroru, hańbiących mundur oficerski burd po knajpach i kabaretach zanotowały kroniki? (…) Między kapłanów honoru i rycerskości po cichu wszedł, wślizgnął się cham. Wulgarny cham z cepem w pięści, co się w bandy zbiera, ludzi po nocach napada i bije bezbronnych do krwi, do utraty przytomności, a zemdlonych butem kopie”.

Poruszał też sprawę zaginięcia gen. Włodzimierza Zagórskiego. Sprawa była skomplikowana, obfitowała w zwroty akcji i do dzisiaj nie jest wyjaśniona. Mostowicz napisał o tym felieton, który wzburzył piłsudczyków: „Nowa gra towarzyska”: „Generałowie w Polsce mają to do siebie, że umieją znikać. Ta kamforyczna właściwość może oddać podczas wojny wielkie usługi naszej armii. Podczas pokoju zaś daje miłą rozrywkę społeczeństwu. Cóż milszego, jak siedząc przy czarnej kawie, emocjonować się pytaniem: Gdzie on może być?”.

Kilkanaście dni później, 8 września 1927 roku sam został skatowany przez nieznanych sprawców. Szczegółowo zrelacjonowała to „Rzeczpospolita” z 10 września: „o godz. 11.30 wieczorem współpracownik naszego pisma redaktor T. Dołęga-Mostowicz, powracając do domu przy ul. Grójeckiej nr 44 (Mostowicz mieszkał wtedy u swojego wuja Zygmunta Rytla, profesora Politechniki Warszawskiej – PAP), w pobliżu tegoż został napadnięty przez siedmiu zbirów uzbrojonych w pałki. Grad uderzeń padł tak niespodziewanie, że red. Mostowicz, który nawet laski nie miał przy sobie, nie mógł wcale myśleć o obronie. (…) Toteż w niespełna minutę red. Mostowicz ogłuszony ciosami padł na bruk. Napastnicy (…) wrzucili go do samochodu osobowego, torpedo którego marki nie udało się ustalić. Nadmienić należy, że samochód był luksusowy (…). Red. Mostowicz odzyskał przytomność wówczas już, kiedy auto było wśród pól. Leżał na spodzie samochodu, przygniatany kolanami napastników, którzy wykręcali mu ręce, kopali nogami i ogólnie znęcali się nad nim. W usta poniewieranemu wtłoczono knebel z chustki do nosa. Niebawem auto stanęło na skraju lasu (…) i wszyscy (…), po wypchnięciu swojej ofiary do pobliskiego rowu, poczęli bezlitośnie go bić kijami, jednocześnie krzycząc: +A nie będzie tak pisał o Marszałku! Dziś ty dostałeś, jutro inni!+”.

Incydent wywołał ostrą reakcję społeczną – jej echa można odnaleźć w podziękowaniach, jakie opublikował Dołęga-Mostowicz 13 września: „Napaść dokonana na mnie, jako akt terroru wobec publicysty, wywołała żywy odruch w społeczeństwie. który się wyraził w jednomyślnem potępieniu ze strony prasy, oraz w wielkiej ilości listów, depesz i biletów złożonych przez osobistości polityczne różnych obozów, nie wyłączając rządowego. Wszystkim tym, którzy przesłali wyrazy współczucia i ubolewania, na tem miejscu serdecznie dziękuję”.

Nawet prosanacyjne Wiadomości Literackie określiły zajście „jednym z najwstrętniejszych wydarzeń w dziejach obyczajowości odrodzonej Polski”. I pytały o standardy: „Cóż wspólnego z uczciwością i honorem posiada postępek ludzi w siedmiu podstępnie napadających bezbronnego człowieka?”. „Polska Zbrojna” zakwalifikowała zajście jako „samosąd”. Zarząd Syndykatu Dziennikarzy Warszawskich wyraził „głębokie współczucie Koledze T. Mostowiczowi, który stał się ofiarą wstrętnego napadu zbirów podszywających się pod hasła ideowe”.

Oficjalnie śledztwo zakończyło się umorzeniem, pomimo poszlak i dowodów, że kidnaperami byli funkcjonariusze policji, pod wodzą por. Bolesława Kusińskiego, którzy posłużyli się buickiem płk. Janusza Jagryma-Maleszewskiego, komendanta głównego Policji Państwowej.

Rekonwalescencja 29-letniego Mostowicza zajęła kwartał. Były też trwałe konsekwencje „lekcji pisania” w sękocińskim lesie: pisarz stracił słuch w jednym uchu, rozchorował się na serce. Doznał psychicznego urazu, który sprawił, że złagodził krytykę rządów pomajowych, a w listopadzie 1928 roku wziął rozbrat z dziennikarstwem.

Odtąd publikował popularne powieści w odcinkach, które następnie wydawano w postaci książkowej. W 1929 roku debiutował na łamach katowickiej gazety „Polonia” powieścią „Ostatnia brygada”, a w 1931 roku na łamach „ABC” zaczęła się ukazywać jego najbardziej znana powieść, satyryczna „Kariera Nikodema Dyzmy”.

Władze dokonały konfiskaty niektórych odcinków „Kariery…” – w efekcie książka, wydana w Oficynie Rój, została bestselerem. „Sposób, w jaki Mostowicz przedstawił ówczesną elitę był swego rodzaju zemstą na grupie sanacyjnej za wcześniejsze pobicie” – ocenił prof. Józef Rurawski w monografii „Tadeusz Dołęga-Mostowicz”.

Napad, który zagroził jego życiu, pisarz wykorzystał także w powieści „Znachor”, gdzie tytułowy bohater, pobity przez bandytów, stracił pamięć. Ale Mostowicza nie dotknęła amnezja. Michał Choromański, świadek wydarzeń i dobry znajomy Dołęgi-Mostowicza, opisał go w „Memuarach” „był to przemiły kompan i później kiedyś w Bristolu pokazywał mi ludzi, którzy go bili”.

Marek Sołtysik, autor licznych biografii, który pracuje nad opracowaniem o Choromańskim, potwierdził na portalu pisarze.pl fakt, który umknął uwagi pamiętnikarzy i jeszcze nie wszedł do historii: „przedziwnym zrządzeniem losu Mostowicz zetknął się później i wcale jakoby zaprzyjaźnił się z jednym z aktywnych uczestników tej afery. Może los miał w tym wypadku na sobie białą kurtkę barmana z tymże nocnym dansingu +Adria+, a przedziwne zrządzenie polegało na wspólnie wypitym winie przy ladzie barowej? Dość, że bijący i bity byli już z sobą po imieniu. Takie rzeczy zdarzały się niekiedy w latach trzydziestych”.

Mostowicz pisał po dwie powieści rocznie (łącznie wydał ich 17), uzyskiwał gigantyczne honoraria i tantiemy. Jego dochody miesięczne szacowano na 15 tys. zł miesięcznie – jak podaje prof. Rurawski, dolar kosztował wtedy 5 zł. średnia pensja wynosiła 350 zł, wojewody – 950 zł, premiera RP – 1850 zł.

Osiem powieści Dołęgi-Mostowicza sfilmowano przed wojną; grały w nich gwiazdy: Jadwiga Smosarska, Kazimierz Junosza-Stępowski, Józef Węgrzyn, Adolf Dymsza, Ina Benita, Nora Ney, Aleksander Żabczyński. Większość wyreżyserował Michał Waszyński.

„Tadeusz Dołęga-Mostowicz pisał o kwestiach, zjawiskach i zachowaniach ponadczasowych. Romansowo-sensacyjne intrygi stanowiły dla niego przede wszystkim sztafaż – ocenił Marek Bukowski, który, pracując nad spektaklem, przeczytał cały dorobek pisarza. „Pracował codziennie i regularnie, ale w życiu prywatnym był bon vivantem. Otaczał go wianuszek pięknych pań, traktował je szarmancko, lecz się romansami nie afiszował. Mieszkał w luksusowym pałacyku w centrum miasta, miał dwunastocylindrowego buicka i tak samo jak Piłsudski wysyłał szofera do cukierni Zagoździńskiego na Wolską po łakocie, za którymi przepadał, uchodził za arbitra elegantiarum – na wzór angielskich dandysów nosił meloniki i ubrania w stylu wiktoriańskim, bywał na torach wyścigowych” – wyjaśnił. Przypomniał o rozległych kontaktach z literackimi luminarzami epoki: skamandrytami, Makuszyńskim, Goetlem, Ossendowskim, Nowaczyńskim, Gombrowiczem. „Nierzadko mu zazdrościli bajońskich zarobków: sum za sprzedaż praw do ekranizacji kolejnych książek” – przypomniał Bukowski.

Witold Gombrowicz należał do nielicznych, którzy bardzo wysoko oceniali jego umiejętność konstruowania powieści – przy okazji zaznaczył w „Dziennikach” swój podziw dla samodyscypliny i praktycznego podejścia Mostowicza do życia.

„To +self made man+, człowiek, który sam siebie stworzył” – skwitował prof. Rurawski karierę Mostowicza „od zecera do milionera”. I podał szereg przykładów, że Mostowicz umiał się dzielić swym bogactwem. Chętnie obdarowywał przyjaciół, był filantropem, fundował stypendia. Szanował swoich czytelników: odpisywał na każdy list, a otrzymywał ich setki.

Miał trzeźwą opinię o własnej twórczości. „Ja nie piszę, tylko zarabiam” – tłumaczył Mostowicz w wywiadach. „Gdy zarobię wystarczająco dużo i zbiję majątek, wezmę się do pisania czegoś wielkiego i prawdziwego. Myślę, że nastąpi to, gdy skończę pięćdziesiątkę”.

W 1939 roku Mostowicz napisał powieść o pierwszych Piastach, aby wejść do ligi „prawdziwych twórców”. Nie zdążył jej wydać. Maszynopis utworu zaginął podczas wojny.

We wrześniu 1939 roku miał 41 lat i był niepełnosprawny – nie wiadomo, czy został zmobilizowany, czy znów poszedł do wojska na ochotnika. Nieznany jest jego szlak bojowy.

Wśród historyków przeważa opinia, że zginął 20 września. Okoliczności śmierci mają kilkanaście sprzecznych wersji; a większość z nich ma… naocznych świadków. Poza dyskusją jest fakt, że padł ofiarą Sowietów. I nie podważa się oceny Jana Karskiego, którą zanotował Waldemar Piasecki: „Pisarz, który naśmiewał się, że w II RP brak honoru i zasad, zginął w ich obronie”.

„Okoliczności śmierci pisarza przedstawił mi jej świadek, Stanisław Szuwart” – Bukowski zrelacjonował mit, że Dołęga-Mostowicz został zastrzelony przez czerwonoarmistę, któremu odmówił oddania swoich oficerek. „Wydaje mi się to mało prawdopodobne. On już 20 lat wcześniej przekonał się, do czego zdolni są bolszewicy” – dodał.

Janusz Minkiewicz napisał w 1947 roku, że po ucieczce dygnitarzy i wojska za granicę Dołęga-Mostowicz pozostał w miasteczku. Zorganizował w nim samoobronę walczącą z grasującymi w okolicy bandami ukraińskimi i maruderami. Wtedy trafiła go kula wystrzelona przez nieznanego sprawcę.

Kuty były nazywane Rzeczpospolitą Ormiańską. Warto więc zapoznać się z relacją naocznego świadka, Mirosława J. Wiechowskiego, którą podał w swoim blogu ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski: „Sowieci: najpierw czołgi, później piechota. Przywitali ich kwiatami żydowscy i ukraińscy +milicjanci+, czyli lokalne szumowiny, które uzyskały broń z grabieży na uchodzących do Rumunii Polakach. Żydzi mieli na rękawach opaski ma się rozumieć czerwone, a Ukraińcy niebiesko-żółte. Niektórzy +milicjanci+ powłazili na czołgi i ściskali się z czołgistami. Natychmiast też oznajmili Sowietom, że przed chwilą, w kierunku granicy z Rumunią, odjechał polski ciężarowy samochód wojskowy. Jeden z czołgów ruszył w pościg – a nie mogąc dogonić samochodu ostrzelał go z broni maszynowej. Zabity został kwatermistrz polskiej jednostki wojskowej, stacjonującej już w Rumunii, której wiózł on zakupione w Kutach produkty żywnościowe. Owym kwatermistrzem był Tadeusz Dołęga-Mostowicz, chluba polskiej literatury”.

Literacki opis dalszych zdarzeń zawarł w powieści „Ukraiński kochanek” Stanisław Srokowski, który także korzystał z relacji naocznych świadków: „Ciało pisarza zabrał na wóz jeden z mieszkańców, zwany Tondelem, i zawiózł je do kaplicy cmentarnej. Natomiast właścicielka posesji, p. Mojzesowicz, pozbierała dokumenty pisarza i inne drobiazgi, i oddała je pełniącemu wtedy obowiązki burmistrza Kut, księdzu wyznania ormiańsko-katolickiego, Samuelowi Manugiewiczowi. Sowieci pozwolili duchownemu zająć się pogrzebem. Trzy dni później przygotowania do pochówku powierzono zakładowi pogrzebowemu państwa Antoszewskich. Ciało pisarza włożono do metalowej trumny zalutowanej w taki sposób, by umożliwić najbliższej rodzinie we właściwym czasie przewiezienie zwłok w inne miejsce. I trumna została umieszczona w nowo zbudowanym i pustym jeszcze grobowcu należącym do znanej w okolicy ormiańskiej rodziny Ohanowiczów, w pobliżu cmentarnej kaplicy. Pogrzeb przerodził się w wielką manifestację patriotyczną, w której brali udział głównie Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Ormianie, ale także przedstawiciele innych nacji zamieszkujących Pokucie. Ceremonię przy trumnie odprawiali dwaj księża, jeden wyznania ormiańsko-katolickiego, wspomniany już ksiądz proboszcz, Samuel Manugiewicz oraz kapłan wyznania rzymsko-katolickiego, ksiądz proboszcz, Wincenty Smal”.

Historyk, prof. Stanisław Sławomir Nicieja, który w 2010 roku dokonał wizji lokalnej w Kutach, napisał w „Kresowej Atlantydzie”: „Mostowicz leżał w otwartej trumnie w kaplicy cmentarnej. Zachowało się takie zdjęcie, które wykonał Ukrainiec Dutkowski. Licząca wówczas 14 lat, mieszkająca obecnie w Bystrzycy Oławskiej Bronisława Broszkiewicz-Drozdowska zapamiętała, że ludzie całowali buty Mostowicza i że na jego czole była krwawa plama”.

Władze PRL przez lata nie zgadzały się na sprowadzenie zwłok pisarza do Polski. Pozwolenie wydano dopiero podczas gierkowskiej odwilży, dzięki poparciu kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Jarosława Iwaszkiewicza. 24 listopada 1978 roku szczątki zostały złożone w katakumbach na warszawskich Powązkach.

Znadniemna.pl/PAP

10 sierpnia 1898 roku w Okuniewie urodził się Tadeusz Dołęga-Mostowicz – pisarz, prozaik, scenarzysta. Autor powieści, m.in. "Kariera Nikodema Dyzmy", ,"Znachor'', "Profesor Wilczur" , doceniany przez Witolda Gombrowicza za umiejętność konstruowania powieści – przy okazji zaznaczył w "Dziennikach" swój podziw dla samodyscypliny i praktycznego podejścia

Andrzej Różycki – fotograf, filmowiec i teoretyk fotografii, urodził się w 1942 roku w Baranowiczach. Od kilkudziesięciu lat był jednak związany z Łodzią. Był jedną z kluczowych postaci sztuki w Polsce ostatnich sześciu dekad. Swoją twórczość artystyczną koncentrował wokół medium fotografii, dostrzegając w nim niewyczerpany potencjał refleksyjny, meta-artystyczny, estetyczny.

Andrzej Różycki (fotografia autora), 2010 rok/Fot.: obieg.pl

W latach 1961-1966 studiował na kierunku konserwacji zabytków i muzealnictwa Wydziału Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1975 roku ukończył wydział reżyserii PWSFTviT w Łodzi, później także wykładał na uczelni.

Współtworzył Warsztat Formy Filmowej, działający w szkole filmowej, do którego należeli m.in.: Jerzy Wardak, Józef Robakowski, Antoni Mikołajczyk, Wojciech Bruszewski. Od lat 60. do końca 90. związany był z łódzkim środowiskiem progresywno-awangardowym. Uczestniczył w jego w najważniejszych manifestacjach artystycznych.

W latach 70. i 80. współpracował z Wytwórnią Filmów Oświatowych w Łodzi, gdzie zrealizował kilkadziesiąt filmów dokumentalnych, głównie o tematyce etnograficzno-antropologicznej.  W końcu lat 80. i w 90. zainteresowany był przede wszystkim filmem, m.in. stworzył cykl obrazów dla telewizji polskiej „Era Wodnika”.

Autor nagradzanych na wielu festiwalach filmów, w tym tak wybitnych, jak „Nieskończoność dalekich dróg, Podpatrzona i podsłuchana Zofia Rydet A.D. 1989” i „Fotograf Polesia” (2001) – poświęcony Józefowi Szymańczykowi (1909-2003). Miłośnik, znawca i zbieracz ostatnich dokonań polskiej sztuki ludowej z zakresu malarstwa, rzeźby i ceramiki – zgromadził pokaźną kolekcje dzieł.  Od początku lat 80. do ok. 1987 roku był uczestnikiem wielu manifestacji w ramach Kultury Zrzuty; wcześniej (1979) wpłynął ideowo na kształtowanie się powstającej grupy Łódź Kaliska.

Artysta w fotografii uprawiał tzw. „estetykę błędu”, m.in. rozdzierając zdjęcia, tonując i malując je farbami, tworząc unikatowe obrazy o formule kolażu i fotomontażu. Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, Muzeum Okręgowego w Toruniu i w Galerii Wymiany w Łodzi.  W 2011 odbyła się wystawa monograficzna artysty „Bycie z sacrum”, w Galerii Wozownia w Toruniu.

Wybitny nasz ziomek zmarł 12 grudnia 2021 roku. Spoczął na Starym Cmentarzu w Łodzi.

Opr. Emilia Kuklewska na podst. Obieg.pl/

Andrzej Różycki - fotograf, filmowiec i teoretyk fotografii, urodził się w 1942 roku w Baranowiczach. Od kilkudziesięciu lat był jednak związany z Łodzią. Był jedną z kluczowych postaci sztuki w Polsce ostatnich sześciu dekad. Swoją twórczość artystyczną koncentrował wokół medium fotografii, dostrzegając w nim niewyczerpany

Rozmowa z historykiem profesorem Nikołajem Iwanowem, sowieckim dysydentem, członkiem  grupy młodych Rosjan, którzy w 1980 roku skierowali odezwę do I Zjazdu „Solidarności”. Nękany i prześladowany przez KGB. W 1984 roku zamieszkał w Polsce, współpracował z „Solidarnością Walczącą” i Radiem Wolna Europa. Obecnie jest pracownikiem Zakładu Historii Najnowszej Instytutu Historycznego Uniwersytetu Opolskiego oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Bada „operację polską” NKWD i losy Polaków w Związku Sowieckim. Jest autorem m.in. takich książek jak: Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim w latach 1921–1939, Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy, Zapomniane ludobójstwo. Polacy w państwie Stalina 1937–1938. Profesor Iwanow jest przewodniczącym Rady Fundacji Rodacy ’37.

Profesor Nikołaj Iwanow

Czy mógłby Pan profesor opowiedzieć o założeniu Straży Mogił Polskich?

– Zaczynało się to w dobie pierestrojki. Był to okres, kiedy wydawało się, że wszystko jest możliwe, że totalitaryzm odchodzi w niepamięć na zawsze. Ja pochodzę z Brześcia nad Bugiem. O tym, że istniała Armia Krajowa, jakieś mogiły polskie, prawie nikt tam nie wiedział, a kto wiedział, wolał na ten temat milczeć. W Polsce o Armii Krajowej znano w każdej rodzinie, ale o istnieniu Armii Krajowej za Bugiem albo w ogóle nie znali, albo ten temat był zupełnym tabu. Żadnych publikacji na ten temat prawie nie okazywało się, żadnych wspomnień – niczego. Pojedyncze wzmianki były wyjątkiem. Upadek komuny spowodował, że w Polsce zaczęto o akowcach „za Bugiem” pisać, zaczęto ich honorować. Ta fala odrodzonej pamięci przekroczyła Bug.

Na Białorusi Związek Polaków podjął się upamiętnienia tych bohaterów. Ja też wtedy nie bardzo wiedziałem, ale w okresie 1985-1989, kiedy Związek Sowiecki zbliżał się ku upadkowi, wydawało się, że można mówić o wszystkim, na każdy temat. Właśnie wtedy podczas mojego wykładu na Uniwersytecie (Wrocławskim) ktoś zapytał, a czy istniała Armia Krajowa na Białorusi? Mnie to zainteresowało, tym bardziej że wcześniej przeczytałem książkę autorstwa Cezarego Chlebowskiego „Zagłada IV odcinka”, w której pisano, że AK w czasie II wojny światowej bardzo aktywnie działała w Mińsku! To nie była książka naukowa, raczej publicystyczno-wspomnieniowa. Tam też przeczytałem, że w czasie wojny Polacy odbili niemieckie więzienie w Pińsku! To była słynna akcja, kiedy w Pińsku, w którym stał niemiecki garnizon, kilkaset żołnierzy, trzydzieści żołnierzy AK pod dowództwem por. Jana Piwnika „Ponurego” opanowali centrum miasta i wyzwolili z więzienia swoich kolegów, w tym oficera AK, cichociemnego Alfreda Paczkowskiego, ps. „Wania”.

Niedługo po tym byłem na Grodzieńszczyźnie, i ktoś mi opowiedział, chyba Tadeusz Gawin, że tu, pod Lidą, w Wawiórce, jest pochowany jeden z bohaterów książki, major Jan Piwnik (ps. „Donat”, „Ponury”, „Jaś”), prochy którego później sprowadzono do Polski. Zrozumieliśmy wtedy, że terytorium Białorusi to jedno wielkie cmentarzysko zapomnianych mogił polskich, którymi praktycznie nikt się nie opiekuje. Postawić krzyż, zrobić mogiłę było niemożliwe.

Ale w latach 70. pracowałem na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym razem z moim kolegą Piotrem Krawczenko, który w swoim czasie zrobił niesamowitą karierę w partii, ale był porządnym człowiekiem. Później, kiedy komuna padła i Białoruś ogłosiła niepodległość, on został ministrem spraw zagranicznych. Zwróciłem się do niego w sprawie tych mogił i dostaliśmy od ministerstwa spraw zagranicznych pozwolenie upamiętniać mogiły akowców, którzy walczyli z faszystami. Ten historyczny papierek jest w moim archiwum do dziś.

Czy to znaczy, że w dokumencie ukazywało się, że to mogiły żołnierzy AK?

– Właśnie Armii Krajowej. Wtedy wszyscy zachłysnęli się wolnością, i mi się wydaje, że Piotr Krawczenko chciał być takim demokratą jak nikt inny, dlatego pozwalał na wszystko, zaprzyjaźnił się z Natalią Arsienniewą, poetką emigracyjną, która była bardzo antykomunistyczna. Był człowiekiem, który naprawdę uważał, że jutro zwycięży demokracja, a do tego był szczerym Białorusinem, którzy wierzył w prawdziwą niepodległość własnego kraju.

I kiedy wróciłem do Polski, opowiedziałem o spotkaniu mojemu najbliższemu przyjacielowi Julianowi Winnickiemu, z który dzieliłem jedno biurko na Uniwersytecie Wrocławskim, moim uczniom Krzysztofowi Popielskiemu, Aleksandrowi Srebrakowskiemu. Musiałem im długo tłumaczyć, że istnieje problem upamiętnienia akowców, a także tych, którzy tam walczyli o polskość. Zdecydowaliśmy założyć „Straż Mogił Polskich”. Nikt nie wiedział, jak to zrobić, ale Julian Zdzisław Winnicki, wtedy jeszcze młody doktor historii, który był jednocześnie prawnikiem, przygotował wszystkie niezbędne dokumenty, i w ciągu tygodnia zarejestrowaliśmy stowarzyszenie.

W tamtych latach w społeczeństwie polskim było takie patriotyczne podniecenie, że nikt nie mógł nam odmówić pomocy. Poszliśmy do ówczesnego prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego, który natychmiast dał nam pięćdziesiąt tysięcy złotych, to były ogromne pieniądze. Jego żona Barbara, dziś senator RP, też współpracowała z nami. Kupiliśmy samochód Nyskę, zaprojektowaliśmy herb stowarzyszenia, ułożyliśmy mapę, gdzie można i trzeba postawić te krzyże. Ale najpierw trzeba było je zrobić. Nie pamiętam, kto wpadł na pomysł zwrócić się do Wojska Polskiego. Poszliśmy od razu do dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego gen. Tadeusza Wileckiego, który dał nam jeszcze dwa samochody, ale najważniejsze, że skierował nas do zakładów wojskowych. Spotkaliśmy tam bardzo ciekawych ludzi, i oni nam zrobili pięć albo sześć pięknych krzyży.

W 1991 roku odbyła się nasza pierwsza wyprawa. Okres był taki, że można było coś robić. Już istniało Polskie Kulturalno-Oświatowe Stowarzyszenie im. Adama Mickiewicza na czele z Tadeuszem Gawinem. I mimo, że społeczeństwo polskie było biedne, wszyscy chcieli nam pomóc. Byłem zaprzyjaźniony ze znanym polskim dysydentem prof. Zdzisławem Krasnodębskim. Jego żona Zofia Urbanyi-Krasnodębska była w swoim czasie głównym dyrygentem Opery Wrocławskiej oraz założycielką i kierowniczką wrocławskiego chóru „Szumiący Jesion”. I kiedy w ich domu powiedziałem, że szykujemy się na pierwszą wyprawę na Białoruś, że będziemy stawiać krzyże, ona zaproponowała, żebyśmy wzięli ze sobą pięćdziesięcioosobowy chór! To była niezapomniana podróż.

Mieliśmy już pozwolenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych RB, ale chyba tylko jeden raz miejscowa władza zapytała o to. Wiele o Armii Krajowej na tych terenach dowiedzieliśmy po przekroczeniu granicy. Okazało się, że żyją ludzie, którzy pamiętają akowców, którzy zginęli, żyją rodziny tych akowców, żyją ludzie, którzy są w stanie pokazać, gdzie pochowano żołnierzy AK, ale najważniejsze, że były takie miejsca na cmentarzach, gdzie mimo zakazu władz, mimo że władza nazywała akowców faszystami, bandytami, ludność potajemnie pilnowała te mogiły, opiekowała się nimi. Kiedy myśmy przyjechali, atmosfera była taka, że w niektórych miejscowościach ludzie nie mogli uwierzyć, że można otwarcie mówić o takich wydarzeniach historycznych.

Niestety teraz część tamtych krzyży nie istnieje.

– Walka z mogiłami potrzebna Łukaszence w celu zastraszenia społeczeństwa białoruskiego. Kto najbardziej nadaje się na taki straszek? Polacy, polskość, pamięć o Polsce. Co tu ukrywać, oficjalna ideologia białoruska dzisiaj mówi o tym, że Polacy od wieków prześladowali Białorusinów, Polacy to tylko panowie, którzy robili krzywdę narodowi białoruskiemu. Ale to jest kompletna bzdura, fałsz! Polacy składali elitę intelektualną tych ziem, z Polski, z Zachodu na Białoruś przyszła kultura europejska. Franciszek Skaryna był człowiekiem Zachodu, nie Wschodu.

Czy pamięta Pan pierwsze uroczystości na grobach akowców z Białorusi?

– To jest jedno z największych wspomnień w moim życiu. W Wawiórce na cmentarzu zebrało się chyba z pięć tysięcy osób. I tu chór śpiewał hymn polski i „Rotę”, inne utwory patriotyczne, była niesamowita uroczystość, wszyscy płakali. Wszędzie potem były patriotyczne manifestacje. Nie wiem, jak długo jeszcze te krzyże będą stały. Takich uroczystych manifestacji, jak w 1991 roku, Straż Mogił Polskich już nigdy nie przeżyła. Przywieźliśmy nie tylko krzyże, ale i pomoc humanitarną. Początki Straży Mogił Polskich to z jednej strony była opieka nad mogiłami, a z drugiej strony to było wskrzeszenie polskości, dawanie nadziei tym Polakom, którzy zachowali polskość, że Polska istnieje, Że Polska pamięta o swych dzieciach i że o Polsce można mówić pełnym głosem, że o polskich bohaterach, którzy zginęli walcząc z totalitaryzmem, teraz, w latach 90. już można opowiadać.

A teraz za swoją polskość można okazać się w więzieniu.

– Myślę, że teraz Łukaszenko przywrócił najgorszy okres stalinowski. Kiedyś napisałem kilka książek na temat tak zwanej operacji polskiej.

Tak, ja pamiętam spotkanie z Panem profesorem jesienią 2019 w siedzibie ZPB oddział w Mińsku i premierę filmu o tamtych tragicznych wydarzeniach.

– Był taki okres, kiedy jedna z moich rozmówczyń powiedziała, że być Polakiem w Związku Sowieckim to jest to samo, co być Żydem w okresie okupacji niemieckiej. Bo było polowanie na Polaków. Bycie Polakiem to już był wyrok. I teraz Łukaszenko chce zrobić podobnie. To jest straszne.

I dlatego Andżelika Borys i Andrzej Poczobut są pozbawieni wolności?

– On po prostu chce zastraszyć własny naród i wmówić mu, że Polska cały czas myśli o tym, żeby zabrać Białorusi te tereny, gdzie Polacy stanowią większość. Oficjalna statystyka informuje, że na Białorusi w 2009 roku mieszkało koło 300 tys. Polaków. Oczywiście, to nie jest prawda, to między bajki można włożyć. W rzeczywistości znacznie więcej jest Polaków. Gdyby była prawdziwa demokracja i wolność, liczba Polaków wzrosłaby natychmiast trzykrotnie, a może i pięciokrotnie nawet. Tym bardziej, że Białorusini jako naród nie mają antypolskich nastrojów. Powiedziałbym nawet odwrotnie.

Historia pokazuje na przykładzie Ukrainy, jakie stosunki mogą być między narodami. Był taki okres, kiedy wydawało się, że to, co się stało między Polakami a Ukraińcami podczas II wojny światowej, jest na zawsze, a okazało się, że można, mając świadomość tego, że były takie krwawe okresy wzajemnej wrogości, jednocześnie budować w nowej płaszczyźnie przyjaźń między tymi narodami. I teraz ta niesamowita przyjaźń polsko-ukraińska powstała. Innej drogi nie ma. Wierzę, że jeszcze za naszego życia można będzie na ulicach białoruskich miast mówić „Jestem Polakiem” i być z tego dumnym.

Rozmawiałam niedawno we Wrocławiu z 93-letnią panią Marią Dutkiewicz. Jej ojciec Joachim Gill prawdopodobnie jest na tak zwanej „białoruskiej liście katyńskiej”. Jak Pan profesor myśli, czy jest szansa, że zobaczymy kiedyś tę całą listę?

– Oczywiście. System totalitarny polega na tym, że tam nic nie ginie praktycznie. Wydawało się, że w Związku Sowieckim Stalin i jego otoczenie, później Chruszczow, Breżniew, zrobią wszystko, żeby zniszczyć pamięć i prawdę o Katyniu. Okazało się, że wszystko w archiwach pozostało. Więc jestem absolutnie przekonany, że dokumenty są, to kwestia tylko upadku totalitaryzmu i zwycięstwa demokracji. Nie ma innej drogi. Stalin prawdopodobnie do końca życia nie mógł sobie wybaczyć, że zamordował i pochował polskich oficerów w rejonie Smoleńska, nigdy nie myślał, że Niemcy tam dojdą. Gdyby podejrzewał, że tak będzie, to na pewno zamordowałby ich gdzieś na Syberii i byłoby znacznie trudniej się dowiedzieć o tym.

Co Pan profesor myśli o absurdalnym terminie „ludobójstwo narodu białoruskiego”?

– W okresie międzywojennym polityka polska wobec Białorusinów nie była przemyślana i przyjazna. Ale z drugiej strony tuż za wschodnią granicą mordowano całą elitę narodu białoruskiego, wszystkich przywódców, natomiast tylko w Polsce Białorusini deputowani do parlamentu polskiego, nawet komuniści, mieli prawo wygłaszać swoje poglądy w demokratycznym parlamencie. W tamtych latach na terytorium Polski kształtowała się idea niepodległości Białorusi nie pod butem komunistycznym. I to, że dzisiaj mamy niepodległe państwo białoruskie, oczywiście wielka zasługa tej polskiej demokracji, ograniczonej, ale demokracji, w której Białorusini żyli w okresie międzywojennym w Polsce. Przecież wtedy powstała największa chłopska organizacja w Europie – Hramada, nie było większej organizacji chłopskiej w żadnym kraju europejskim. Mówienie o ludobójstwie narodu białoruskiego na terytorium RP jest absolutnie nie na miejscu. Jeżeli i było ludobójstwo, to raczej na wschodzie Białorusi, gdzie praktycznie żaden wolnomyślny poeta, pisarz, naukowiec białoruski nie przeżył.

Panie profesorze, niedawno w Polsce obchodzono rocznicę Powstania Warszawskiego. Czasami historycy mówią, że powstanie było nie w swoim czasie, że było niepotrzebne. To samo czasami słyszymy o protestach na Białorusi w 2020 roku. Jak Pan profesor jako historyk ocenia te wydarzenia?

– Nie wszyscy o tym wiedzą, ale Powstanie Warszawskie miało bardzo mocny akcent polsko-białoruski. Batalion Armii Krajowej, który znajdował się w Stołpcach, dotarł do Warszawy i brał udział w powstaniu. Kiedy powstanie wybuchło, dowódca AK gen. Bór-Komorowski wydał rozkaz o tym, że wszystkie jednostki Armii Krajowej muszą pomóc Warszawie. Wiele jednostek próbowało dotrzeć do Warszawy, ale jak dotrzeć, jeżeli po drodze linie kolejowe, wszędzie niemieckie wojsko, i praktycznie z takich dużych jednostek tylko ci nasi ze Stołpców dotarli do Warszawy. Kilkaset osób, z uzbrojeniem, i bardzo aktywnie walczyli w Puszczy Kampinoskiej, i niektórzy przeżyli!

W Powstaniu Warszawskim było bardzo dużo bohaterów z naszych terenów. Teraz i w Polsce, i w innych krajach pojawiają się prace, w których mówi się, że Powstanie Warszawskie to wielka tragedia, pomyłka, wymordowano elitę narodu polskiego. Ale moja opinia, bo też napisałem książkę o tym powstaniu – „Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy” – jest taka: Polacy tą ogromną krwią w 1944 roku przekonali Stalina, że to naród, który gotów walczyć nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji o swoją wolność. I przez to w Polsce po wojnie został wprowadzony taki dość liberalny komunizm, nie było takiego strasznego powszechnego terroru. Armia Krajowa poniosła oczywiście dużo strat podczas walk z Armią Czerwoną, ale to nieporównywalne z tą wielką krwią, którą Stalin puścił innym narodom Związku Sowieckiego.

W Polsce nie było kołchozów, istniały małe przedsiębiorstwa prywatne. Ja już nie mówię o duchowej wolności. U nas w Związku Sowieckim dysydenci uczyli się języka polskiego tylko dlatego, żeby przeczytać niektóre zakazane książki. Osobiście prenumerowałem „Życie Warszawy”, dla mnie ta gazeta był jak „Wolna Europa” czy „Radio Swoboda”. Już nie mówię o teatrze, o kinie polskim, to było zupełnie coś innego. Polacy tą swoją wielką krwią przelaną podczas Powstania Warszawskiego wywalczyli sobie łagodniejszy system komunistyczny. Ta ofiara, ta krew była przelana nie na darmo. Mimo to że oczywiście to była straszna tragedia.

W jednym artykule o Domeyce przeczytałam, że gdyby nie emigracja, nie miałby takiej kariery, takich możliwości. Czy emigracja może być zjawiskiem pozytywnym?

– Jak najbardziej. Bardzo często. Trudno powiedzieć, czy Maria Skłodowska-Curie osiągnęłaby takie sukcesy gdyby pozostała w rozebranej przez zaborców Polsce. Wielu wybitnych przedstawicieli nauki, techniki dopiero na emigracji potrafili realizować swój potencjał. Co tu ukrywać, w dzisiejszej Rosji teraz jest ucieczka mózgów. Ci uciekinierzy od Putina później robią błyskotliwe kariery na Zachodzie. Z Białorusi też.

Rozmawiała Marta Tyszkiewicz z Wrocławia

 Znadniemna.pl

Rozmowa z historykiem profesorem Nikołajem Iwanowem, sowieckim dysydentem, członkiem  grupy młodych Rosjan, którzy w 1980 roku skierowali odezwę do I Zjazdu „Solidarności”. Nękany i prześladowany przez KGB. W 1984 roku zamieszkał w Polsce, współpracował z „Solidarnością Walczącą” i Radiem Wolna Europa. Obecnie jest pracownikiem Zakładu Historii

W skład „kolegialnego organu wykonawczego” wejdzie na razie czterech członków – postanowiono na konferencji „Nowa Białoruś” kończącej się dziś w stolicy Litwy.

– Postanowiłam stworzyć wspólny gabinet przejściowy. To kolegialny organ wykonawczy, który na co dzień będzie działał na rzecz głównych celów: obrony niepodległości i suwerenności Republiki Białoruś, reprezentowania interesów narodowych Białorusi oraz realizowania faktycznej deokupacji naszego kraju – oznajmiła Swiatłana Cichanouskaja podczas dobiegającej dziś końca konferencji „Nowa Białoruś” w Wilnie.

Swiatłana Cichanouskaja

Kolejne cele nowo powstałego organu to „przywrócenie prawa i porządku konstytucyjnego, opracowanie i wdrożenie środków mających na celu powstrzymanie nielegalnego sprawowania władzy, zapewnienie przejścia od dyktatury do demokracji oraz stworzenie warunków do przeprowadzenia uczciwych i wolnych wyborów, opracowanie i wdrożenie decyzji niezbędnych do osiągnięcia demokratycznych przemian na Białorusi”.

– W wyniku tych działań muszą zostać uwolnieni wszyscy więźniowie polityczni – podkreśliła liderka białoruskiej opozycji.

Kandydaci na członków gabinetu muszą zostać zaakceptowani przez organ przedstawicielski – Cichanouskaja widzi w tym rolę Rady Koordynacyjnej.

– Toczy się wojna, czas działać – określiła jednak obecną sytuację w kraju, uzasadniając tym powołanie pierwszych kandydatów, którzy będą sprawować swoje obowiązki na razie przez sześć miesięcy.

Wymieniła też ich nazwiska:

  • Lider Narodowego Zarządu Antykryzysowego Paweł Łatuszka został przedstawicielem gabinetu ds. tranzytu władzy.
  • Przedstawiciel inicjatywy BYPOL Alaksandr Azarau – przedstawicielem ds. przywrócenia ładu publicznego.
  • Przedstawiciel Cichanouskiej, dyplomata Walery Kawaleuski – przedstawicielem ds. spraw zagranicznych.
  • Były dowódca brzeskiej grupy szturmowo-desantowej, który po rozpoczęciu wojny na Ukrainie uczestniczył w formowaniu pułku „Pahonia”, Walery Sachaszczyk – przedstawicielem gabinetu ds. obrony i bezpieczeństwa narodowego.

W gabinecie mają również pojawić się przedstawiciele ds. polityki społecznej, gospodarki i finansów oraz odrodzenia narodowego. Organ będzie formowany do końca września, ale działalność rozpocznie już teraz. Nadal będzie działać też Rada Koordynacyjna, która teraz będzie pełnić rolę organu przedstawicielskiego. Przygotowania do jej reorganizacji powinny zakończyć się do 1 września – zapowiadają opozycyjni politycy.

Zaraz po otrzymaniu nominacji Paweł Łatuszka obiecał, że zajmie się zwiększaniem presji na reżim Aleksandra Łukaszenki i wykorzystaniem ku temu wszelkich możliwych środków.

– Drzwi są otwarte dla każdego, kto jest gotów pomóc myślą i czynem pomóc w przywróceniu prawa i konstytucji na Białorusi. Aby przyjąć nową konstytucję, przywrócić demokrację, wolność i prawa człowieka.

Znadniemna.pl/belsat.eu

W skład „kolegialnego organu wykonawczego” wejdzie na razie czterech członków – postanowiono na konferencji „Nowa Białoruś” kończącej się dziś w stolicy Litwy. – Postanowiłam stworzyć wspólny gabinet przejściowy. To kolegialny organ wykonawczy, który na co dzień będzie działał na rzecz głównych celów: obrony niepodległości i suwerenności

Główna dyskusja pierwszego dnia konferencji „Nowa Białoruś”, na której zebrała się w Wilnie białoruska opozycja, dotyczyła strategii obrony niepodległości i interesów narodowych Białorusi.

6 priorytetów Cichanouskiej

Swiatłana Cichanouskaja zaproponowała sześć strategicznych priorytetów dla sił demokratycznych.

Pierwszy to obrona niepodległości i białoruskiej racji stanu.

– W tym celu musimy zrobić wszystko, aby wyprowadzić kraj z izolacji międzynarodowej, doprowadzić do wycofania wojsk rosyjskich i pozbyć się całkowitej zależności od Rosji. To przecież ona stała się głównym sponsorem reżimu i zagrożeniem dla suwerenności naszego kraju – stwierdziła.

Ponadto konieczne jest uniemożliwienie wykorzystywaniu terytorium Białorusi dla obcej agresji oraz przygotowanie „rezerwy kadrowej” urzędników i oficerów, którzy będą służyć swojemu narodowi. Kolejna rzecz to popularyzacja języka i kultury białoruskiej, rozwój systemu edukacji.

Drugim priorytetem jest zwiększenie wewnętrznej i zewnętrznej presji na reżim, wspieranie ruchu partyzanckiego i walki białoruskich ochotników na Ukrainie, wszczynanie międzynarodowych postępowań karnych przeciwko osobom odpowiedzialnym za zbrodnie przeciwko Białorusinom.

Trzeci priorytet to pomoc w rozwoju niezależnych białoruskich mediów i społeczeństwa obywatelskiego. Aby to zrobić, należy znaleźć zasoby, zbudować relacje z globalnymi platformami, pomagać niezależnym mediom w omijaniu blokad.

Czwarty to pomoc Białorusinom, w tym represjonowanym za działalność polityczną w rozwiązaniu ich problemów. Konieczne jest tworzenie nowych możliwości edukacyjnych i wizowych dla Białorusinów.

Piątym priorytetem ma być opracowanie „mapy drogowej” przejścia od dyktatury do demokracji, a także opracowanie szybkiego planu działania, gdy nadejdzie ten moment.

Szósty i ostatni to reorganizacja ruchu sił demokratycznych w celu efektywnej pracy.

Reprezentujący białoruski pułk „Pahonia” Wadzim Prakopjeu wystąpił z propozycją utworzenia nowego rządu Białorusi. Mówił o znaczeniu zwycięstwa Ukrainy w wojnie podkreślał, jak pozytywnie wpłynie ono na niepodległość Białorusi. Zwrócił się bezpośrednio do Swietłany Cichanowskiej, aby stanęła na czele takiego gabinetu i została zaprzysiężona. Podkreślał też konieczność sformowania przy takim organie własnych struktur siłowych.

Z propozycją stworzenia jednolitej struktury, która oficjalnie przejęłaby odpowiedzialność przed narodem białoruskim za wyzwolenie Białorusi i wprowadzenie na niej demokracji zgodził się Paweł Łatuszka, szef Narodowego Zarządu Kryzysowego. On również podkreślił potrzebę posiadania przez tę strukturę „bloku siłowego”. Cichanouskiej zaproponował status „pierwszej wśród równych” w rządzie oraz nadania jej prawa weta w podejmowanych decyzjach. Weto mogłoby być uchylane większością 2/3 głosów członków powołanego organu.

Przedstawiciel inicjatywy BYPOL Alaksandr Azarau stwierdził, że głównym i podstawowym celem sił demokratycznych Białorusi jest przywrócenie porządku konstytucyjnego, odsunięcie reżimu od władzy i przeprowadzenie uczciwych wyborów. A Cichanouskaja rzeczywiście powinna w niedalekiej przyszłości utworzyć przejściowy gabinet – będący w rzeczywistości rządem na uchodźstwie.

„Tylko system pokona system”

– Tylko system może pokonać system – stwierdził dodając, że konieczna jest też jeszcze większa izolacja reżimu w Mińsku.

Odpowiadając na pytanie, czy Białoruś ma przed sobą inną drogę niż z użyciem siły, odpowiedział, że nie. Jak uściślił Prakopjeu, „metody siłowe” oznaczają też demonstrację siły i „często to wystarcza”, a „nie oznacza natychmiastowej masowej przemocy i wojny domowej”. Pytał też Alaksandra Dabrawolskiego, doradcę Cichanouskiej, dlaczego struktury alternatywnego rządu nie powołano wcześniej.

Odpowiedział na to jako pierwszy Łatuszka: przypomniał, że dyskutowano o tym już w 2020 roku, ale wówczas inicjatywa ta nie uzyskała aprobaty. Przyznał, że był to błąd, ale teraz już nie czas, by wyjaśniać, czemu wtedy tak się stało. Również Dabrawolski zgodził się, że na bazie obecnej Rady Koordynacyjnej potrzebne jest powołanie nowego organu przedstawicielskiego, który mógłby przejąć funkcje władzy.

Przedstawiciel ruchu „Supraciu” (Opór) Dzmitryj Szczygielski podobnie jak Łatuszka zauważył, że o wiele ważniejsze niż szukanie odpowiedzi na pytanie „Kto jest winny?”, jest znalezienie odpowiedzi na pytanie „Co robić?”

– Mamy tylko dwa wyjścia z kryzysu opozycji: zrestrukturyzować i stworzyć coś nowego lub się na to nie zgodzić”.

Za alternatywnym rządem jako nową strukturą opozycji opowiedzieli się wszyscy uczestnicy dyskusji. Na wniosek Prakopjewa „zagłosowali” też obecni na sali. Poparli tę inicjatywę nie wszyscy, ale większość. Wśród ankietowanych online podczas debaty propozycję tymczasowego gabinetu poparło 87 proc. uczestników

Najpierw wziąć pod kontrolę media, potem obalić reżim?

Pewnym dysonansem w ostrej, ale konstruktywnej dyskusji była wypowiedź Weraniki Capkały – żony niedopuszczonego do wyborów kandydata Walerego Capkały i późniejszej sojuszniczki Cichanouskiej podczas jej kampanii wyborczej.

Niedawno w Berlinie związani z nimi działacze przeprowadzili własne opozycyjne Forum Sił Demokratycznych. W Wilnie Capkała, która wraz z mężem obecnie wyraźnie dystansuje się od Cichanouskiej, oskarżyła niezależne media, że faworyzują tylko jedną linię polityczną. W związku z tym zagroziła, że będzie pisać listy do przywódców państw zachodnich i szefów fundacji, aby wstrzymały finansowanie tych mediów. Jako alternatywę zaproponowała powołanie opozycyjnego Komitetu Kontroli nad Mediami, który kontrolowałby, czy wszyscy oponenci Alaksandra Łukaszenki są traktowani w nich sprawiedliwie.

Jak przypominają nasi koledzy z redakcji białoruskiej Biełsatu, nasza stacja w przededniu wileńskiej konferencji zwróciła się do Walerego Capkały o komentarz, w którym przybliżyłby swoje działania i inicjatywy z ostatnich dwóch lat. Nie otrzymali jednak odpowiedzi.

Znadniemna.pl/belsat.eu

Główna dyskusja pierwszego dnia konferencji „Nowa Białoruś”, na której zebrała się w Wilnie białoruska opozycja, dotyczyła strategii obrony niepodległości i interesów narodowych Białorusi. 6 priorytetów Cichanouskiej Swiatłana Cichanouskaja zaproponowała sześć strategicznych priorytetów dla sił demokratycznych. Pierwszy to obrona niepodległości i białoruskiej racji stanu. – W tym celu musimy zrobić

8 sierpnia 1919 roku jednostki Wojska Polskiego zdobyły Mińsk, wypędzając bolszewików i biorąc 500 sowieckich jeńców. W wyzwolonym mieście Józef Piłsudski przemawiał do mieszkańców po białorusku.

Wojsko Polskie wkracza do Mińska, 9 sierpnia 1919 rok

Polski plan zakładał otoczenie Mińska szerokimi kleszczami. W zdobywaniu Mińska uczestniczyły 2 Dywizja Piechoty Legionów w sile 12 tys. piechoty, 2 tys. kawalerii oraz 40 dział, osłaniana od północy i północnego wschodu przez 1 Dywizję Piechoty Legionów, która nacierała na Mińsk od północnego zachodu i Grupa Wielkopolska od południa zachodu oraz  i 15 Pułk Ułanów, który otrzymał rozkaz przecięcia linii kolejowej Mińsk – Borysów.

Zdobycie Mińska, 8 sierpnia 1919 rok

Największe sukcesy odniósł batalion szturmowy złożony z sił 2, 3 i 4 Pułku Piechoty Legionów, który o godzinie 10.00 wdarł się na przedmieścia Mińska. Walcząc z sowiecką piechotą wspieraną przez samochód pancerny. Polacy zajęli ok. godziny 12.00 zachodnią część miasta i wysadzili tor kolejowy do Bobrujska.

Józef Piłsudski w Mińsku

Do wieczora polskie oddziały opanowały całe miasto, zadając bolszewikom ciężkie straty. Wieczorem Sowieci poddali się.

Polska ulotka napisała w języku zbliżonym do białoruskiego do miejscowej ludności

Oprócz 500 jeńców, Polacy zdobyli 8 parowozów, 90 wagonów i magazyny, których Rosjanie nie zdążyli ewakuować. Dzięki zdobyciu Mińska Polacy znacząco przesunęli na wschód linię frontu z bolszewikami.

Foto: Oficerowie Wojska Polskiego w zajętym Mińsku, sierpień 1919 rok

Znadniemna.pl

8 sierpnia 1919 roku jednostki Wojska Polskiego zdobyły Mińsk, wypędzając bolszewików i biorąc 500 sowieckich jeńców. W wyzwolonym mieście Józef Piłsudski przemawiał do mieszkańców po białorusku. [caption id="attachment_57469" align="alignnone" width="560"] Wojsko Polskie wkracza do Mińska, 9 sierpnia 1919 rok[/caption] Polski plan zakładał otoczenie Mińska szerokimi kleszczami. W

114 lat minęło od chwili, gdy na cmentarzu Péré Lachaisé w Paryżu został pochowany Walery Wróblewski, wybitny demokrata i socjalista, zasłużony bojownik o wolną Polskę i nowoczesną Europę. Z okazji tej rocznicy przypomnijmy pokrótce garść ważniejszych szczegółów z jego życia i działalności.

Dzieciństwo i młodość

Walery Wróblewski urodził się 27 grudnia 1836 roku w malowniczej osadzie Żołudek, położonej nad wpadającą do Niemna rzeczką Żołudzianką, w powiecie lidzkim. Był synem Antoniego Wojciecha Wróblewskiego i Róży z Jurowskich. Rodzina Wróblewskich pochodziła z drobnej szlachty, wywodzącej się ze wsi Wróblewo w powiecie łomżyńskim. W XVIII wieku poszukując poprawy warunków bytowych przeniosła się na Litwę.

Kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Żołudku. Kościół późnoklasycystyczny, fundowany przez hrabinę Hermancję Uruską, zbudowany z kamienia polnego i cegły w 1854 roku

W podziemiach znajduje się krypta grobowa, z tablicą informującą, że złożono tu szczątki członków rodziny Tyzenhauzów, przeniesione tu w drugiej połowie XIX wieku z krypty nieistniejącego dziś kościoła karmelitów stojącego niegdyś w części miasteczka zwanej Farny Koniec. Pochowany był tam między innymi właściciel miejscowego majątku, słynny reformator, podskarbi litewski Antoni Tyzenhauz (1735-1785) i najprawdopodobniej spoczywają tu również jego prochy

Dnia 22 grudnia 1836 (3 stycznia 1837) roku w Żołudskim Rzymsko-Katolickim kościele parafialnym ochrzczono ze św. olejów niemowlę płci męskiej imionami Walerian Antoni, urodzone w dworze Żołudek, tejże parafii dnia 15 (27) grudnia 1836 roku, z urodzonych Antoniego Wróblewskiego Róży z Jurowskich ślubnych małżonków, przez ks. Mateusza Szukiewicza, administratora tegoż kościoła. Rodzicami chrzestnymi dziecięcia byli urodzeni Mikołaj Walicki, asesor powiatu lidzkiego i Wiktoria Rossochacka – żona Karola. Asystowali urodzeni Karol Rossochacki, kapitan byłych wojsk polskich i Ludwika Walicka, asesorowa powiatu lidzkiego.

Dawny zameczek Tyzenhauzów – zdjęcie sprzed II wojny światowej

Dawny zameczek Tyzenhauzów – zdjęcie z 2008 roku

Pradziadek Walerego, Bazyli Łukasz Wróblewski, był rządcą manufaktury sukna w Byteniu nad Lidą. Natomiast ojciec, Antoni Wojciech, pracował w zarządzie administracji majątku Konstantego Tyzenhauza w Żołudku.

Neobarokowy pałac w Żołudku

Dzieciństwo upłynęło Waleremu Wróblewskiemu beztrosko w Żołudku, w gronie licznego rodzeństwa i w otoczeniu bogatej leśnej przyrody. Pogorszenie nastąpiło, gdy został półsierotą. Po przedwczesnej śmierci ojca, jego wychowaniem, podobnie jak wychowaniem reszty rodzeństwa, zajęła się matka przy wydatnej pomocy stryja Eustachego Jurowskiego. Matka należała do osób wykształconych i zamożnych. Odziedziczyła spory majątek Jawor w słonimskiem oraz dom w Wilnie.

Chłopiec miał 8 lat, gdy rodzina na stałe przeniosła się do Wilna. Nauki początkowe pobierał w domu rodzinnym. Po skończeniu 14 roku życia został oddany do pierwszej klasy gimnazjum gubernialnego w Wilnie, oficjalnie zwanym Instytutem Szlacheckim. Instytut ten był szkołą elitarną, dla uczniów bogatych i zawsze przyzwoicie ubranych. Część przedmiotów wykładano tylko po francusku. Księgozbiór biblioteki liczył ponad 5 tysięcy tomów, w tym połowa to były wydawnictwa francuskie, a reszta – rosyjskie, polskie i niemieckie.

Trzon kadry nauczycielskiej stanowili ludzie o poglądach postępowych i patriotycznych. Np. dyrektor szkoły Andrzej Kalinowski (jego syn Józef był uczestnikiem powstania styczniowego 1863 roku, członkiem Rządu Narodowego w Wilnie), muzyk i kompozytor Stanisław Moniuszko, Kanuty Rusiecki – nauczyciel rysunku i malarstwa oraz Józef Achilles Bonoldi – nauczyciel śpiewu i języków obcych, z pochodzenia Włoch (poległ w 1871 roku w Paryżu w obronie Komuny).

Nauka Walerego w szkole średniej przypadła na okres nasilającej się rusyfikacji, szczególnie zaostrzonej na Wileńszczyźnie. Jako uczeń, podobnie jak jego koledzy szkolni, znajdował się pod specjalnym nadzorem i podlegał także pozaszkolnej obserwacji. Dominujący wpływ na jego wychowania wywierali najbliżsi koledzy i rodzina. Jego Stryj, Eustachy Wróblewski, za działalność antycarską był w 1846 roku aresztowany i zesłany w głąb Rosji. W wileńskim domu stryja spotykał poetę Władysława Syrokomlę (L. Kondratowicza), Zygmunta Sierakowskiego i wielu innych patriotów.

W gimnazjum zaprzyjaźnił się między innymi z Konstantym Dalewskim. Jego dwaj starsi bracia, Franciszek i Aleksander Dalewscy, byli w 1846 roku założycielami Związku Bratniej Młodzieży Litewskiej, spiskowej organizacji na Litwie i Białorusi. Związek miał na celu narodowe wyzwolenie Polski i społeczne równouprawnienie chłopów. Trzy lata później, po wykryciu spisku, Franciszek Dalewski, został skazany na bicie kijami przez szpaler 500 żołnierzy i 15 lat katorgi, zaś jego brat Aleksander na 10 lat.

Latem 1853 roku, po ukończeniu gimnazjum wileńskiego, Walery Wróblewski, razem z bratem Stanisławem, po zdaniu egzaminów wstępnych m.in. z języka rosyjskiego, francuskiego i niemieckiego, został przyjęty na studia do Instytutu Leśnictwa i Miernictwa w Petersburgu. Była to uczelnia typu wojskowego, jedna z najlepszych w Rosji. Studenci po jej ukończeniu otrzymywali stopnie oficerskie. W uczelni panował surowy dryl wojskowy. Jednak pod względem narodowościowym nie wszyscy byli traktowani jednakowo. Studenci rosyjscy odbywali naukę na koszt państwa. Zaś studenci z guberni nadbałtyckich, w tym Polacy, utrzymywali się na swój koszt.

W czerwcu 1856 roku ukończył studia wyższe, a następnie odbył roczną praktykę w leśnictwie Lisińskiego pod Petersburgiem. Po jej zakończeniu, na mocy cesarskiego rozkazu, 8.V.1857 roku został mianowany chorążym (praporszczikiem) w Korpusie leśnym. Wkrótce z Grodna skierowano go do pracy na stanowisko zastępcy kierownika szkoły leśnej w Sokółce. Klika lat później otrzymał stopień podporucznika (1861 roku) i został kierownikiem szkoły.

Jako leśnik był wysoko ocenianym i nagradzanym przez władze carskie. Pracując oficjalnie w leśnictwie jednocześnie aktywnie brał udział w konspiracyjnej działalności antycarskiej. Owocowały kontakty i przyjaźnie, zawarte w Petersburgu z rewolucyjną młodzieżą studencką, głównie polski i rosyjską. Działalność tę jako leśnikowi ułatwiała możliwość swobodnego poruszania się w terenie. Częste podróże, służbowe i prywatne, do Grodna, Wilna, Druskiennik i innych miejscowości sprzyjały nawiązywaniu kontaktów. Pomagała mu w tym matka. W Sokółce Wróblewski zorganizował tajną organizację niepodległościową w szkole. Stopniowo rozszerzał ją na inne miejscowości.

Wspólnie z Konstantym Kalinowskim stworzył na Grodzieńszczyźnie rozgałęzioną sieć organizacji rewolucyjnych. Przygotowywał ludność do powstania zbrojnego przeciwko caratowi. W tym celu z Kalinowskim założył także pismo agitacyjne dla białoruskich chłopów pt. „Mużyckaja Prawda” („Chłopska Prawda”). W piśmie tym wzywał do walki o wolność Polski i zniesienie pańszczyzny. Ogromnie zaskarbił sobie tym przychylność ludu wiejskiego na Białorusi.

Uczestnik powstania styczniowego

Po wybuchu powstania styczniowego w 1863 roku Walery Wróblewski przystąpił doń ze względów organizacyjnych z pewnym opóźnieniem, po stronie czerwonych. W trzeciej dekadzie kwietnia był już zastępcą Onufrego Duchyńskiego – naczelnika wojskowego Grodzieńszczyzny. Praktycznie sam kierował walką na terenie całego województwa.

27 kwietnia 1863 roku dokonał przeglądu pierwszego oddziału powstańczego. Polecił odczytać zebranym manifest Rządu Narodowego i powstańczy dekret uwłaszczeniowy, po polsku i po białorusku. W odpowiedzi w puszczy zagrzmiał okrzyk: „Niech żyje Polska!”.

W ciągu następnych miesięcy toczył partyzanckie walki z oddziałami wojsk rosyjskich. Między innymi stoczył bitwę pod wsią Walile (w Puszczy Różańskiej nad rzeczką Ściercież i Wielkim Węgłem). Bój pod Wielkim Węgłem (16 VI) trwał ponad trzy godziny. Straty rosyjskie wyniosły ok. 30 zabitych i rannych. W walkach okazał się groźnym i nieuchwytnym przeciwnikiem. Dowództwo rosyjskie postanowiło go osaczyć i rozbić większymi siłami. W pogoni za jego oddziałem wysłano w różnych kierunkach 4 kolumny piechoty i kawalerii. Z jedną z tych kolumn pod Żarkowszczyzną stoczył potyczkę (21 VII), a następnie schronił się ze swoim oddziałem w Puszczy Białowieskiej. Jako leśnik umiał znakomicie poruszać się w gęstwinach i szukać bezpiecznych miejsc.

W sierpniu został awansowany do stopnia pułkownika i na miejsce zwolnionego Duchyńskiego mianowany naczelnikiem województwa grodzieńskiego (wojewodą). Jego żołnierzami byli oprócz Polaków: Białorusini, Litwini, Żmudzini, a także niektórzy wojskowi Rosjanie. Jako naczelnik Grodzieńszczyzny sprawował władzę cywilną i wojskową, kontynuując działalność powstańczą. Koncentrował drobne rozbite oddziały i umacniał zdolność bojową powstańców.

Celem usprawnienia i wzmocnienia dowodzenia siłami powstańczymi na terenach wschodnich, pod przybranym nazwiskiem, we wrześniu przybył do Warszawy. Przeprowadził konsultacyjne rozmowy z członkami Rządu Narodowego i dyktatorem powstania gen. Romualdem Trauguttem. Wspólnie uzgodniono kurs na przetrwanie zimy i przedłużenie powstania na rok 1864.

Po powrocie z Warszawy pułkownik Wróblewski przystąpił do wykonywania dyrektyw gen. R. Traugutta. Rozszerzył swoją działalność na tereny Podlasia i Lubelszczyzny. Jednocześnie prowadził walki obronne ze znacznie silniejszymi jednostkami wojsk rosyjskich. Sytuacja wojenna jednak nieustannie się pogarszała. Wojsk rosyjskich przybywało, a siły powstańcze topniały. Dowództwo rosyjskie zwiększając liczebność swoich oddziałów dążyło za wszelką cenę do likwidacji powstania. W połowie stycznia 1864 roku, gdy „mróz wstrzymywał oddech” Wróblewski na czele oddziału partyzanckiego przeszedł rzekę Wieprz pod Kockiem. 29 stycznia podczas marszu od Tyśmienicy ku Jedlance, dopadł go pod Budką Korybutową pościg kubańskich kozaków. Aby dać możliwość ucieczki do lasu swojemu oddziałowi, stanął w poprzek na drodze i usiłował powstrzymać atakujących.

Dwukrotnie cięty w głowę i w prawe ramię, spadł z konia. Kozacy nie poznawszy dowódcy popędzili dalej. Ciężko rannego uratował jeden z miejscowych chłopów wciągając go do swojej stodoły. Ratując rannego Wróblewskiego przerzucano go do dworu w Zawierzycach. Tutaj, bliska krewna dzierżawcy, młoda Bolesława Skłodowska (ciotka przyszłej uczonej Marii Curie-Skłodowskiej) podjęła ryzykowną decyzję. Postanowiła rannego przewieść na stronę austriacką do Galicji. Przebrała go w szaty kobiece i ucharakteryzowała na swoją ochmistrzynię. Następnie konno, z tą „ochmistrzynią” i ojcem, udała się do obozu rosyjskiego po przepustkę.

Według późniejszej relacji samego W. Wróblewskiego było tak: „W obozie ojciec panny wysiadł sam z otwartego powozu, a oficerowie harcowali na koniach obok nas. Jeden z nich patrząc na mnie wykrzyknął: Czyż ta panna nie jest przebranym powstańcem? – Zacząłem szukać pistoletu, aby mu łeb rozwalić na moje ostatnie pocieszenie, ale nie mogłem znaleźć kieszeni w mojej sukni. W tejże chwili oficer wyższej rangi, który słyszał te słowa, rozkazał podwładnemu, żeby się wynosił, ponieważ gada damom nieprzyzwoitości; następnie wspiąwszy konia ostrogami, zbliżył się o dwa kroki do mnie i szepnął mi prawie w ucho: »Niech pan zwróci uwagę na swoją twarz«. Podniosłem do niej rękę; cienki strumyk krwi sączył się po policzku. Bandaż, zakrywający lekką ranę na czole, obsunął się; nie mogąc go poprawić, zakryłem policzek chustką, na którą wreszcie natrafiłem w kieszeni. Ojciec panny wrócił z przepustką”. Wróblewski czuł się wówczas mocno przygnębiony, że naraża swoją osobą na zgubę innych ludzi. Nie dowiedział się też nigdy, jakiemu oficerowi zawdzięcza życie, Polakowi czy Rosjaninowi. Ale po latach wyrażał przekonanie, że „to Rosjanin zrobił ten piękny gest, gdyż niejeden z nich prześladował nas pod przymusem i wbrew własnej woli”. W tym miejscu należy dodać, że sam Wróblewski jako dowódca powstańców kilkakrotnie wypuścił na wolność wziętych do niewoli żołnierzy rosyjskich. Po przekroczeniu granicy austriackiej przez pewien czas przebywał w szpitalu powstańczym, założonym u hrabiów Tarnowskich w Dzikowie. Następnie z Galicji wyjechał do Francji. Osiadł w Paryżu – tradycyjnym ośrodku polskiej emigracji. Miał 28 lat, gdy opuścił kraj na zawsze. Nie miał już po co wracać. Władze carskie wydały nań wyrok śmierci przez rozstrzelanie i nakazały skonfiskowanie jego rzeczy osobistych w Sokółce.

Na emigracji we Francji zajął się przede wszystkim organizacją pomocy dla uchodźców. Początkowo z własnych pieniędzy, które otrzymał od matki i krewnych, pomagał potrzebującym. Emigranci z okresu powstania styczniowego, zazwyczaj ludzie młodzi, bez wykształcenia i zawodu, a także znajomości języka francuskiego, bez ubrania i wyżywienia, niejednokrotnie znajdowali się w skrajnej nędzy. Zwracał się więc o pomoc do instytucji rządowych oraz o pożyczki do osób prywatnych. Wypraszał o wsparcie dla swoich podkomendnych, nawet poza granicami Francji. Np. apelował o ratunek dla przebywającego w Szwajcarii młodego Jana Geniusza, człowieka z ludu, starszego strzelca z Puszczy Białowieskiej, który w powstaniu był „najwytrwalszym i najzręczniejszym przewodnikiem wszystkich oddziałów powstańczych”.

W końcu bieda i niedostatek dotknęły jego również. Chwytał się różnych prac. Był latarnikiem – zapalał latarnie gazowe na ulicach, nauczycielem, zecerem w drukarni Rouge. Mieszkał skromnie i żył w niedostatku. Równocześnie, obok pracy społecznej, zajmował się aktywnie działalnością polityczną. Podtrzymywał idee powstańcze i wspierał organizacje patriotyczne. Organizował obchody rocznicowe, przypominając dzieje walk narodowowyzwoleńczych.

W 1865 roku został wybrany przewodniczącym Delegacji Litewskiej, organizacji skupiającej uczestników powstania styczniowego. W drugiej połowie 1867 roku wszedł w skład Komitetu Reprezentacyjnego (zarządu) organizacji p.n. Zjednoczenie Emigracji Polskiej. W Zjednoczeniu skupiającym powstańców 1863 roku odgrywał kierowniczą rolę i reprezentował kierunek „czerwonych”. Cieszył się dużym zaufaniem. Corocznie wybierano go do Komitetu Reprezentacyjnego.

Przed wyborami do tegoż Komitetu, 1 lutego 1869 roku, wydał odezwę programową pt. „Do Zjednoczonej Demokracji Polskiej”. W odezwie tej, przedstawiając wizję przyszłej Polski, oświadczył: „W inną Polskę niż ta, którą lud nasz pracowitymi rękoma z grobu podźwignie – nie wierzę; innej Polski nad tę, jaka przy całości historycznych swych granic, całością praw obywatelskich obdarzy wszystkich swych synów – nie pragnę; dla innej Polski jak ta, gdzie panowanie człowieka nad człowiekiem ustąpi miejsca panowaniu wolności rozumu i prawa, gdzie ciemnota zniknie w promieniach powszechnej oświaty, a nędza – w sumiennym rozkładzie społecznych korzyści – dla innej Polski ani żyć, ani umierać nie mogę”.

Rok 1870 w życiu osobistym i działalności emigracyjnej dla Wróblewskiego nie należał do pomyślnych. Latem tegoż roku ciężko zachorował na ospę. Mimo braku odpowiedniej opieki lekarskiej po kilku tygodniach zdołał wyzdrowieć. Jednocześnie przeżywał okres burzliwych wydarzeń politycznych. Rząd francuski, sprowokowany przez Bismarcka, wypowiedział wojnę Prusom (19 VI 1870). Wśród Francuzów, pod wpływem propagandy rządowej, zapanowała euforia entuzjazmu wojennego, że duża Francja wnet pobije małe Prusy. Większość emigracji polskiej uległa tym nastrojom. Polacy ochotniczo zgłaszali się do wojsk francuskich. Usiłowali nawet tworzyć własne jednostki wojskowe. Władze francuskie jednak nie skorzystały z ich pomocy. Unikały zajęcia jasnego stanowiska w sprawie polskiej, aby nie drażnić Rosji. Przywódca emigracji zachował ostrożność i nie podzielał ogólnego entuzjazmu. Późniejszy rozwój wypadków potwierdził jego sceptycyzm. Wszystko działo się akurat odwrotnie. Klęska Napoleona III pod Sedanem i wzięcie do niewoli 80 tysięcy żołnierzy francuskich (2 IX 1870), oblężenie i zajęcie Paryża przez Prusaków (28 I 1871) oraz podpisanie upokarzających preliminariów pokojowych przez Thiersa w Wersalu (26 II 1871), ostatecznie przekreśliły niepodległościowe nadzieje polskiej emigracji. W. Wróblewski uważnie obserwował w tym czasie przebieg militarnych i politycznych wydarzeń.

Według jednego z emigrantów, „Poczciwy Walerek – jadał i sypiał” z mapami i planami cesarza Napoleona I, a także studiował topografię Paryża i okolic. Równocześnie dzielił ciężkie położenie mieszkańców stolicy Francji. Zima lat 1870/1871 była niezwykle ostra. Brakowało opału i żywności. Dzieci odmrażały nogi w ochronkach. Głód dochodził do niebywałych rozmiarów. Szalała drożyzna. Według kronikarskich zapisków Władysława Mickiewicza, cena jednego szczura dochodziła do 8 franków za sztukę. Funt psiego mięsa w jatkach kosztował do 6 franków. W restauracjach po wygórowanych cenach podawano mięso z kotów, myszy i wróbli. Rozpacz ludności pognębiała nieudolność rządu i widoki maszerujących pruskich żołnierzy. Groźnie narastało niezadowolenie społeczne. Gdy burżuazyjny rząd Thiersa usiłował rozbroić Gwardię Narodową, 18 marca 1871 r. wybuchła rewolucja. Lud paryski chwycił za broń. Utworzono Komunę Paryską – pierwszy rewolucyjny rząd robotniczy.

Generał Komuny Paryskiej

W nowej sytuacji politycznej Wróblewski stanął po stronie rewolucji i przystąpił do Komuny Paryskiej. W jej programie radykalnych reform społecznych i walce w obronie ojczyzny z Prusakami dostrzegał perspektywę zmiany układu sił politycznych w Europie i możliwość walki o wolną Polskę. Jego zaangażowaniu sprzyjało również to, że nowa władza potrzebowała rewolucyjnych oficerów na stanowiska dowódcze, posiadających wykształcenie i doświadczenie. Tym bardziej, że cieszył się szacunkiem i uznaniem wśród Francuzów.

W połowie kwietnia mianowano go generałem i dowódcą odcinka frontu od Ivry do Arcueil. Był także organizatorem i dowódcą kawalerii. Około dwóch tygodni później został dowódcą III Armii i powierzono mu obronę całego frontu na lewym brzegu Sekwany. Front ten, od Sekwany po rzeczkę Biévre, obejmował 5 fortów (Issy, Vannes, Montrouge, Bicétre i Ivry) oraz teren między Villejuit a Sekwaną. Bywało, że tłumy francuskiej biedoty na jego widok wiwatowały wznosząc okrzyk „Vive la Pologne!”.

Przystąpienie Wróblewskiego do Komuny Paryskiej i powierzenie mu wysokich stanowisk przyciągało polskich emigrantów do udziału po stronie rewolucji. Wielu z nich znajdowała się w jego sztabie oraz w najbliższym otoczeniu. Skromny i bezpośredni w obejściu był lubiany przez żołnierzy. Przejściowo kwaterował, w Pałacu Elizejskim. Dbał o porządek i dobre stosunki swojego sztabu z ludnością: gdy pewnego razu jeden ze znajomych przyszedł do Pałacu Elizejskiego, aby zasięgnąć porady w sprawie osobistej, nie miał trudności z dostępem do generała.

Na początku maja 1871 roku generał przeniósł się z Pałacu Elizejskiego do m. Gentilly, aby być bliżej frontu południowego. Kwaterował w jednej z fabryk. Jako dowódca borykał się z niedostatkiem zdolnych do walki żołnierzy, brakiem koordynacji w dowodzeniu, chaosem i nieudolnością władz oraz niekiedy ze sprzecznymi rozkazami politycznego kierownictwa Komuny. Mimo to organizował obronę i walczył. Gdy 10 maja wersalczycy zajęli fort Vanves, sam stanął na czele dwóch batalionów 11 Legii. Na drugi dzień wczesnym rankiem otworzył ogień na fort. Odbił go szturmem i przepędził wersalczyków. Podczas szturmu niemal cudem uniknął śmierci w chwili wysadzania bramy granatem.

W ciągu maja układ sił zbrojnych ulegał zmianom. Siły wersalczyków rosły, zaś komunardów malały, 21 maja gen. Wróblewski jako dowódca frontu południowego znalazł się w ciężkiej sytuacji. Około 40 tysięcy wersalczyków atakowało jego siły w liczbie około 7-8 tysięcy rozproszonych komunardów. Wersalczycy wziętych do niewoli natychmiast rozstrzeliwali. Niektórzy podkomendni z otoczenia Wróblewskiego umierali z ran. W tych samych dniach, gdy generał Wróblewski kierował obroną frontu południowego, zacięte walki toczyły się na froncie północnym. 21 maja wojska wersalskie od zachodu wdarły się do Paryża przez bramę Saint Clode. Wspólnie z wojskami pruskimi zamknęły pierścień wokół miasta. Na ulicach rozgorzały zacięte walki.

23 maja, na ulicy Myrrha, prowadząc do kontrataku kompanię marynarzy, został śmiertelnie ranny generał Jarosław Dąbrowski, naczelny dowódca wojsk Komuny. Współtowarzysze walki zanieśli go do szpitala Lariboisiere. Tutaj, próbował go ratować polski lekarz, weteran powstania styczniowego, Henryk Gierszyński. Chcąc nawiązać kontakt z nieprzytomnym, a może uzyskać jakieś polecenie dla rodziny, nachylił się i zawołał: „Panie Dąbrowski!”. Ranny otworzył oczy – jak potem wspominał Gierszyński i „zrobiwszy nadzwyczajny wysiłek chwycił mnie za głowę i pocałował. To był ostatni jego gest w życiu i ostatnie pożegnanie z rodakami”.

Tegoż dnia, gdy zginął Dąbrowski, generał Wróblewski wysunął śmiały plan, aby wszystkie rozproszone oddziały komunardów skupić po lewej stronie rzeki i skuteczniej zorganizować opór w trójkącie Sekwana-Panteon-rzeczka Biévre. Plan ten jednak nie został zrealizowany. Następnego dnia jeszcze kilkakrotnie odpierał ataki wersalczyków na terenie XIII okręgu. Jednak wobec ogromnej przewagi wroga i groźby bezpośredniego okrążenia, wydał rozkaz do wycofania się do XI okręgu.

Pod osłoną nocy z 25 na 26 maja przekroczył Sekwanę wraz z około tysiącem ludzi i działami. Charles Delescluze, ostatni delegat Komuny do spraw wojny, zaproponował mu objęcie naczelnego dowództwa obrony. Jednak było już za późno. Propozycji nie przyjął. Brakowało już ludzi zdolnych do walki. W beznadziejnej sytuacji poszedł walczyć na barykady jako zwykły żołnierz. Tejże nocy poradził swoim żołnierzom, aby się przebrali w cywilne ubrania i rozproszyli. Sam schronił się w jednym z budynków w okolicach Chateau-d΄Eau.

Po upadku Komuny generał Wróblewski, ku zgorszeniu przyjaciół, nie zamierzał opuścić Paryża. Wcale się nie ukrywał. Czuł się dobrze wśród ludzi. „Poczciwi robotnicy – mówił – otaczają mnie opieką, zapraszają na obiady, na których tak serdecznie piją za moje zdrowie”. Mimo to, w obliczu szalejącego terroru został zmuszony do wyjazdu z Francji. Dzięki pomocy rodaków otrzymał paszport pruski i poprzez Belgię wyjechał do Anglii.

W połowie sierpnia 1871 roku zamieszkał w Londynie. Już, gdy tutaj przebywał, 25 maja 1872 r. francuski trybunał zaocznie skazał go na śmierć, w związku z tzw. sprawą dominikanów z Arcueil (niektórzy z nich w toku walk byli rozstrzeliwani przez komunardów za sprzyjanie wersalczykom i zdradę).

Ocalenie kościoła Notre Dame

Omawiając udział generała Wróblewskiego w obronie Komuny Paryskiej warto przypomnieć również pewien, stosunkowo mało znany, fakt historyczny. Otóż podczas walk majowych na lewym brzegu Sekwany, gdy sytuacja militarna komunardów ulegała pogorszeniu, stawiali rozpaczliwy opór i różnymi sposobami opóźniali wkraczanie wojsk wersalskich. Między innymi postanowili wysadzić w powietrze katedrę Notre Dame. Ostateczna decyzja należała do dowódcy obrony. Wieść nie stanowiła tajemnicy. Pewnego dnia u generała Wróblewskiego zjawiły się dwie wytworne damy. Jedną z nich była Małgorzata, księżna Orleańska (od 15 I 1812 roku żona księcia Władysława Czartoryskiego). Obie uklękły przed generałem i ze łzami w oczach prosiły, aby nie dopuścił do tego czynu. „Łzy tych kobiet tak mnie wzruszyły – opowiadał po latach Wróblewski – że nie mogłem odmówić i wydałem rozkaz wstrzymania przygotowań do wysadzenia kościoła Notre Dame” (Archiwum Akt Nowych. Ze wspomnień Leona Altera w Quarville, syg. tecz. nr 83).

Żywot emigranta-tułacza

Po upadku Komuny Paryskiej Walery Wróblewski pędził żywot emigranta-tułacza kolejno na terenie Anglii, Szwajcarii i Francji. Etapami jego pobytu były: Londyn (1871-1877), Genewa (1877-1880), Nicea (ok. 1881-1895), Paryż (1895-1900) i Quarville nad Loarą (1900-1908).

Przypomnijmy pokrótce ich ważniejsze aspekty. Przybywszy do Londynu natychmiast znalazł się w wirze emigracyjnej działalności politycznej. Ówczesna Anglia była państwem tolerancyjnym. Uchodzący z Francji komunardzi spotykali się z sympatią lewicy angielskiej. Nawiązywali kontakty i zawierali przyjaźnie. Często przyjmowano ich z honorami.

Na bankiecie 25 września 1871 roku, wydanym w związku z obradami Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, Wróblewski siedział obok Karola Marksa, po jego prawej stronie. Zabierając głos między m.in. powiedział, że „Zawsze walczył pod czerwonym sztandarem” i w przyszłości zawsze będzie gotów do walki gdy „zajdzie po temu potrzeba”. O popularności W. Wróblewskiego świadczą powierzane mu stanowiska kierownicze. 10 października 1871 roku na posiedzeniu Rady Generalnej I Międzynarodówki został wybrany jej członkiem i powierzano mu funkcję sekretarza do spraw Polski. W tym charakterze utrzymywał kontakty organizacyjne z socjalistami polskimi w Europie, w tym z zalążkowymi sekcjami w Galicji i w Poznańskiem.

W 1873 roku został wybrany przewodniczącym radykalnej organizacji p.n. Związek Ludu Polskiego w Londynie. Konsolidował z polską emigrację wokół obchodów rocznic narodowych, np. obchodów stulecia pierwszego rozbioru Polski (5 VIII 1872) oraz rocznic powstania listopadowego i styczniowego. Budził świadomość narodową i wzywał do gotowości podjęcia w sprzyjającej sytuacji walki o niepodległość Polski.

W latach 1875-1876 w Londynie brał udział w kilku wiecach międzynarodowych dla uczczenia powstań polskich. Na obchodzie styczniowym w 1875 roku, na którym przemawiał również K. Marks, podkreślił, że walka o niepodległość Polski musi się łączyć z walką o zniesienie ekonomicznego jarzma ludu. Na obchodzie listopadowym przemawiając po francusku i po polsku oświadczył, że „dzisiaj jedynie sztandar socjalno-demokratyczny może być sztandarem naszej drogiej ojczyzny”. Akcentował także, że w państwie rosyjskim lud polski i rosyjski zgodnie powinny prowadzić walkę „Za Waszą i Naszą Wolność”.

Propagując jedność rewolucyjnych Polaków i Rosjan uczestniczył również w pracach i zebraniach miejscowego Niemieckiego Robotniczego Stowarzyszenia Oświatowego. Z zapałem uczył się języka niemieckiego. W londyńskim etapie życia Wróblewskiego szczególne miejsce zajmuje jego współpraca z Karolem Marksem i Fryderykiem Engelsem. Na bieżąco zapoznawał ich z prasą polską, wychodzącą na emigracji i w Galicji. Często bywał w domu u Marksa. Przyjaźnił się z jego rodziną, w tym z dorosłymi córkami Jenny i Eleonarą. Marks i Engels pomagali mu w leczeniu i wspomagali materialnie, gdy był w potrzebie.

Wybuch wojny rosyjsko-tureckiej (kwiecień 1877) i nadzieja na możliwość zmian w Europie spowodowały wzrost aktywności W. Wróblewskiego. Skuszony perspektywą wzięcia udziału w wojnie przeciwko Rosji, opuścił Anglię i przeniósł się do Szwajcarii, aby być bliżej teatru działań wojennych. W wyniku jego starań został utworzony w Turcji pierwszy polski legion pod dowództwem majora Józefa Jagmina. Niestety, późniejsze losy wojny przekreśliły jego plany tworzenia polskiej siły zbrojnej. Legion polski został rozbity. Major Jagmin zginął w bitwie pod Szumlą. Część żołnierzy polskich dostała się do niewoli rosyjskiej. Zawarty pokój w San Stefano (3 III 1878) ostatecznie unicestwił wszelkie plany niepodległościowe.

Przebywając w Szwajcarii, W. Wróblewski nawiązał bliską współpracę z rosyjskimi rewolucjonistami, głównie z narodnikami. Montował na emigracji wspólny front polsko-rosyjski do walki przeciwko caratowi. Ściśle współdziałał z grupą zwolenników pisma „Kabat” (Dzwon Alarmowy), któremu przewodził jego przyjaciel Piotr Tkaczow. Ważne miejsce w jego działalności szwajcarskiej stanowiły kontakty i współpraca z polską emigracją socjalistyczną. Utrzymywał przyjazne stosunki ze wszystkimi młodymi socjalistami (K. Dłuski, S. Mendelson, L. Waryński). Bywał na ich zebraniach. Odwiedzał redakcje pism „Równość” i „Przedświt”. Ogólnie popierał młody polski ruch socjalistyczny, ale krytycznie odnosił się do jego programu w kwestii narodowej. Uważał, że w warunkach zaborów i niewoli narodowej naczelnym hasłem polskiego ruchu socjalistycznego powinna być walka zbrojna o niepodległość.

Po ogłoszeniu amnestii przez rząd francuski w 1880 roku Wróblewski zdecydował się powrócić do Francji. Ze względów zdrowotnych wybrał Niceę, niewielką wówczas, ale znaną miejscowość uzdrowiskową na Lazurowym Wybrzeżu. Spędził tutaj ponad 10 lat. Był to najcięższy i najsmutniejszy okres jego życia. Początkowo wiodło mu się nieźle. Posiadał pewien zapas pieniędzy, które otrzymał od matki i krewnych. Zasoby te jednak szybko się wyczerpały. Tym bardziej, że zaczął odwiedzać nowo otwarte kasyno gry w Monte Carlo. Skromny pokój hotelowy zamienił na coraz to gorsze i tańsze mieszkania. Pracował zarobkowo bijąc młotem w kuźni u jednego z kowali nicejskich. Gdy zapadł na zdrowiu i był obłożnie chory nie starczało mu na opłacenie doktora. Popadł w biedę i nędzę. Wysyłał błagalne listy o pomoc do znajomych. Odzew nie zawsze był pozytywny. Okresowo wydatnie wspierał go mieszkający w Nicei Józef Wierzejski, stary emigrant i przyjaciel. Drogą pocztową pomagał także B. Limanowski i F. Engels. Pewnego razu w 1893 roku miał wypadek. Wdał się w bójkę z kilku łobuzami, którzy go zaczepili na ulicy. Odniósł zwycięstwo, ale miał złamaną rękę i połamane kilka żeber. Przestał pracować u kowala. Prawa ręka została unieruchomiona, a lewą miał niesprawną od czasu powstania. Pozbawiony opieki i środków materialnych, w przystępie rozpaczy, targnął się na życie. W ostatniej chwili rodacy wyciągnęli go z morza i nieprzytomnego odstawili do szpitala, gdzie został odratowany.

Zaalarmowany F. Engels w Londynie przyszedł mu z pomocą. Jednocześnie interweniował u wpływowych socjalistów francuskich, Vaillanta i Rocheforta, aby ratując honor Francji, zajęli się losem weterana Komuny i wyrwali go z nędzy. W konsekwencji tych starań został sprowadzony do Paryża. Pod koniec kwietnia 1895 roku zamieszkał w Paryżu przy ul. Mazarina 44. Minęły ponad trzy dziesięciolecia od jego pierwszego pobytu w tym mieście. Dużo się zmieniło. Starzy znajomi i przyjaciele powymierali. Ale młodzi garnęli się do owianego legendą bohatera Komuny. W stolicy Francji zapewniono mu lepsze warunki bytu. Otrzymał pracę kontrolera kolportażu popularnego pisma „L’Intransigeant”. Dziennie zarabiał 5 franków, co już starczało na skromne utrzymanie, chociaż od biedy całkowicie nie chroniło.

Działacz Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS)

W Paryżu zgłosił akces do paryskiej sekcji Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich (ZZSP, od 1900 r. Oddział zagraniczny PPS). Przyjęcie załatwiał mu Kazimierz Kelles-Krauz, sekretarz sekcji. Przesyłając dane w sprawie jego kandydatury w liście z dn. 9 sierpnia 1895 roku do Centrali ZZSP w Londynie pisał: „Jest to facet – choć chory i porąbany – b. żywotny, szczery socjalista o wytrawnym sądzie o ludziach i rzeczach. Przyjemnym jest, że dobra część dawnej demokracji przechodzi do socjalizmu”.

Rok później, Józef Piłsudski, listownie proponował kierownictwu PPS, aby udzielić mandatu Waleremu Wróblewskiemu na kongres II Międzynarodówki w Londynie. Legendarny generał aktywizował na gruncie paryskim środowiska polskiej emigracji. Jako gość uczestniczył w zebraniach i spotkaniach PPS, studenckiej „Spójni”, Towarzystwa Polaków w Paryżu i innych organizacji. Uczestniczył we wspólnych obchodach rocznicowych. Pod koniec 1899 roku został obdarowany tytułem honorowego członka Związku Postępowej Młodzieży Polskiej. Jego osobę – zasłużonego przywódcy powstania styczniowego i bohatera Komuny Paryskiej – przypominał współczesnym w maleńkiej broszurce pt. „Jenerał Walery Wróblewski” (Paryż 1900) dr medycyny Henryk Gierszyński. Między innymi pisał: „Kiedy zapada noc nad Paryżem – na oświeconych elektrycznym światłem bulwarach można nieraz spotkać samotnego człowieka o sztywnej wojskowej postaci, z kapeluszem zsuniętym z lekka na tył głowy, z rękami wciśniętymi w kieszenie paltotu, który wolnym krokiem sunie przez wielkie miasto. Twarz jego surowa, zadumana, zwraca uwagę przechodniów – oczy przenikliwe, świdrujące do gnębi, z roztargnieniem błąkają się po toczącym się tłumie i zdają się wybiegać w jakąś dal odległą, pełną wspomnień chwil, które już nigdy nie wrócą…”.

Ostatnie lata życia

W 1900 roku dr H. Gierszyński zabrał z nadszarpniętym zdrowiem ziomka z Litwy do swojej prywatnej willi w Quarville. W gościnnym domu Gierszyńskich, który uważano „za ambasadę polskości”, spędził w dostatku ostatnie osiem lat swojego życia. Uwolniony od trosk materialnych mógł poświęcić czas na sprawy osobiste. Czytając prasę bieżącą, którą prenumerował Gierszyński, z uwagą śledził rozwój sytuacji międzynarodowej. Przede wszystkim wybuch wojny rosyjsko-japońskiej w 1904 roku i przebieg rewolucji lat 1905-1906. Interesował się szczególnie działalnością PPS w zaborze rosyjskim, a zwłaszcza sukcesami Organizacji Bojowej PPS. Uczestniczył także w życiu towarzyskim rodziny Gierszyńskich. Osobiście przyjmował niektórych znakomitych gości np. Władysława Reymonta, Jana Lorentowicza, Bolesława Limanowskiego i wielu innych.

Wiosną 1908 roku stan zdrowia Wróblewskiego wyraźnie się pogorszył. Gnębił go reumatyzm. 5 sierpnia 1908 r. zakończył życie w Quarville w wieku lat 72. W świadectwie zgonu napisano, że zmarł „z wyczerpania sił żywotnych”. Nie pozostawił po sobie żadnego majątku, ani pamiątek. Zachował się tylko tekst modlitwy, którą kiedyś otrzymał od matki, gdy zaczynał patriotyczną działalność rewolucyjną. Ostatnim jego życzeniem było, aby go pochować na cmentarzu Péré Lachaise, obok współtowarzyszy walki zabitych w 1871 roku.

Ostatnie życzenie – aby pochowano na cmentarzu Péré Lachaise

Wolę zmarłego wypełniła paryska sekcja PPS Frakcji Rewolucyjnej. Zgromadziła ona niezbędne fundusze i powołała „Komisję urządzającą pogrzeb Walerego Wróblewskiego”. Członkami komisji zostali przedstawiciele polskich organizacji socjalistycznych na emigracji oraz bezpartyjni. Byli to: Aleksander Epstein, dr Henryk Gierszyński, dr Jan Jarkowski, Eleonora Lazarusówna, Stanisław Limanowski (syn Bolesława). Zofia Prauss, Karol Udałowski, Ignacy Urbach, dr Vaqueret i dr Józef Zieliński.

23 sierpnia 1908 roku w Paryżu, przy ulicy Ancienne-Comédie 13, w sali słynnej kawiarni „Procopa”, odbył się wiec pożegnalny p.n. „Walery Wróblewski a Komuna Paryska”. Na wiecu przemawiali działacze francuskiego ruchu socjalistycznego. Między in. Edouard Vaillant, który żegnając swojego osobistego przyjaciela i socjalistę powiedział: „Ze wszystkich waszych rodaków, którzy wzięli udział w walkach Komuny, najbardziej ceniłem i lubiłem Wróblewskiego… miał on pełną świadomość internacjonalisty, że sprawa, dla której walczył, była sprawą międzynarodowej rewolucji proletariatu”. Trzy dni później, 16 sierpnia, odbyły się główne uroczystości pogrzebowe. Zwłoki gen. W. Wróblewskiego przewieziono koleją z Quarville do Paryża. Około godz. 14.30 tłumy ludzi zgromadziły się na stacji Austerlitz. Przed trumną składano wieńce i kwiaty. Przybyły delegacje następujących organizacji: Francuskiego Związku Weteranów Komuny, obu odłamów Polskiej Partii Socjalistycznej, PPS „Proletariat”, SDKPiL, Związku Robotników Polskich, polskich socjalistów międzynarodowych, studenckiego Stowarzyszenia „Spójnia” w Paryżu, socjalistów litewskich, Rosyjskiej Partii Socjaldemokratycznej, Rosyjskiej Partii Socjalistów-Rewolucjonierów, Związku Pomocy dla ofiar caratu i koła śpiewaczego „Pieśń”. Delegacje z wieńcami przysłały również Federacja Socjalistów Sekwany oraz redakcje dziennika „L’Humanite”. Około godz. 15-tej żałobny karawan wyruszył z Austerlitz przez centrum Paryża na cmentarz Péré Lachaisé. Na ulicach tłumy mieszkańców żegnały zmarłego. Szacowano je na kilkadziesiąt tysięcy. Wiele osób po drodze przyłączyło się do konduktu pogrzebowego. W kondukcie tym kroczyło ponad 5 tysięcy ludzi. Oprócz najbliższych przyjaciół i komunardów byli to przedstawiciele różnych narodów: Francuzi, Polacy, Rosjanie, Litwini, Czesi i inni. Na cmentarzu Péré Lachaisé, z ustawionej mównicy pod „mur des fédérés”, zmarłego generała pożegnali m.in. dr Henryk Gierszyński – w imieniu przyjaciół powstańców 1863 roku, Jules Marteles – przedstawiciel Stowarzyszenia Weteranów Komuny, Zofia Praussowa – w imieniu PPS Frakcji Rewolucyjnej i Stanisław Janicki z SDKPiL. Uroczystości pogrzebowe odbyły się skromnie, spokojnie i z godnością. Na zakończenie odśpiewano kilka polskich pieśni rewolucyjnych, w tym „Czerwony Sztandar”. Zgromadzone na cmentarzu i jego okolicach oddziały policji nie musiały interweniować. W związku z pogrzebem wiele osób i organizacji nadesłało telegramy kondolencyjne. Wyrażały one żal z powodu śmierci generała. Między innnymi nadesłał je Bolesław Limanowski z Krakowa, Kazimierz Dłuski z Zakopanego, oraz przedstawiciel Komitetu Zagranicznego PPS – Witold Jodko-Narkiewicz z Wiednia. Telegramy przysłały także: Komitet Wykonawczy PPSD Galicji i Śląska Cieszyńskiego, Austriacka Partia Socjalistyczna, grupa parlamentarna austriackiej Socjaldemokracji, PPS „Proletariat” z Leodium i Komitet pomocy młodzieży polskiej w Paryżu.

Śmierć i pogrzeb generała Walerego Wróblewskiego odbiły się szerokim echem nie tylko we Francji, lecz także na całym świecie. Prasa zagraniczna uczciła pamięć zmarłego komunarda – bojownika o wolną Polskę i nowoczesną Europę. Ponad 300 pism opublikowało o nim artykuły, wspomnienia, nekrologi, informacje biograficzne. Oprócz francuskich i polskich były to pisma: amerykańskie, angielski austriackie, hiszpańskie, niemieckie, rosyjskie, szwajcarskie i włoskie. W Archiwum Akt Dawnych w Warszawie, w zbiorach PPS, zachował się do dziś wykaz pism zachodnioeuropejskich, głównie francuskich, które w sierpniu 1908 roku zamieściły o nim artykuły. (Sygn. 305/III/26, podt. 4).

Wzniesiony w późniejszych latach grobowiec na cmentarzu Péré Lachaisé upamiętnia jego postać. Grobowiec ten ozdabia, wykute w szarym kamieniu, popiersie generała. A przed nim napis w języku francuskim informuje: „Walery Wróblewski 1836-1908, bojownik insurekcji polskiej 1863, generał Komuny Paryskiej (18-28 maja 1871). Pod jego dowództwem l01 batalion utworzony z robotników XIII i V okręgu dziesięciokrotnie zmuszał do ucieczki przeważających liczebnie wersalczyków. Bohaterskiemu synowi Polski – lud Paryża”.

Źródło: Leonard Dubacki/Lewicowo.pl

Znadniemna.pl

114 lat minęło od chwili, gdy na cmentarzu Péré Lachaisé w Paryżu został pochowany Walery Wróblewski, wybitny demokrata i socjalista, zasłużony bojownik o wolną Polskę i nowoczesną Europę. Z okazji tej rocznicy przypomnijmy pokrótce garść ważniejszych szczegółów z jego życia i działalności. Dzieciństwo i młodość Walery Wróblewski

5 sierpnia 1772 roku Rosja, Prusy i Austria podpisały w Petersburgu traktaty rozbiorowe dotyczące podziału ziem Rzeczypospolitej, jako powód swoich działań podały „całkowity rozkład państwa” i „duch fakcyjny utrzymujący w Polsce anarchię”.

Po wojnie siedmioletniej terytorium Rzeczypospolitej stanowiło łakomy kąsek dla trzech sąsiadujących z nią wielkich mocarstw, które kosztem Polski chciały regulować swoje wzajemne stosunki.

Austria starała się rozbić tzw. system północny, opierający się na sojuszu Prus i Rosji, poprzez przekupienie tych pierwszych terenami Prus Królewskich w zamian za zwrot Śląska. Mimo, że Prusy nie okazały się tą propozycją zainteresowane, podobne pomysły miały się już niedługo urzeczywistnić, tym bardziej że w wyniku wojny rosyjsko-tureckiej cała Europa zaczęła poważnie obawiać się o dotychczasowy stan równowagi. Bezpośrednim wynikiem tego ostatniego był pruski plan uregulowania wschodniego sporu między Rosją a Austrią (uważającą Turcję za swoją strefę wpływów) kosztem Polski – zamiast terenów tureckich Rosja miała zaspokoić się u swoich zachodnich granic, a żeby było sprawiedliwie, również inni mieli skorzystać w ten sam sposób.

Rosja w końcu została przekonana (tym bardziej że trzeba było jakoś ukarać Polaków za konfederację barską), lecz nadal chciała utrzymywać kuratelę nad okrojoną Rzecząpospolitą. Austria i Prusy nie dbały o to zbytnio, usiłując jedynie zdobyć dla siebie jak najwięcej i jak najkorzystniej.

Ostatecznie na podstawie układów z 5 sierpnia 1772 roku Prusy otrzymały 36 tys. km² (580 tys. mieszkańców), Austria – 83 tys. km² (2 650 tys. mieszkańców), Rosja – 92 tys. km² (1 300 tys. mieszkańców).

Pruski udział był najbardziej rozwinięty gospodarczo, a do tego przyczynił się do ziszczenia odwiecznych marzeń Hohenzollernów o połączeniu Brandenburgii (z Berlinem) z dawnymi Prusami Książęcymi (z Królewcem). Austria otrzymała za to Lwów wraz z cennymi kopalniami soli, a Rosja teren stosunkowo najbardziej zacofany, choć i największy.

Układ ten wywołał sprzeciw w Warszawie, tak ze strony posłów, jak i króla, który jednak nie protestował głośno, choć starał się usilnie o interwencję zachodnioeuropejską. Opór polski wzmógł jedynie groźby zaborców, że zwiększą swoje nabytki, dlatego też 30 września 1773 roku traktaty rozbiorowe zostały ratyfikowane. Bezpośrednim rezultatem tych wydarzeń była ratyfikacja układów handlowych z 1775 roku, m.in. z Prusami, które oddawały w ich ręce prawie absolutną kontrolę nad gospodarką królestwa Stanisława Augusta.

Znadniemna.pl/dzieje.pl

5 sierpnia 1772 roku Rosja, Prusy i Austria podpisały w Petersburgu traktaty rozbiorowe dotyczące podziału ziem Rzeczypospolitej, jako powód swoich działań podały "całkowity rozkład państwa" i "duch fakcyjny utrzymujący w Polsce anarchię". Po wojnie siedmioletniej terytorium Rzeczypospolitej stanowiło łakomy kąsek dla trzech sąsiadujących z nią wielkich

Dzisiaj, 4 sierpnia, w polskie MSZ stawił się charge d’affaires Białorusi. Został wezwany w związku ze skazaniem dziennikarki z Polski na 5 lat kolonii karnej.

Po południu na stronie internetowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych zostało opublikowane oświadczenie, w którym wyjaśniono powody wezwania dyplomaty oraz stanowisko w sprawie.

Oświadczenie MSZ

„W dniu 4 sierpnia 2022 r. do MSZ wezwany został charge d’affaires Białorusi Alaksandr Chasnouski, któremu przekazano protest w związku z kontynuowaniem przez władze Białorusi represji wobec dziennikarzy oraz przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi” – czytamy na stronie MSZ.

„Celem spotkania było wyrażenie stanowczego sprzeciwu wobec trwających prześladowań skierowanych przeciwko dziennikarzom na Białorusi. Ostatnimi przykładami tych nieakceptowalnych działań było skazanie 3 sierpnia 2022 r. Iryny Słaunikawej, dziennikarki Telewizji Polskiej, na karę pięciu lat więzienia oraz skazanie 13 lipca 2022 r. Kaciaryny Andrejewej, dziennikarki Telewizji Belsat, na karę ośmiu lat więzienia” – wyjaśnia strona polska.

Polska domaga się uwolnienia więźniów

MSZ wskazało, że działania władz w Mińsku stanowią kolejny cios w przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi. Przypomniało, że obecnie ponad 1250 osób w tym państwie ma status więźnia politycznego, a 29 dziennikarzy jest pozbawionych wolności, w tym przebywający w areszcie od marca 2021 r. Andrzej Poczobut.

Podkreślono, że skazywanie na wieloletnie kary więzienia dziennikarzy stanowi pogwałcenie praw człowieka i standardów międzynarodowych. „Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej domaga się od władz Białorusi zaprzestania prześladowań wobec dziennikarzy, a także członków polskiej mniejszości na Białorusi oraz pozostałych przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, natychmiastowego uwolnienia wszystkich więźniów politycznych oraz oczyszczenia ich z politycznie motywowanych zarzutów, które w dalszym ciągu ciążą m.in. na prezes Związku Polaków na Białorusi Andżelice Borys” – napisano w oświadczeniu.

Znadniemna.pl za gov.pl

Dzisiaj, 4 sierpnia, w polskie MSZ stawił się charge d’affaires Białorusi. Został wezwany w związku ze skazaniem dziennikarki z Polski na 5 lat kolonii karnej. Po południu na stronie internetowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych zostało opublikowane oświadczenie, w którym wyjaśniono powody wezwania dyplomaty oraz stanowisko w sprawie. Oświadczenie MSZ "W dniu 4 sierpnia

Skip to content