Nadniemeńska Grodzieńszczyzna, Ziemia Dobrych Ludzi zapewne ukształtowała tutejsze charaktery nie tylko swymi niezwykłymi dziejami, ale także pięknem krajobrazu. Magiczny Niemen, lidzkie bory, dolina Czarnej Hańczy, Marychy i Mołczadki, cudne północne niebo i przestrzenie pól zawsze inspirowały twórczo dusze tutejszych Artystów.
Miałem i mam to szczęście, że z kilkoma z Nich się zaprzyjaźniłem. Gdzieś około roku 1994-95, gdy rankiem zdawałem klucze od pokoju w hotelu Turist, recepcjonistka przekazała: «K Wam zwanili, Was żdut na Sowietskoj tri!». Nie trzeba było pytać o to, Kto dzwonił. Na Dominikańskiej 3 w pracowni Mistrza Stanisława czekali On sam oraz nieodłączni Rysio Dalkiewicz i Wacek Danowski. Do Grodna przybyłem wraz z kolegami późną nocą, a Oni już z samego rana wiedzieli i zapraszali!
U Stasia w uporządkowanej pracowni pełnej większych i mniejszych obrazów, grafik, szkiców, pędzli, farb, kartonów i bristoli siedzieli Trzej Wspaniali Muszkieterowie Pędzla i jeszcze dwu innych grodzieńskich Artystów członków Towarzystwa Polskich Plastyków na Białorusi. Było piękne lato, Dominikańska już żyła, na niebie płynęły wspaniałe grodzieńskie cumulusy, jakby wprost z obrazów Ferdynanda Ruszczyca. Po serdecznym powitaniu Staszek poprosił o chwilę ciszy, a mnie usadził na jednym z solidniejszych krzeseł swojej artystycznej kwatery. Znaliśmy się już nieco ponad dwa lata i dotąd takiej ceremonii nie pamiętałem? Staszek z Ryśkiem, który wtedy prezesował Towarzystwu, wstali i wygłosili laudację … dla mnie!
W kilku poważnych (na Nich!) słowach – zawsze żartowali, śmiali się i w ogóle mieli świetny nastrój, oświadczyli, iż doceniają moją pracę oświatową na rzecz polskich środowisk Grodzieńszczyzny, teksty w «Głosie znad Niemna» i «Magazynie Polskim», zaś nade wszystko działalność «Straży Mogił Polskich» – na Wschodzie i wręczyli mi: legitymację nr 3 (!!! Nr 1. Tadeusz Gawin, nr 2. docent Paweł Zworski mąż, ojciec i teść znakomitych Artystów z Wrocławia, z którego żartowaliśmy, że jest najlepszym inżynierem wśród Artystów i najlepszym Artystą wśród inżynierów) Honorowego Członka TPPnB, a w chwilę po tym … mój portret, namalowany przez Mistrza Dalkiewicza.
Na portrecie, mimo iż wówczas byłem skromnym doktorem nauk, widniałem w purpurze i w rektorskich gronostajach z berłem dumnie spoglądając w Przyszłość… oświadczyli przy tym czytając napis na odwrocie obrazu, że w uznaniu zasług oświatowych oraz kierowania upamiętnieniami polskiej martyrologii na Grodzieńszczyźnie i Nowogródczyźnie – mianują mnie Rektorem Akademii Kresowej! Kochani Koledzy, zamurowało mnie, wzruszyło, a później było tylko wesoło. Jak zawsze na Dominikańskiej 3. Legitymację do dzisiaj przechowuję z pietyzmem (i podaję jako wyróżnienie w różnych ankietach zawodowych), zaś portret «rektorski » wisi na honorowym miejscu w moim profesorskim gabinecie na Uniwersytecie Wrocławskim.
Obok portretu dwie Rysiowe wizje, rapsodie niemeńskie, a w domu galeria Staszkowych grafik świątyń Grodzieńszczyzny i jeszcze trzy niemeńskie dalkiewicze. Nie mam tylko akwarel Wacława. Porozbierano mi je we Wrocławiu. Miałem nadzieję na kolejne, ale kochany dobry Wacek tak szybko odszedł…
Wybiegając nieco naprzód w tej krótkiej opowieści – obrazy niemeńskie i świątynie Grodzieńskie otrzymałem od obu Przyjaciół także wiele lat później, gdy po tragicznym wypadku, jakiego doznałem, Obaj – Staszek i Rysio specjalnie przyjechali do mnie do szpitala w tak dalekim Wrocławiu i podarowali mi wizerunki tego czego jak sądziłem, już nie zobaczę. Staszek, nieco strapiony sytuacją, ale mimo wszystko z tym swoim nieodłącznym przyjaznym uśmiechem, powiedział: «Nie bój się, my Polacy mamy szczególne względy u Pana Boga» (i dodał ciszej: «Przecież wiadomo, że Pan Bóg jest… Polakiem! »). Trochę racji miał, ale nie całkiem. Odwiedzili mnie wówczas także zacny ks. Stanisław Pacyno z Lidy i niezawodny Tadek Gawin, no i oczywiście Tereska Sobol z Iwieńca. Tadzio Malewicz (też Artysta, bo rzeźbi w drewnie!) przysłał serdeczny list (Pani Bronia z Nieświeża – zioła, a ciocia Albina ze Starzynek – zaświadczenie o Mszy świętej).
Tacy tutaj Ludzie, a wśród Nich Staszek Kiczko i Rysio Dalkiewicz. W każdym razie z trudem, ale Grodno i ukochany Niemen oraz Świteź znowu zobaczyłem! Lidę, Wołkowysk, Nowogródek, Rubieżewicze, Nowogródek, Iwieniec i Mińsk także. Teraz znów nie mogę, ale to nie sprawa zdrowia lecz … i tu znów dygresja: gdy nie mogąc nawiedzać i badać naukowo umiłowanych zakątków Grodzieńszczyzny, Nowogródczyzny i Mińszczyzny, przeniosłem swoje peregrynacje za miedzę, na litewską Wileńszczyznę, Staszek i Rysiek szybko mnie namierzyli i odnaleźli w … Solecznikach, gdzie sami artystycznie od lat współpracują z Grażyną Zaborowską dyrektorką Rejonowego Centrum Kultury.
Wynajęli auto, znaleźli kierowcę jechali prawie dwieście kilometrów przez granicę i mnie odnaleźli! Prawda Mickiewiczowskiego poematu spod Oszmiany – «przysłowia niedźwiedziego», o tym, że prawdziwych «Przyjaciół poznajemy w biedzie», okazała się w pełni prawdziwa. Wspaniała Stasiowa pracowania zawsze mi imponowała. Lubiłem oglądać, dotykać dzieł skończonych i zaczętych, wypytywać o tematy i techniki sztuki. Wiele dzieł Staszka ma żółtawy odcień albo tło – żartowałem, że zapewne w tej pracowni krąży duch Marca Chagalla (też żółte tła), gdyż Staszek ukończył Akademię Sztuk Pięknych właśnie w chagallowskim Witebsku. Dopiero po co najmniej trzeciej wizycie nauczyłem się pytać, ale nie zachwycać obrazami bo każdy, którym szczególnie się cieszyłem, Stanisław (przecież Polak, nie Gruzin!) natychmiast zdejmował z ściany i z uśmiechem wręczał mi w podarunku! Tak niechcący zostałem obdarowany miniaturką – obrazkiem Fary Grodzieńskiej, obrazkiem niewielkim, ale wyraźnie dla Mistrza Staszka wiele znaczącym. Podobnie było z grafi ką Zamku Stanisławowskiego. Niech mi to Staszek wybaczy – a wybaczy jak Go znam na pewno, bo to mój szczery Przyjaciel. Rysio z kolei wręczał mi swoje oleje z Rzeką i krajobrazami bohatyrowickimi. Od tamtego czasu aż do roku 2005, ilekroć byłem w Grodnie, raczej przejazdem, zawsze nawiedzałem tę małą świątyńkę sztuki, która była domem wszystkich polskich Artystów Grodna. Nie tylko Ich, bo Staszek zawsze serdecznie przyjmował wszelkich innych gości zwłaszcza z Polski – Korony. W pewnym momencie miał gościa niezwykle interesującego, bo warszawianina, urodzonego w Grodnie na… Dominikańskiej 3 – w Jego Pracowni!
Pracownia na pierwszym piętrze (po sowiecku – drugim) zajmowała jasny pokój z balkonikiem od ulicy, przedpokój i pomieszczenie – składzik na farby, płótna, stelaże i jakieś butelki. Wchodziło się po schodach, których nie remontowano zapewne od 17 września 1939 roku. Obok mieszkali dziwni ludzie. Stan budynku odpowiadał ówczesnej nazwie ulicy: sowietskaja, ale w Pracowni, zawsze byliśmy na Dominikańskiej! Zwłaszcza do czasu, gdy uliczne krawężniki odznaczały się półkolistym wytłoczonym napisem Magistrat Miasta Grodna. Położone w historycznym centrum miasta obiekty wraz z urynkowieniem stały się cenne. Podniesiono czynsze, na które Staszka nie było stać. Kto dzisiaj użytkuje lokal przy Dominikańskiej 3? – nie wiem. Wiem jednak, że wspomnienia o tym miejscu nie tylko w mojej pamięci pozostaną bardzo długo. Zapewne na zawsze.
Jak wspomniałem Staszek przyjeżdżał (niestety rzadko) do Wrocławia i Obornik Śląskich gdzie jako Oddział «Wspólnoty Polskiej» organizowaliśmy Plenery Polonijne. Ryszard z kolei w Obornikach prawie się rozpanoszył! Widywałem Ich obu na kolejnych Zjazdach ZPB. Objeżdżaliśmy naszą starą nyską Straży Mogił Polskich okolice Kanału Augustowskiego. Wraz z Ryśkiem i Wackiem aranżował nasze wystawy w ramach akcji Wszechnica Polska na Wschodzie. Ale przede wszystkim każdy z Nich zawsze był przemiłym Kompanem, Kolegą, Przyjacielem. Staszka cechowała niezwykła skromność, a to przecież Artysta, którego obrazy znają wszystkie ośrodki polonijne na świecie z skarbcem prywatnym, dziś świętego Jana Pawła II na czele, któremu dar od Polaków z Białorusi wręczał osobiście. Zawsze też pamiętał, Kim jest: POLAKIEM.
Ryś jest inny, ale … taki sam! Nie ma, niestety, Wacka – ciepłego Człowieka o sercu gołębia. Często o Nim myślę – jak tylko nieco wyzdrowiałem, odwiedziłem Go na cmentarzyku w Łunnie. Obaj moi Przyjaciele obchodzili niedawno swe Jubileusze. Nie byłem na nich, ale widziałem fotografie w polskiej prasie grodzieńskiej. Ich uśmiechnięte twarze gdy stali otoczeni Przyjaciółmi i znajomymi. Byli/są w świetnej kondycji. Będą nadal żyli dla Piękna, które odtwarzają i tworzą. Są częścią polskiej Grodzieńszczyzny. Bez Nich też byłaby piękna, ale z Nimi jest piękniejsza. PS. Rysiu, Staszku, we wrześniu znów będę w Solecznikach…
Zdzisław Julian Winnicki/”Magazyn Polski”