HomeSpołeczeństwoReportaż z Gestapo

Reportaż z Gestapo

Szanowni Państwo publikujemy autentyczne świadectwo tego, co się działo na milicyjnych komendach i w aresztach z bezbronnymi pokojowymi manifestantami i przypadkowymi przechodniami, których chwytano na ulicach białoruskich miast po ogłoszeniu przez Centralną Komisje Wyborczą Białorusi wstępnych – sfałszowanych – wyników wyborów prezydenckich.

Igor Stankiewicz z Nagrodą Wiktora Syrycy, fundowaną przez Zjednoczenie Praw Człowieka i Edukacji Obywatelskiej – Ruch „O Wolność”

Publikowany przez nas tekst jest nieco chaotyczny, ale za to jest sporządzony przez autentyczną ofiarę sadystów w milicyjnych mundurach, którzy, łamiąc przysięgę obrony współobywateli, stali się w oczach białoruskiego społeczeństwa naśladowcami najwstrętniejszych postaw, zachowań i zbrodni, popełnianych przez oprawców z faszystowskiego Gestapo i sowieckiego NKWD.

Świadectwo okrutnej prawdy o istocie de facto faszystowskiego reżimu, jaki zbudował na Białorusi Łukaszenko, zawdzięczamy naszemu autorowi z Mińska Igorowi Stankiewiczowi, badaczowi zbrodni stalinowskich na narodzie białoruskim i polskim, działaczowi Związku Polaków na Białorusi oraz obrońcy praw człowieka, działającemu w Białoruskim Komitecie Helsińskim:

29 godzin spędziłem w gestapowsko-enkawudzisckich kazamatach – na Komendzie Milicji Rejonu Moskiewskiego Mińska oraz w areszcie na ulicy Akrescina. Byłem torturowany, ale w porównaniu z innymi, ucierpiałem nie mocno – przeżyłem jedynie strach, a na pamiątkę o tym przeżyciu pozostały mi rozległe siniaki na tyłku.

Stałem się świadkiem ślepego, nieludzkiego terroru i zrozumiałem, co odczuwali ludzie w czasach wielkiego terroru w latach 1937-38, co przeżywali moi pradziadkowie, zanim zostali rozstrzelani w Orszy w listopadzie 1937 roku, a także, co odczuwała ich rodzina i bliscy.

Zajrzałem w paszczę rekina

11 sierpnia wybrałem się na rowerze do centrum miasta, żeby złożyć skargę w Biełtelekomie (białoruski operator internetowy- red.) w związku z odłączeniem Internetu. W drodze powrotnej, obok stacji kontroli pojazdów na ulicy Dzierżyńskiego, zobaczyłem dużo ciężarówek pomocy drogowej, które zjechały się tutaj z różnych mińskich zajezdni autobusowych i trolejbusowych. Zakręciłem w swoją ulicę Gruszewskiego. Stąd do domu pozostawało mi 5-7 minut.

Przy Moskiewskiej Rejonowej Komendzie Spraw Wewnętrznych stały cztery autobusy. Jeden z nich był wypełniony przez ludzi w mundurach milicyjnych. Wyjąłem komórkę i zacząłem robić zdjęcia. Do Mińska tego dnia wracały moje 17-letnie córki. Musiałem je ostrzec, że niedaleko domu wieczorem może być niebezpiecznie. Minęła godz. 16.15.

Nagle z autobusu wyskoczyli pięcioro osiłków z krzykami „Nie stawiać oporu! Twarzą w ziemię!”, skręcili  mi ręce i uderzyli twarzą w asfalt. Z nosa pociekła krew. „Nie bronię się!” – krzyczałem. Ze skrępowanymi rękami i głową przy kolanach w półprzysiadzie zostałem zapędzony na czwarte piętro. Po drodze jeden z milicjantów pędził mnie tak, abym uderzał  głową w ściany i framugi drzwi.. Uchylałem się, jak tylko potrafiłem. Ledwo przeżyłem ten bieg po schodach. Nogi się nie słuchały, serce wyskakiwało z klatki piersiowej.

W dużej sali zostałem rzucony twarzą w podłogę i z rękami założonymi za plecy.  W powietrzu czuć było odór ludzkich wydzielin, moczu  i chloru – pozostałość po wczorajszych potyczkach demonstrantów z OMON-em. Odbywała się dezynfekcja pomieszczeń. Starszy człowiek w jasnych spodniach i butach zaproponował, aby obsypano mi twarz chlorkiem wapna i zalano w usta spirytus. Podczas badania medycznego stwierdzono by wówczas, że byłem pijany.

Milicjanci gadali między sobą o sprawach rodzinnych. Jeden się skarżył, że teściowa złamała staw biodrowy i oni odmówili się od protezy białoruskiej produkcji, chcąc protezę niemiecką – taki z niego patriota. Okazało się jednak, że po operacji teściowa zaczęła utykać. Inny milicjant skarżył się, że jego syn zaczął chodzić na protesty i może oberwać. Wydawałoby się – normalni ludzie…

Gadali też o swoim ubezpieczeniu zdrowotnym  i odszkodowaniach za doznane urazy. Zrodziła się z tego nawet anekdota: „Chłopaki, jeśli napadną mnie pięcioro, to nie spieszcie się z ratunkiem – dostanę większe odszkodowanie”. Kołodinski, Drozd, Boroda – padło kilka nazwisk. Widocznie przełożeni i koledzy. Jeden opowiadał, jak wymienial walutę, którą odebrał protestującym.

Mnie zarekwirowano telefon, torbę z dokumentami, portfelem i pendrivem. Wcześniej – zabrano rower, który rzucono przy wejściu na komendę. Obok mnie na podłogę rzucono chłopaka. Przedstawił się – Eugeniusz Taraluk. Został schwytany za kłótnię z kierowcą marszrutki. „Trzymaj się! Wygląda na to, że prędko stąd nie wyjdziemy!” – powiedziałem. Potem nas obu ze skrępowanymi za plecami rękami i głową schyloną w dół sprowadzili na dół – na parter i rzucono na kafelkową posadzkę. Poprosiłem o sprowadzenie mi adwokata, skłamałem, że mam podpisaną umowę. „Dobrze, sprowadzimy” – padła odpowiedź.

 Tortury

O godzinie 19.10 popędzono nas znowu na górę. „Stankiewicz!” „Jestem”. „Idziemy”. Zaprowadzono mnie do osobnego pomieszczenia – wyglądało jak zwykły gabinet, z biurkami, szafą, a jednak zostało zaadaptowane pod katownię: milicyjne tarcze, pałki.  Pięciu ludzi w czarnych kominiarkach i koszulkach bez napisów, na nogach – wojskowe buty i spodnie z czerwonymi lampasami. Na twarzy widać tylko oczy. Największy przypomina średniowiecznego kata. „Będą bić” – zrozumiałem. Dużo czytałem o tym , jak torturowano ludzi w latach 30., wiec mniej więcej wiedziałem, co mnie czeka. Zdołałem nawet opanować strach. Najważniejsze – wszystkiemu zaprzeczać, nawet kiedy będę torturowany. Tym, którzy wówczas  wszystkiemu zaprzeczali, często udawało się przeżyć. Ci, którzy świadczyli przeciwko sobie – nie mieli szans.

Igor Stankiewicz po wyjsciu z aresztu

Postawiono mnie na kolana, głową w podłogę, ręce za plecami zostały mocno ściśnięte  kajdankami. Zaczęli bić pałkami po pośladkach, dopytując się: „Co tobie się nie podoba? Czyste ulice się nie podobają? A może to, że nie ma wojny?” Rzucają głupimi propagandowymi sloganami. Mówiłem, że wszystko mi się podoba. „To czego ci brakuje, draniu?” Kazali opowiedzieć dla kogo pracuję, ile mi płacą, kogo koordynuję, dla kogo robiłem zdjęcia. Znaleźli pendrive z napisem „Polskie Radio”, w paszporcie zobaczyli polską wizę.

– To ty polskim szpiegiem jesteś! Przyznawaj się, co jest zapisane na fleszce! – krzyczą na mnie.

– Zajmuję się badaniem represji w rodzinnym mieście Orsza, m.in. prześladowaniem Polaków Moi przodkowie też byli Polakami. Byli torturowani, zanim zostali rozstrzelani. Wybijano z nich zeznania, że szpiegują na rzecz Polski – odpowiadam.

– Czyli masz to dziedziczne!” – olśniło ich.

Dwaj oprawcy opuścili gabinet. Trzeci kontynuował „mowę wychowawczą”.

Wrócili: „Sprawdziliśmy. Jest aktywnym liderem! Na kolana, głowę w dół!”

Zrozumiałem, że to ich ulubiony chwyt, udawać, że coś im o mnie wiadomo. Znowu zaczęli bić.

Próbuje się dowiedzieć, czego ode mnie chcą.

-Wiesz, co możemy z tobą zrobić? Myślisz, że jesteś mocny i długo wytrzymasz? – straszą.

Nie zaprzeczałem. Wiedziałem, że mogę zostać pobity jeszcze bardziej. Starałem się wyluzować, żeby mniej bolało. Bełkocę coś o córkach. Najważniejsze jest nie wygadać się, że jestem dziennikarzem, obrońcą praw człowieka w Białoruskim Komitecie Helsinskim, działaczem Związku Polaków na Białorusi i związków zawodowych, a na dodatek – co najgorsze – że byłem obserwatorem na wyborach prezydenckich. Zabiją przecież.

Ogółem dostałem około 40-50 ciosów pałką, kilka ciosów dostałem po twarzy u po uszach. Oprawca obiecał, że trafię na 10 dni do aresztu.

Ślady pobić milicyjnymi palkami

Popędzili mnie znowu do dużej sali. Na podłodze leżeli już pierwsi schwytani z ulicy. Znowu rzucono mnie twarzą w podłogę. Z trudem zdjęto kajdanki, gdyż zacięły się. Zastąpili je zaciskowymi plastikowymi opaskami. Okrutnie boli! Prawie nie czuję dłoni i palców, staram się nimi obracać, żeby był dopływ krwi, inaczej stracę kończyny. Nie wiadomo, jak długo tak będę leżeć.

Obok mężczyzna błaga, żeby mu zdjęli opaski. Ma starą traumę  – uszkodzone ścięgna. Zlitowali się nad nim po 15-20 minutach ciągłego lamentu. Postawili twarzą do ściany, ręce w górę. Zdjęli pas, opróżnili kieszenie, wyciągnęli sznurowadła. „Zdejmować spodnie! Majtki też!” – sprawdzali, czy ma posiniaczone pośladki. Jeśli były białe – na „procedury”. Ja już swoje dostałem. „Siadać na krześle, ręce na oparcie krzesła z przodu, głową w dół!” W tej pozycji przesiedziałem około 15-16godzin. Szyja boli, próbuję podnieść głowę – krzyk i cios pałką. Moje dane dwa razy nagrali na kamerę wideo.

W moim szeregu jest nas trzech. Znajduje się w bezpiecznym miejscu przy ścianie. Mężczyzna na brzegu obok przejścia: „Chłopaki, źle ze mną, tracę przytomność!”

Ma złamany obojczyk, nie może siedzieć w wymaganej pozycji.

„Odjechał! Jebnij mu! O, żyje!” – głosy milicjantów.

Za podniesienie głowy – cios.

Kiedy dostarczają nową partię z łapanki – zaczyna się piekło.

Okrzyki: „Leżeć! Pełznąć! Głowę w podłogę!” Padają wściekłe ciosy pałkami. Dzikie przeklinanie oprawców nie może zagłuszyć, jęków ofiar. Kogoś wyzywają od aktywistów: motocykliści rzekomo śledzą przemieszczenia milicjantów, żeby pomagać w  koordynowaniu ruchów protestujących. O kimś mówią, że miał koktajl Mołotowa. Podobno przyznał się, że miał. Idiota? Czy jeszcze żyje?

Dwoje nazwali się medykami z pogotowia, przyszli z bandażami i nadtlenkiem wodoru, żeby opatrzyć rannych. Chłopaki, dziewczęta… Wszystkich oznakowują żółtą farbą. Już zostali pobici, ale będą ich bić jeszcze z większym zapałem. Serce się kraje patrząc na nich.

Pytają, kto, gdzie pracuje. Klną, że sami informatycy, przedsiębiorcy i bezrobotni. Jeden jest z zespołu „Wierasy”(legendarny białoruski zespół muzyczny – red.). Ludzie podają wysokość swoich zarobków – 400-2500 dolarów. Milicjanci burzą się: „Czego wam jeszcze brakuje?” Mówią, że wśród zatrzymanych nie ma robotników. Jednak się znaleźli – kilka elektryków z metra. Ktoś był na proteście, kogoś zgarnęli w drodze do sklepu, czy podczas spaceru. Jestem dumny, że jestem z nimi po tej samej stronie!

Około trzeciej w nocy dostarczono ostatnią partię z łapanki. Taśma represji zwalnia. Cała uwaga na nas. Część w krzesłach z rękami do przodu i głową w dół, wielu leży na podłodze. Słychać było, że tylko na tę komendę dostarczono około stu zatrzymanych. Kogoś jeszcze biją. W porównaniu z nimi mnie tylko „pogłaskali”. Na okrągło powtarzają głupie, propagandowe hasła o stabilności, braku wojny, czystości i dyrdymały o latach 90.

Podają wodę – kranówę w plastikowych butelkach. Kiedy pijesz, każą zamykać oczy, żebyś nikogo nie widział. Staram się dużo nie pić, bo do ubikacji nie puszczają. Do toalety zaczęli wyprowadzać dopiero o 7 rano.

Okrzyki: „Nie spać! Nie spać!”. Biją pałkami po krzesłach. Rozumiem, że mniej więcej  tak samo zapędzali do jednego pomieszczenia i znęcali się nad swoimi ofiarami oprawcy z NKWD w latach 1930-ch a później – gestapowcy.

Jeden z milicjantów próbuje kokietować ładną dziewczynę. Wygląda to dziko: połączenie lutni i młynka do mięsa.

Wyjazd na Akrescina

Około 12.00 gdzieś wyprowadzili pierwszą partię zatrzymanych. Kilka osób na miejscu podpisało oskarżenia o popełnieniu wykroczeń. Wyprowadzono ich gdzieś z rzeczami.

Dwie godziny później wywołali mnie. Ręce z tyłu, głową w dół. Z rzeczami prowadzą po schodach. Dopędził mnie kat-osiłek i na pożegnanie uderzył mnie jeszcze po twarzy i po nerkach, mówiąc, abym zapamiętał, jak robić zdjęcia milicjantom i demonstrować je w sieci. Teraz był ubrany w normalny mundur, miał, zdaje się, naramienniki majora. „Wiesz, że kanał NEXTA miał 300 tysięcy czytelników, a teraz ma 1,5 miliona?!” – krzyczał do mnie. Nie wiedziałem, ale w duszy się ucieszyłem. Milicjant obiecał, że dostanę 15 dni aresztu.

Na piętrze zatrzymaliśmy się. Nie było rozkazu wyprowadzać, więc popędzono nas z powrotem. Położono na kafelkach w pozycji spławika, tylko z rękami założonymi z tylu. Poczułem ból w plecach. Poprosiłem się do toalety, trochę się podniosłem , nóg nie poczułem, obrzękły. Pozwolili mi wyprostować kończyny, leżąc twarzą na  podłodze.

Około godziny 15.00 poprowadzili mnie do milicyjnej furgonetki. Po drodze dostałem jeszcze jeden cios po twarzy. Zapędzili do tylnej komory o wymiarach 2 na 0,5 metra. Jest tutaj miejsce dla nie więcej niż 5-ciu osób. Nas jest jedenastu. Po bokach jeszcze są ludzie. Brakuje powietrza. Wszyscy są strasznie spoceni. Ktoś krzyczy, żeby uchylono drzwi, bo zemdleje. Po 20 minutach otwoierają furtkę, ale słabo pomaga.

Staramy się oglądać jeden drugiego. Szukamy żółtych znaków na plecach. Jeden ma białą kurtkę z czerwonym krzyżem i potłuczoną twarz. Nazywa się Daniła Tumiłowicz, pracuje w pogotowiu ratunkowym. Na plecach ma żółtą plamę. Daniła, jak ja ci współczuję…

Dokąd wiozą, sądzić? Nie, sądząc po kierunku jazdy, wiozą do aresztu na  Akrescina. Padają słowa: „Koniec z nami, chłopaki, trzymajcie się…”

Wyprowadzają z furgonetki. Dużo milicjantów, sporo ludzi leży na ziemi.

Pada rozkaz: „Położyć się na ziemi, nogi pod siebie, głowę w dół, ręce za plecy!”

W tej pozycji leżeć długo nie mogę. Pozwolili się rozprostować. Od ziemi ciągnie chłodem, a ja jestem w samej koszulce. Dobrze, że na sobie mam dżinsy, nie spodenki. Po raz pierwszy w ciągu doby uciąłem drzemkę.

Do pomieszczenia wprowadzają po 5 osób. Ustawiają twarzą do ściany. Po jednym wzywają do małego pokoiku, w którym siedzi sędzia (ma posiedzenie wyjazdowe) i sekretarz. Widocznie w takich samych warunkach ogłaszano wyroki moim przodkom. Jeśli ogłaszano je  w ogóle. Odczytują milicyjne raporty: stał obok komendy, machał rękami, wykrzykiwał hasła, niecenzuralnie przeklinał. Oczywiście, że nie jestem zgodny. Werdykt nie ogłosili. Zapytali jednak, czy mam niepełnoletnie dzieci. Mam – córkę lat 17. Na korytarzu sądzi już inny sędzia.

Znowu na ulicy, znowu w pozycji spławika, znowu pozwalają się rozprostować. Ziemia ochłodziła się jeszcze bardziej. Czuję, że nabawię się zapalenia płuc. Pozwalają ustawić się przy ścianie. Rozumiałem potem, że ściana to był ratunek. Przy ścianie dla wszystkich miejsca nie starcza. Dziewczynom pozwolono zwić ciepłe „gniazdo”, wykorzystując koce.

Sprawdza nas lekarz z pogotowia ratunkowego. Ludzi z ciężkimi pobiciami dokąd zabrali. Może do medyków?

Zabrano kilku oznakowanych z którymi byłem w furgonetce, w tym chłopaka z pogotowia.

Słychać, jak gdzieś  w pomieszczeniu  – widocznie na sali gimnastycznej –kogoś biją pałkami, bici rozpaczliwie krzyczą od bólu. „Medyka! Medyka!” – zaczęli nagle krzyczeć milicjanci. Chyba kogoś zakatowali do nieprzytomności albo zabili.

Grupami zaczęli wprowadzać do sali tortur. Słychać uderzenia pałkami , ale już bez krzyków.

Jak na złość pogorszyła się pogoda. Obok mnie chłopak stoi pod strugami deszczu. „Przylgnij do mnie, to się ogrzejemy”. Rozdają wodę. Do ubikacji nie puszczają. Chłopak jest w spodenkach i na bosaka, mówi że przez dobę nie był w ubikacji. Przywieźli nowy transport zatrzymanych. „Robole” – słychać  głosy milicjantów. Widocznie przywieźli strajkujących z zakładów.

 Wyzwolenie

Nadchodzi godz. 21.00. Mówią o jakichś skazańcach. Poddadzą ich okrutniejszym torturom? Nie, chodzi o tych, którym zasądzono karę grzywny. Niespodziewanie: „Stankiewicz, krok do tyłu!” Okazuje się mnie i jeszcze trzech skazańców będą wypuszczać. Szukają moje rzeczy. Nie mogą znaleźć kluczy. Zgubili. Oglądam się dookoła. Na ziemi dziesiątki ludzi. Dziewczęta w kącie w ciepłym „gnieździe”. Zupełnie młodziutkie. Na podwórzu jest dużo zamaskowanych milicjantów, kilka z nich w kamuflażu wojskowym i z karabinami.

Ogłaszają nam coś w stylu, że nas wypuszczają pod warunkiem, że nie będziemy więcej brać udziału w protestach. Dają podpisać jakiś papier i wyprowadzają z aresztu. Wyroku nie usłyszałem.

Na ulicy czekają dziesiątki ludzi. Szukają dzieci, mężów, żon, rodziców. Trzymają w rękach ich zdjęcia. Jednego na foto poznałem. Stał obok mnie. Reszty twarzy nie poznaję. Ledwo powstrzymuję łzy. Chce mi się prosić o wybaczenie, że nie mogę im pomóc.

Ludzie spod aresztu bezpłatnie rozwożą wypuszczanych po domach. Mnie też zawożą. W domu spotykają mnie przerażone córki i była żona. Długo się ściskamy. Poinformowano je, że zostałem skazany na 10 dni aresztu i zawieziony do Żodina (z powodu przepełnienia stołecznych aresztów wielu zatrzymanych demonstrantów osadzono w więzieniu w podmińskim Żodinie – red.). Moje panie już rozplanowały, jak będą mi woziły paczki  do więzienia. Przyjaciele zamieścili informację o moim aresztowaniu w Internecie. Informuję wszystkich, że wyszedłem na wolność.  Sfotografowaliśmy mój posiniaczony tyłek, poszarpaną twarz i ślady kajdanek oraz plastikowych opasek  na rękach.

Nazajutrz chciałem zarejestrować pobicia, ale doświadczeni ludzie namówili, żebym tego nie robił. Powiedzieli, że po pierwsze -mogą mi odmówić i, co gorsze, znowu aresztować. Poszedłem do przychodni  na ulicy Jakubowskiego 33. Spotkałem tu jeszcze dwie ofiary pobić. Jedna z nich –  kierowca trolejbusu Sergiej – pobity przez milicjantów, kiedy szedł do sklepu Druga – młody chłopak, przejechał się w milicyjnej furgonetce na podłodze, stłamszony ciałami 16 ludzi (tam pięć osób ledwo się mieści), omonowiec bił go kaskiem po głowie, a w Żodinie spałowano mu pośladki.

Zrobili mi rentgen. Złamań, na szczęście nie mam. Odnotowano obszerne stłuczenie tkanki.  Radzą mi przykładać lód, a potem trzymać stłuczone miejsca w cieple.  W przypadku pogorszenia samopoczucia mam zgłosić się do lekarza. W miejscu krwiaków może zacząć się reakcja zapalna. Kiedyś takie powikłanie miałem. Na przychodni poinformowałem, że zostałem pobity na Komendzie Spraw Wewnętrznych Rejonu Moskiewskiego. Traumatolog uprzedził, że o wszystkich przypadkach pobić informuje prokuraturę. To dobrze. Swoje pobicia zarejestrowałem, a żeby mieć w rękach dokumentalne potwierdzenie – poprosiłem o wypisanie mi zwolnienia lekarskiego.

Zwolnienie lekarskie wydane Igorowi Stankiewiczowi, jako dowód tego, co go spotkało

Dwie godziny po wizycie w przychodni zadzwonił  kierowca trolejbusu Sergiej i ostrzegł, że został zaproszony na rozmowę do Komendy Spraw Wewnętrznych Rejonu Frunzeńskiego w związku z poniesionymi przez niego obrażeniami. On kategorycznie odmówił się iść na komendę. Powiedział: tylko do mnie do domu i może przyjść tylko jedna osoba. Wieczorem przyszli do niego major i sierżant Sergiej – były wojskowy i gracz w paintball – od razu ostrzegł funkcjonariuszy, że ma naładowaną bron paintballową i użyje jej, jeśli coś pójdzie nie tak.  Milicjanci zachowywali się poprawnie, demonstrowali współczucie, ale oświadczyli, że nie będą mogli złapać napastników.

Kilka minut po telefonie od Sergieja odbieram telefon: „Igorze Pietrowiczu, trzeba, żeby pan przyszedł na Komendę Spraw Wewnętrznych Rejonu Moskiewskiego, aby złożyć zeznania w związku z otrzymanymi obrażeniami.” W tym momencie ogarnął mnie prawdziwy strach. Skłamałem, że wyjechałem z Mińska i przyjdę w innym terminie. Po rozmowie wyłączyłem wszystkie telefony, zebrałem dzieci, spakowałem walizki i wyjechałem w bezpieczne miejsce.

Rekin zaproponował, abym sprawdził, czy ma drugi rząd zębów. Otóż nie, obywatele sadyści. Z wami teraz będę obcował wyłącznie korespondencyjnie, gdyż nie chcę, żebyście mnie zamordowali bądź zrobili ze mnie inwalidę.

Nie możemy się  zatrzymać. Powinniśmy kontynuować protest, walczyć o odsunięcie rodzinki Łukaszenków od władzy i postawić zbrodniarzy przed sądem. W przeciwnym przypadku, dzisiaj on pójdzie na drobne ustępstwa, a jutro zamieni naszą piękną Białoruś w obóz koncentracyjny. Jak taki obóz będzie wyglądał – mieliśmy doskonałą demonstrację.

 Igor Stankiewicz specjalnie dla Znadniemna.pl

Najnowsze komentarze

Skomentuj

Skip to content