HomeHistoriaJak wyrwano Warszawie kresowe serce

Jak wyrwano Warszawie kresowe serce

Łuny pożarów nad Warszawą. Ostatni etap operacji „Burza”, która rozegrała się głównie na Kresach. Piękna przedwojenna stolica zniknęła z powierzchni ziemi, a z mapy Polski – Lwów i Wilno. W zamian do połówki przedwojennej Polski doklejono wypalone ziemie zachodnie. Ci, którzy nigdy by się na to nie zgodzili – polegli lub stali się banitami. Nie było im dane uczynić z Polski mocarstwa.

orzel_Powstanie_Warszawskie_Kresy_1

Nie było już w stolicy wesołego lwowiaka gen. Stanisława Maczka, ani spadochroniarza ze Stanisławowa, gen. Stanisława Sosabowskiego. Nie wrócą czasy, kiedy w Warszawie najważniejsi byli wilnianin Józef Piłsudski, Walery Sławek z Niemirowa, czy Edward Śmigły-Rydz z Brzeżan.

Wielkich nieobecnych z Kresów wymieniać można długo – przedwojenna stolica, jak i cała Polska, połączona była z kresowością wszelkimi możliwymi więzami. Nawet dla tych, którzy się na Kresach nie urodzili, były one flagowym okrętem naszej suwerenności. Po 1944 roku serce Polski zostało wyrwane w każdym tego słowa znaczeniu.

W czasie wojny dla polskiego Rządu na Uchodźstwie najważniejsze stało się zachowanie polskich granic z Lwowem i Wilnem. Pod wpływem dramatycznych wydarzeń w Warszawie ważniejsza stała się jednak pomoc dla walczącej stolicy. Te dwie sprawy były jak naczynia połączone.

To chyba nie przypadek, że Służbę Zwycięstwu Polski, przekształconą w Związek Walki Zbrojnej, a później w Armię Krajową stworzył lwowiak Michał Karaszewicz-Tokarzewski. Po „Grocie” Roweckim AK kierował pochodzący z Tarnopolszczyzny Tadeusz „Bór” Komorowski, dawny właściciel zamku w Świrzu koło Lwowa.

Jeden z najbardziej znanych powstańczych bohaterów to wilnianin prof. Witold Kieżun, a wśród największych poległych z Szarych Szeregów był Edward Zürn z Kijowa. Dziś szpital położniczy na ulicy Inflanckiej nosi imię lwowianki Krystyny Niżyńskiej „Zakurzonej”. Też poległa w Powstaniu.

W pierwszych godzinach walki w czasie wyciągania rannego kolegi spod kul poległa harcerka – sanitariuszka Krystyna Krahelska „Danuta” z Mazurek koło Baranowicz. To ona pozowała przedwojennej rzeźbiarce do pomnika warszawskiej Syrenki. Krystyny już nie ma, ale symbol Warszawy na zawsze będzie nosił jej rysy…

Z Kresów Południowo-Wschodnich pochodziła rodzina Sławomira „Maćka” Bittnera. On wprawdzie urodził się w stolicy, ale gimnazjum zdążył skończyć we Lwowie. „Pałacyk Michla, Żytnia, Wola…” – kto nie zna tej powstańczej piosenki batalionu „Parasol”? Obroną Pałacyku Michla dowodził Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf” z Wołkowyska.

A co może się równać z wyczynem Adolfa Pilcha, ps. „Góra-Dolina”, który w lecie 1944 r. przyprowadził na pomoc Warszawie z Puszczy Nalibockiej na dzisiejszej Białorusi blisko 1000-osobowy oddział AK. Pokonali prawie 500 km wrogiego terytorium, w pełnym umundurowaniu, z kawalerią i taborami złożonymi z ponad 150 furmanek!

Po sforsowaniu Wisły oddział ten dzielnie walczył w Puszczy Kampinoskiej i na Bielanach. Wielkie było zdumienie warszawiaków, którzy nagle ujrzeli wkraczające w pełnym szyku i umundurowaniu Wojsko Polskie z Kresów!

Kresy są związane z Powstaniem nie tylko losami tysięcy tamtejszych Polaków. Po drugiej stronie barykady znaleźli się bowiem ukraińscy rekruci w służbie niemieckiej, którzy pomagali tłumić polski zryw.

Dzisiaj wszelkie wzmianki o tym są zajadle zwalczane. Wmawia się warszawiakom, że byli 100-procentowymi idiotami, a każdy z nich nie potrafił rozróżnić wschodnich języków, więc nie mogli zidentyfikować ukraińskiego. A przecież świadectw mogących to zweryfikować jest dużo, włącznie z używaniem przez tych rekrutów zamiennie z ukraińskim – języka polskiego, gdy tylko wymagała tego sytuacja.

Ziemie Wschodnie były w Polsce w całej jej historii. Kiedy ich nie ma, przynajmniej w pamięci narodu, czujemy, że Polska nie jest do końca Polską. Właśnie po to po wojnie całkowicie amputowano kresowość z oficjalnej historii, podobnie jak wątki kresowe z Powstania, czy Akcję „Burza” na Kresach. Niektórzy chętnie wycinaliby to z naszej świadomości nadal.

Nie ma wątpliwości, że nawet gdyby Powstanie zakończyło się naszym militarnym zwycięstwem, po wkroczeniu sowietów sprawy i tak potoczyłyby się tak, jak się potoczyły – masowe aresztowania, egzekucje, zsyłki.

Również podobny byłby pewnie los zesłanego przez sowietów dowódcy Kedywu Emila Fieldorfa „Nila”. Przy okazji wspomnijmy, że przed wojną służył on w wileńskim Korpusie Ochrony Pogranicza i dowodził 51 Pułkiem Piechoty Strzelców Kresowych w Brzeżanach.

Wielu bohaterów Powstania, którzy polegli z rąk Niemców, w przypadku zwycięstwa zostałoby wymordowanych przez sowietów lub trafiło na katorgę, nielicznym udałoby się ujść cało. Trudno sobie wyobrazić, że nasi „alianci” przejęliby się aresztowaniami w Warszawie i stanęli w obronie Polaków.

Tu przychodzi moment, by zająć stanowisko w „modnym” ostatnio sporze: Powstanie Warszawskie – za czy przeciw? Sprawa nie jest prosta. Oczywiście, z militarnego punktu widzenia Powstanie nic nam nie dało i przyniosło same straty. Nawet gen. Władysław Anders osobiście uważał je za nieszczęście i trudno nie przyznać mu racji. Ścieżką atakowania osób, które podjęły decyzję o Powstaniu, niemal jak zbrodniarzy, poszedł Piotr Zychowicz w książce „Obłęd’44”.

Jedyne co z Powstania mamy, oprócz wielkich strat wśród ludności i polskich elit oraz doszczętnie zburzonej stolicy, to piękne wspomnienie i legenda o bohaterskich powstańcach w romantycznym polskim duchu.

Przecież ci ludzie rzucili się z motyką na słońce. Nawet jeśli zarzucać ich dowództwu głupotę, to została ona potem odkupiona heroizmem. Powstanie uważam więc za tragiczny błąd, ale nie jak niektórzy – za zbrodnię. Znacznie większą zbrodnią jest dziś profanowanie jego pamięci. Od tego już tylko krok do stwierdzenia, że „Polacy byli sami sobie winni”, a nie jest to stwierdzenie pochodzenia polskiego. Chyba nie chcemy iść tą drogą?

Za tę piękną legendę, która tak bardzo wzmacnia naszą tożsamość, słono jednak przepłaciliśmy. Zysk jest absolutnie niewspółmierny do ceny. Nie warto było tyle płacić. Ale już zapłaciliśmy, nie zmienimy tego i ta piękna karta historii jest dziś nasza. Czy chcemy się jej teraz pozbyć, odbrązowić, wrzucić w błoto?

Zasadność Powstania Warszawskiego to nie jest temat pod wszystkie strzechy, na pewno nie pod te, pod którymi mieszkają ludzie, którzy nigdy i w żadnej sprawie nie poświęciliby się dla kraju. Nie pod te, gdzie rząd dusz sprawuje „jedynie słuszna gazeta”, która wiele razy upadlała i fałszowała naszą piękną historię. To ona wychowała pokolenie, którego duża część ma gdzieś naszą tożsamość, a jej przejawy uważa za niemodny ciemnogród.

Temat Powstania jest tylko dla tych, którzy mają wolę i cierpliwość by zdobywać rzetelną wiedzę o tym zrywie, dla tych, którzy chcą dla kraju działać, a nie tylko konsumować. I mało mnie obchodzi, że ktoś uzna ten mój pogląd za niedemokratyczny. Moralne prawo do udziału w demokratycznej debacie – również wyrażając przeciwne poglądy – ma bowiem tylko ten, kto jest gotów tej demokracji i wolności bronić. Pozostałym przysługuje co najwyżej prawo do konsumpcji.

Polaków spotkały tragedie niewspółmierne do ich historycznej roli w II wojnie światowej i pokonaniu Niemiec. Jako pierwsi ostrzegaliśmy świat przed czerwoną Rosją, którą Zachód był w czasie wojny zauroczony. Walczyliśmy pięknie, po rycersku i przegraliśmy. Pozostał nam uratowany honor i piękna historia, której inni mogą nam tylko zazdrościć.

Ogołoceni przez dziesięciolecia ze wszystkiego pod rządami ludzi, których Polacy i polskość nie obchodzą, nie odrzucajmy tego cennego dziedzictwa, które dziś powinno być naszą tarczą. Wmawianie Polakom, że są beznadziejni i głupi, a ich dowódcy byli kretynami, którzy – jak mawiali sowieci – wywołali „awanturę warszawską” – to po prostu plucie we własną duszę.

Błędem są próby „rozliczania” powstańczych dowódców w momencie, gdy znowu jesteśmy atakowani z zewnątrz, czy to politycznie, czy propagandowo – chociażby kłamstwem o „polskich obozach koncentracyjnych”.

Dziś jedyną placówką skutecznie krzewiącą postawy patriotyczne wśród młodzieży jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Inne nie docierają z tak skutecznym przekazem. Czy chcemy to zepsuć w imię zabawy w „dyskusję”, w której większość uczestników, na ogół bez jakiejkolwiek wiedzy historycznej, bezmyślnie powtarza jak papugi chwytliwe tezy upadlające polskie Państwo Podziemne?

Analogicznym błędem jest rozliczanie polskiego Podziemia za dopuszczenie do Ludobójstwa Wołyńsko-Małopolskiego w czasie kiedy w Polsce nasila się lobbing neobanderowski. Owszem, zastanawiali się nad tamtą sprawą kresowi AK-owcy, ale tego nie nagłaśniali bo nie to jest dziś najważniejsze. Najpierw ukróćmy renesans kultu ludobójców, a potem róbmy przegląd we własnych szeregach. Żeby nie było, ja też mam o te błędne decyzje pretensje, ale…

Łatwiej atakować tych, którzy już dziś się nie obronią, trudniej przeciwstawić się żyjącym fanatycznym czcicielom ich morderców. Każdy potencjalny okupant pragnąłby mieć pod sobą w Polsce trzodę pokornych i strachliwych bydlątek. Nie popychajmy ludzi w tę stronę, rzucając w błoto Powstańczą i Kresową dumę.

Aleksander Szycht/Kresy24.pl

Brak komentarzy

Skomentuj

Skip to content